Dr Kenneth Howell stał się ostatnio osobą popularną, choć pewnie nie jest z tego zbyt zadowolony. Przyczyną jego popularności stał się bowiem fakt, że został wyrzucony z uczelni za wykładanie ortodoksyjnej nauki Kościoła Katolickiego. Jest to w pewnym stopniu zdumiewające, bo on tam wykładał właśnie przedmiot "Introduction to Catholicism", Wprowadzenie do Katolicyzmu. Czyli został wyrzucony za to, że był dobrym profesorem. I tak w ogóle to uczelnia powinna mieć raczej pretensje do Pana Jezusa, że nauczał takich politycznie niepoprawnych rzeczy, jak na przykład to, że małżeństwo to związek między kobietą i mężczyzną.

Ale kim jest Kenneth Howell? Jest on mi doskonale znany i to od lat. Co prawda nie miałem okazji poznać go osobiście, ale w mojej podręcznej apologetycznej audiotele, czyli na twardym dysku mojego laptopa mam ponad dwadzieścia godzin wykładów Howella i różnych audycji radiowych z jego udziałem. Czytałem także kilkadziesiąt artykułów jego autorstwa w doskonałym, apologetycznym czasopiśmie „This Rock”. Polecam i samo czasopismo i autora, wszystkie archiwalne numery „This Rock”  są dostępne za darmo w elektronicznej wersji.

Kim zatem jest Kenneth Howell? Pierwsze 44 lata swego życia był protestantem, prezbiterianinem. Kościół prezbiteriański w USA to jest kościół zwykle wyznający teologię taką, jakiej nauczał Kalwin.  Osiemnaście z tych 44 lat Howell spędził jako pastor. Jednak od początku nie dawało mu spokoju to, że na każdym niemal rogu w miasteczku, gdzie zaczął swą służbę, znajduje się inny kościół, należący do innej denominacji. A przecież Jezus powiedział: „zbuduję swój Kościół” używając liczby pojedynczej.

Howell wspomina, że w 1978 roku, jako młody pastor, powiedział na kazaniu, że Jezus modlił się o jedność chrześcijan i gdyby kiedykolwiek Kościół Katolicki zaczął ponownie nauczać czego uczy Biblia, wszyscy protestanci musieliby do Niego powrócić. Jednak był on przekonany, że katolicyzm odszedł daleko od nauczania apostolskiego i ma bardzo niewiele wspólnego z Kościołem, który założył Jezus.

Później Howell obronił pracę doktorską i zaczął wykładać w seminarium duchownym. Zaczął także studiować dzieła Ojców Kościoła. Ku swemu zdumieniu odkrył, że nauczali oni tego samego, czego dziś naucza Kościół Katolicki. Szczególnie święty Ignacy z Antiochii zrobił na nim wielkie wrażenie, a konkretnie jego List do Smyrneńczyków 7,1:
"Powstrzymują się od Eucharystii i modlitwy, gdyż nie wierzą, że Eucharystia jest Ciałem Pana naszego, Ciałem, które cierpiało za nasze grzechy i które Ojciec w swej dobroci wskrzesił. Tak więc ci, co odmawiają daru Boga, umierają wśród swoich dysput. Lepiej byłoby dla nich, żeby mieli miłość, bo w ten sposób i oni mogliby zmartwychwstać"
W jego kościele „Wieczerzę Pańską” obchodzono cztery razy w roku i on sam wierzył, że to jest jedynie symboliczny rytuał, bez głębszego znaczenia. Był przekonany, że Kościół Katolicki wymyślił doktrynę o prawdziwej obecności Jezusa w Eucharystii w średniowieczu. Tymczasem już na przełomie pierwszego i drugiego wieku święty Ignacy, który znał osobiście świętego Jana pisze jako coś oczywistego, że Eucharystia jest Ciałem Jezusa Chrystusa.

Dalsze studia, szczególnie szóstego rozdziału Ewangelii świętego Jana upewniały go coraz bardziej, że to Kościół Katolicki naucza prawdy o Eucharystii, ale wcale go to nie ucieszyło. Jako pastor i profesor teologii w seminarium miał komfortowe życie, a gdyby został katolikiem, straciłby to wszystko, nie wiedząc co dalej mógłby robić.

Howell na tym etapie swej pielgrzymki zrobił, jak sam to określa, bardzo niebezpieczną rzecz. Wsiadł w autobus, pojechał do centrum miasta i poszedł na Mszę do katolickiego kościoła. Dlaczego było to niebezpieczne? „Bo podczas Mszy mamy do czynienia z nadprzyrodzoną  Mocą” –odpowiada.  To doświadczenie, to uczestnictwo we Mszy  zmieniło go na zawsze.

