Ze srebrzystych wschodniosłowiańskich głosów białoruskich mniszek oraz ikon, które są u mnie w celi uprzędłam dziś naprędce godzinę oczyszczenia dla duszy. Może komuś także będzie pomocą w modlitwie.
Spośród wielu pięknych opracowań Modlitwy Jezusowej, śpiew mniszek z monastyru św. Elżbiety w Mińsku ma szczególne miejsce w moich własnych "Opowieściach pielgrzyma".
Ta sama siostra, dzięki której poznałam Modlitwę Jezusową, pożyczyła wtedy mi nagranie tej modlitwy (końcówka lat dziewięćdziesiątych, epoka dźwięku łupanego, kaseta magnetofonowa, w razie potrzeby przewijana olówkiem...) wydane przez te właśnie mniszki.
Tak jak dziecko uczy się mówić, tak ja nasączałam moją duszę Modlitwą Jezusową śpiewając ją razem z nimi. I tak zostało do dziś, że w duchu mówię ją po polsku, a kiedy odmawiam lub śpiewam na głos - po rosyjsku.
Pierwszy raz opowiadałam tutaj o Modlitwie Jezusowej w 2009 roku, wtedy z jedenasto- może dwunastoletnim stażem uchwycenia się czotek (komboskionu) jak nici Ariadny w coraz bardziej skomplikowanym labiryncie życia.
Dziś, po następnych przeszło jedenastu latach, do tamtych wyznań mogę dodać, że wołanie tej modlitwy jeszcze głębiej wrosło w najtajniejsze zakamarki mojego serca. Po drodze było liną ratunkową wśród różnych zewnętrznych i wewnętrznych burz, (nad)naturalnym wprowadzeniem w mistykę Boskiej Liturgii, którą mogłam się cieszyć w Winogradowie, wspólnym językiem z Ojcami Pustyni w szczęśliwym okresie mojego życia pustelniczego i monastycznego na Węgrzech, niezawodną bronią w starciach duchowych...
Teraz zaś jest oknem, które otwieram na oścież, aby w aktywność, zamieszanie i gęstniejący wokół nas i w nas mrok wpuścić ożywcze tchnienie wieczności i niezwyciężony promień Miłosierdzia Bożego.
Moje "Opowieści pielgrzyma" ciągle trwają, kolejne rozdziały wiją się nieprzewidywalnie jak labirynt, ale biegnie przez nie do celu - pewnie i niezawodnie - jedna nić, jedno zdanie:
"Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzeszną".