27 grudnia 2021

Vallomások a karácsonyi kívánságok helyett


Keveset írok Neked, keveset beszélek Veled, ritkán, és mindig túl röviden.
Gyakran levélírás közben, vagy a telefon után nyúlva félúton valami késedelmet nem tűrő önkényes csekélység a fátyolomnál fogva elránt, közben zihálva azt kiabálja, hogy majd később foglalkozom Veled.
Aztán vannak olyan napok, hónapok, évek, amelyeket csak az ingázó ünnepeknek köszönhetően lehet számon tartani. 
De nap mint nap térdet hajtok és megállok azon a helyen, ahol majd örökre lennem kell - az élő Úristen orcája előtt.
Szélesre tárom előtte a szívemet. 
Ott Neked is helyed van, ez a Te örök tulajdonod. 
Úgyhogy az Örökkévalóság sugarai alá helyezlek, hadd tápláljanak téged ugyanúgy, mint engem. 
Nem feledkezem meg rólad. 
Veled, aki számomra az Örökkévaló ajándéka vagy, veled együtt vagyok jelen az Isten előtt. 
Nézem a dicsőségedet és örülök, mert az irgalom fénysugarai alatt egyre ragyogóbbá válik. 
Így van ez, 
egyelőre a Megtestesülés nagy rejtekében, a csönd egy igaz pillanatában. 
Azután ismét rohanásban, mintha külön lennénk, más-más ösvényeken járva. 
De mégis magammal viszem a szívemet. 
És vele együtt a reményt, hogy a Forrásból nem csak magamnak, de neked is merítek.


24 grudnia 2021

Zamiast życzeń, zwierzenia.

Piszę i dzwonię do Ciebie mało, rzadko i zawsze za krótko. 
Często w pół listu, w pół gestu do telefonu despotyczne drobiazgi nie cierpiące zwłoki wyciągają mnie za welon, dysząc przy tym, że zajmę się Tobą później. 
Potem są dni, miesiące, a czasem lata, liczone wahadłem Świąt.
Ale codziennie przyklękam i staję w miejscu mojego przeznaczenia - przed żywym Obliczem Pańskim. 
Otwieram przed Nim serce, zawsze na oścież.
Tam Ty masz swoje miejsce. 
Na wieczystą własność.
Wystawiam Cię na Promienie Wieczności, niech nasycą Ciebie tak, jak żywią mnie.
Nie zapominam. 
Staję w Obecności razem z Tobą - wieczystym darem od Odwiecznego.
Raduję się wtedy chwałą, którą oglądam rosnącą w Tobie pod promieniami Miłosierdzia.
Tak właśnie jest, na razie w wielkim ukryciu Wcielenia, przez chwilę prawdziwej ciszy.
Potem - znów w biegu, jakby oddzielnie, osobnymi ścieżkami.
Ale serce przecież porywam ze sobą, 
a z nim nadzieję, że ze Źródła piję i dla mnie 
i dla Ciebie.





5 grudnia 2021

Nad cuda cud. Opowieść nie tylko wigilijna.

 Ponieważ moja opowieść wigilijna przez Tajemnicę Wcielenia próbuje rzucić promień światła na nasze największe prywatne pytania, niezrozumienia i bunty (tylko promień, więcej się nie dało...), dzielę się nią już teraz.


Nad cuda cud


Pewnego dnia, a był to maj

Z zielonych pól, dostojnych drzew

Stworzył Bóg pachnący oliwką gaj

Ogród jak z baśni, niewinny jak sen

Prawdziwy cud


Zapadła noc, rozpierzchł się maj

Rozległ się trzask, ogłuszył huk

Z diablej zazdrości zatrząsł się gaj

Pozostał chaos, brzydota i gruz

Zniszczony cud


Czy nie mógł Bóg biesa za róg

chwycić, zatrzymać, ratować cud?

Wszechmocny wstał, gdy opadł kurz.

Została grota wśród skalnych wzgórz

Nie wrócił cud.


Złotem biel ścian malował świt

Królewski syn powitał świat

Będzie jak ojciec – nie wątpił w to nikt

Dawcą pokoju na wiele lat

Wielbiony cud


Po murach baszt pełzał już mrok

Na polach jęk, w zaułkach krzyk

Z szatańskiej pychy król stracił wzrok

Tyrana nie chce nad sobą mieć nikt

Odrzucił cud


Czy nie mógł Bóg biesa za róg

chwycić, zatrzymać, ratować cud?

Wszechmocny wstał, gdy opadł kurz.

Znalazł pasterzem wśród skalnych wzgórz

Nie wrócił cud.


Korony drzew otulał cień

W niebo się piął młodzieńczy dąb

wzrastał i czekał na chwały swój dzień

Twardy jak stal wiatr składał mu hołd

Natury cud


Wilgotne łzy zarannej mgły

Pożółkły liść, dąb w oczach nikł

Z czarciej zawiści w pień wbił się grzyb

Po marzeń chwale nie ma już nic

Spróchniały cud


Czy nie mógł Bóg biesa za róg

chwycić, zatrzymać, ratować cud?

Wszechmocny wstał, gdy opadł kurz.

Kawałek pniaka wśród skalnych wzgórz

Nie wrócił cud.


Lecz nadszedł dzień, nastała noc

Bóg całe zło obrócił w proch

Jaskinia ciepła, a z pniaka żłób

Oczom pasterza ukazał się Bóg

Anielski cud.


Większy to kunszt, potężna moc

Chwalebny blask zwycięską noc

Rzuca do drobnych dziecięcych stóp

Sponiewierane, wziął sobie Bóg

Wcielony cud.


Nie pragnął Bóg biesa za róg

chwycić, zatrzymać, ratować cud.

Wszechmocny wstał, gdy opadł kurz.

Dzieciątkiem stał się wśród skalnych wzgórz

Na wieki cud.






27 listopada 2021

Dziecięca radość - przepis dla doroslych.

 Dzieci mają pełne ręce radości. Łatwo im to przychodzi, dopóki nie wartościują rzeczy, które je cieszą. Śmieją się tak samo od ucha do ucha na widok rzeczy dużych i małych. 

Z nami, dorosłymi jest gorzej. Dozujemy sobie uśmiech, jakby był towarem deficytowym. Jakby - jeśli nierozważnie ucieszymy się drobiazgiem i rzeczą oczywistą lub trwającą ułamek sekundy - miało nam zabraknąć radości na rzeczy istotniejsze.

Tymczasem mam uzasadnione podejrzenia, że dusza posiada mięsień radości. I to nie żaden tam gładki, co działa, kiedy mu się podoba, ale poprzecznie prążkowany - podległy naszemu chceniu. I jak to z mięśniami bywa, niećwiczony wiotczeje, a często używany jest w stanie poradzić sobie z coraz większym napięciem.

Dla nas, dorosłych dziecięca radość to sprawa ascezy - czyli ćwiczenia mięśni duszy. To decyzja o ustawieniu głębi ostrości, kiedy z wnętrza własnego serca wyglądamy na świat.  I to decyzja odważna i bezkompromisowa: czy skupię się na moskitierze, która włazi w obiektyw i psuje mi zdjęcie? Czy na błękicie nieba i bieli pierwszego śniegu uparcie budzącego w każdym z nas małe śmiejące się dziecko?

