16 września 2020

ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: D jak Dezinformacja

Dezinformacja to coś więcej, niż kłamstwo. Jest finezyjną mieszanką prawdy, półprawdy i... tak, tego też. Podana w sosie niedopowiedzeń, przemilczeń i sugestii powoduje, że odurzona ofiara zatraca wszelki odruch weryfikacji, nawet jeśli isnieje podejrzenie, że coś tu się nie zgadza. 
 

Pierwsza infekcja tym bakcylem miała miejsce pod tajemniczym drzewem, z jakichś powodów przez wielu utożsamianym z jabłonią. Fakt zakazu był prawdą, ale motywy, zasięg i konsekwencje przedstawione przez Wielkiego Dezinformatora zniekształciły obraz Boga nie tylko w oczach Adama i Ewy. Czyż każdy z nas nie mierzy się lub poddaje pokusie utożsamienia sprawiedliwości Bożej z okrucieństwem, a miłosierdzia z pobłażliwością? Albo ile wysiłku i samozaparcia kosztuje pozbycie się odruchów obronnych przed ufnym przyjęciem woli Bożej, kiedy w życiu układa się „nie po naszemu”? Bo gdzieś w podświadomości miota się podejrzenie, że ta „wola Boża” może nie wyjść nam na dobre. Na domiar złego od tamtego momentu z pokolenia na pokolenie obezwładnia nas lepka nić „świętego spokoju” oraz przekonanie, że poszukiwanie i poznanie prawdy nam go zburzy. 
 
Bakcyl ten, stary niemal jak świat, choć nas usypia i rozleniwia, sam nie próżnuje. Infekuje nasze życie wewnętrzne, zniechęca do rachunku sumienia, przesuwa piędź po piędzi granicę miedzy słabością a grzechem, między upadkiem a zatwardziałością, między cierpieniem a buntem. Cały czas przy tym trzyma linię pierwszego ataku, pracując nad ukrytym czy jawnym przekonaniem o własnej boskości i czci, jaka by się z tego tytułu nam należała. 
 

Dezinformacja króluje w kontaktach z innymi. Iluż tragedii możnaby uniknąć, gdyby na przekór podszeptom zazdrości, zawiści, podejrzeń, honoru, żalów, pożądań, żądań i Bóg wie czego jeszcze, nade wszystko i nad siebie samych, kochać prawdę o drugim, czyli zwykłą sprawiedliwość. 
 
Dezinformacja na poziomie społecznym w naszych medialnych czasach jest najbardziej rozwiniętą i najszerzej stosowaną sztuką wojenną. Bezbronny jest ten, kogo ukołyszą macki „świętego spokoju”. 
 
A Kościół? Historia herezji i schizm, spisków i antypapieży mówi sama za siebie. Ale inaczej wygląda na kartach kronik, a inaczej, kiedy się w niej żyje, nie wiedząc, kto mówi prawdę, a kto uwodzi. Komu ufać, a kogo się strzec. Co jest wodą życia, a co ma tylko jej smak. 
Tak się składa, że nie żyjemy w czasach, kiedy o zamęcie można tylko przeczytać. Dziś determinacja i konsekwencja w poznawaniu prawdziwej nauki, którą Kościół głosił niezmiennie od początku, wbrew medialnym modom i ideologicznym powiewom, nie jest cnotą dla wybranych. Jest naszym faktycznym „być albo nie być” w Kościele, przynależeć do Chrystusowego Ciała, prawdziwego i jednego przez wieki, lub dać się ukołysać i wprowadzić do plastycznego Zamku z Piasku – ciała zmałpowanego przez Dezinformatora. 
 

Wyzwanie jest wielkie, a droga przez manipulacje trudna, pełna pułapek i... kolejnych dezinformacji. Ale pociechą niech będzie to, że sama prawda nie jest martwa: jest żywa i żywo zainteresowana tymi, którzy do Niej dążą. Co więcej, nie jest bierną księżniczką na wieży. Wychodzi naprzeciw i walczy o tych, którzy Ją wybiorą i ukochają. Jest realna, jest osobą.
"Ja jestem Prawdą" – powiedział Chrystus. 
A Diabeł? – ten od początku był kłamcą.
 
