11 lipca 2013

szczypta kontrowersji w beczce przyzwoitości




Onego czasu poproszono mnie o napisanie czegoś o Jeanne Bigard. Ponieważ w ostatnim czasie pisanie przychodzi mi z trudnością, wyszło, co wyszło. Dla oczekujących Konopnickiej moje ujęcie okazało się zbyt skandaliczne, zaś dla głodnych Dostojewskiego - zbyt płytkie. Pozostawiając te sprawy na boku, przedkładam tekst poniższy czytelnikom głównie w jednym celu - chciałabym zachęcić Was do sforsowania pewnego bastionu, jaki - w moim mniemaniu - wybudowaliśmy między rzeczywistością duchową, a chorobami psychicznymi. Mówiąc precyzyjniej: wczytując się (między innymi) w życiorys Jeanne Bigard, dochodzę do wniosku, że żertwa ofiarna, jaką się stała dla dzieła misyjnego, spłonęła w ogniu choroby psychicznej, którą bohaterka przyjęła świadomie i z wiarą - dopóki była w stanie świadomie ją przyjmować. 
Mam wrażenie, że człowieka umierającego w bólach, chorego np. na nowotwór, łatwo skłonni jesteśmy podziwiać (zwłaszcza, jeśli otrzymał łaskę oddania swego cierpienia i życia w jakiejś intencji), natomiast jeśli podobna ofiara spełnia się poprzez chorobę psychiczną - nie umiemy się z tym pogodzić. Sprawa jest skomplikowana. Tak skomplikowana, jak skomplikowany jest świat chorób psychicznych. Ale... Czy możemy z czystym sumieniem wykluczyć działanie Boże w chorobach psychicznych i przez nie? Z pewnością dotykają one tajemnicy umysłu, emocji, ducha człowieka na takim poziomie, na którym przeżywa swoje życie samotnie, nieprzekazywalnie, w tym przypadku często nieuleczalnie. 
Pytanie drugie, które kryje się zaraz za pierwszym: czy i jaką wartość może mieć zapadnięcie na zdrowiu psychicznym dla życia duchowego, dla zbawienia człowieka? Z pewnością choroba psychiczna trwająca do śmierci wyklucza wyniesienie chorego na ołtarze, ale czy wyklucza oczyszczenie do świętości? Czy wyklucza płodność duchową?
Tak, jak choroby fizyczne, tak i psychiczne wymagają podjęcia wszelkich środków zmierzających do ich wyleczenia. To oczywiste. Pytania, które rzucam w przestrzeń czytelniczego umysłu to pytania o wartość choroby, wartość człowieka zmagającego się albo nie umiejącego się zmagać z własną wrażliwością, ze światem zewnętrznym i wewnętrznym jednocześnie. O wartość duchową, która w moim przekonaniu jest jednaka z wartością chorób fizycznych, dla nas bardziej dostrzegalną. 
Wartość ta, według mnie jest istniejąca i niezmierzalna jednocześnie, ponieważ w sposób całkowity jest zanurzona w tajemnicy Boga, zakryta nawet przed samym doświadczającym jej człowiekiem.
Jaka to myśl, jaki obraz, przedstawić sobie owego człowieka na progu wieczności, uwolnionego od choroby psychicznej, mogącego zakosztować swej osoby w jej czystej, uzdrowionej postaci!

Dlatego w Jeanne Bigard równo cenię obydwa okresy jej życia: ten, kiedy stworzyła wspaniałe dzieło i ten, kiedy oddała dzieło w ręce innych, a sama z czasem została zmiażdżona przez chorobę psychiczną.

PATRONKA WARIATÓW


Osoby:

Babcia Joasia z demencją
Paranoik
Maniak
Siostra (Siostra Miłosierdzia w stroju przedsoborowym :) )


Miejsce akcji:

Sala w szpitalu psychiatrycznym. Na środku łóżko szpitalne.


Czas akcji:
ok. 1933 roku.


SCENA I

PORTRETY

Paranoik, Maniak, Babcia, Pielęgniarka.

Na łóżku siedzi Paranoik, w pozycji embrionalnej.


PARANOIK
(Zrywa się z łóżka, szepcząc i krzycząc z przerażenia.)
Znowu to samo. To samo. Przebiega przede mną. Nie! Płonie przede mną kometa ciała ludzkiego i krzyczy!... Krzycząca kula ognista z twarzą przerażoną... Rażoną ogniem, młodą, prawie chłopięcą, ale teraz bez czasu, z nadmiarem życia ze skwierkiem uchodzącego w płomieniach... Płomienne oczy, zmartwiałe krzyczą na oślep... Ślepo gna na złamanie karku i na ognia w miejskiej fontannie zgaszenie... Gaśnie, bije o taflę wody, z sykiem w niej się położył... Leży, nie rusza się. Co będzie? Co będzie? Czy będzie? Groza. Ludzie. Ludzie... Ludzie! Zastygli przez chwilę zbiegają się nad mgłę nieszczęsną. Nic, nic już potem nie widzę. Chyba nie żyje. Chyba nie żyje. Boże... Boże...Nie żyje, nie żyje, na pewno nie żyje! Nie żyję... nie żyję...
(zastyga w rozpaczy i przerażeniu, po chwili się opanowuje, jakby budzi. Rozgląda dookoła z paranoiczną czujnością. Mówi szeptem.)
Uważaj, uważaj jak żyjesz, czego dotykasz. Kogo spotykasz i kto Cię pokocha. Strzeż się! Życie boli, chłoszcze i rani, a potem uchodzi z Ciebie nie wiadomo jak. Ktoś je kradnie? Tak, na pewno. Zły los jakiś albo stwór karmiący się ludzkim szczęściem. Och, wiesz czego się boję? (zwraca się do widza) Boję się tracić. Cokolwiek, ale najbardziej siebie. A tracę, codziennie. I nie wiem jak to się dzieje. Uszczelniam okna i drzwi. Oglądam się za siebie i często myję ręce. Nie ufam. Nikomu. Kto wie, kim jest mój prześladowca? Złodziej mojego ja? Nie chcę tracić. Nic, nikogo. Nie oddam życia, nie oddam! Nie oddaaam!!!
(monolog przeradza się w coraz bardziej uparty krzyk. Paranoik zrywa się z łóżka, wali pięściami w niewidzialne drzwi za łóżkiem, skąd po chwili wyjdzie Siostra)