Do dziś się uśmiecham na wspomnienie pewnego pierwszego śniegu na Zakarpaciu, kiedy ciemnym jeszcze porankiem, w drodze na Roraty, ja - poważna zakonnica - brodziłam przez nieodśnieżone chodniki miasta bawiąc się puszystą bielą, jakbym miala jakieś 30 lat mniej.

Co z tego, że za chwilę utonę w nawale ledwie znoszonej pracy; spadnie na mnie niewdzięczność, złośliwość lub niezrozumienie; z tylu już czyhają wewnętrzne upiory? Czy to powód, żeby nie ucieszyć się niebem, promieniem słońca, błyskiem w oku przyjaciół?...

Miejmy w sobie nadmiar radości i nie wahajmy się jej użyć.

14 listopada 2021

Krótka historia antyfony Maryjnej (Ave Regina caelorum)

Pewnej soboty, uzbrojona w miotłę, wiadro i ścierkę, weszłam do naszego kościoła. I zaczęłam śpiewać. Śpiewam prawie bez przerwy, od rana do wieczora. Siostry nawet już nie pytają co, bo wiedzą, że to albo Bach albo Mozart albo Bóg-jeden-wie-co, bo ja sama tego nie wiem.

Więc, śpiewałam. Zanim doszłam do kraty z tyłu kościoła zorientowałam się, że to cały gotowy już temat i że to na pewno "coś" do Matki Bożej. Otwieram kraty - śpiewam. Stawiam wiadro, miotłę, wyjmuję telefon. Szybko. Dyktafon, zanim zapomnę. Uff... I wzięłam się spokojnie do sprzątania.

To było parę tygodni temu. A wczoraj? Znów sprzątam, a w głowie robię plany na popołudnie: modlitwa do św. Michała spokojnie stoi w kolejce do opracowania. Podkusiło mnie, żeby zajrzeć do dyktafonu. Odsłuchałam. Poraziła mnie oczywistość drugiego głosu. I popołudnie, ba wieczór do północy z głowy. Święty Michał, jak zwykle w mojej biografii, zręcznie chowa się za Matkę Bożą.
Domina Angelorum - i wszystko jasne...

Jaki z tego wniosek? Pewna życzliwie złośliwa siostra powiedziała kiedyś, że powinnam dostać do sprzątania bazylikę w Licheniu. Cóż, pewnie wtedy powstałaby Pasja według św. Jana ;)

Ave Regina caelorum (Witaj Niebios Królowo)




2 listopada 2021

Ścieżka do Nieba prościejsza

Historia, jakich o naszych Dziewczynach możemy opowiadać tysiące. Ot, zwyczajna, codzienna taka. 

Dziewczyny nawet nie zauważają jak wielce nieprawdopodobna - dla nas uginających się pod ciężarem odpowiednio wysokiego IQ.


Dwa dni przed Wszystkimi Świętymi.

Ja: Dziewczyny, zasada jest jasna - jak będzie padać, nie idziecie z nami do kościoła i na cmentarz, a jak będzie ładna pogoda, to wiadomo. Wiecie co robić.

Dziewczyny: (profesjonalnie kiwają głowami)


Wieczorem.

Dostaję od jednej wiadomość na Whatsappa:

Jedna: Siostro, będzie padać w poniedziałek i we wtorek. Widziałam prognozę pogody.


Niedziela.

Idziemy na ostatni Różaniec.

Ta sama Jedna: Siostro, nie będzie padać. Powiedziałyśmy Ewie, żeby poprosiła Matkę Bożą.


Poniedziałek.


Wierzcie mi. Zero zdziwienia. Ten scenariusz rozegrał się już w tysiącu wariacji, w Polsce i za granicą. O pogodę, o zdrowie, o tyle przeróżnych rzeczy. Dziewczyny? Dobrze wiedzą i uznają to za rzecz najnaturalniejszą na świecie, że mają szczególne wejścia na Górę. Do Nieba ścieżkę prościejszą.



31 października 2021

Psikus: zatruty cukierek

Co roku coraz bardziej ulegamy współczesnej niefrasobliwości. Płynącej, jak mi się zdaje, ze słodkiego odurzenia próżnością i przekonaniem o tym, że jesteśmy mądrzejsi od ludzi poprzednich wieków i możemy w supermarkecie świata i epok wybierać co się nam podoba oraz używać bez zwracania uwagi na instrukcję obsługi i przeznaczenie.

I nic nam nie będzie - bo co by nam mogło być?

Tymczasem zwyczaje Halloween mają swoje korzenie, historię i przeznaczenie. Ich propagatorzy mają swoje cele, których nawet nie ukrywają. 

A nawet, patrząc na samą estetykę - naprawdę, takie to zabawne przebierać się za rozkładające się ciała, potępione dusze błąkające się po cmentarzach i na rozstajach dróg, obłąkane kobiety, które zaprzedały duszę diabłu?



Walka ze Złym jest realna i ten nie przebiera w środkach, żeby nas omamić. Ostrzeżenia nie są przesadzone.

Ten, kto je lekceważy i kwituje uśmieszkiem po prostu nigdy nie stanął jeszcze z nim twarzą w pysk.

Ale ten, kto dał się zaszczuć  i wpędzić w nerwicową rozpacz z jego powodu, nigdy nie stał przed Bogiem twarzą w Oblicze.

Bez lęku, ale bądźmy roztropni. Nie wpuszczajmy pogaństwa i kultury "zabawnej śmierci" do swojego domu. 

Ktokolwiek doświadczył na sobie choć troszkę nienawiści i pogardy Złego w stosunku do człowieka wie, że nie ma się z czego śmiać. 

Ktokolwiek stał już na progu prawdziwej, własnej śmierci, nie będzie jej w ten sposób "świętował".

23 października 2021

Figi sztuka tajemna

Figa uczy mnie, jak nie zmarnować łaski starości:

Im więcej zmarszczek na skórze,

tym słodsze kryje się pod nią wnętrze.




2 października 2021

Anioł Stróż: niebezpieczne związki

Dzisiaj Aniołów Stróżów. Gwarantów bezpieczeństwa? - Tak.
Gwarantów świętego spokoju? - Oj, chyba nie...

Kiedy Bóg daje swojemu narodowi Anioła, mówi nie mniej ni więcej, tylko:

Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj go i bądź uważny na jego słowa. Nie sprzeciwiaj się mu w niczym, gdyż nie przebaczy waszych przewinień, bo imię moje jest w nim. Jeśli będziesz wiernie słuchał jego głosu i wykonywał to wszystko, co ci polecam, będę nieprzyjacielem twoich nieprzyjaciół i będę odnosił się wrogo do odnoszących się tak do ciebie. Mój anioł poprzedzi cię i zaprowadzi do Amoryty, Chetyty, Peryzzyty, Kananejczyka, Chiwwity, Jebusyty, a Ja ich wygładzę.

