Keveset írok Neked, keveset beszélek Veled, ritkán, és mindig túl röviden.
27 grudnia 2021
Vallomások a karácsonyi kívánságok helyett
Keveset írok Neked, keveset beszélek Veled, ritkán, és mindig túl röviden.
24 grudnia 2021
Zamiast życzeń, zwierzenia.
5 grudnia 2021
Nad cuda cud. Opowieść nie tylko wigilijna.
Ponieważ moja opowieść wigilijna przez Tajemnicę Wcielenia próbuje rzucić promień światła na nasze największe prywatne pytania, niezrozumienia i bunty (tylko promień, więcej się nie dało...), dzielę się nią już teraz.
Nad cuda cud
Pewnego dnia, a był to maj
Z zielonych pól, dostojnych drzew
Stworzył Bóg pachnący oliwką gaj
Ogród jak z baśni, niewinny jak sen
Prawdziwy cud
Zapadła noc, rozpierzchł się maj
Rozległ się trzask, ogłuszył huk
Z diablej zazdrości zatrząsł się gaj
Pozostał chaos, brzydota i gruz
Zniszczony cud
Czy nie mógł Bóg biesa za róg
chwycić, zatrzymać, ratować cud?
Wszechmocny wstał, gdy opadł kurz.
Została grota wśród skalnych wzgórz
Nie wrócił cud.
Złotem biel ścian malował świt
Królewski syn powitał świat
Będzie jak ojciec – nie wątpił w to nikt
Dawcą pokoju na wiele lat
Wielbiony cud
Po murach baszt pełzał już mrok
Na polach jęk, w zaułkach krzyk
Z szatańskiej pychy król stracił wzrok
Tyrana nie chce nad sobą mieć nikt
Odrzucił cud
Czy nie mógł Bóg biesa za róg
chwycić, zatrzymać, ratować cud?
Wszechmocny wstał, gdy opadł kurz.
Znalazł pasterzem wśród skalnych wzgórz
Nie wrócił cud.
Korony drzew otulał cień
W niebo się piął młodzieńczy dąb
wzrastał i czekał na chwały swój dzień
Twardy jak stal wiatr składał mu hołd
Natury cud
Wilgotne łzy zarannej mgły
Pożółkły liść, dąb w oczach nikł
Z czarciej zawiści w pień wbił się grzyb
Po marzeń chwale nie ma już nic
Spróchniały cud
Czy nie mógł Bóg biesa za róg
chwycić, zatrzymać, ratować cud?
Wszechmocny wstał, gdy opadł kurz.
Kawałek pniaka wśród skalnych wzgórz
Nie wrócił cud.
Lecz nadszedł dzień, nastała noc
Bóg całe zło obrócił w proch
Jaskinia ciepła, a z pniaka żłób
Oczom pasterza ukazał się Bóg
Anielski cud.
Większy to kunszt, potężna moc
Chwalebny blask zwycięską noc
Rzuca do drobnych dziecięcych stóp
Sponiewierane, wziął sobie Bóg
Wcielony cud.
Nie pragnął Bóg biesa za róg
chwycić, zatrzymać, ratować cud.
Wszechmocny wstał, gdy opadł kurz.
Dzieciątkiem stał się wśród skalnych wzgórz
Na wieki cud.
27 listopada 2021
Dziecięca radość - przepis dla doroslych.
Dzieci mają pełne ręce radości. Łatwo im to przychodzi, dopóki nie wartościują rzeczy, które je cieszą. Śmieją się tak samo od ucha do ucha na widok rzeczy dużych i małych.
Z nami, dorosłymi jest gorzej. Dozujemy sobie uśmiech, jakby był towarem deficytowym. Jakby - jeśli nierozważnie ucieszymy się drobiazgiem i rzeczą oczywistą lub trwającą ułamek sekundy - miało nam zabraknąć radości na rzeczy istotniejsze.
Tymczasem mam uzasadnione podejrzenia, że dusza posiada mięsień radości. I to nie żaden tam gładki, co działa, kiedy mu się podoba, ale poprzecznie prążkowany - podległy naszemu chceniu. I jak to z mięśniami bywa, niećwiczony wiotczeje, a często używany jest w stanie poradzić sobie z coraz większym napięciem.
Dla nas, dorosłych dziecięca radość to sprawa ascezy - czyli ćwiczenia mięśni duszy. To decyzja o ustawieniu głębi ostrości, kiedy z wnętrza własnego serca wyglądamy na świat. I to decyzja odważna i bezkompromisowa: czy skupię się na moskitierze, która włazi w obiektyw i psuje mi zdjęcie? Czy na błękicie nieba i bieli pierwszego śniegu uparcie budzącego w każdym z nas małe śmiejące się dziecko?
Do dziś się uśmiecham na wspomnienie pewnego pierwszego śniegu na Zakarpaciu, kiedy ciemnym jeszcze porankiem, w drodze na Roraty, ja - poważna zakonnica - brodziłam przez nieodśnieżone chodniki miasta bawiąc się puszystą bielą, jakbym miala jakieś 30 lat mniej.