PARANOIK
Nie oddam! Nie oddam! Żywcem mnie nie weźmiecie!

SIOSTRA
(wchodzi, rutynowo)
Uspokój się, co się stało? Znów ten zły sen? Już jestem, zaraz wszystko będzie dobrze...
(sprawnym ruchem wyciąga przygotowaną strzykawkę i wbija w ramię Paranoika. Ten powoli siada na łóżko, wkrótce kładzie się, całkiem spokojny. Gaśnie światło. W tym momencie daje się słyszeć histeryczny śmiech Maniaka. Następuje wymiana, miejsce Paranoika na łóżku zajmuje Maniak)

MANIAK
Aaaach, Siostro, Siostrzyczko kochana, niech sobie Siostrzyczka wyobrazi, w jakim szampańskim nastroju dzisiaj jestem. Mógłbym, mógłbym... Pani sobie... Siostra Najdroższa, może sobie wyobrazić to, że ja teraz - dajmy na to, załóżmy przez chwilę - że ja tu wychodzę sobie ze szpitala, wsiadam na statek i - odpływam. Tak, tak sobie odpływam w dal... a czemuż by nie do Japonii? Albo do Chin, w sumie mogłoby nawet być, że do Indii, taki piękny kraj, olbrzymi gorący i.. pogański!. I tak sobie płynę. Ale, ale! Proszę nie mieć takich smutnych i zmęczonych oczu, Siostro moja słodka, ja bym Siostrzyczkę zabrał przecież ze sobą. Tak być nie może, żebym ja tak sam, bez żadnej pomocy wyjeżdżał w siną dal nawracać pogan. No przecież ktoś musiałby mi ugotować obiad, kiedy ja wśród tych, no... dzikich pogan, albo może nawet kulturalnych, ale co z tego, kiedy pogan. No i te zastrzyki – przecież ja bez zastrzyków ani rusz. A tu pracy w dzikim kraju takie mnóstwo, że nie można sobie pozwolić na jakiś odpoczynek. No więc, Siostrzyczka moja niezastąpiona pojedzie ze mną. A w wolnych chwilach może sobie Siostrzyczka genialna także pracować na misjach, a jakże – jeśli tylko sobie Siostrzyczka prześliczna tego życzy. Co Siostra na to? Mnie się ten pomysł bardzo podoba, bo, widzi Siostrzyczka, piękny dzień taki dzisiaj mamy, słońce świeci, a tu w gazetach piszą, że misjonarzy na Dalekim Wschodzie brakuje. Tak by człowiek chciał coś dobrego zrobić na tym świecie. Ale kiedy taki genialny i wszechstronnie uzdolniony człowiek jak ja chce już coś zrobić, to niech to będzie coś naprawdę wielkiego! Taaak... Siostro, zmieniamy plany, ja to jeszcze muszę przemyśleć i ułożyć, żeby się nam to udało. Ja, ja... (zniża głos) ja, Siostrzyczko moja święta, ja czuję, że mógłbym nawrócić całe Chiny, albo Japonię – albo od razu Cały ten Daleki pogański Wschód! Naraz! Tyle mam w sobie siły i chęci, aż się gotuje we mnie!
(Siostra w tym czasie krząta się, odmierza leki, udaje, że słucha, przytakuje)

MANIAK
A wszystko przez te wiadomości z misji. O, proszę, Siostrzyczka sobie poczyta, o tu... (podtyka Siostrze pod nos jakąś gazetę) i jeszcze tutaj, i – ooo – na to też warto spojrzeć. Misje to jakby cały świat mieć w swoich rękach i kształtować go, przekształcać kształcić nowe pokolenia, na przykład nowe pokolenia kapłanów. No, i wtedy moje dzieło rozprzestrzeniałoby się nie tylko na cały świat, ale i w czasie, i w przyszłość. Siostrzyczka pomyśli: mieć wpływ na życie świata, na przyszłość następnych pokoleń... (chwyta Siostrę za ramię, obraca, chce ją podnieść albo tańczyć, ale ta zręcznie się wymyka)

SIOSTRA
No, dobrze, już dobrze. Na dziś zostawimy realizację twoich genialnych planów. Zajmiemy się nimi jutro, zgoda? (do siebie) Jutro już będą całkiem inne... (podaje tabletki) Proszę... A teraz – pora wypocząć. Dobranoc.

(Światło.)