Wj 23,20-23 

Mówiąc inaczej: Mój Anioł postawi cię oko w oko z twoim wrogiem, któremu musisz stawić czoła, a który chce cię zgładzić. Wprowadzi cię w kłopoty, na które nie masz ochoty. Może nawet "opasze cię i poprowadzi tam, gdzie nie chcesz"... 


A tam, jeśli pozwolisz, Pan - często posługując się swoim Aniołem - okaże swą miłość i chwałę, ratując z rąk nieprzyjaciół. Czasem nawet wyciągając z paszczy lwa albo każąc wielorybowi, żeby wreszcie cię wypluł...

Wszystkie te kłopoty po to, abyś kiedyś uświęcony, oczyszczony i wydoskonalony mógł - razem z nieodłącznym towarzyszem i najwierniej cię kochającą cię istotą - mógł z jaśniejącą twarzą wpatrywać się (jak on już teraz) w Oblicze Najwyższego.

Mam nadzieję, że ta myśl przekorna i piosenka Ray LaMontagne, jeśli zamienić w niej "a woman" na "my angel", pozwoli Ci inaczej spojrzeć na życiowe, małe i duże "trouble, trouble, trouble"...



26 września 2021

ABC, czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: K jak kompromis

 Nie sposób było nie popełnić tego wpisu przy takiej ciętej Ewangelii, jak dzisiejsza.


Bo kompromis, to nie tylko bakcyl, ale zmora i prawdziwa makro i mikro i w ogóle - w każdym wymiarze - zaraza. Taki malutki, niewinny i kulturalny. Cywilizowany, pełen kunsztu i ogłady. Nie wymaga wyrzeczeń - oprócz wyrzeczenia się (przynajmniej i na początku) własnego przekonania, hierarchii wartości...


Oczywiście, nie mówię o kompromisach życia codziennego. Chodzi o kompromis dotyczący życia wiecznego. Tu Pan Jezus jest... no właśnie: cięty! Mówi: ciąć! Jest takie pole, z którego nie można oddać nawet piędzi. Takie słowo, z którego nie wolno zetrzeć ani literki. Płomień wiary, od której nie wolno odpalić ogarka dla diabła.

Tymczasem i w wielkim świecie współczesnej teologii i w małym świecie codziennych zmagań z pokusami - dajemy się wodzić na kompromis. I jak w pierwszym przypadku na przykładach żywotów wielu tęgich umysłów widać jak na dłoni, że kompromis za kompromisem, dzieło za dziełem - oddalali się coraz bardziej od Prawdy, tak w przypadku drugim każdy zna gorycz wielokrotnych upadków w to samo błoto. 


A przecież doskonale wiemy, gdzie trzeba było powiedzieć pierwsze i nieprzejednane: - Nie!


25 września 2021

Błogosławiony - nagranie z rękopisów

Było to chyba w roku 1999, choć głowy nie dam. Na Kongresie Misyjnym w Częstochowie miałyśmy - jak to się mówiło - animować Różaniec Misyjny.

Na tą okazję powstał "Błogosławiony", który w całości - znów, jeśli dobrze pamiętam - był później wykonywany jeszcze tylko na którymś z FSM-ów na Kalwarii Pacławskiej (dzięki czemu został utrwalony w nutkach i chwytach :) ).

Ponieważ - mimo wszystko - rękopisy nie płoną, możecie go po ponad dwudziestu latach posłuchać. Na razie w wersji surowej. Może kiedyś doczeka się ludzkiej aranżacji ;)
 
UWAGA
Kto w telefonie nie widzi pod tekstem filmu na YT - TUTAJ można zobaczyć ;)



Błogosławiony niech będzie Ten,
co przed wiekami ukochał mnie,
życie za mnie dał,
swym tchnieniem ożywia mnie.

Swym Słowem wypełnia usta me,
posyła do nieznanych serc,
bym pukał i głosił:
jesteś dla Boga wszystkim.

I

Radość rozkwitła w sercu mym pod dotknięciem Twoich rąk
odkąd otarłeś moje łzy, gdy we mnie życie umarło.

- Mario idź i powiedz im: Jeśli uwierzą i będą czekać,
wszystko odzyska sens. Bogiem przestanie być śmierć.

II

Ziarno pokoju jest w sercu mym, jego korzenie splatają mnie.
Jestem pewien, że dajesz mu wzrost, bym go w sercach rozsiewał.

- Idźcie na świat i głoście: Mamy jednego Ojca w Niebie.
Pokój to znaczy miłość, pokój to znaczy życie.

III

Ufność rozlałeś w duszy mej, jak wonny olejek na Twoją cześć.
Znasz moją słabość jak nikt - uczyniłeś mnie Twoim heroldem.

- Nie bójcie się głosić Nieba. Wypełnię was po brzegi prawdą.
Duch Mój rozpali serca, odnowi oblicze ziemi.

IV

Chcę być posłuszna woli Twej, wypełniać Fiat, jak Twoja Matka.
Wyrwałeś śmierci ciało Tej, w której się skryłeś, Najwyższy.

- Szczęśliwi ci, którzy wierzą mi, że każde życie jest święte.
Ja jestem w życiu tym. Ja jestem Życiem sam.

V

Wpatruję się w świętą zmęczoną twarz, dotykam zmarszczonych czuwaniem rąk,
Tej, co spojrzała w oczy Boga i rozjaśniła uśmiechem świat.

- Jeśli ktoś z miłości do Mnie zachowa wszystkie Słowa w sercu,
Ojciec pochyli się, na zawsze zamieszka w nim.

EPILOG

Nie ma miłości większej od tej, gdy Ktoś życie swoje za mnie oddaje.
Wszystkim jest dla mnie mój Bóg, bo ja jestem wszystkim dla Niego.

- Nie wyście Mnie wybrali, lecz Ja wybrałem i przeznaczyłem,
byście przede Mną szli, aby wasz owoc trwał.

17 września 2021

Franciszek prawdziwy


Dzisiaj w naszym Zakonie obchodzimy święto Stygmatów św. Franciszka. Tego prawdziwego. Bo ten medialny: ekologiczny, tolerancyjny, międzyreligijny i skupiony na uprzejmości i relacjach międzyludzkich to jakaś - delikatnie mówiąc - pomyłka. To tak, jakby skupić się na wzorze tkaniny jego habitu i ze splotów nici wróżyć jego duchowy testament dla ludzkości.

Franciszek jest prawdziwy w jego własnych słowach, w relacji braci, którzy z nim żyli. Tam możemy zobaczyć, że jedynym kluczem do zrozumienia i naśladowania św. Franciszka jest miłość do prawdziwie wcielonego Słowa - dlatego Reguła naszego Zakonu to po prostu jak najwierniejsze naśladowanie Ewangelii. To jest miłość do prawdziwego Ciała i Krwi Pańskiej - stąd w jego pismach tyle wezwań do czci Najświętszego Sakramentu i do Jego szafarzy, jakimi by nie byli. Wreszcie to miłość do Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego - jednym z darów naszego Zakonu dla Kościoła jest gorące nabożeństwo do Męki i Śmierci naszego Pana.


