22 lutego 2008

babie lato (improwizacja wielkanocna)

To dla mojej koleżanki ze szpitala - żeby miała co na kartkach świątecznych pisać... Skoro już się nasiedziałam nad tymi literkami, to je wrzucę... Na moje własne życzenia jeszcze będę musiała popracować. 




babie lato
 

wieczory smutne i dni radosne, 
twierdze na skale i domki z kart 
czas jednakowo porywa z sobą 
na wici wspomnień unosi w dal 
ze szczęściem znasz się tylko przelotnie 
babiego lata żal 

nie tak spoglądaj, nie tak 

lecz pozwól chwilom w przeszłość ulecieć 
które nie mają znamienia Krzyża 
i tak rozpędzi wiatr 
tylko te z twarzą Zmartwychwstałego 
dosięga Boski Tkacz 
wplata je w Siebie - na wieki wieków 

tak stwarza drugi raz 
twój własny 
wszech-trwały-świat

14 lutego 2008

kochać?... to wolno?

"Wyobrażamy sobie kochanków siedzących twarzą w twarz, a przyjaciół ramię przy ramieniu: oczy ich patrzą w dal. (...) Pragnienie czegoś poza przyjaźnią jest koniecznym warunkiem zaprzyjaźnienia się. Gdyby prawdziwa odpowiedź na pytanie: Czy dostrzegasz t samą prawdę? brzmiała: Nie , nie dostrzegam i nic mnie prawda nie obchodzi, chcę po prostu mieć przyjaciela, nie mogła by powstać żadna przyjaźń, (...) nie miałaby się wokół czego owinąć, bo przyjaźń musi posiadać swój ośrodek, choćby była nim pasja do gry w domino lub do białych myszy. Ci, co nic nie posiadają, nie mają się czym dzielić, ci, co nigdzie nie zmierzają, nie mogą mieć towarzyszy podróży" (C.S. Lewis)

Czemu dziś o przyjaźni, a nie o zakochaniu? Przeczytałam kiedyś, że przyjaźń jest najczystszą 
formą miłości, jej ostatnim stopniem. Chyba to prawda, bo kiedy zakochanie, czy pożądanie przekwitnie, to cóż za szczęście móc o ukochanej osobie powiedzieć: jest moim przyjacielem...
A w przypadku mojej miłości do spotkanego człowieka cała sztuka polega na tym, żeby od razu zmierzać prosto do przyjaźni... W sztuce tej miłości nie tylko wolno, ale i trzeba się nam, konsekrowanym, wprawiać. Bo jeśli nie taką dam, to żadną. A jeśli żadną, to po cóż istnieję?...


11 lutego 2008

O wyrobie przetworów z myśli

Usiadłam do pisania trzeciego rozdziału - w końcu postanowiłam w miarę regularnie zapełniać kolejne kartki – i... Winnam ci kilka słów wyjaśnienia: 

O wyrobie przetworów z myśli 

Myśli są to zbłąkane wyładowania nad-, pod- i samej świadomości, które czasem przybierają nawet logiczny sens (sens jest kolonią myśli, które łączą się w kształt znośny dla prawidłowego funkcjonowania biednego ich właściciela). U niektórych osobników homo sapiens występują tak obficie, że trzeba je co jakiś czas z powierzchni świata wewnętrznego zbierać i przetwarzać.

Przetwory nadobfitości myśli zwane są popularnie sztuką. Dziś zajmiemy się przetwarzaniem myśli na słowa. Oto mój autorski przepis na lekkostrawny tekścik:

  1. Zbłąkanym myślom należy się z daleka przyjrzeć, czy nie zaczynają gromadzić się w kolonię, ale trzeba pamiętać, aby zachować odpowiedni dystans – myśli nie mogą się zorientować, że są podglądane, w przeciwnym razie zamiast logicznego sensu tworzą tak zwane schematy myślowe.
  2. Kiedy kolonia logicznego sensu jest w miarę stabilna, należy ostrożnie przesadzić ją w pobliże innych sensów, o podobnych kształtach. (U mnie ten proces dokonuje się poza moją świadomością, doprawdy nie wiem, jak one się wzajemnie odnajdują... Podejrzewam, że występują u mnie szczepy myśli koczowniczych...)
  3. Kiedy orientujemy się, że sensu mamy już zdecydowanie za dużo, aby pomieścił się w naszym wewnętrznym świecie, należy przygotować sobie kartkę papieru (albo otworzyć dokument Worda) i wpatrywać się intensywnie w porażającą biel pustej kartki.
  4. Nie zniechęcając się nagłym zniknięciem myśli z pola świadomości, należy siedzieć nieruchomo i łagodnymi wysiłkami woli przywoływać je pojedynczo z powrotem.
  5. Jeśli mimo naszych wysiłków nie reagują, należy zostawić je jeszcze na pewien czas – widocznie są jeszcze niedojrzałe i mają jeszcze dość miejsca w zakamarkach świadomości, żeby się chować przed kartką papieru.
  6. Dojrzałe należy wprowadzić w lekki trans – czyni się to za pomocą rytmu. Poszukiwania odpowiedniego rytmu, który wyprowadzi myśli na kartkę papieru są najprawdopodobniej najtrudniejszym etapem przetworów.
  7. Należy pisać.
  8. Napisany tekst odkładamy do dojrzenia – najlepiej, na co najmniej dwa dni. (W tym czasie puste obszary świadomości mogą zacząć kolonizować tzw. Myśli z zupełnie innej beczki.)
  9. Po dwóch dniach należy powrócić do tekstu, aby pozbyć się wyrazów przypadkowych. (Tu kluczowa uwaga: punkty od 9. do 12. należy wykonywać rano lub - od biedy - za dnia, ponieważ wieczorami i nocami mamy na języku zawsze więcej słów, niż sensu.). Tekst należy po oczyszczeniu odłożyć i do niego nie wracać.
  10. Czynność oczyszczania ze zbędnych słów należy powtarzać kilkakrotnie (w przypadku tekstów do gazety zaleca się powtarzanie tej czynności aż do uzyskania odpowiedniej liczby znaków ze spacjami ;-) )
  11. Potem należy jeszcze raz odłożyć tekst na kilka dni leżakowania (czasem chodzi tu o miesiące, a nawet lata). W tym czasie świadomość zostaje na dobre zamieszkana przez zupełnie inne gatunki myśli, które są słabo lub w ogóle związane z praszczepem przetworzonym w słowa.
  12. Po okresie leżakowania (potocznie nazywa się to: kiedy mi się przypomni, chyba, że jest to tekst pisany na zamówienie, wtedy oczywiście jest to tuż przed terminem oddania tekstu ;-) ) należy skonfrontować przetwór ze świeżymi myślami i ostatecznie poprawić.
I dopiero taki tekst jest wystarczająco lekkostrawny do intelektualnego (tudzież kulturalnego) spożycia.

A te rozdziały, które czytasz, to nie żadne wino sensu, tylko soczek wyciskany przez czeladnika przyuczającego się dopiero do toczenia prawdziwych przetworów...

8 lutego 2008

o tym, jak Pan Bóg mi w zachciankach błogoslawi ;-)

To było tak: wczoraj napisała do mnie pewna dziewczyna, borykająca się z dramatyczną sytuacją życiową. I oczekiwała wsparcia, pomocy, w ogóle czegoś mądrego... Ode mnie!

(Swoją drogą zawsze zadziwiam się zaufaniem, jakim ludzie z definicji obdarzają mnie jako siostrę... Znając siebie trochę stwierdzam, że nie mają do tego żadnych podstaw. Z drugiej strony, ponieważ są w rzeczywistej potrzebie, zamiast tłumaczyć, że się przeliczyli, lecę z tym do Boga. Ten, który zna wszystko dokładnie, a przy tym jest Wszechmocny, wie już co z naszymi sprawami zrobić. Dzięki Niemu mogę spokojnie zasnąć, wiedząc, że nie pozostawi wołania bez odpowiedzi... Jeśli powie ktoś, że jest to wiara naiwna i nie na dzisiejsze czasy, to odpowiem, że dla mnie jest to właściwie wiedza - oparta na wielu empirycznych doświadczeniach :) )

Wracając do wczoraj: Otóż udałam się do Boga z pytaniem - Co ja mam niby mądrego powiedzieć?
I tu - cisza. Szperałam w swoim doświadczeniu - nie dość przekonywujące...
Roztrząsałam Słowo Boże... i nic.
Wytężałam duchowe uszy na adoracji... A Pan najzwyczajniej w świecie nie miał mi ni do powiedzenia.
A tymczasem obiecałam dziewczynie, że tego, lub następnego dnia odpiszę. .. i co teraz? Może jutro coś się stanie...

Dzisiaj: otwieram kompa i przeglądam wiadomości... W międzyczasie jedna z sióstr przesyła mi link do obejrzenia. Otwieram, żeby się zaczął zgrywać i dalej czytam. W międzyczasie zaglądam na stronkę z filmem - długi, prawie 45 min... na ekranie widać chłopaka bez rąk i nóg. "Kolejna popisówa" - myślę sobie cynicznie i dalej czytam wiadomości. Jednak - z sympatii dla mojej siostry, która to przysłała - otwieram. I oniemiałam. Od pierwszych sekund widzę, że to jest to! To jest wiadomość dla owej dziewczyny, której bezskutecznie poszukiwałam.