BABCIA JOASIA
Następuje scena absolutnej ciszy. Na łóżku leży Babcia Joasia z demencją. Pielęgniarka zajmuje się nią, jak dzieckiem: daje jej łyżeczką lekarstwo, podaje i podtrzymuje jej kubek z wodą, poprawia jej poduszkę, kołdrę i wychodzi. Czynności powinny być starannie wykonane, żeby wyeksponować kontrast pomiędzy poprzednimi pacjentami: ciszę, bezradność, bierność, bezsilność.



SCENA DRUGA

UCIECZKA

Paranoik, Maniak, Siostra

Pusta scena, oświetlona tak, żeby w półmroku można było rozpoznać kontury poruszających się postaci.

PARANOIK i MANIAK
To przemykają się, to przystają i chowają za niewidzialnym rogiem. Przebiegają na palcach, czają się. Można dać upust wyobraźni – ucieczka ze szpitala. Można ubogacić ją o efekty dźwiękowe: skrzyp drzwi, kroki na korytarzu itp. Uciekinierzy porozumiewają się raczej półsłówkami, szturchańcami, słowem, pozawerbalnie. Po pewnym czasie zapada całkowity mrok.

Światło punktowe, na scenie stoi Siostra z telefonem.

SIOSTRA
Tak? (pogodnie, z lekkim rozbawieniem) Ależ tak, oczywiście, jak zawsze, Panie Ordynatorze. Według nich można już chyba nawet nastawiać zegarek. Tak, tak, myślę, że jeśli nic im się nie stało, wychodzą już z naszej uliczki na plac z fontanną. Nie, Panie Doktorze, myślę, że to zupełnie nie jest konieczne. Oczywiście, jeden z pielęgniarzy ma ich na oku, ale dlaczego pozbawiać ich tej jedynej rozrywki, jaką jest cotygodniowa ściśle tajna ucieczka ze szpitala? No, prawdę mówiąc, cały oddział im kibicuje, a i my już się przyzwyczailiśmy... Tak.... Tak... O której? No, ja myślę, że tak jak zawsze, nad ranem, nieco zziębnięci i wystarczająco głodni, żeby zjawić się w kolejce po śniadanie. (śmieje się) Nie, no tak, tak... na zimę oczywiście trzeba będzie interweniować, ale teraz w lecie... Czasem to nawet i nam jakąś ciekawą prasę chłopaki przyniosą. Nie, Panie Doktorze, nie można tego tak nazywać. Oni tam zabierają ze sobą jakieś pieniądze – Bóg jeden wie, jak sobie zbierają – i zostawiają na miejscu zabranych gazet. Tak... Nie, nie... Zupełnie nie przeszkadza. Może na początku trochę się bali, ale teraz sami zostawiają na tą jedną noc w tygodniu nie zamknięte drzwi, żeby się nasi chłopcy nie męczyli zbytnio. No i oczywiście, żeby w głodzie wiedzy nie narobili większych szkód (śmieje się). Tak, Panie Ordynatorze, dobrze, dobrze... oczywiście dam znać. Może nawet świeżą prasę dostarczę (śmieje się). Dobranoc.

(światło)



SCENA III

OLŚNIENIE

Maniak, Paranoik

Na scenie szpitalne łóżko, na łóżku stos gazet w nieładzie.

MANIAK i PARANOIK
Siedzą w gazetach pochłonięci czytaniem. Przeglądają, odkładają, biorą następną, za chwilę wracają do poprzedniej, szukają czegoś skwapliwie, to zupełnie bez zainteresowania kartkują. Niepostrzeżenie spośród gazet powinna wypaść niewielka gazetka misyjna, tak, żeby przykuła uwagę widzów przy równoczesnym całkowitym zignorowaniu jej przez głównych bohaterów. Pacjenci dalej wertują zdobyczne gazety. Kiedy już zmęczą się nieco tą bezcelową czynnością, Paranoik decyduje się pójść do swojej sali.

PARANOIK
Ja już idę. Kryj mnie.

MANIAK
(bez przekonania, obrażony) Dobrze. Idź już sobie. Będzie więcej dla mnie. Dużo dziś się udało zdobyć. O... tak, dużo, dużo pracy (cieszy się, ale cicho i ostrożnie).

PARANOIK
(potykając się o gazetę misyjną) A co to? Brałeś jakąś misyjną gazetę? Przecież one są bezużyteczne. Od dawna ci to powtarzam.

MANIAK
Ja? Misyjną? Chyba coś ci się pomyliło. Sam pewnie wziąłeś i teraz próbujesz na mnie zwalić całą winę! Przecież doskonale wiem, że tylko w poważnych gazetach jest ukryty kod!

PARANOIK
(nagle przyskakuje do Maniaka, zakrywa mu usta ręką, krzyczy teatralnym szeptem)
Ciii! Głupku, chcesz nas wydać?! Daj mi to! Wyrzucę ją po drodze. Poza tym i tak wiem, że masz bzika na punkcie misji.
(Bierze gazetę i wychodzi. Maniak dalej szpera w gazetach.)