Św. Franciszek całe życie, odkąd spotkał Ukrzyżowanego twarzą w twarz w kościółku św. Damiana, z wszystkich sił i na wszelkie sposoby starał się upodobnić do Ukrzyżowanego. Być ubogi, jak On, wzgardzony, posłuszny aż do śmierci, miłujący nawet oprawców, dobrowolnie się uniżający...

W końcu, Pan sam ukoronował pracę Franciszka, dokończył dzieła upodabniania się, znacząc go stygmatami. Franciszek umarł jako zupełnie podobny do Chrystusa.


Osiąganie podobieństwa, upodabnianie się jest tajemnicą życia, kluczem do zrozumienia każdego z nas. Pytanie tylko, do kogo się upodabniamy? Ten proces nie zachodzi sam z siebie. Jest dziełem przeżytych przez nas kolejnych dni.

11 września 2021

ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: J jak jednowymiarowość

W ostatnim stuleciu straciliśmy z oczu nawet nie piąty - typowo chrześcijański wymiar, ale i czwarty. Zostały nam trzy wymiary - do kupy wziąwszy: jeden. Dotykalna przestrzeń w teraźniejszości. Brzmi niby realistycznie i racjonalnie, ale jest to rzeczywistość i racja zwierzęca, albo - w nieco lepszym przypadku - ateistyczna. Czwarty wymiar to czas, a piąty - wieczność. Dopiero taką perspektywę można nazwać naturalną dla chrześcijanina.
Spróbuję pokazać to na przykładzie, żeby nie popaść w niestrawną żonglerkę mądrze brzmiących wyrażeń.

Otóż: Msza Święta. 

Zmiany ostatnich kilkudziesięciu lat sprawiły, że stała się celebracją wspólnoty zbierającej się wokół ołtarza, skoncentrowanej i zależnej od aktualnie zbierającej się tam grupy społecznej. Sam układ zgromadzenia i akcji liturgicznej zamyka uczestniczących we własnym towarzystwie. Czasem jest to nawet dosłownie koło, najczęściej - rodzaj układu teatralnego, gdzie najważniejsza jest interakcja między aktorami kreującymi rzeczywistość sceniczną, a widownią, która tę scenę obserwuje. 

Każdy, kto choć raz grał na scenie lub choćby bywał w teatrze wie, że jest to układ samozamykający się. Na czas spektaklu istnieje tylko aktor, opowieść i widownia. Nic dziwnego, że to od kreatywności i talentu aktora zależy, czy widzowie dadzą się mentalnie wciągnąć na scenę, czy też będą żądać zwrotu za bilety. Od akustyki i oświetlenia zależy, czy dotrze do nich coś z wysiłków aktora. Od widowni zaś, czy zrozumieją i dadzą się wciągnąć w specjalnie dla nich wykreowaną opowieść. 


Tak się dzieje, kiedy obowiązuje nas jedynie długość, szerokość i wysokość teraźniejszości. Nawet, jeśli pojawia się czas - przeszłość, czy przyszłość, służyć mają rozgrywanej akcji lub pogłębiać zainteresowanie widowni. Wieczność zaś... jest niemal abstrakcją, od której należy odwrócić oczy, by nie stracić cennych chwil teraźniejszości zamkniętego kręgu. Od niej bowiem zależy wszystko.


Tymczasem - jak wygląda rzeczywistość Mszy Świętej?

Nasze trzy widzialne wymiary teraźniejszości to tylko maleńki wycinek świata. My, uczestniczący we Mszy jesteśmy jedynie małą cząstką wielkiego tłumu ludzi żyjących od początku Kościoła przed nami, z nami i po nas. Mało tego. Nasza widzialna obecność ginie w mnogości obecnych przed ołtarzem aniołów i wszelkich bytów niebieskich. Wszyscy święci, jakich jesteśmy zdolni pomyśleć, są obecni. Wszyscy zmarli, czy to cierpiący w czyśccu, czy już oglądający chwałę Boga - są obecni.
A to tylko czwarty wymiar - piąty jeszcze bardziej przyprawia o zawrót głowy.

Częściowo już sama świadomość, czym jest wspólnota gromadząca się na Mszy (że rozciąga się na wszystkich członków Kościoła żyjących na przestrzeni wieków oraz wszelkie byty Nieba) już otwiera na wieczność. To, CO się dzieje w czasie Mszy Świętej jeszcze bardziej przekracza wymiar i teraźniejszości i historii: jest jakby krawędzią czasu, znad której widać - oczami wiary - Początek i Koniec, Stworzenie i Apokalipsę, Krzyż i Zmartwychwstanie. I nie jako rzeczywistość kreowaną przez uzdolnionego aktora, ale uobecniającą się i objawiającą na rozkaz Boga - dzięki mocy, jaką owemu kapłanowi powierzył.


W tym znaczeniu, można spokojnie powiedzieć, że układ celebracji zamykający przestrzeń do interakcji kapłan-wierni, jest dez-orientacją. Tracimy z oczu, oczu wiary, przytłaczającą część rzeczywistości sakramentalnej.

Ale, to był tylko jeden z przykładów. W podobnym kluczu można przeanalizować, w ilu wymiarach dostrzegam, przeżywam i rozwiązuję moje codzienne dylematy. 
Czy przesadna troska o zdrowie i dobrobyt, pobłażliwe poczucie wyższości wobec dziedzictwa Kościoła przed wiekiem dwudziestym, tudzież utożsamianie życia duchowego z kondycją psychiczną - nie są symptomami tego samego bakcyla, jednowymiarowości?

15 sierpnia 2021

Glina - na głos, pianino i wiolonczelę

Z wielką przyjemnością prezentuję "Glinę" opowiedzianą tym razem także pianinem (Maciej Bąk) i wiolonczelą (Magdalena Wypych). Publiczne dzięki składam s. Dorocie Wojciechowskiej FMM, która była spiritus movens tej aranżacji.

(Jeśli nie wyświetla się link do filmu, to można go zobaczyć TU 😉)



14 sierpnia 2021

O męczeństwie po chrześcijańsku

Zostać męczennikiem – ma sens. Ale nie byle jakim, tylko chrześcijańskim. Tylko takie wyjdzie na dobre nam i przyniesie owoc, o jakim krótkowidzom się nie śniło.

Ostatnio już parę razy usłyszałam od kobiet, które odchodziły od mężów: „Nie zamierzam być męczennicą”. Nie będę tu jednak roztrząsać rodzinnych dramatów, które każą komuś podjąć tak bolesną decyzję, ani też mierzyć poziomu niedojrzałości, która wiedzie innych do zabarykadowania się w wiecznie trwającym, niewymagającym zaparcia się siebie dzieciństwie.

Chodzi o samo męczeństwo.
Po chrześcijańsku.