Miejmy w sobie nadmiar radości i nie wahajmy się jej użyć.
14 listopada 2021
Krótka historia antyfony Maryjnej (Ave Regina caelorum)
Pewnej soboty, uzbrojona w miotłę, wiadro i ścierkę, weszłam do naszego kościoła. I zaczęłam śpiewać. Śpiewam prawie bez przerwy, od rana do wieczora. Siostry nawet już nie pytają co, bo wiedzą, że to albo Bach albo Mozart albo Bóg-jeden-wie-co, bo ja sama tego nie wiem.
Więc, śpiewałam. Zanim doszłam do kraty z tyłu kościoła zorientowałam się, że to cały gotowy już temat i że to na pewno "coś" do Matki Bożej. Otwieram kraty - śpiewam. Stawiam wiadro, miotłę, wyjmuję telefon. Szybko. Dyktafon, zanim zapomnę. Uff... I wzięłam się spokojnie do sprzątania.
To było parę tygodni temu. A wczoraj? Znów sprzątam, a w głowie robię plany na popołudnie: modlitwa do św. Michała spokojnie stoi w kolejce do opracowania. Podkusiło mnie, żeby zajrzeć do dyktafonu. Odsłuchałam. Poraziła mnie oczywistość drugiego głosu. I popołudnie, ba wieczór do północy z głowy. Święty Michał, jak zwykle w mojej biografii, zręcznie chowa się za Matkę Bożą.
Domina Angelorum - i wszystko jasne...
Jaki z tego wniosek? Pewna życzliwie złośliwa siostra powiedziała kiedyś, że powinnam dostać do sprzątania bazylikę w Licheniu. Cóż, pewnie wtedy powstałaby Pasja według św. Jana ;)
Ave Regina caelorum (Witaj Niebios Królowo)
2 listopada 2021
Ścieżka do Nieba prościejsza
Historia, jakich o naszych Dziewczynach możemy opowiadać tysiące. Ot, zwyczajna, codzienna taka.
Dziewczyny nawet nie zauważają jak wielce nieprawdopodobna - dla nas uginających się pod ciężarem odpowiednio wysokiego IQ.
Dwa dni przed Wszystkimi Świętymi.
Ja: Dziewczyny, zasada jest jasna - jak będzie padać, nie idziecie z nami do kościoła i na cmentarz, a jak będzie ładna pogoda, to wiadomo. Wiecie co robić.
Dziewczyny: (profesjonalnie kiwają głowami)
Wieczorem.
Dostaję od jednej wiadomość na Whatsappa:
Jedna: Siostro, będzie padać w poniedziałek i we wtorek. Widziałam prognozę pogody.
Niedziela.
Idziemy na ostatni Różaniec.
Ta sama Jedna: Siostro, nie będzie padać. Powiedziałyśmy Ewie, żeby poprosiła Matkę Bożą.
Poniedziałek.
31 października 2021
Psikus: zatruty cukierek
I nic nam nie będzie - bo co by nam mogło być?
Tymczasem zwyczaje Halloween mają swoje korzenie, historię i przeznaczenie. Ich propagatorzy mają swoje cele, których nawet nie ukrywają.
A nawet, patrząc na samą estetykę - naprawdę, takie to zabawne przebierać się za rozkładające się ciała, potępione dusze błąkające się po cmentarzach i na rozstajach dróg, obłąkane kobiety, które zaprzedały duszę diabłu?
Walka ze Złym jest realna i ten nie przebiera w środkach, żeby nas omamić. Ostrzeżenia nie są przesadzone.
Ten, kto je lekceważy i kwituje uśmieszkiem po prostu nigdy nie stanął jeszcze z nim twarzą w pysk.
Ale ten, kto dał się zaszczuć i wpędzić w nerwicową rozpacz z jego powodu, nigdy nie stał przed Bogiem twarzą w Oblicze.
Bez lęku, ale bądźmy roztropni. Nie wpuszczajmy pogaństwa i kultury "zabawnej śmierci" do swojego domu.
Ktokolwiek doświadczył na sobie choć troszkę nienawiści i pogardy Złego w stosunku do człowieka wie, że nie ma się z czego śmiać.
Ktokolwiek stał już na progu prawdziwej, własnej śmierci, nie będzie jej w ten sposób "świętował".
23 października 2021
Figi sztuka tajemna
Figa uczy mnie, jak nie zmarnować łaski starości:
Im więcej zmarszczek na skórze,
tym słodsze kryje się pod nią wnętrze.
2 października 2021
Anioł Stróż: niebezpieczne związki
Dzisiaj Aniołów Stróżów. Gwarantów bezpieczeństwa? - Tak.
Gwarantów świętego spokoju? - Oj, chyba nie...