Nawiasem mówiąc inny konwertyta na katolicyzm, Steve Ray, o którym już kiedyś pisałem, także miał bardzo podobne odczucia. Dla niego i jego żony jednorazowa obecność na Mszy rozwiała wszystkie wątpliwości, jakie miał w  związku ze swoją drogą do Prawdy. Scott Hahn także przez wiele dni „zakradał się” na codzienną Mszę, gdy sam był jeszcze pastorem, zauroczony jej pięknem, symboliką i pewnie tą „nadprzyrodzoną Mocą”, o której mówi Howell.

Nasz bohater zaczął więc studiować wszystko o Mszy. Był zachwycony tym, jak bardzo biblijne są modlitwy eucharystyczne i w ogóle jak bardzo Msza jest nasycona Biblią. Była to dla niego niespodzianka, bo spotykał „byłych katolików”, którzy mówili, że opuścili Kościół, gdyż nigdy tam nie słyszeli Biblii. Po tym, co on sam zobaczył i zbadał, miał ochotę się ich spytać, czy mają jakiś problem ze słuchem.

Kenneth zaczął się obawiać co się stanie z jego życiem, bo coraz bardziej przekonywał się, że Kościół Katolicki to rzeczywiście ten sam Kościół, jaki założył Jezus, że naucza tego samego, czego nauczali Apostołowie i wręcz zakochał się w tym Kościele. Niczego tak nie pragnął, jak zostania katolikiem, a z drugiej strony obawiał się tego kroku. „Obawiał się” to zresztą zbyt słabe słowo. Był przerażony. Znalazł jednak, jak mu się wtedy wydawało, doskonałe rozwiązanie. Postanowił zostać anglikaninem.

W Jackson, Missisipi, gdzie wtedy mieszkał, katedra kościoła anglikańskiego i katedra katolicka są odległe zaledwie o jedną przecznicę, więc Howell zaczął uczęszczać na przemian, na nabożeństwa u anglikanów i do kościoła katolickiego. Po upewnieniu się, że jako anglikanin nadal bez przeszkód mógłby uczyć w seminarium kościoła prezbiteriańskiego myślał, że znalazł doskonałe rozwiązanie. Kościół mający sakramenty i liturgię bardzo podobną do katolickiej, ale nie przeszkadzający mu w pozostaniu wykładowcą. Wilk syty i owca cała.

Plan był doskonały w oczach Howella, ale nie w oczach Boga. Gdy modlił się on pewnego dnia, usłyszał wewnętrznie pytanie Boga: „Czy twoja pielgrzymka ma cię doprowadzić do piękna, czy prawdy?” Liturgia bowiem w anglikańskiej katedrze była nawet piękniejsza, niż w kościele katolickim, ale czegoś tam brakowało. Pozostawało pytanie: Czy eucharystia u anglikanów to jest Ciało i Krew Pana Jezusa, czy tylko wygląda, jak Eucharystia w Kościele Katolickim?

Jezus powiedział: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”. Gdyby Jezus był obecny tak samo kościele anglikańskim, Howell mógłby zakończyć swą pielgrzymkę. Ale jeżeli eucharystia u anglikanów jest tylko symboliczna, to jego poszukiwanie prawdy musiało być kontynuowane.

Howell, po przejściu na anglikanizm, mógł zacząć służyć jako anglikański ksiądz w katedrze, z zarobkami znacznie przewyższającymi pensję prezbiteriańskiego pastora i mógł dalej uczyć. Materialnie powodziłoby się mu znacznie lepiej, ale sumienie nie pozwoliło mu na ten krok. Pokusa była wielka, ale przypomniał sobie słowa Jezusa: „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien.” Zaczął więc regularnie uczestniczyć we Mszy w katolickim kościele.

Ciągle jednak było wiele rzeczy, z którymi miał on problem. Których nie rozumiał. Na przykład doktryna o „transsubstancji”. Wierzył on w prawdziwą obecność Jezusa w Eucharystii, ale nie wierzył, że chleb i wino stają się rzeczywiście Ciałem i Krwią Pana Jezusa. Uważał, że to także coś wymyślonego w średniowieczu. Pomyślał, że uwierzy w to jedynie, gdy znajdzie potwierdzenie w pismach Ojców Kościoła, że tak wierzono w Kościele od początku.

Czytając jakiś czas później dzieła Cyryla Jerozolimskiego, (to czwarty wiek),  znalazł tam takie słowa: 

"Nie patrz na chleb i kielich jak na czysto ziemskie rzeczy. Są one bowiem Ciałem i Krwią – jak Pan zapewnił. Choćby ci to mówiły zmysły, niechaj cię jednak utwierdza wiara. Nie osądzaj rzeczy ze smaku, lecz przyjmuj wiarą, a nie wątp, iż otrzymałeś dar Ciała i Krwi Chrystusa" (Św. Cyryl Jerozolimski: Katecheza mistagogiczna 4). 

