24 grudnia 2009

Wigilijnie...


Pakując się na pięciomiesięczny pobyt w Londynie, z perspektywą jesiennej przeprowadzki do Budapesztu na znacznie dłużej - jeden Pan Bóg raczy wiedzieć...  (żegnaj Polsko... Przy okazji rozwiązanie zagadki nurtującej niektórych e-korespondentów: Margit to węgierska werjsa Małgorzaty :) ) - polecam się modlitwom Szanownych Czytelników bloga.

Śpieszę też z życzeniami, poniżej załączonymi:

13 grudnia 2009

zapraszam na "Film o Basi" (INTERNETOWA PREMIERA :) )

Basia i Michał są młodym małżeństwem. Do szczęścia brakuje im tylko dziecka. Kiedy w końcu pod sercem Basi rozwija się upragnione maleństwo, okazuje się, że dostali w prezencie "coś jeszcze". Lekarze mówią: dziecko, albo życie. Dla Basi wybór jest jasny. I Mateusza i nowotwór przyjęła z ręki Boga. W przeddzień śmierci Basi Mateusz skończył dwa lata.

Film Macieja Bodasińskiego i Leszka Dokowicza, twórców Egzorcyzmy Annelise Michel, Boskiego Oblicza i Ducha to nie dramat obyczajowy. To poruszający dokument o tym, jak można przyjąć życie i śmierć takie, jakimi są.

Ostatecznie, tylko te dwie umiejętności są nam rzeczywiście niezbędne: dobrze żyć i dobrze umrzeć.
Basia to po prostu potrafiła.



dla tych, którzy mają słabsze łącza (i nerwy z tego powodu):





8 grudnia 2009

Witaj Oblubienico Dziewicza!

Są takie dni, których pominąć milczeniem nie mogę. Choćby w ostatnich minutach...
Tak właśnie dzisiaj, z braku słów własnych, niech się dołożę do chwały niewypowiedzianego piękna Maryi Niepokalanej przez pierwszy Ikos  Akatystu, śpiewany po... arabsku (nie, nie przeze mnie... chyba już - niestety - "nie w tym życiu").
Dla tych, których ducha dźwięk bliskowschodnich melodii nie unosi ku Niebu jednym podmuchem, zamieszczam poniżej tłumaczenie.

(Przy okazji, uprzejmie proszę o modlitwę, jest to święto patronalne mojego Zgromadzenia, a i moje osobiste święto: w tym dniu bowiem złożyłam śluby wieczyste)


Archanioł z nieba posłan był,

był "Witaj" Matce Boga rzekł.
A kiedy ujrzał, że na jego bezcielesny głos
bierzesz na siebie ciało, Panie.
stanął w zachwycie wołając do Niej:

Witaj, przez którą jaśnieje radość
Witaj, dla której klątwa odpuszczona,
Witaj, która Adama podnosisz z upadku
Witaj, która od łez uwalniasz Ewę.

Witaj, o wysokości, pojęciom ludzkim niedostępna,
Witaj, głębino nawet anielskim okiem niezbadana
Witaj, bo jesteś tronem Króla
Witaj, bo dźwigasz Tego, co wszystkie dźwiga rzeczy

Witaj, gwiazdo Słońce nam ukazująca,
Witaj, łono Boskiego wcielenia,
Witaj, przez którą stworzenie się odnawia,
Witaj, przez którą Stwórca dzieckiem się staje

Witaj, Oblubienico Dziewicza.

26 listopada 2009

Zamilkłam...

Tak, miesiąc dobiega końca, a tu wygląda na to, że czytelnicy winni się obejść ośmioma odcinkami Teresy (jest mi niesłychanie miło z powodu wszystkich ciepłych reakcji na ten film - co najmniej, jakbym się przyłożyła do jego produkcji ;) ).

Teraz usprawiedliwienie tego, że wpis ten, jakkolwiek istnieje, jest w istocie o niczym:
 Piszę pracę, a to znaczy, że:
- Jestem w stanie przygniecenia przez produkty arcymądrych głów teologicznych. To zdecydowanie za dużo, jak na głowinę prostej, szarej siostry.
- Tkwię aktualnie w jedynie słusznej metaforycznej interpretacji Wcielenia (bo przecież a proiri niemożliwe jest, żeby Bóg wcielił się dosłownie...), nawet nie spoglądając na Rzeczywiste an sich, bo i po co, jak  i tak jest niepoznawalne...
- Przedarłam się przez Kosmoteandryczną Zasadę Bytu, czyli Iśwarę (znanego nam pod pseudonimem Jezus z Nazaretu), który jest Chrystusem (ale broń Boże nie odwrotnie - oj, jaki Boże, przepraszam... toż to przecież absolutnie transcendentny Brahman, a w zasadzie to i nie on, tylko jakaś Ostateczna Rzeczywistość)
- Przede mną łamigłówka leksykalna, jak powiedzieć "jedyny", żeby nie powiedzieć"jedyny", a w ogóle, to zamiast gadać, to lepiej zakasać rękawy i wziąć się za samodzielne wyzwalanie uciśnionego wszechświata, Matki Ziemi i kogo tam w naszej globalnej klasie robotniczej jeszcze znajdziemy, i - Budujemy nowy raj, jeszcze jeden nowy raj, naszym przyszłym lepszym dniom, Ludzkości...

Prawda, że dobrze, że nie piszę? Załatwię sobie jakąś terapię lingwistyczną po ukończeniu tego zjawiska ;)

Wiem, że trywializuję największe sławy teologii pluralistycznej, które mój ograniczony móżdżek ma nieszczęście profanować... Podziwiam niedoścignione konstrukcje intelektualne, jakie wznieśli, jednak żadna nie nadaje się do zamieszkania. Kojarzą mi się z kamienicami w szarym mieście, z którego CS Lewis wyruszył  niezapomnianym busem.
Co jakiś czas czytam kawałeczek Ratziego, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.
Po tym wszystkim, język angielski zamiast ze swoim uroczym, niepowtarzalnym, wyspiarskim poczuciem humoru, kojarzy mi się tylko z herezją :-P (najpierw to żałowałam, ale teraz dziękuję Bogu, że większość tych dzieł jest nieprzetłumaczona na polski)

Na szczęście dziś natknęłam się Pod Mitrą na dwa w jednym:
Na koniec zdobędę się może na poważniejszą konkluzję:

Teologia, która nie rodzi się z pokornego słuchania Ojca, Syna i Ducha Świętego, 
jest - choćby najmisterniejszym 
- zwykłym plotkarstwem.



1 listopada 2009

serial, któremu uległam (pozornie nie na dzisiejszy temat)

W dobie zeświecczenia życia zakonnego i ja muszę uderzyć się w piersi i przyznać, że jest taki jeden serial, który obejrzałam jednym tchem, znaczy z odcinka na odcinek; a i dzisiaj chętnie do niego zaglądam.
Jest to biografia św. Teresy od Jezusa. Sam temat, oczywiście, sprawia, że jestem nieco "mało krytyczna", jako do ekranizacji. Ma może trochę niedociągnięć, ale ogólnie pożytki dla ducha z niego są. (przetestowany na osobnikach konsekrowanych i nie tylko)
Pod koniec dzisiejszego dnia Wszystkich Świętych zapraszam do szesnastowiecznej Hiszpanii:










30 października 2009

Maryi - ostatkiem października


napisana kiedyś na tą stronę



Litania do Maryi Ewangelicznej

Maryjo, dziewczyno galilejska
Maryjo poślubiona Józefowi
Maryjo nawiedzona przez Anioła
Maryjo zaskoczona pozdrowieniem
Maryjo napełniona łaską
Maryjo ocieniona Duchem Świętym
Maryjo uczyniona Matką Syna Bożego
Maryjo zadająca pytania
Maryjo słuchająca wyjaśnień Boga
Maryjo wierząca powiedzianemu Słowu
Maryjo zgadzająca się na Boży plan
Maryjo opuszczona przez Anioła

Maryjo wyruszająca w drogę z pośpiechem
Maryjo chodząca po górach
Maryjo witająca
Maryjo błogosławiona
Maryjo, która wielbisz Pana
Maryjo, która cieszysz się Zbawicielem
Maryjo, mała Służebnico dostrzeżona przez Najwyższego
Maryjo błogosławiona przez pokolenia
Maryjo obdarowana cudami Wszechmocnego
Maryjo chwaląca świętość Boga
Maryjo zapatrzona w moc Boga
Maryjo pozostająca aby pomóc
Maryjo powracająca do Nazaretu

Maryjo kochana przez Józefa
Maryjo obdarzona zaufaniem Józefa
Maryjo otoczona troską Józefa
Maryjo wędrująca z Józefem
Maryjo, dla której nie ma miejsca
Maryjo rodząca Syna
Maryjo znaleziona przez pasterzy
Maryjo zdziwiona
Maryjo chowająca w sercu tajemnice Boga

Maryjo niosąca Syna do świątyni
Maryjo ofiarująca Jedynego Bogu
Maryjo słuchająca proroctwa
Maryjo tknięta złym przeczuciem

Maryjo żyjąca zwyczajnie w Nazarecie
Maryjo, która chodzisz na pielgrzymkę
Maryjo, która zgubiłaś Jezusa
Maryjo, która szukasz
Maryjo z niespokojnym sercem
Maryjo, która znajdujesz
Maryjo robiąca wyrzut Synowi
Maryjo, która nie rozumiesz Syna
Maryjo wychowująca Jezusa
Maryjo pielęgnująca wspomnienia

Maryjo opuszczona przez Jezusa
Maryjo martwiąca się o Syna
Maryjo stojąca na dworze wśród tłumu
Maryjo, która chcesz się zobaczyć z Jezusem
Maryjo, Matko błogosławiona
Maryjo słuchająca i zachowująca Słowo Boże

Maryjo zaproszona na wesele
Maryjo o bystrych oczach
Maryjo szybko działająca
Maryjo, która mówisz Jezusowi o wszystkim
Maryjo ufająca Synowi
Maryjo ucząca posłuszeństwa
Maryjo podążająca za Jezusem

Maryjo bezsilna wobec męki Syna
Maryjo stojąca pod krzyżem
Maryjo patrząca na śmierć
Maryjo osamotniona
Maryjo przyjmująca nowe dziecko
Maryjo wzięta do domu Jana

Maryjo zamknięta z uczniami w wieczerniku
Maryjo czekająca na Ducha Świętego

Maryjo ubrana w blask słońca
Maryjo piękniejsza niż księżyc
Maryjo w koronie z gwiazd
Maryjo rodząca Kościół
Maryjo nieprzyjaciółko szatana

Maryjo mocna mocą Boga
Maryjo piękna pięknem Boga
Maryjo święta świętością Boga

Módl się za nami

14 października 2009

Odtwórcza wierność

Felieton do gazetki. Ostatni skład - sentymentalnie się robi. Będę miała swoje 2000 znaków jako felietonista (no i naturalnie, jak nowa naczelna po starej znajomości będzie potrzebować jakiegoś szybko-gryzmołę).

Proszę o wybaczenie wszystkich, którzy nie znają subtelności dwudziestowiecznych przemian w życiu zakonnym i nie pojmą zuchwałości tego felietonu...
Publikuję jednak - bo może komu "tak ogólnie" przyda się do życia (niekoniecznie zakonnego, chrześcijańskiego wystarczy...)




Odtwórcza wierność

Wiele dzisiaj słyszymy o twórczej wierności. A ja – na przekór – chciałabym wystąpić w obronie wierności odtwórczej.

Czy nie jest to zaproszenie do zatrzymania się w biegu, zaprzestania poszukiwań nowych form i dróg? Ależ oczywiście, że jest. Nawet powiem więcej: jest sugestią do zawrócenia.

Czy nie jest to przypadkiem przeciwieństwem formacji i postępu na drodze życia duchowego? Śmiem twierdzić, że nie. Święty Franciszek nie powiedział przecież do braci: „zacznijmy od nowego”, ale „zacznijmy od nowa”, czyli to samo, tylko lepiej. No dobrze. Istotnie, powiedział tak. Jak więc miałaby przebiegać droga takiej odtwórczej wierności? Twórczość zawiera w sobie przecież dynamizm, rozwój, przekraczanie granic, poszukiwanie ciągle nowych sposobów, obszarów i środków wyrazu odpowiadania na Boże zawołanie. Człowiek, który cały jest zaangażowany w tworzenie, pogłębia i poszerza swoje człowieczeństwo, wzbija się wzwyż w realizacji swojego powołania. Cóż wiec może zaproponować odtwórcza wierność, oprócz zamknięcia w skorupie wzoru, działania w poprzek swojej indywidualności?