Kiedy Bóg daje swojemu narodowi Anioła, mówi nie mniej ni więcej, tylko:
Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj go i bądź uważny na jego słowa. Nie sprzeciwiaj się mu w niczym, gdyż nie przebaczy waszych przewinień, bo imię moje jest w nim. Jeśli będziesz wiernie słuchał jego głosu i wykonywał to wszystko, co ci polecam, będę nieprzyjacielem twoich nieprzyjaciół i będę odnosił się wrogo do odnoszących się tak do ciebie. Mój anioł poprzedzi cię i zaprowadzi do Amoryty, Chetyty, Peryzzyty, Kananejczyka, Chiwwity, Jebusyty, a Ja ich wygładzę.
Wj 23,20-23
Mówiąc inaczej: Mój Anioł postawi cię oko w oko z twoim wrogiem, któremu musisz stawić czoła, a który chce cię zgładzić. Wprowadzi cię w kłopoty, na które nie masz ochoty. Może nawet "opasze cię i poprowadzi tam, gdzie nie chcesz"...
Wszystkie te kłopoty po to, abyś kiedyś uświęcony, oczyszczony i wydoskonalony mógł - razem z nieodłącznym towarzyszem i najwierniej cię kochającą cię istotą - mógł z jaśniejącą twarzą wpatrywać się (jak on już teraz) w Oblicze Najwyższego.
Mam nadzieję, że ta myśl przekorna i piosenka Ray LaMontagne, jeśli zamienić w niej "a woman" na "my angel", pozwoli Ci inaczej spojrzeć na życiowe, małe i duże "trouble, trouble, trouble"...
26 września 2021
ABC, czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: K jak kompromis
Nie sposób było nie popełnić tego wpisu przy takiej ciętej Ewangelii, jak dzisiejsza.
25 września 2021
Błogosławiony - nagranie z rękopisów
17 września 2021
Franciszek prawdziwy
Franciszek jest prawdziwy w jego własnych słowach, w relacji braci, którzy z nim żyli. Tam możemy zobaczyć, że jedynym kluczem do zrozumienia i naśladowania św. Franciszka jest miłość do prawdziwie wcielonego Słowa - dlatego Reguła naszego Zakonu to po prostu jak najwierniejsze naśladowanie Ewangelii. To jest miłość do prawdziwego Ciała i Krwi Pańskiej - stąd w jego pismach tyle wezwań do czci Najświętszego Sakramentu i do Jego szafarzy, jakimi by nie byli. Wreszcie to miłość do Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego - jednym z darów naszego Zakonu dla Kościoła jest gorące nabożeństwo do Męki i Śmierci naszego Pana.
W końcu, Pan sam ukoronował pracę Franciszka, dokończył dzieła upodabniania się, znacząc go stygmatami. Franciszek umarł jako zupełnie podobny do Chrystusa.
11 września 2021
ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: J jak jednowymiarowość
15 sierpnia 2021
Glina - na głos, pianino i wiolonczelę
Z wielką przyjemnością prezentuję "Glinę" opowiedzianą tym razem także pianinem (Maciej Bąk) i wiolonczelą (Magdalena Wypych). Publiczne dzięki składam s. Dorocie Wojciechowskiej FMM, która była spiritus movens tej aranżacji.
(Jeśli nie wyświetla się link do filmu, to można go zobaczyć TU 😉)
14 sierpnia 2021
O męczeństwie po chrześcijańsku
Zostać męczennikiem – ma sens. Ale nie byle jakim, tylko chrześcijańskim. Tylko takie wyjdzie na dobre nam i przyniesie owoc, o jakim krótkowidzom się nie śniło.
Ostatnio już parę razy usłyszałam od kobiet, które odchodziły od mężów: „Nie zamierzam być męczennicą”. Nie będę tu jednak roztrząsać rodzinnych dramatów, które każą komuś podjąć tak bolesną decyzję, ani też mierzyć poziomu niedojrzałości, która wiedzie innych do zabarykadowania się w wiecznie trwającym, niewymagającym zaparcia się siebie dzieciństwie.
Chodzi o samo
męczeństwo.
Po chrześcijańsku.
Bo źle się nam ono kojarzy: jako patologiczna depresyjna rezygnacja wobec doznawanej przemocy. Albo też dokładnie odwrotnie: jako sztuka emocjonalno-moralnego szantażowania wybranych osób poprzez ostentacyjne poświęcanie się i zapracowywanie się na śmierć. Może jeszcze komuś kojarzy się jako interes z Zaświatami – taka islamska promocja łatwego wstępu do Raju.
Tymczasem męczeństwo po chrześcijańsku to miłość. Brzmi sztampowo, prawda? Powiedzmy to więc inaczej: to przełożenie czegoś, a właściwie kogoś, ponad własne dobro, własne pragnienia, własne życie. To właśnie jest miłość. Oddanie życia dla kogoś, za kogoś. Trudna jest ta miłość, właściwie niemożliwa do zrealizowania bez odpowiedniego punktu odniesienia. Tym odniesieniem jest Krzyż i Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, a konkretniej moje własne życie wieczne i jego cena – wyższa, niż cokolwiek innego na tym świecie.