PARANOIK
(wpada z impetem z powrotem)
Słuchaj! Słuchaj tego! To niewiarygodne, słuchaj:
„W niedzielę 21 sierpnia, wcześnie rano, całe miasto było poruszone. Pewien młody człowiek biegł jak szalony ulicami przypominając żywą pochodnię i krzycząc przerażająco, tarzał się w napotkanych kałużach i strumykach. Rzucił się w końcu do fontanny, gasząc płomień, który objął całe jego ciało po wybuchu lampy spirytusowej. Jego ubranie było kompletnie zniszczone, a on bardzo poparzony. Udzielono mu natychmiastowej pomocy i założono opatrunki. Mimo bardzo starannej pielęgnacji zmarł po dziesięciu dniach na skutek zatoru. Tym młodym 31 letnim człowiekiem był René Bigard. Od pięciu lat był on sędzią w cywilnym sądzie w Lisieux. Wydawało się, że miał zapewnioną piękną przyszłość….”

MANIAK
No i co? I co?

PARANOIK
No i nic! Umarł! (z wyrzutem) Słyszałeś.

MANIAK
No, ale co w tym takiego szczególnego? Uważasz, że tu może być część kodu?

PARANOIK
Nie tylko część, ale całość! Nie wiesz, o co chodzi? O mnie!... O mnie! (siada na łóżko odsuwając gazety i wymachując własną gazetą) To jest moja wizja, która mnie dręczy każdej nocy. Za każdym razem widzę, jak ten człowiek wybiega jak pochodnia i krzycząc przeraźliwie, znika w fontannie. I umiera. A potem zdaje mi się, że to ja... I boję się. Straszliwie się boję tracić, a najbardziej boję się stracić własne życie. Po tej wizji zawsze jest tak samo: wpadam w panikę, a potem przychodzi siostra i daje mi zastrzyk. Po zastrzyku... (zniża głos) po zastrzyku... (rozgląda się dookoła i nabiera powietrza) po zastrzyku wcale nie przestaję się bać. Ten zastrzyk na mnie nie działa. Przestaję tylko krzyczeć i uciekać. Ale tak naprawdę, boję się, ciągle się boję...

MANIAK
(Bez żadnego współczucia. Bierze z rąk Paranoika gazetę, ogląda.)
Więc... już nie myślisz, że jestem świrem dlatego, że kręcą mnie misje? (ze swadą w głosie) Tak, zabrałem tą gazetę. Zawsze zabieram gazety misyjne i chowam je pod łóżko, żeby potem czytać, jak ty już pójdziesz. Głupie, wiem. Ale ja w tym psychiatryku ciągle marzę, że dokonam czegoś wielkiego, dobrego, że będę zmieniał życie ludzi na całym świecie. Na całym! Rozumiesz to? Dopóki nie wyrwę się stąd jakoś, zaczytuję się w tych opowieściach. Tak, jakbym się upijał, rozumiesz?... To mi pozwala przeżyć i nie zwariować.

PARANOIK
(wydziera gazetę Maniakowi) Daj To! Muszę to przeczytać. W tej gazecie jest zawarty kod mojego lęku. Czekaj, czekaj... dużo tego? (Przewraca strony, do ostatniej) Oddam ci jutro.
(szybko wychodzi, Maniak nie zdążył nawet nic powiedzieć; światło)



SCENA IV

NATCHNIENIE

Babcia Joasia, Siostra, Maniak

Babcia Joasia leży na łóżku, śpi.

SIOSTRA
(przynosząc ze sobą plik listów)
Dzień dobry, Joasiu. Jak ci się spało? Dziś była poczta i zobacz, znów dostałaś sprawozdania. Chcesz, żebym Ci trochę poczytała?

BABCIA
(Nie rozumiejąc patrzy na Siostrę, kiedy ta podaje jej listy. Ogląda je, jakby zupełnie nie wiedziała, do czego służą. Po chwili z pytającym wyrazem twarzy oddaje je Siostrze.)

SIOSTRA
(zniechęcona)
Jak zwykle, nic z tego nie będzie. I co mam robić z tymi wszystkimi listami? (wynosi listy, za chwilę wraca z przetartym śniadaniem i karmi Babcię łyżeczką; światło)
(paczka listów, pozostawiona w drugim kącie sceny powinna być teraz oświetlona)

MANIAK
(wchodzi obojętnie, zmęczony) Co to? (szybko podchodzi, sprawnym ruchem zabiera listy i wymyka się ze sceny; światło)

MANIAK
(siedzi na łóżku, ale co chwila z niego zeskakuje w wielkim podnieceniu; czyta listy, z przesadą wczuwając się w tekst)
„Nasze seminarium liczy aktualnie ponad 50 uczniów. Mimo naszych wysiłków i oszczędności zrozumiecie bez trudu, jakim są ciężarem dla naszych ubogich finansów. Podczas ostatniego przyjęcia do seminarium ogłosiłem, że przyjmę tylko 12, po dwu z każdego okręgu. A tylko jedna wspólnota chrześcijańska zgłosiła 15 kandydatów, którzy przez cały rok, dzień i noc, pracowali, by się przygotować do wstępnego egzaminu. Będzie trzeba być bezlitosnym i wymyślać tysiące pretekstów, by odesłać do rodzin te dzieci, które byłyby wspaniałymi seminarzystami a w przyszłości dobrymi kapłanami. Gdy zostaną odesłani, powrócą do swoich pługów na polu czy do pracy na statkach i na zawsze porzucą swoje powołanie, bo nowe przyjęcie do seminarium będzie za cztery lata. Wtedy przekroczą wymagany limit wiekowy i nie będą już mogli wstąpić. Gdybym był św. Wincentym a Paulo liczył bym na cud. Ale w przeciwieństwie do niego nie jestem otoczony, jak on, pełnymi miłosierdzia osobami, którym mógłbym powiedzieć: „Moje Panie, czy nie jesteście tam, by mi pomóc? Jestem przekonany, że Was dotkną moje słowa i nie oprzecie się mojemu pragnieniu, mojemu krzykowi: wspomóżcie jeszcze jednego kleryka z miłości do Boga! Jestem pewny, że wysłuchacie mnie z wielkim sercem, ale te słowa będą Was kosztowały utrzymanie tego dziecka aż dojdzie do kapłaństwa.
Nie wiem, czy się mylę, ale wydaje mi się, że teraz kiedy Was znam, to znajdę w naszej chrześcijańskiej Francji sporą liczbę osób kierujących się duchem katolickim, które nie odrzucą propozycji, by przyłączyć się do Dzieła wspierającego tubylczy kler, jeżeli poznają bliżej ten problem. Zapragną również, nawet za cenę wyrzeczeń i ofiar, ich seminarzysty, który później, każdego dnia poniesie na święty ołtarz wspomnienie o swych adopcyjnych rodzicach, tak podczas ich życia, jak i po śmierci. Oto co chciałem uświadomić wszystkim, którzy otrzymali od Boga dar żywej wiary i jednocześnie fortunę (bogactwo). Ale ja jestem w Japonii a Francja jest daleko!
Mam nadzieję, że kierując się miłosierdziem nie odrzucicie propozycji, by mówić na temat seminarium w Nagasaki przyjaciołom Boga. Nie wątpię też w to, że któryś z nich nie odrzuci łaski dania Świętemu Kościołowi kapłana za cenę wspaniałomyślnej ofiary. Co za radość za życia, co za pocieszenie w godzinie śmierci daje myśl, że jeden ksiądz każdego dnia wymienia Wasze imię podczas Memento w czasie Mszy św.!”
Aaach.... Niesssamowite... Genialne, po prostu niewiarygodne! Wspaniałe! Wspaniałe!...
(bierze następny, czyta już chodząc po sali)
„Nie miałem szczęścia, by doświadczyć czułej macierzyńskiej miłości, ponieważ zostałem sierotą w wieku 4 lat. Ale dobroć, troska i listy mojej Dobrodziejki (Pani Bigard) pozwoliły mi odczuć pełne serca uczucia matki do syna, słodki odblask łaski, promieniowanie serca Maryi Niepokalanej. Mój Boże, czyż mi nie pisała w swoich pierwszych listach w 1883 r.: „Mój Ojcze, będziesz moim synem w służbie naszemu Panu” ? Wspomnienie tych słów wyryło się mocno w moim sercu… Panią Bigard, mojego opiekuńczego anioła, czyż można zapomnieć? Zachowuję jej wszystkie, nawet najmniejsze przesyłki. Z płótna, w które owijała każdy najmniejszy przedmiot, robię knoty do lampy wiecznej w sanktuarium… Jej ślubny bukiet, który tak pieczołowicie zachowywała i przesłała mi go tutaj, zachowywałem przez 25 lat i stawiałem go na wielkie święta na głównym ołtarzu… Nakrycie na cyborium, wyhaftowane przez nią złotem, jeszcze po czterdziestu latach jest w tabernakulum (trochę odświeżone 10 lat temu). Każdy raz, kiedy udzielam komunii całuję je z respektem…To jest kult, tak to jest kult dla mnie. Wdzięczność jest źródłem wszystkich tych moich uczuć. Wasza Wysokość, który tak dobrze zrozumiał duszę tej kobiety, sprawił, że powróciło do mnie święte wspomnienie o tej, która była elektrycznym fluidem wspierającym mnie podczas 22 lat w mojej pracy misyjnej, podnosiła w duchowych rozterkach i słabych punktach. Tak! Bóg to wie dobrze, że dzięki jej wsparciu się nie wyczerpywałem…”
O... Co za kobieta... Ona spełnia moje marzenia!
(czyta dalej, coraz ciszej, coraz szybciej i coraz bardziej rutynowo, można stopniowo przyciemniać światło)
„Monseigneur,
Idąc za wskazówką Przełożonego generalnego, chcę Jego Ekscelencję Księdza Biskupa zapoznać z Dziełem, które spodobało się Bogu włożyć w nasze ręce, mojej matki i moje oraz proszę w swoim imieniu o udzielenie dokładnych objaśnień na temat aktualnej formacji tubylczego kleru w Waszym wikariacie.
Ile jest studentów w Waszych seminariach? Czy odczuwacie potrzebę pomocy finansowej, by zwiększyć ich liczbę? Jaka suma jest konieczna, by ufundować stypendium stałe w wyższym i niższym seminarium?
Jaka jest cena rocznego utrzymania w jednym i drugim seminarium?...”
(światło)



SCENA V

SENS

Paranoik, Maniak, Siostra

Paranoik i Maniak głęboko zamyśleni siedzą w milczeniu na łóżku, jeden w ręce trzyma gazetę, drugi plik listów.

SIOSTRA
(Wchodzi i z niepokojem zauważa brak ruchu, podchodzi do jednego i próbuje zwrócić jakoś jego uwagę – na próżno. Wtedy zauważa plik listów w ręku Maniaka. Interweniuje.)
Aaaa, a co to? Skąd tu się wzięły te listy? (Próbuje zabrać, ale wtedy Maniak budzi się, trzyma kurczowo listy i patrząc na Siostrę, jakby zupełnie z innego świata zaczyna jej tłumaczyć)

MANIAK
Bo widzisz, Siostrzyczko moja kochana, o to mi chodziło! Dokładnie o to: żeby moje życie przynosiło owoce, które będą w stanie wykarmić cały świat. Co tam Francja, co tam Europa! Tak! Ta... ta Jeanne Bigard. Jej się udało! Jak bardzo żałuję, że nie znam jej osobiście. Mógłbym się do niej dołączyć. Razem osiągnęlibyśmy jeszcze więcej. Proszę, proszę tylko posłuchać na przykład tego: (czyta bardzo szybko, jakby się obawiał, że Siostra mu przerwie)
„Od momentu założenia w 1889 r. aż do grudnia 1901 r. Dzieło św. Piotra Apostoła ufundowało 45 stałych stypendiów dla tubylczych seminariów:
4 dla seminarium w Nagasaki w Japonii,
1 dla seminarium w Hakodate w Japonii
22 dla seminarium papieskiego w Kandy w Indiach
2 dla nowicjatu indyjskiego w Trichinopoly w Indiach
2 dla seminarium w Mysore w Indiach
1 dla seminarium w Loango w Kongo francuskim w Afryce
4 dla seminarium w Pondichery w Indiach
1 dla seminarium w Jaffna na wyspie Cejlon
1 dla seminarium w Mandźurii w Chinach
4 dla seminarium w Sajgonie w Zachodnim Cochinchin
1 dla seminarium w Wschodnim Cochinchin
1 dla seminarium w Zachodnim Tonkin
1 dla seminarium greko-melchickiego św. Anny w Jerozolimie
Oprócz tego Dzieło opłaciło koszt całkowitego wykształcenia dla 14 seminarzystów tubylczych poprzez roczne pensje: 8 dla Japonii, 4 dla Mandżurii, 1 dla Pondichery i 1 dla Korei. Trzydziestu czterech księży tubylczych, który otrzymali stypendia czy byli zaadoptowani przez Dzieło św. Piotra Apostoła sprawuje w tym czasie ważny apostolat wśród swoich rodaków.”
Widzi Siostrzyczka, to jest kobieta sukcesu! Zaczynała od niczego, dosłownie od niczego. Znaczy, od jednego kościółka. Zaraz, zaraz, jak to tam było... (szpera) o, mam, mam. To list jej matki:
„Mój biedny Ojcze! To koniec! Niemożliwym jest wskrzesić katechistę który był stworzeniem całej Ojca pracy. Jesteśmy głęboko zmartwione sytuacją Ojca, dlatego po modlitwie i długiej refleksji przed Bogiem zdecydowałyśmy razem z córką, że wybudujemy kościół w Kyoto”.
(Po chwili zachwytu rzuca w kąt listy i dramatyzuje)
Och, ile bym dał, żeby wydostać się z tego szpitala i móc być taki, taki... normalny... potrzebny... Tak, żeby ludzie przychodzili i prosili mnie o pomoc, a ja mógłbym dla nich robić wszystko, ratować z największych opresji, przywracać im radość, nadzieję, wiarę w Boga. Właśnie – Bóg. Czy nie mógłby sprawić, żebym był taki potężny, jak ta kobieta? Siostro! (czepia się Siostry dosłownie) Siostro! Niech mi siostra pomoże, albo niech się modli, albo sam nie wiem co... przecież Bóg mógłby mnie stąd uwolnić i wtedy... wtedy działałbym cuda! Siostro moja milcząca! Czemu Siostra tak na mnie patrzy? Niech mi Siostrzyczka moja najsurowsza nie mówi, że to niemożliwe. Ta kobieta (wymachuje listami), ta słaba i schorowana kobieta jest dowodem na to, że tak! Ja też chcę mieć takie życie! Takie, które ma sens!...
(następuje niezręczna cisza, ponieważ Siostra stoi bez ruchu, wpatrując się smutno w Maniaka. W tę ciszę wkracza Paranoik, który właściwie mówi do publiczności, zupełnie ignorując Maniaka i Siostrę)

PARANOIK
To genialne. Ta Bigard jest geniuszem. Nie wiem, skąd znała moje najskrytsze lęki, ale rozszyfrowała zakamarki mojego serca.

MANIAK
(przerywa gwałtownie)
Powiedziałeś: Bigard?! To ta sama! Ta sama, co w listach! Opowiadaj, co jeszcze o niej wiesz!
(ponieważ Paranoik zdaje się zupełnie nie reagować, podbiega do niego, potrząsa nim)
No opowiadaj... człowieku! Gadaj! (brak reakcji) Eeee... (zniechęca się, kiedy się odwraca, Paranoik dalej kontynuuje swój monolog. Maniak w tym czasie może się rozłożyć na łóżku i zatopić w marzeniach, albo niespokojnie słuchać zwierzeń Paranoika. Byleby nie zwracał na siebie zbytniej uwagi.)