Kenneth Howell znalazł swoje potwierdzenie.

Zatem przeszkody intelektualne minęły, ale to wcale nie oznaczało jeszcze, że był on gotowy na ten ostateczny krok. To trochę jest tak, jak z nami, którzy intelektualnie wiemy, że powinniśmy iść do spowiedzi, ale zawsze nas coś powstrzymuje. (Przykład podaję za świadectwem Howella, mnie tam nic nie powstrzymuje. Jak wiem, że powinienem się wyspowiadać, nic mnie nie może zatrzymać.) Jednak pewnego dnia i to się zmieniło.

Podczas Mszy Świętej, w której już niemal od roku uczestniczył, gdy się modlimy słowami „Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami”, uświadomił sobie, że nie chce stracić tego wszystkiego, czego dorobił się w swym życiu. Uświadomił sobie, że rzeczywiście potrzebuje miłosierdzia bożego. A przy słowach „obdarz nas spokojem” prosił, by Jezus rzeczywiście dał mu pokój. By uciszył jego strachy i wątpliwości. A gdy kapłan podniósł Hostię i powiedział: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Błogosławieni, którzy zostali wezwani na ucztę Baranka”, odczuł niezmierną radość, niezwykłe szczęście w swym sercu. Zresztą w naszej angielskiej liturgii słyszymy słowo „happy” tam, gdzie na Mszy polskojęzycznej jest „błogosławieni”. „Szczęśliwi ci, którzy zostali wezwani na ucztę Baranka”. On wtedy rzeczywiście to szczęście odczuł.

To uczucie szczęścia rozwiało jego obawy, jednak ciągle zajęło mu niemal cztery lata, by sfinalizować swoją pielgrzymkę do Kościoła Katolickiego. W pełni stał się jego członkiem w 1996 roku. Częściowo opóźnienie wynikało z tego, że jego żona, choć życzliwie nastawiona do jego decyzji,  sama pozostała luteranką.

Co do samego incydentu z utratą pracy, warto zaznaczyć, że był on wykładowcą na państwowej (czy raczej precyzyjniej „stanowej”) uczelni, ale nie był na ich etacie. Był on pracownikiem „St. John's Catholic Newman Center”, założonym i finansowanym przez diecezję w Peorii.  To Kościół wybierał i zatrudniał nauczycieli, a choć władze uniwersytetu posiadały jakąś kontrolę nad tym, kto naucza na tym wydziale, to jednak głównie zależało to od władz kościelnych.

Co więcej, dr. Kenneth Howell posiadał „mandatum”, potwierdzenie biskupa ortodoksyjności swego nauczania. Coś, co jest dziś coraz rzadsze nawet wśród teologów na katolickich uczelniach.

Ja się nie martwię o pana Howella. On sobie poradzi. Ze swą wiedzą, ze swym intelektem, znajdzie pracę bez problemów. Obawiam się jednak, że całe to zamieszanie spowoduje, że Uniwersytet Illinois w Peorii zakończy tą symbiozę z Newman Center. Już teraz słychać pełno głosów, że jest to naruszenie „konstytucyjnego prawa rozdziału państwa i Kościoła” (którego zresztą wcale w amerykańskiej konstytucji nie ma) i że trzeba zakończyć ten eksperyment.

Jest to o tyle smutne, że Uniwersytet Illinois w Peorii był znany z ortodoksyjnego nauczania tego, czym jest katolicyzm. Był znacznie bardziej ortodoksyjny, niż zdecydowana większość tak zwanych „katolickich uczelni”.  Obawiam się, że to przejdzie do historii, bo gdy to Uniwersytet, nie Newman Center, będzie decydować o tym kogo przyjmą do pracy i co mu będzie wolno powiedzieć, to z ortodoksji pozostaną jedynie wspomnienia.

Jedyną optymistyczną rzeczą, jaką w tym całym zamieszaniu widzę, to to, że ktoś inny „otrzyma” doktora Howella. I jeszcze to, że całe to zamieszanie spowodowało w Stanach sporo dyskusji, z której zawsze może wyniknąć wiele dobrego. Bo teraz wiele osób znowu zastanawia się dlaczego Kościół uczy tego, czego uczy i choć w dyskusjach tych jest wiele głupawych i złośliwych wpisów, to także jest tam wiele mądrych i pouczających wyjaśnień świadomych swej wiary katolików.