Jeśli przed oczami mam ten punkt odniesienia w stosunku do mojej osoby, zachowuję go również w stosunku do osoby, którą kocham. Jeśli zaś tracę go, mój egoizm i płytkość bytu prędzej czy później zwycięży moje dobre intencje i powiem sobie: dość! Czemu mam pozwalać moim siłom uchodzić a moim marzeniom obracać się w pył? Czemu nie może być w życiu „po mojemu”? Czemu nie można żyć dla siebie, dla swojej przyjemności i spełnienia?
Jeśli droga do szczęścia, jaką proponuje mi Jezus, który najpierw umarł na krzyżu, a dopiero potem zmartwychwstał i wstąpił do Nieba, nie jest moim świadomym wyborem, to perspektywa męczeństwa napawa lękiem i buntem. Dla instynktu samozachowawczego jest ono przecież złem najgorszym z możliwych. Bez wiary Synowi Bożemu, nadziei na Życie Wieczne i miłości większej, niż miłość własna nikt nie jest w stanie zapanować i nakazać milczenie swojemu instynktowi.
Łaskę tą doceniają zaś ci, którzy wiedzą, ile kosztuje życie wieczne. Ci, którzy dojrzewają w miłości z dnia na dzień, którzy „ćwiczą” wybór Krzyża Chrystusowego z dnia na dzień.
Tak, wiem, pięknie to brzmi, ale jak rozpoznać, kiedy to jest autentyczne, a kiedy tylko patologię samoumęczenia pudruje się wielkimi słowami? Pan Jezus mówi: „Po owocach ich poznacie”. Samoumęczenie jest udręką dla otoczenia. Jest suche, bezpłodne i pozostawia po sobie gorycz i niepokój. Dojrzewanie do prawdziwego męczeństwa przynosi owoc – spójrzmy na św. Maksymiliana. Pozostawia po sobie drogę, która pociąga następne pokolenia. Dla otoczenia – w tajemniczy, ale pewny sposób – jest źródłem życia, radości i pokoju.
Odwagi. Warto żyć i umierać dla „Stawki większej, niż życie”.
1 sierpnia 2021
To chyba już czas... Niektóre z moich bazgrołów brzmią.
Opublikowałam "Glinę" w słowie jako jeden z moich wczesnych bazgrołów, na samym początku istnienia bloga. Jednak kiedy powstała, tj. na rekolekcjach tuż przed wstąpieniem, od początku miała swoje brzmienie, które po prawie 24 latach nie obróciło się w ciszę i zapomnienie (głównie dzięki siostrom, którym wtedy wpadło przez ucho do serca).
Przyszedł w końcu czas, żeby to nagrać, opatrzyć paroma znalezionymi zdjęciami.
Może jeszcze komuś - przez uszy do duszy - wpadnie, i ciszę po sobie zostawi...
(jeśli nie widzisz filmu z YT, to tu jest link ;) )
15 czerwca 2021
ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: I jak intelektualizm
Miała być na początku ideologia, potem rozciągałam kwantyfikator na wszystkie strony tak, żeby się oprócz ideologii inne intelektualne bakcyle pomieściły. Koniec końców, istotę dolegliwości wielu współczesnych chrześcijan, w tym niepospolitych myślicieli i "wielkich nazwisk", za którymi poszły całe pokolenia, chcę zamknąć w jednym obrazie:
Zamiast własny intelekt poddać osądowi Bożemu, pokornie pozwolić przeniknąć Jego niezgłębieniu i dać wyprowadzić daleko poza czysto ludzkie możliwości poznania.
27 maja 2021
O macierzyństwie duchowym.
Im jestem starsza, tym pokorniej uznaję, że to zadanie przekraczające siły kobiece: zrodzić człowieka dla Boga.
Ale też im bardziej powierzam moje duchowe dzieci Maryi, tym większą mam nadzieję, że to się uda: wszak Ona zrodziła Boga dla człowieka.
(Wydaje mi się, że prawdziwe macierzyństwo duchowe jest tylko i aż pewnym udziałem w macierzyństwie Maryi. Im więcej jest Jej a mniej moje, tym bardziej jest życiodajne.) |
19 maja 2021
Zaczynamy dział reklamy ;) (czyli etykieta "o książkach")
Było to parę miesięcy temu. Zaskakujący telefon od zupełnie nieznanego mi wydawnictwa z propozycją napisania serii komentarzy do Ewangelii. Okazało się, że chodzi o cały miesiąc codziennych krótkich rozważań. Sprawdziłam, że katolickie (takie czasy... ;) ) i poszłam na współpracę, nie wiedząc dokładnie, w co się wpisuję.
Parę dni temu dostałam autorskie egzemplarze.