Bo źle się nam ono kojarzy: jako patologiczna depresyjna rezygnacja wobec doznawanej przemocy. Albo też dokładnie odwrotnie: jako sztuka emocjonalno-moralnego szantażowania wybranych osób poprzez ostentacyjne poświęcanie się i zapracowywanie się na śmierć. Może jeszcze komuś kojarzy się jako interes z Zaświatami – taka islamska promocja łatwego wstępu do Raju.

Tymczasem męczeństwo po chrześcijańsku to miłość. Brzmi sztampowo, prawda? Powiedzmy to więc inaczej: to przełożenie czegoś, a właściwie kogoś, ponad własne dobro, własne pragnienia, własne życie. To właśnie jest miłość. Oddanie życia dla kogoś, za kogoś. Trudna jest ta miłość, właściwie niemożliwa do zrealizowania bez odpowiedniego punktu odniesienia. Tym odniesieniem jest Krzyż i Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, a konkretniej moje własne życie wieczne i jego cena – wyższa, niż cokolwiek innego na tym świecie.

Jeśli przed oczami mam ten punkt odniesienia w stosunku do mojej osoby, zachowuję go również w stosunku do osoby, którą kocham. Jeśli zaś tracę go, mój egoizm i płytkość bytu prędzej czy później zwycięży moje dobre intencje i powiem sobie: dość! Czemu mam pozwalać moim siłom uchodzić a moim marzeniom obracać się w pył? Czemu nie może być w życiu „po mojemu”? Czemu nie można żyć dla siebie, dla swojej przyjemności i spełnienia?

Jeśli droga do szczęścia, jaką proponuje mi Jezus, który najpierw umarł na krzyżu, a dopiero potem zmartwychwstał i wstąpił do Nieba, nie jest moim świadomym wyborem, to perspektywa męczeństwa napawa lękiem i buntem. Dla instynktu samozachowawczego jest ono przecież złem najgorszym z możliwych. Bez wiary Synowi Bożemu, nadziei na Życie Wieczne i miłości większej, niż miłość własna nikt nie jest w stanie zapanować i nakazać milczenie swojemu instynktowi.

Dziś wspominamy św. Maksymiliana. Wszyscy go podziwiamy, ale jego męczeństwo – jak męczeństwo wszystkich innych świętych – jest „wisienką na torcie”, ostatnim aktem długiego przygotowywania się przez całe życie do dokonania właśnie takiego wyboru. Przygotowania, które nie wiedziało, do czego przygotowuje. Dojrzewania miłości, która nie wiedziała, w jaki sposób ostatecznie się wyrazi. Śmierć męczeńska w chrześcijaństwie jest łaską wstąpienia dokładnie w krwawe ślady Chrystusa. Łaskę otrzymują ci, którzy potrafią ją docenić i jej wyczekiwać z pokornym drżeniem – czy godnie po tych śladach będą stąpać do końca.

Łaskę tą doceniają zaś ci, którzy wiedzą, ile kosztuje życie wieczne. Ci, którzy dojrzewają w miłości z dnia na dzień, którzy „ćwiczą” wybór Krzyża Chrystusowego z dnia na dzień.

Tak, wiem, pięknie to brzmi, ale jak rozpoznać, kiedy to jest autentyczne, a kiedy tylko patologię samoumęczenia pudruje się wielkimi słowami? Pan Jezus mówi: „Po owocach ich poznacie”. Samoumęczenie jest udręką dla otoczenia. Jest suche, bezpłodne i pozostawia po sobie gorycz i niepokój. Dojrzewanie do prawdziwego męczeństwa przynosi owoc – spójrzmy na św. Maksymiliana. Pozostawia po sobie drogę, która pociąga następne pokolenia. Dla otoczenia – w tajemniczy, ale pewny sposób – jest źródłem życia, radości i pokoju.

Odwagi. Warto żyć i umierać dla „Stawki większej, niż życie”.


1 sierpnia 2021

To chyba już czas... Niektóre z moich bazgrołów brzmią.

Opublikowałam "Glinę" w słowie jako jeden z moich wczesnych bazgrołów, na samym początku istnienia bloga. Jednak kiedy powstała, tj. na rekolekcjach tuż przed wstąpieniem, od początku miała swoje brzmienie, które po prawie 24 latach nie obróciło się w ciszę i zapomnienie (głównie dzięki siostrom, którym wtedy wpadło przez ucho do serca).

Przyszedł w końcu czas, żeby to nagrać, opatrzyć paroma znalezionymi zdjęciami. 

Może jeszcze komuś - przez uszy do duszy - wpadnie, i ciszę po sobie zostawi...

(jeśli nie widzisz filmu z YT, to tu jest link ;) )



15 czerwca 2021

ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: I jak intelektualizm

 Miała być na początku ideologia, potem rozciągałam kwantyfikator na wszystkie strony tak, żeby się oprócz ideologii inne intelektualne bakcyle pomieściły. Koniec końców, istotę dolegliwości wielu współczesnych chrześcijan, w tym niepospolitych myślicieli i "wielkich nazwisk", za którymi poszły całe pokolenia, chcę zamknąć w jednym obrazie:

Ciasna, błędna i w sumie ślepa uliczka pysznej iluzji zaczyna się w miejscu, kiedy przed autorytarnym sądem naszego rozumu postawimy Boga, łaskawie, lub nie rozpatrzymy Jego sprawę i wydamy wyrok wedle możliwości ludzkiego poznania.

Zamiast własny intelekt poddać osądowi Bożemu, pokornie pozwolić przeniknąć Jego niezgłębieniu i dać wyprowadzić daleko poza czysto ludzkie możliwości poznania.

27 maja 2021

O macierzyństwie duchowym.

Im jestem starsza, tym pokorniej uznaję, że to zadanie przekraczające siły kobiece: zrodzić człowieka dla Boga.

Ale też im bardziej powierzam moje duchowe dzieci Maryi, tym większą mam nadzieję, że to się uda: wszak Ona zrodziła Boga dla człowieka.

(Wydaje mi się, że prawdziwe
macierzyństwo duchowe
 jest tylko i aż pewnym udziałem
 w macierzyństwie Maryi.
Im więcej jest Jej a mniej moje,
tym bardziej jest życiodajne.)


19 maja 2021

Zaczynamy dział reklamy ;) (czyli etykieta "o książkach")

Czasem będą to recenzje książek, które wpadły mi w ręce albo które mi ktoś podsunął do czytania i mędrkowania. Od wielkiego dzwonu mogą się pojawić - jak dziś - wątki autoreklamy.


Było to parę miesięcy temu. Zaskakujący telefon od zupełnie nieznanego mi wydawnictwa z propozycją napisania serii komentarzy do Ewangelii. Okazało się, że chodzi o cały miesiąc codziennych krótkich rozważań. Sprawdziłam, że katolickie (takie czasy... ;) ) i poszłam na współpracę, nie wiedząc dokładnie, w co się wpisuję.
Parę dni temu dostałam autorskie egzemplarze.

Jeśli ktoś szuka:

- agendy liturgicznej o klimacie dawnych ściennych kalendarzy (rozmach codziennie podawanych informacji, nie tylko liturgicznych, miękka oprawa, oldschoolowy cienki papier - właśnie taki, jaki kojarzę ze starymi kalendarzami),

- zebranych tekstów czytań na dany dzień z komentarzem (cztery tygodnie października trzeba się przemęczyć z moimi sugestiami)

- w jednej książce zaopatrzenia na pół roku, ponieważ jest to już drugi tom, obejmujący teksty od końca maja do końca listopada,

...to zachęcam do wejścia na stronę Oficyny Wydawniczej "W Misji" i nabycia tej naprawdę oryginalnej (pro)pozycji :)



 

26 kwietnia 2021

Krwawy pot dobrych pasterzy

    Dawno temu, będąc młodą blogerką… Napisał do mnie pewien polski kapłan, posługujący w małym  zateizowanym kraju Europy Środkowej. Boleśnie doświadczał obojętności parafian, własnej bezsilności i – jak się mu wówczas zdawało – beznadziejnej bezowocności. Pokusa powrotu do kraju i wizja spokojnego i okraszonego jakimkolwiek poczuciem sensu kapłańskiego życia wydawała się nie od odparcia. Nasza krótka korespondencja była trudna, bez środków znieczulających, z jego jak i z mojej strony. Nie wiem, czy wytrwał, czy się poddał. Co jakiś czas mój Anioł Stróż mi o nim przypomina. Niosę go w modlitwie, w jakiejkolwiek sytuacji teraz się znajduje.


W tym roku Niedzielę Dobrego Pasterza poprzedza dwa dni poświęcone porażkom. 


    
Najpierw uroczystość św. Wojciecha: niechcianego biskupa. Myślę, że jest to jeden z większych lęków duszpasterzy i jedna z większych ran w sercu – doświadczyć odrzucenia przez ludzi, do których się idzie. Często od razu na starcie. Czasem to wrogość, pogarda, nieufność, czasem – wcale nie mniej śmiercionośna – obojętność. To odepchnięcie, odwrócenie się plecami, jest ciosem zadanym w samo serce pasterza. Tak jak odrzucona miłość życia albo jak rodzicielskie wyrzeczenia pogardzane przez dzieci, potrafi odebrać siłę do próbowania mimo wszystko. Odbiera też sens bycia w danym miejscu, oddawania swojego czasu, sił, zdolności na służbę swojej owczarni. Bywa też tak, że rani kapłana jako osobę: ponieważ nie jest taki, jakiego by parafianie sobie życzyli, albo po prostu zastąpił kochanego poprzednika, albo też sam uwikłany we własne słabości nie jest zdolny do bycia „dobrym (pełnym sukcesów) pasterzem”. Czy odejdzie, czy zostanie, z głębokiej rany uchodzi radość kapłaństwa, sens powołania a może nawet i samo życie…

    Przedwczoraj w liturgii odczytywana była końcówka Mowy Eucharystycznej. Smutna końcówka, ponieważ słuchacze dochodzą do wniosku, że słowa Jezusa są nie do przyjęcia. I wielu z tych, którzy dotąd chodzili za Jezusem, odchodzi.

Odejścia to także potężny cios dla pasterza. Odejścia parafian, wiernych, współbraci w kapłaństwie, autorytetów duchowych… Każde boli, zadaje ranę, zostawia blizny, choć w inny sposób. 

„Trudna jest ta mowa.” 

Któż może...

- narażać się bez przerwy na kpiny za średniowieczne poglądy?

- wytrzymać do ślubu, a potem pozwolić „wtrącać się” Kościołowi w życie małżeńskie i rodzinne?

- pozwolić obrażać się proboszczowi, być wykorzystywanym do prac przy parafii, albo nagabywanym finansowo?

- przymykać oko na skandale „tych czarnych”?

Albo inaczej:

Któż może…

- wytrzymać niewdzięczność i pretensjonalność parafian?

- zachować godność i niezależność od wszechpotężnych układów w kuria nostra?

- przeżyć samotność bez kojącej obecności kobiety?

- zachować wiarę i w ogóle powołanie, widząc dookoła upadających lub wręcz z upodobaniem leżących w upodleniu i wciągających w nie innych współbraci?

Ale też:

Któż może…

- ufać, kiedy na jaw wychodzi mroczna przeszłość kościelnych dygnitarzy?

- trwać w posłuszeństwie i nie unieść się buntem wobec tych, którzy sprzedali się za kielnię i fartuszek?

- wbrew pokusie cynizmu ufać, że jednak istnieje świętość ponad układami?

- zostać, kiedy wiara i wierność tych, od których się uczyliśmy, rozsypuje się w proch?


    Ksiądz czuje się wówczas, jak żołnierz na linii ognia. Stoi coraz bardziej samotny, a dookoła co chwila pada kolejny, i kolejny, i znów następny, i ten tuż obok, i ten niezatapialny… Odchodzą ci, których się chrzciło, spowiadało, przyprowadziło do Kościoła, z którymi się pracowało, od których się uczyło… Sprzeciwiają się Kościołowi, księżom, plotkom, skandalom… prawdzie, która w grzech kole.

Zostaje sam, a kule świszczą. Trafiają w rękę, w nogę. Która dosięgnie tak, że i on w końcu upadnie?

    Nie widać tego na zewnątrz. Może jedynie oczy bardziej zmęczone, spojrzenie pochmurne, a myśli dzielone z przyjaciółmi jakieś dziwne takie. Jeśli w porę nie znajdzie wyjścia spod zwału tych porażek, może zginąć. Jako kapłan, jako chrześcijanin, człowiek sumienia, jako żywy człowiek.

    Jednak istnieje tajemna szczelina, dostępna jedynie mającym udział w kapłaństwie Chrystusa. Wielu z nich nawet o niej nie wie, a może zapomniało lub sądzą, że zasypał ją czas i postęp. Istnieją tajemne wrota, które prowadzą z dala od spojrzeń kogokolwiek z ludzi, a nawet aniołów. Otwierają się jedynie między samym kapłanem a Chrystusem. Od momentu namaszczenia łączy Ich niedościgniona i nieprzenikniona więź. Zjednoczenie, przed którego tajemnicą chylą czoła nawet chóry anielskie. I nie jest to duchowa poezja. To realność sakramentu: rzeczywista obecność Chrystusa w Najświętszych Postaciach; rzeczywista Ofiara Mszy Św. spinająca teraźniejszość z momentem ukrzyżowania i wieczną chwałą dokonująca się przez kapłana. Dostęp jaki daje Jezus kapłanowi do swojego Serca przekracza naszą wyobraźnię. To, czy sam kapłan wejdzie w tą tajemnicę, zależy już od niego.

 


   Misterium kapłańskich porażek to tak naprawdę zaproszenie, aby być kapłanem agonii Jezusa w Ogrójcu. Krwawy pot zraszał Jego skamieniałą z bólu twarz, kiedy widział wszystkich obojętnych, gardzących Jego ofiarą, miłością, życiem. Widok odchodzących, porzucających, gardzących i wybierających potępienie rozszarpywał jego wolę w stopniu niedostępnym do przeniknięcia nawet dla mistyków. 