* * *
 
Pisząc o dezinformacji nie mogłam się powstrzymać przed reklamą jednej z moich ulubionych książek, która zaczyna się tak:

Blakę napisał kiedyś Zaślubiny Nieba z Piekłem, a ja zdecydowałem się napisać o ich rozwodzie nie dlatego, że uważam się za godnego przeciwnika tak wielkiego geniusza, jakim był Blake, ani nawet dlatego, że zrozumiałem choćby po części jego dzieło. Wydaje mi się jednak, że nadzieja dokonania podobnych zaślubin musi tak czy inaczej okazać się płonna. Nadzieja ta opiera się na założeniu, że rzeczywistość nigdy nie każe nam stanąć twarzą w twarz z nieuniknionym „albo - albo" i że, o ile nie zabraknie nam umiejętności, cierpliwości, a nade wszystko czasu, zawsze zdołamy jakoś pogodzić obie skrajności. Nadzieja ta każe nam sądzić, że wystarczy udoskonalić, zaadoptować lub uszlachetnić zło, aby przemieniło się ono w coś dobrego i że nie będziemy nigdy zmuszeni do odrzucenia tego, co chcielibyśmy zatrzymać. Według mnie żywienie podobnej nadziei jest katastrofalną pomyłką. Wyruszając w podróż, nie zawsze zabieramy ze sobą cały swój dobytek, a czeka nas i taka podróż, w którą być może nie będziemy mogli zabrać nawet własnej prawej ręki lub prawego oka. Nie żyjemy w świecie, w którym wszystkie drogi niby promienie okręgu schodzą się w jednym punkcie i gdzie po wyborze którejkolwiek z nich zawsze dojdzie się po wytrwałej wędrówce do tego samego celu. W naszym świecie każda droga po pewnym czasie rozwidla się, a każda z powstałych w ten sposób dróg rozwidla się ponownie i na każdym z takich rozwidleń musimy podejmować decyzje. Nawet życie biologiczne bardziej przypomina rozgałęziające się drzewo niż stojącą sadzawkę - nie zmierza ono ku jedności, ale oddala się od niej, a im wyższy stopień rozwoju, tym bardziej stworzenia różnią się między sobą. Prawdziwe dobro w miarę jak rośnie i osiąga dojrzałość, coraz bardziej różni się nie tylko od zła, ale także od innego, pozornego dobra.

Nie sądzę, że wszyscy wybierający złe drogi muszą zginąć. Uważam jednak, że ratunek dla nich jest tylko jeden: powrót na właściwą drogę. Otrzymawszy zły wynik dodawania, możemy go poprawić tylko wtedy, gdy cofniemy się do miejsca, gdzie popełniliśmy pomyłkę, i zaczniemy liczyć od nowa. Na nic się nie zda brnięcie w błędnych obliczeniach. Zło może zostać zniweczone, ale nie może „rozwinąć się" w coś dobrego. W tym wypadku czas nie jest dobrym lekarzem. Zły czar można przełamać „mruczanym wspak zaklęciem pełnym mocy" albo pozwolić, by działał dalej. Jest to wciąż wybór „albo - albo". Jeśli zechcemy zatrzymać piekło (lub choćby ziemię), nie ujrzymy nieba, a jeśli przyjmiemy niebo, nie zabierzemy z piekła nawet najmniejszych i najbardziej osobistych pamiątek. Wierzę, rzecz jasna, że każdy, kto osiągnie niebo, przekona się, iż pomimo odrzucenia wszystkiego (nawet własnego oka), niczego nie stracił: że to, czego naprawdę pożądał w swoich naj podlej szych nawet pragnieniach, czeka na niego w „Górnej Krainie" o wiele wspanialsze niż to, czego się spodziewał. W tym sensie dla tych, którzy doszli do końca drogi (i dla nikogo innego), powiedzenie, że dobro jest wszystkim, a niebo jest wszędzie, okaże się zgodne z prawdą. Nam jednak, którzy wciąż jeszcze jesteśmy w podróży, nie wolno przyjmować ich punktu widzenia. Moglibyśmy bowiem narazić się na niebezpieczeństwo przekręcenia prawdziwego znaczenia ich słów i uznać, że wszystko jest dobre, a każde miejsce jest niebem.
A co z ziemią? - zapytacie zapewne. Nie sądzę, by ziemia okazała się dla kogokolwiek miejscem wyjątkowym. Jeśli wybierzemy ją zamiast nieba, wyjdzie na jaw, że ziemia zawsze była częścią piekła. A jeśli niebo postawimy wyżej, okaże się, że ziemia zawsze do niego należała.

C.S. Lewis, Podział Ostateczny (tyt. org. "The Great Divorce")