Jeśli ktoś szuka:
- agendy liturgicznej o klimacie dawnych ściennych kalendarzy (rozmach codziennie podawanych informacji, nie tylko liturgicznych, miękka oprawa, oldschoolowy cienki papier - właśnie taki, jaki kojarzę ze starymi kalendarzami),
- zebranych tekstów czytań na dany dzień z komentarzem (cztery tygodnie października trzeba się przemęczyć z moimi sugestiami)
26 kwietnia 2021
Krwawy pot dobrych pasterzy
Dawno temu, będąc młodą blogerką… Napisał do mnie pewien polski kapłan, posługujący w małym zateizowanym kraju Europy Środkowej. Boleśnie doświadczał obojętności parafian, własnej bezsilności i – jak się mu wówczas zdawało – beznadziejnej bezowocności. Pokusa powrotu do kraju i wizja spokojnego i okraszonego jakimkolwiek poczuciem sensu kapłańskiego życia wydawała się nie od odparcia. Nasza krótka korespondencja była trudna, bez środków znieczulających, z jego jak i z mojej strony. Nie wiem, czy wytrwał, czy się poddał. Co jakiś czas mój Anioł Stróż mi o nim przypomina. Niosę go w modlitwie, w jakiejkolwiek sytuacji teraz się znajduje.
W tym roku Niedzielę Dobrego Pasterza poprzedza dwa dni poświęcone porażkom.
Najpierw uroczystość św. Wojciecha: niechcianego biskupa. Myślę, że jest to jeden z większych lęków duszpasterzy i jedna z większych ran w sercu – doświadczyć odrzucenia przez ludzi, do których się idzie. Często od razu na starcie. Czasem to wrogość, pogarda, nieufność, czasem – wcale nie mniej śmiercionośna – obojętność. To odepchnięcie, odwrócenie się plecami, jest ciosem zadanym w samo serce pasterza. Tak jak odrzucona miłość życia albo jak rodzicielskie wyrzeczenia pogardzane przez dzieci, potrafi odebrać siłę do próbowania mimo wszystko. Odbiera też sens bycia w danym miejscu, oddawania swojego czasu, sił, zdolności na służbę swojej owczarni. Bywa też tak, że rani kapłana jako osobę: ponieważ nie jest taki, jakiego by parafianie sobie życzyli, albo po prostu zastąpił kochanego poprzednika, albo też sam uwikłany we własne słabości nie jest zdolny do bycia „dobrym (pełnym sukcesów) pasterzem”. Czy odejdzie, czy zostanie, z głębokiej rany uchodzi radość kapłaństwa, sens powołania a może nawet i samo życie…
Przedwczoraj w liturgii odczytywana była końcówka Mowy Eucharystycznej. Smutna końcówka, ponieważ słuchacze dochodzą do wniosku, że słowa Jezusa są nie do przyjęcia. I wielu z tych, którzy dotąd chodzili za Jezusem, odchodzi.
Odejścia to także potężny cios dla pasterza. Odejścia parafian, wiernych, współbraci w kapłaństwie, autorytetów duchowych… Każde boli, zadaje ranę, zostawia blizny, choć w inny sposób.
„Trudna jest ta mowa.”Któż może...
- narażać się bez przerwy na kpiny za średniowieczne poglądy?
- wytrzymać do ślubu, a potem pozwolić „wtrącać się” Kościołowi w życie małżeńskie i rodzinne?
- pozwolić obrażać się proboszczowi, być wykorzystywanym do prac przy parafii, albo nagabywanym finansowo?
- przymykać oko na skandale „tych czarnych”?
Albo inaczej:
Któż może…
- wytrzymać niewdzięczność i pretensjonalność parafian?
- zachować godność i niezależność od wszechpotężnych układów w kuria nostra?
- przeżyć samotność bez kojącej obecności kobiety?
- zachować wiarę i w ogóle powołanie, widząc dookoła upadających lub wręcz z upodobaniem leżących w upodleniu i wciągających w nie innych współbraci?
Ale też:
Któż może…
- ufać, kiedy na jaw wychodzi mroczna przeszłość kościelnych dygnitarzy?
- trwać w posłuszeństwie i nie unieść się buntem wobec tych, którzy sprzedali się za kielnię i fartuszek?
- wbrew pokusie cynizmu ufać, że jednak istnieje świętość ponad układami?
- zostać, kiedy wiara i wierność tych, od których się uczyliśmy, rozsypuje się w proch?
Ksiądz czuje się wówczas, jak żołnierz na linii ognia. Stoi coraz bardziej samotny, a dookoła co chwila pada kolejny, i kolejny, i znów następny, i ten tuż obok, i ten niezatapialny… Odchodzą ci, których się chrzciło, spowiadało, przyprowadziło do Kościoła, z którymi się pracowało, od których się uczyło… Sprzeciwiają się Kościołowi, księżom, plotkom, skandalom… prawdzie, która w grzech kole.
Zostaje sam, a kule świszczą. Trafiają w rękę, w nogę. Która dosięgnie tak, że i on w końcu upadnie?
Nie widać tego na zewnątrz. Może jedynie oczy bardziej zmęczone, spojrzenie pochmurne, a myśli dzielone z przyjaciółmi jakieś dziwne takie. Jeśli w porę nie znajdzie wyjścia spod zwału tych porażek, może zginąć. Jako kapłan, jako chrześcijanin, człowiek sumienia, jako żywy człowiek.
Jednak istnieje tajemna szczelina, dostępna jedynie mającym udział w kapłaństwie Chrystusa. Wielu z nich nawet o niej nie wie, a może zapomniało lub sądzą, że zasypał ją czas i postęp. Istnieją tajemne wrota, które prowadzą z dala od spojrzeń kogokolwiek z ludzi, a nawet aniołów. Otwierają się jedynie między samym kapłanem a Chrystusem. Od momentu namaszczenia łączy Ich niedościgniona i nieprzenikniona więź. Zjednoczenie, przed którego tajemnicą chylą czoła nawet chóry anielskie. I nie jest to duchowa poezja. To realność sakramentu: rzeczywista obecność Chrystusa w Najświętszych Postaciach; rzeczywista Ofiara Mszy Św. spinająca teraźniejszość z momentem ukrzyżowania i wieczną chwałą dokonująca się przez kapłana. Dostęp jaki daje Jezus kapłanowi do swojego Serca przekracza naszą wyobraźnię. To, czy sam kapłan wejdzie w tą tajemnicę, zależy już od niego.
Sprawowanie Najświętszej Ofiary może rozszerzyć się na każdą chwilę, każdy aspekt życia kapłana. Dopuszczony do wewnętrznej agonii w Getsemani kapłan może być dobrym pasterzem, będąc – patrząc z zewnątrz – kompletnie przegranym.
11 kwietnia 2021
ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: H jak hasłowo
Zbyt wiele szczęścia naraz. Zbyt powolne nasze oczy, żeby wypatrzyć coraz szybciej migające obrazy. Zbyt znużone uszy, żeby uchwycić temat w kakofonii dźwięków. Zbyt mała głowa, żeby pomieścić i uporządkować informacyjne tsunami. Wreszcie, zbyt oszalałe w zalewie bodźców serce, żeby dać – lub odmówić – każdemu należne jemu miejsce.
I oto wszyscy i wszędzie tylko hasłujemy, nagłówkujemy i serfujemy zamiast mówić, słuchać i rozumieć.
To samo dosięga chrześcijaństwa, zwłaszcza tego, które zdyszane usiłuje dotrzymywać kroku współczesności. Ale nie tylko nowoczesnych, bo z wielką nieświadomą finezją popełniają te grzeszki także najzagorzalsi miłośnicy wszystkiego, co stare.
Kiedy przyglądam się temu zjawisku, widzę je w trzech odcieniach:
Wszechwiedza mniemana
Sama niedawno jej uległam, kiedy fale Facebookowych algorytmów wyrzuciły na mój brzeg publiczne wyznania pewnego zakonnika o celibacie. Poszło szybko: tytuł – skojarzenie – komentarz, zaprawiony symbolicznie powściąganą ironią. Rzecz jasna, tylko na nagłówek rzuciłam okiem. Dopiero potem pomyślałam: zajrzę do wywiadu, jak tam te swoje przemyślenia rozwinął. Okazało się, że po pierwsze, link odgrzewał kotleta już kilkuletniego. Po drugie, choć treść rzeczywiście wskazywała na wewnętrzne szamotaniny, nie było tak skandalicznie, jakby się po tytule wydawać mogło.
Ot, i taka klasyczna historia szybkiego „oburzanka”. Chorujemy na nie powszechnie: ci z lewa, z prawa, neonki i tradsi, stare wygi i młodzi gniewni… Tytuł i słowo wystarczy do osądu. Na sprawdzenie, porównanie, pogłębienie wiedzy nie ma już czasu. Ale – co gorsza – nie ma też chęci, bo w takich momentach w naszej podświadomości gniazdo sobie mości przekonanie o wiedzy wlanej.
Tak samo obchodzimy się z wiedzą teologiczną, liturgiczną, duchowością... Skutkuje to faktyczną ignorancją, nie tylko zawinioną, ale zawzięcie bronioną przed weryfikacją – idzie przecież o honor naszej wszechwiedzy. I w ten sposób nie wiemy w co wierzymy, jak się modlimy i którą drogą zdążamy, ale w o-błąkaniu tym jesteśmy nieugięci.
Mądrość błyskawiczna
Adepci zarządzania informacją i zasobami ludzkimi uczą się sztuki układania haseł, jak ikebany. Ukryta w kilku słowach moc potrafi budzić umysł, porywać serce, zagrzewać do czynów, ale może tak samo mamić, bałamucić i usypiać. Także i u nas pełno haseł, odezw i zdań zręcznych. Karmimy się nimi chętnie i dajemy innym na pożywienie.
Tylko jakoś trudno się tymi zdaniami nasycić. Czy to dlatego, że zbyt zachłannie, bez przetrawienia, wrzucamy je do naszej (coraz krótszej) pamięci, już rozglądając się za myślą nowszą i bardziej wyrafinowaną, która milej połechce wygłodniałe ego?