PARANOIK
Boję się, bałem się stracić. Cokolwiek. Bo kiedy zacznę tracić, to się nie skończy tak długo, póki nie stracę siebie. Będę tracić najpierw coś małego, mało ważnego, jak choćby plany na słoneczny dzień, kiedy się rozpada. (stopniowo, z każdym kolejnym zdaniem, zniża głos do szeptu) Potem przyjdzie czas, kiedy zabiorą mi ulubioną piosenkę, kiedy nie wolno mi będzie jeść tego, co lubię. Zaraz też będzie trzeba wyrzucić najwygodniejsze buty, a po nich pozbyć się moich nawyków. Kiedy zacznę tracić znajomych, będzie to znak, że wkrótce stracę przyjaciół, ba, nawet wrogów. Ale samotność to jeszcze nie koniec. Nie, oczywiście, że jeszcze mam wiele do stracenia: JA zacznę znikać dla siebie samego... (silniejszym głosem) Ale, może się ostanę! Może się ostanę, jeśli oddam pierwszy, zanim stracę. Tak jak ona. Może... kiedy oddam wszystko inne, zabiorą mi tę jedną jedyną niepotrzebną mi rzecz? Mój strach? Tylko komu oddać życie wariata?... (siada na brzegu łóżka z nogami pod brodą – w pozycji embrionalnej)

SIOSTRA
(podchodząc do Paranoika, obejmując go ramieniem albo gładząc po głowie)
Myślisz o tym, że za każdym razem, kiedy Jeanne pragnęła wstąpić do zakonu, nie udawało jej się to, a kiedy uciekała jak najdalej od świata, miała być właśnie wprowadzona na salony? Albo że została jednak uchroniona od świata, ale w najokrutniejszy sposób – przez ukrywane przed ludźmi samobójstwo jej ojca, po którym razem z matką wycofały się całkowicie z życia towarzyskiego? Wtedy oddała się na ofiarę Bogu za zbawienie duszy ojca. Biedna. Zaprawiła się w cierpieniu i w ofierze jeszcze bardziej, kiedy drżała o zbawienie swojego brata, hulaki, który się spalił. Czy masz pojęcie, jak bardzo poważnie Bóg potraktował jej ofiarę?
(Paranoik oczekująco spogląda na Siostrę. Maniak orientuje się, że Siostra wie więcej, niż się spodziewał)

MANIAK
Zaraz, zaraz... Siostrzyczko nasza najmędrsza... To znaczy, że ty JĄ znasz? Znaczy, też o niej słyszałaś? No.... Siostrzyczko... To ty nam powiedz coś więcej, przecież widzisz, że umieram z braku informacji o mojej bohaterce. Każde twoje słowo, Siostro moja złota, jest na wagę złota po prostu. No mów, mów coś, miej litość...

SIOSTRA
(kontynuuje, odwracając się w stronę Maniaka)
Razem z matką poświęciły część swojej fortuny najpierw na wybudowanie kościoła w Japonii, ale wkrótce zorientowały się, że potrzeby są niezmierzone....

MANIAK
No, tak, tak i zaczęły sponsorować naukę seminarzystom. To już wiemy.

SIOSTRA
Tak, zresztą nie tylko one. Zaczęły szukać innych. A ponieważ Joanne była niezwykle zdolną, dobrze zorganizowaną i zdecydowaną kobietą, wkrótce krąg osób pomagających misyjnym seminariom duchownym przybrał konkretną formę.

MANIAK
Tak, tak. To też wiem z tych listów. Domyśliłem się, że to poważna organizacja. Gdzieś, w którymś liście, było coś o (z namaszczeniem) Papieskim Dziele. I to mnie jeszcze bardziej zapaliło – przecież „papieskie” znaczy praktycznie tyle, co powszechne, niezależne od nikogo innego! No i wyobraź sobie, Siostrzyczko moja najbystrzejsza, ile ja mógłbym zrobić dla świata, gdybym tylko mógł kierować tym dziełem! No, oczywiście razem z Jeanne.

PARANOIK
(nieco ponuro)
Długo byś się nie nacieszył...

MANIAK
Co? Coś ty znowu wymyślił? Oczywiście, że bym pracował najlepiej jak potrafię i na efekty Jeanne nie musiałaby długo czekać. Szybko by się przekonała, jaką ma we mnie cenną pomoc. Nieocenioną! (nieco urażony) Nie znasz mnie. Tu w szpitalu przecież nie mogę pokazać moich prawdziwych możliwości. To jasne jak słońce.

PARANOIK
(z lekkim zniecierpliwieniem) Nie o to chodzi.... W jej życiorysie, który czytałem, pisali, że niedługo po śmierci matki przekazała to całe dzieło w inne ręce, ponieważ przeczuwała chorobę. Siostro, co to była za choroba?

SIOSTRA
Hm, to dość delikatna sprawa... Nie wiem, czy mogę wam zdradzić.

MANIAK
(zrywając się ku Siostrze)
Ależ Siostrzyczko moja tajemnicza! Przecież poza mury szpitala tego nie wyniesiemy. Co ja mówię, nawet poza ściany naszej sali! Powiedz wszystko, wszyściutko, wszyściusieńko, co wiesz o tej niezłomnej niewieście.

SIOSTRA
(spoglądając na Paranoika, powoli akcentując każde słowo)
Właśnie sęk w tym, że ona oddała wszystko, zanim wszystko jej zostało zabrane.

PARANOIK
(z lękiem i niepokojem)
O czym ty, Siostro, mówisz?

SIOSTRA
O tym, co przeczuwasz.
(cisza, po chwili cicho, ale zdecydowanie dodaje)
Chodźcie ze mną, coś wam pokażę.
(w wyakcentowanej ciężkiej ciszy wychodzą ze sceny; światło)



SCENA VI

UJAWNIENIE

Babcia, Paranoik, Maniak, Siostra

Na łóżku leży Babcia, na scenę wchodzi Siostra, za nią niepewnie wchodzą Paranoik i Maniak

SIOSTRA
(odwracając się do Paranoika i Maniaka)
Chodźcie, chodźcie tu bliżej.