    Sprawowanie Najświętszej Ofiary może rozszerzyć się na każdą chwilę, każdy aspekt życia kapłana. Dopuszczony do wewnętrznej agonii w Getsemani kapłan może być dobrym pasterzem, będąc – patrząc z zewnątrz – kompletnie przegranym. 

 


   Pasterz staje się bowiem dobry nie przez to, że jest pasterzem sukcesu, ale poprzez zjednoczenie z Jedynym Dobrym. To zaś nie polega wcale na ekstazach, nawet w czasie Mszy Św., ale na nikomu nieznanym bólu Getsemani, agonii „sprawowanej” na ołtarzu własnego kapłaństwa. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

11 kwietnia 2021

ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: H jak hasłowo

Zbyt wiele szczęścia naraz. Zbyt powolne nasze oczy, żeby wypatrzyć coraz szybciej migające obrazy. Zbyt znużone uszy, żeby uchwycić temat w kakofonii dźwięków. Zbyt mała głowa, żeby pomieścić i uporządkować informacyjne tsunami. Wreszcie, zbyt oszalałe w zalewie bodźców serce, żeby dać – lub odmówić – każdemu należne jemu miejsce.

I oto wszyscy i wszędzie tylko hasłujemy, nagłówkujemy i serfujemy zamiast mówić, słuchać i rozumieć. 

To samo dosięga chrześcijaństwa, zwłaszcza tego, które zdyszane usiłuje dotrzymywać kroku współczesności. Ale nie tylko nowoczesnych, bo z wielką nieświadomą finezją popełniają te grzeszki także najzagorzalsi miłośnicy wszystkiego, co stare.

Kiedy przyglądam się temu zjawisku, widzę je w trzech odcieniach:



Wszechwiedza mniemana

Sama niedawno jej uległam, kiedy fale Facebookowych algorytmów wyrzuciły na mój brzeg publiczne wyznania pewnego zakonnika o celibacie. Poszło szybko: tytuł – skojarzenie – komentarz, zaprawiony symbolicznie powściąganą ironią. Rzecz jasna, tylko na nagłówek rzuciłam okiem. Dopiero potem pomyślałam: zajrzę do wywiadu, jak tam te swoje przemyślenia rozwinął. Okazało się, że po pierwsze, link odgrzewał kotleta już kilkuletniego. Po drugie, choć treść rzeczywiście wskazywała na wewnętrzne szamotaniny, nie było tak skandalicznie, jakby się po tytule wydawać mogło. 

Ot, i taka klasyczna historia szybkiego „oburzanka”. Chorujemy na nie powszechnie: ci z lewa, z prawa, neonki i tradsi, stare wygi i młodzi gniewni… Tytuł i słowo wystarczy do osądu. Na sprawdzenie, porównanie, pogłębienie wiedzy nie ma już czasu. Ale – co gorsza – nie ma też chęci, bo w takich momentach w naszej podświadomości gniazdo sobie mości przekonanie o wiedzy wlanej.

Tak samo obchodzimy się z wiedzą teologiczną, liturgiczną, duchowością... Skutkuje to faktyczną ignorancją, nie tylko zawinioną, ale zawzięcie bronioną przed weryfikacją – idzie przecież o honor naszej wszechwiedzy. I w ten sposób nie wiemy w co wierzymy, jak się modlimy i którą drogą zdążamy, ale w o-błąkaniu tym jesteśmy nieugięci.


Mądrość błyskawiczna

Adepci zarządzania informacją i zasobami ludzkimi uczą się sztuki układania haseł, jak ikebany. Ukryta w kilku słowach moc potrafi budzić umysł, porywać serce, zagrzewać do czynów, ale może tak samo mamić, bałamucić i usypiać. Także i u nas pełno haseł, odezw i zdań zręcznych. Karmimy się nimi chętnie i dajemy innym na pożywienie. 

Tylko jakoś trudno się tymi zdaniami nasycić. Czy to dlatego, że zbyt zachłannie, bez przetrawienia, wrzucamy je do naszej (coraz krótszej) pamięci, już rozglądając się za myślą nowszą i bardziej wyrafinowaną, która milej połechce wygłodniałe ego?

A może dlatego, że karmimy naszą duszę tylko mądrymi słowami, przykład zaś świętego życia ich autorów odkładamy zażenowani na górną niedosiężną półkę?

Może też być tak, i często się zdarza współczesnym mędrcom – celebrytom, że produkują duchowe fast foody. Na pierwszy rzut ucha brzmią treściwie, ale tak naprawdę stoi za nimi tylko sztuka układania informacyjnej ikebany. Za „ora et labora” albo „ad majorem gloriam Dei”, albo choćby za „Niespokojne jest serce dopóki nie spocznie w Tobie” stoi co najmniej jedno święte życie, z całym bagażem upadków i podniesień, błądzenia i nawrócenia, walki i pokoju. 

Można od czasu do czasu wpaść gdzieś na fast fooda, ale nie warto powierzać mu stałej roli budowania organizmu (wiary).


Syndrom "pięciolatki"

Co starsi pamiętają, a młodsi niedługo znów się nauczą, że postęp i wyrabianie norm (osiąganie celów) jest obowiązkiem, który należy cyklicznie odświeżać, reorganizować i wypełniać, ot choćby co pięć lat, sześć albo dziesięć. Nowe hasło, stara treść. Od plenum do plenum. Burza mózgów, tsunami mądrze brzmiących słów, na nich budząca na przyszłość arka nowych założeń programowych. A potem rejs, tak, ten „Rejs”. Kokieteria i taniec wzajemnych uników między rzeczywistością a niemożliwymi do urzeczywistnienia projektami trwają aż do następnej przystani – plenum. 

Ciężko to może przełknąć, ale w takim świetle majaczą mi nieustannie mutujące programy przeróżnych instytucji chrześcijańskich, kolejne „Roki” tego czy owego, zjazdy, forumy i kongresy. Może to zbyt pesymistyczne podejście, nie wiem. Tak tylko miga mi przed oczami ten stary socjalistyczny rytm…


Cóż z tym zrobić? Kto mądry, żeby temu podołał? 

Ważyć słowa mówione, ważyć też te słyszane i odpowiednio do wagi traktować. Powściągliwość, milczenie i pokora, a nade wszystko umiłowanie i niezmordowane poszukiwanie prawdy, nie dające się zaspokoić niczym zaledwie prawdopodobnym.

4 kwietnia 2021

Wielkanocnie

Od Jego narodzin - życie dla nas stało się inne.

Od Jego śmierci - inna stała się dla nas śmierć.

Od Jego zmartwychwstania - wieczność jest inna dla nas.

Tak wierzmy i żyjmy tak.


Czego Tobie i sobie życzę 

i o co Jego nieustannie dla nas błagam.

(Sanktuarium św. Józefa w Rudzie Śląskiej)


25 marca 2021

Wielkanocny problem z chrześcijanami.

 W ferworze rozgorączkowanych komentarzy przeczytałam ostatnio - mający zapewne przeszyć winowajcę na wylot - zarzut, że "ważniejszy jest dla was kościół niż zdrowie i życie".