A może dlatego, że karmimy naszą duszę tylko mądrymi słowami, przykład zaś świętego życia ich autorów odkładamy zażenowani na górną niedosiężną półkę?
Może też być tak, i często się zdarza współczesnym mędrcom – celebrytom, że produkują duchowe fast foody. Na pierwszy rzut ucha brzmią treściwie, ale tak naprawdę stoi za nimi tylko sztuka układania informacyjnej ikebany. Za „ora et labora” albo „ad majorem gloriam Dei”, albo choćby za „Niespokojne jest serce dopóki nie spocznie w Tobie” stoi co najmniej jedno święte życie, z całym bagażem upadków i podniesień, błądzenia i nawrócenia, walki i pokoju.
Można od czasu do czasu wpaść gdzieś na fast fooda, ale nie warto powierzać mu stałej roli budowania organizmu (wiary).
Syndrom "pięciolatki"
Co starsi pamiętają, a młodsi niedługo znów się nauczą, że postęp i wyrabianie norm (osiąganie celów) jest obowiązkiem, który należy cyklicznie odświeżać, reorganizować i wypełniać, ot choćby co pięć lat, sześć albo dziesięć. Nowe hasło, stara treść. Od plenum do plenum. Burza mózgów, tsunami mądrze brzmiących słów, na nich budząca na przyszłość arka nowych założeń programowych. A potem rejs, tak, ten „Rejs”. Kokieteria i taniec wzajemnych uników między rzeczywistością a niemożliwymi do urzeczywistnienia projektami trwają aż do następnej przystani – plenum.
Ciężko to może przełknąć, ale w takim świetle majaczą mi nieustannie mutujące programy przeróżnych instytucji chrześcijańskich, kolejne „Roki” tego czy owego, zjazdy, forumy i kongresy. Może to zbyt pesymistyczne podejście, nie wiem. Tak tylko miga mi przed oczami ten stary socjalistyczny rytm…
Cóż z tym zrobić? Kto mądry, żeby temu podołał?
Ważyć słowa mówione, ważyć też te słyszane i odpowiednio do wagi traktować. Powściągliwość, milczenie i pokora, a nade wszystko umiłowanie i niezmordowane poszukiwanie prawdy, nie dające się zaspokoić niczym zaledwie prawdopodobnym.
4 kwietnia 2021
Wielkanocnie
Od Jego narodzin - życie dla nas stało się inne.
Od Jego śmierci - inna stała się dla nas śmierć.
Od Jego zmartwychwstania - wieczność jest inna dla nas.
Tak wierzmy i żyjmy tak.
Czego Tobie i sobie życzę
i o co Jego nieustannie dla nas błagam.
25 marca 2021
Wielkanocny problem z chrześcijanami.
W ferworze rozgorączkowanych komentarzy przeczytałam ostatnio - mający zapewne przeszyć winowajcę na wylot - zarzut, że "ważniejszy jest dla was kościół niż zdrowie i życie".
Właśnie!
Racja!
Od dwóch tysięcy lat tak samo nie do zniesienia!
Prawdę wykrzyczał!
My rzeczywiście cenimy życie wieczne nieskończenie bardziej, niż zdrowie czy życie.
Msza Święta i obecność prawdziwego Boga w Najświętszym Sakramencie jest dla nas bardziej rzeczywista, niż cały świat, z nami włącznie.
A Komunia Święta jest źródłem życia wiecznego, dla którego warto stracić wszystko inne, łącznie ze zdrowiem i życiem - i dlatego traktujemy ją nad-śmiertelnie poważnie.
Tylko tyle i aż tyle.
(Gdyby ktoś nie wiedział... Koptowie zawsze tatuują sobie krzyż lub inny symbol chrześcijański, żeby w obliczu śmierci nie zaprzeć się Chrystusa. A na męczeństwo gotowi są od pokoleń każdego dnia.)
16 lutego 2021
ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: G jak gadulstwo
Za szybko.
Za płytko.
- teologii, bo każdy za wszelką cenę chce powiedzieć coś od siebie. Oczywiście musi to być coś, co przynajmniej wygląda na nowe, odkrywcze, a najlepiej szokujące. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że motorem napędzającym jest tu swoisty wyścig rewolucjonistów.
- liturgii, bo kiedy słabnie poczucie realnej Obecności i nie ogarnia nas już misterium tremendum et fascinosum (tajemnica przerażająca i fascynująca), wtedy naszym słowom przypisujemy moc magiczną i usiłujemy zaklinać rzeczywistość. Mnożymy słowa i gesty coraz bardziej pospolite, wprowadzając się w trans, zamiast dać się unieść ciszy Transcendencji, z której w bólu rodzą się pojedyncze pokorne słowa uwielbienia.