MANIAK
(rozjaśnia się na tyle, żeby przełamać napięcie z poprzedniej sceny)
A... ale mnie Siostro najmilsza przestraszyłaś. Za nic nie mogłem dojść, gdzie nas prowadzisz. A tu po prostu do naszej cichutkiej babci Joasi. (z miną lokalnego zbawiciela świata przy czynnościach rutynowych) Znowu trzeba ja rozbawić? Zawsze taka smutna i zamknięta i jakby się trochę bała wyjść z łóżka. Zaraz szybciutko ją rozerwiemy troszkę. Takie bezradne stareńkie biedactwo ta nasza Joasia. (rozczula się)
(Zaaferowany własnymi pomysłami od razu rusza do Babci, pochyla się nad nią. Tymczasem Siostra wyciąga wielką kartę pacjenta.)

SIOSTRA
Nie powinnam tego robić, ale po dzisiejszej rozmowie chciałabym wam przedstawić naszą Babcię z imienia i nazwiska. Spójrz. (Daje kartę Paranoikowi. Ten wpatrzony najpierw w kartę, potem w Babcię powtarza bezmyślnie)

PARANOIK
Jeanne Bigard! (po chwili, w szoku) Jeanne Bigard...

MANIAK
(zajęty rozśmieszaniem Babci)
A, tak, tak, masz rację. Tak się zająłem Babcią, że omal nie zapomniałem o bohaterce mojego życia, o wyzwolicielce moich marzeń! Siostro moja tajemnicza, coś mówiłaś o przedstawianiu... Co chciałaś nam przedstawić? Babcię Joasię? Ależ na imię ma Joasia, to wszyscy wiemy. Znamy ją od lat bardzo dobrze.

PARANOIK
(patrząc na Maniaka)
Jeanne Bigard.

MANIAK
(skonfundowany, próbuje zapanować nad niezręczną sytuacją)
A ty, co się tak zaciąłeś, jakbyś wpadł w katatonię? (śmieje się nerwowo z własnego żartu, poważnieje) Co ma jedna do drugiej?

PARANOIK
(podaje mu kartę) Sam sobie przeczytaj.

MANIAK
(czyta, zamiera) Nie... nie... nie, nie, to niemożliwe... jak to...? Jak to się stało?... To jakaś pomyłka, to na pewno jakiś spisek! Siostrzyczko moja najmędrsza, wytłumacz mi to wszystko!... (cisza, Siostra wzrokiem potwierdza. Maniak w osłupieniu patrzy na Babcię) Jjjak... jak długo?

SIOSTRA
Prawie dwadzieścia osiem lat.

MANIAK
Czyli przez ten cały czas, kiedy Dzieło się rozwijało na całym świecie, ona tutaj... (kończy pytanie pozawerbalnie, pokazując na łóżko)

SIOSTRA
Tak. Ale... chciałabym, żebyś rzucił okiem jeszcze na te listy. (podaje mu kilka)

MANIAK
(czyta z przejęciem)
"Są chwile, gdy moja głowa jest tak zmęczona i pochłonięta, iż lękam się, że całkowicie stracę panowanie nad sobą.” Prosiła, by przyszedł ją wyspowiadał i poleciła mu Dzieło św. Piotra Apostoła. „To, co się ze mną dzieje, obciąży je. Niech Ojciec zrobi wszystko, co możliwe, by temu zaradzić. Ojciec mi mówi, że mi się polepszy. Być może z pewnego punktu widzenia, ale wiem dobrze, że mój organizm jest ciągle pod wpływem choroby, która rozpoczęła się w Caen. I najbardziej żałosne jest to, że, mimo mojej zmęczonej głowy, zdaję sobie sprawę z mojego nieszczęśliwego stanu. Wprawia mnie to w rozpacz, martwię się i widzę przed sobą długie lata męczarni z każdego punktu widzenia. Gdyby Ojciec wiedział jak bardzo cierpię... Cały czas mówię Bogu, że w Nim pokładam nadzieję. Ale nie mogę przeszkodzić mojej biednej głowie myśleć o tym wszystkim.”
„Pozostawiam dobremu Bogu decyzję, gdzie mam zakończyć życie. Niech raczy tak zaaranżować wydarzenia, bym je dokończyła w ciszy i prawdziwym upokorzeniu”
(podnosi głowę znad listu)
Ona... ona jest... jedną z nas...
(odkłada listy, podchodzi do łóżka, gładzi głowę Babci. Listy podnosi Paranoik)

PARANOIK
(Czyta dalej)
„To za dwie dusze: mojego ojca i brata ofiarowałam się cierpieć i od tej chwili cierpienie mi zawsze towarzyszyło. Mam nadzieję…”
(przekłada listy)
„Ściągnęłam na siebie dużo utrapień i ciężkich przeżyć. Niczego jednak nie żałuję i nigdy nie myślałam, by wyrwać się z rąk, którym się powierzyłam z miłości…”
(czytając podchodzi w stronę widzów)
„Bardzo cierpię, ale jeżeli jest to cena, by małe ziarno gorczycy miało zakiełkować i wzrastać, będę winna jak odrzucę cierpienie…”
Może i jest matką wielkiego dzieła, ale jest... tutaj jest... prawdziwym ziarnkiem gorczycy, sensem szaleństwa, przyjęciem zniknięcia... i patronką wariatów.

(światło)

KONIEC