Właśnie!

Racja!

Od dwóch tysięcy lat tak samo nie do zniesienia!

Prawdę wykrzyczał!


My rzeczywiście cenimy życie wieczne nieskończenie bardziej, niż zdrowie czy życie.

Msza Święta i obecność prawdziwego Boga w Najświętszym Sakramencie jest dla nas bardziej rzeczywista, niż cały świat, z nami włącznie.

A Komunia Święta jest źródłem życia wiecznego, dla którego warto stracić wszystko inne, łącznie ze zdrowiem i życiem - i dlatego traktujemy ją nad-śmiertelnie poważnie.



Tylko tyle i aż tyle.


(Gdyby ktoś nie wiedział... Koptowie zawsze tatuują sobie krzyż lub inny symbol chrześcijański, żeby w obliczu śmierci nie zaprzeć się Chrystusa. A na męczeństwo gotowi są od pokoleń każdego dnia.)


16 lutego 2021

ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: G jak gadulstwo


Za dużo.

Za szybko.

Za płytko.


Inflacja słowa dosięga:

- teologii, bo każdy za wszelką cenę chce powiedzieć coś od siebie. Oczywiście musi to być coś, co przynajmniej wygląda na nowe, odkrywcze, a najlepiej szokujące. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że motorem napędzającym jest tu swoisty wyścig rewolucjonistów.

- liturgii, bo kiedy słabnie poczucie realnej Obecności i nie ogarnia nas już misterium tremendum et fascinosum (tajemnica przerażająca i fascynująca), wtedy naszym słowom przypisujemy moc magiczną i usiłujemy zaklinać rzeczywistość. Mnożymy słowa i gesty coraz bardziej pospolite, wprowadzając się w trans, zamiast dać się unieść ciszy Transcendencji, z której w bólu rodzą się pojedyncze pokorne słowa uwielbienia.

- duchowości, ponieważ nagminnie - być może pod przemożnym wpływem ekshibicjonizmu kulturowego - nie dajemy szans naszym doświadczeniom duchowym na dojrzenie pod osłoną sekretu. Wszelkie odwroty, przewroty, widzenia, słyszenia, zamiast być poddane próbie i rozeznawaniu, są natychmiast rozgłaszane na dachach internetu. Tymczasem kto sieje sensację, ten zbiera najpierw lajki, a potem zamęt.

- moralności, ponieważ przestaliśmy traktować poważnie Słowo Boże, odkąd przemieliliśmy je przez maszynkę kontekstu historyczno-kluturowego i niekończącej się reinterpretacji. Nie trzeba było długo czekać, abyśmy do swoich własnych słów podchodzili z jeszcze większą frywolnością. Wszystko można odwołać, zreinterpretować, ułożyć na historycznej półce, zmienić w słowie to okładkę, to treść. Prawda chwili, mądrość etapu. 


- eschatologii, kiedy naiwnie oczekujemy, że nasze gadulstwo jest w stanie przegadać niezmienność wieczności i butna pewność siebie, że kiedy dostatecznie często i głośno wykrzyczymy w Niebo naszą szczegółową wersję Sądu Ostatecznego - sam Pan Bóg w końcu nam przytaknie i będzie tak, jak sobie naopowiadaliśmy.



Ale w zawrotnym tempie pączkujące, coraz pustsze słowa, nie są w stanie nakarmić ani ciała, ani serca ani ducha. W wielkim sekrecie anorektyczne wieczne nasze istnienie tęsknie wygląda za Słowem, które przetrwa budzący grozę i pragnienie Dzień jak piec ognisty.

Tląca się ta tęsknota - dzięki Bogu - wielu, w tym i mnie, prowadzi do zamilczenia i bezsłownej pokory wobec misterium Bożego Słowa, które staje się Ciałem. Tam dana nam jest szansa nauczyć się mówić od nowa.



7 lutego 2021

Komboskion jak nić Ariadny

 Ze srebrzystych wschodniosłowiańskich głosów białoruskich mniszek oraz ikon, które są u mnie w celi uprzędłam dziś naprędce godzinę oczyszczenia dla duszy. Może komuś także będzie pomocą w modlitwie.


Spośród wielu pięknych opracowań Modlitwy Jezusowej, śpiew mniszek z monastyru św. Elżbiety w Mińsku ma szczególne miejsce w moich własnych "Opowieściach pielgrzyma"

Ta sama siostra, dzięki której poznałam Modlitwę Jezusową, pożyczyła wtedy mi nagranie tej modlitwy (końcówka lat dziewięćdziesiątych, epoka dźwięku łupanego, kaseta magnetofonowa, w razie potrzeby przewijana olówkiem...) wydane przez te właśnie mniszki. 

Tak jak dziecko uczy się mówić, tak ja nasączałam moją duszę Modlitwą Jezusową śpiewając ją razem z nimi. I tak zostało do dziś, że w duchu mówię ją po polsku, a kiedy odmawiam lub śpiewam na głos - po rosyjsku.

Pierwszy raz opowiadałam tutaj o Modlitwie Jezusowej w 2009 roku, wtedy z jedenasto- może dwunastoletnim stażem uchwycenia się czotek (komboskionu) jak nici Ariadny w coraz bardziej skomplikowanym labiryncie życia.

Dziś, po następnych przeszło jedenastu latach, do tamtych wyznań mogę dodać, że wołanie tej modlitwy jeszcze głębiej wrosło w najtajniejsze zakamarki mojego serca. Po drodze było liną ratunkową wśród różnych zewnętrznych i wewnętrznych burz, (nad)naturalnym wprowadzeniem w mistykę Boskiej Liturgii, którą mogłam się cieszyć w Winogradowie, wspólnym językiem z Ojcami Pustyni w szczęśliwym okresie mojego życia pustelniczego i monastycznego na Węgrzech, niezawodną bronią w starciach duchowych... 

Teraz zaś jest oknem, które otwieram na oścież, aby w aktywność, zamieszanie i gęstniejący wokół nas i w nas mrok wpuścić ożywcze tchnienie wieczności i niezwyciężony promień Miłosierdzia Bożego. 

Moje "Opowieści pielgrzyma" ciągle trwają, kolejne rozdziały wiją się nieprzewidywalnie jak labirynt, ale biegnie przez nie do celu - pewnie i niezawodnie - jedna nić, jedno zdanie: 

"Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzeszną".

2 lutego 2021

chwila szczerości konsekrowanej

Kryzys życia konsekrowanego (w pojedynkę i zbiorowo) zaczyna się zawsze wtedy (a mówię to także z własnego doświadczenia), kiedy ofiarę ze swojego poświęconego Bogu życia składamy zwróceni w stronę ludzi.

Wszystko wraca na właściwe sobie miejsce, kiedy nasza ofiara dokonuje się w stronę Pana, a On sam - wedle swojego upodobania - rodziela jej owoce dla zbawienia ludzi.


Tak jak w liturgii. Po prostu. (Z)wróćmy się ku Panu.