- duchowości, ponieważ nagminnie - być może pod przemożnym wpływem ekshibicjonizmu kulturowego - nie dajemy szans naszym doświadczeniom duchowym na dojrzenie pod osłoną sekretu. Wszelkie odwroty, przewroty, widzenia, słyszenia, zamiast być poddane próbie i rozeznawaniu, są natychmiast rozgłaszane na dachach internetu. Tymczasem kto sieje sensację, ten zbiera najpierw lajki, a potem zamęt.
- moralności, ponieważ przestaliśmy traktować poważnie Słowo Boże, odkąd przemieliliśmy je przez maszynkę kontekstu historyczno-kluturowego i niekończącej się reinterpretacji. Nie trzeba było długo czekać, abyśmy do swoich własnych słów podchodzili z jeszcze większą frywolnością. Wszystko można odwołać, zreinterpretować, ułożyć na historycznej półce, zmienić w słowie to okładkę, to treść. Prawda chwili, mądrość etapu.
Ale w zawrotnym tempie pączkujące, coraz pustsze słowa, nie są w stanie nakarmić ani ciała, ani serca ani ducha. W wielkim sekrecie anorektyczne wieczne nasze istnienie tęsknie wygląda za Słowem, które przetrwa budzący grozę i pragnienie Dzień jak piec ognisty.
Tląca się ta tęsknota - dzięki Bogu - wielu, w tym i mnie, prowadzi do zamilczenia i bezsłownej pokory wobec misterium Bożego Słowa, które staje się Ciałem. Tam dana nam jest szansa nauczyć się mówić od nowa.
7 lutego 2021
Komboskion jak nić Ariadny
Ze srebrzystych wschodniosłowiańskich głosów białoruskich mniszek oraz ikon, które są u mnie w celi uprzędłam dziś naprędce godzinę oczyszczenia dla duszy. Może komuś także będzie pomocą w modlitwie.
Spośród wielu pięknych opracowań Modlitwy Jezusowej, śpiew mniszek z monastyru św. Elżbiety w Mińsku ma szczególne miejsce w moich własnych "Opowieściach pielgrzyma".
Ta sama siostra, dzięki której poznałam Modlitwę Jezusową, pożyczyła wtedy mi nagranie tej modlitwy (końcówka lat dziewięćdziesiątych, epoka dźwięku łupanego, kaseta magnetofonowa, w razie potrzeby przewijana olówkiem...) wydane przez te właśnie mniszki.
Tak jak dziecko uczy się mówić, tak ja nasączałam moją duszę Modlitwą Jezusową śpiewając ją razem z nimi. I tak zostało do dziś, że w duchu mówię ją po polsku, a kiedy odmawiam lub śpiewam na głos - po rosyjsku.
Pierwszy raz opowiadałam tutaj o Modlitwie Jezusowej w 2009 roku, wtedy z jedenasto- może dwunastoletnim stażem uchwycenia się czotek (komboskionu) jak nici Ariadny w coraz bardziej skomplikowanym labiryncie życia.
Dziś, po następnych przeszło jedenastu latach, do tamtych wyznań mogę dodać, że wołanie tej modlitwy jeszcze głębiej wrosło w najtajniejsze zakamarki mojego serca. Po drodze było liną ratunkową wśród różnych zewnętrznych i wewnętrznych burz, (nad)naturalnym wprowadzeniem w mistykę Boskiej Liturgii, którą mogłam się cieszyć w Winogradowie, wspólnym językiem z Ojcami Pustyni w szczęśliwym okresie mojego życia pustelniczego i monastycznego na Węgrzech, niezawodną bronią w starciach duchowych...
Teraz zaś jest oknem, które otwieram na oścież, aby w aktywność, zamieszanie i gęstniejący wokół nas i w nas mrok wpuścić ożywcze tchnienie wieczności i niezwyciężony promień Miłosierdzia Bożego.
Moje "Opowieści pielgrzyma" ciągle trwają, kolejne rozdziały wiją się nieprzewidywalnie jak labirynt, ale biegnie przez nie do celu - pewnie i niezawodnie - jedna nić, jedno zdanie:
"Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzeszną".
2 lutego 2021
chwila szczerości konsekrowanej
Kryzys życia konsekrowanego (w pojedynkę i zbiorowo) zaczyna się zawsze wtedy (a mówię to także z własnego doświadczenia), kiedy ofiarę ze swojego poświęconego Bogu życia składamy zwróceni w stronę ludzi.
Wszystko wraca na właściwe sobie miejsce, kiedy nasza ofiara dokonuje się w stronę Pana, a On sam - wedle swojego upodobania - rodziela jej owoce dla zbawienia ludzi.
Tak jak w liturgii. Po prostu. (Z)wróćmy się ku Panu.
-
►
2020
(25)
- ► października (2)
-
►
2013
(16)
- ► października (1)
-
►
2012
(14)
- ► października (1)
-
►
2011
(24)
- ► października (2)
-
►
2010
(42)
- ► października (3)
-
►
2009
(43)
- ► października (4)
-
►
2008
(42)
- ► października (4)