I sama oglądam to ze wzruszeniem. Podwójnym:
Raz, że świadectwo życia tego chłopaka i jego mocnej wiary jest wzmacnia moją.
Dwa, że znowu (choć jestem do tego przyzwyczajona, to za każdym razem przeżywam to, jakby zdarzyło mi się to po raz pierwszy w życiu) widzę, jak doskonały w działaniu jest mój Bóg!

A oto film, który z serca polecam...


PS. W naszych Konstytucjach FMM jest takie wyrażenie, które od początku ogromnie mi się podobało:
"Oczekując wszystkiego od Boga i wszystko Mu oddając..." Sprawdza się na 200% :-)

1 lutego 2008

miłość i powołanie...

Jutro Dzień Życia Konsekrowanego...
Znów będę żerować na cudzej twórczości, żeby spróbować choć dotknąć tego ognia, który rodzi się z niepojętej chęci Boga, żeby stwarzać niektórych ludzi z myślą o... Sobie. 
Tak, wprawdzie każdy znajdzie spełnienie w Bogu, są jednak ludzie, którzy zostali już przy stworzeniu (ja przynajmniej, podpierając się Izajaszem, Jeremiaszem i paroma innymi, którzy tego doświadczyli) jakoś niewypowiedzianie naznaczeni, predysponowani do czegoś niewiadomego... 
Potem, żyjąc sobie spokojnie i nieświadomie, zostają nagle dosięgnięci przez Boga, w najmniej spodziewanym momencie, i przez całą resztę życia chodzą z rozdartą duszą.
Nie dziw się, że piszę w sposób tak dramatyczny o powołaniu. Jest to niezwykła właściwość wnętrza człowieka powołanego... Tak piękna, jak straszna. Tak prosta, jak niepojęta. Wreszcie tak rozpalająca ciało, jak kosmicznie przeogromna...
Ale - przy tej całej mistyce powołania - pozostaje się wciąż zwyczajno-szarym ( ;-P ) człowiekiem - z krwi i kości! I chyba o to właśnie Bogu chodziło... (gdy się Wcielał...)
Teraz pora, żebym wreszcie zostawiła cię sam na sam z Khalilem Gibranem... 

Khalil Gibran 

Jezus, Syn Człowieczy 
(fragment) 

Jan na Patmos 

Miłosierny Jezus

Jeszcze raz będę o nim mówił. Bóg nie dal mi zdolności krasomówczych, ale dał mi głos i płomienne usta. Chociaż więc jestem niegodzien doskonałej mowy, przecież przywołam na usta moje serce.
Nie wiem dlaczego, ale Jezus miłował mnie. Ja także Go miłowałem, bo podniósł mojego ducha wysoko, ponad moje możliwości i sprowadził do głębi, których nie byłbym w stanie zgłębić.Miłość jest świętą tajemnicą i dla tych, którzy miłują, pozostaje ona zawsze trudna do wyrażenia słowem. Dla tych jednak, którzy nie miłują, może ona wydawać się śmieszną złudą. 

Jezus wezwał mnie i mojego brata, kiedy pracowaliśmy w polu. Byłem jeszcze bardzo młody i moje usta znały zaledwie głos poranka. Lecz jego głos położył kres mojej pracy zaczął przymierze wielkiej młodzieńczej miłości. Cóż mi więc potem pozostało, jak iść i wielbić piękno tej godziny. 

Czy potrafisz wyobrazić sobie chwałę, której dobroć nie pozwala stać się zbyt chwalebną? Albo piękno, którego światło nie pozwala być zjawą? I czy w swoich snach potrafisz usłyszeć głos, który zawstydza jego własna miłość? 

Wezwał mnie, a ja poszedłem za nim. Tego wieczoru wróciłem jeszcze do rodzinnego domu, by wziąć ze sobą ubranie na zmianę. Powiedziałem do matki: Jezus z Nazaretu chce mnie mieć przy sobie. Odparła: Dziecko, trzymaj się zawsze jego drogi, tak jak twój brat. 

Poszedłem więc za nim. Jego woń stała mi się wezwaniem i rozkazem, zarazem jednak i wyzwoleniem. Bo miłość jest wielkodusznym gospodarzem dla swoich gości, dla nieproszonych jednak jej dom jest mrzonką i przedmiotem pogardy.