Czy nie tak właśnie wygląda śmierć duchowa?

Moja odpowiedź zabrzmi bluźnierczo dla współczesnego świata: Nie bardzo wierzę w twórcze możliwości człowieka w kreowaniu samego siebie i swojej relacji z Bogiem. Prędzej, czy później niezauważalnie grzech bierze górę nad szlachetnymi ideałami i staje się to „dzieło życia” karykaturą pierwotnych założeń. Zbyt niezmierzony jest Bóg, żeby wyciągnąć i chwycić Go ludzką ręka. Zbyt głęboka jest Jego miłość do mnie, żebym mogła ją zamknąć i otoczyć czułością w moim ludzkim sercu. Zbyt wzniosła jest Jego myśl o tym, kim mam się stać, żebym potrafiła wyrazić ją moim ludzkim słowem i dać jej istnienie człowieczym czynem.

Można powiedzieć, że moja wizja jest może i piękna, ale zbyt pesymistyczna w stosunku do człowieka. Jak ze szkoły św. Augustyna. Jeśli tak się ma sprawa z drogą człowieka powołanego, to może nie na nią wchodzić? – U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga. U Boga bowiem wszystko jest możliwe.

Odtworzyć w sobie Jezusa Chrystusa. To jest dla mnie odtwórcza wierność. Wzbudza we mnie tęsknotę zamknięcie wszystkich moich możliwości rozwoju w tej jednej Postaci. Pociąga mnie stagnacja, która polega na nieszukaniu niczego innego, jak tylko Jego. Fascynuje mnie wyzwanie, aby drobiazgowo odtworzyć w moim ciele, osobowości, spojrzeniu na świat, a nawet – choć wydaje się to szalone – odruchach serca, tego jednego Człowieka, który jest Bogiem. Marzę o tym, żeby On wziął w swoje przebite ręce moją indywidualność, żebym już nie żyła ja, ale On we mnie. To prawda. Nie ma co ukrywać, że porzucam pełnię życia na rzecz ścieżki ku śmierci. Jednak właśnie tak widzę istotę wszelkich działań i modlitw św. Franciszka: żeby odtworzyć w sobie Jezusa Chrystusa.

I myślę, że warto machnąć ręką na te wszystkie rozwoje i poszukiwania, a poświęcić życie na odtwórczą wierność. Mam nawet pewne powody, żeby przypuszczać, że Duch Święty zatroszczy się o wierność kopii Oryginału, aż do słów „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego”.

Zmartwychwstanie zaś, niech będzie dziełem „Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych”.

7 października 2009

na październik, na barok i na Pachelbela


(poszukuję towarzystwa do wykonania tegoż... samej - mimo wszystko - nie dam rady ;) a chętnie bym...- oczywiście obstawiam najwyższe partie, reszta do podziału :-D )

4 października 2009

święty Franciszek w oryginale

Czyli dlaczego - dzięki Bogu - franciszkanie wciąż pączkują.

Po tych ośmiuset latach od św. Franciszka, siedząc w wygodnym fotelu w ciepłym domu, wklepując ten tekst w okienko bloga, ciągle czuję na dnie serca ledwie wytłumaczalny niepokój. Pokuszę się o hipotezę, że ten stan znają wszyscy franciszkanie i franciszkanki. Nazwałabym to nerwicą franciszkańską: żyje taka w zakonie Pańskim i ciągle czegoś jej brak. Albo za dużo. Jak refren wraca świadomość, że to nie do końca tak, że w zasadzie "nic jeszcze nie zaczęła"... Oczywiście, można to wyleczyć. Najskuteczniejszy lek to interpretacja Reguły. Zwykle podaje się ją najpierw w małych dawkach, a potem już całymi haustami. Podczas i po takiej kuracji franciszkański pacjent uważa, że wszystko jest w jak najlepszym porząsiu.

Tyle, że nerwica franciszkańska jest spadkiem po św. Franciszku i wypływa z samego sedna jego duchowości.

I tutaj zagadka: od czego specjalistą jest św. Franciszek?
- od ekologii? - źle.
- od zwierzątek? - źle.
- od pojednania z matką ziemią, siostrą księżycem, bratem słońcem i wujkiem greenpeace'm? - w ogóle poza konkurencją; panteizmowi mówimy: nie!
- od łagodności? - źle.
- od ubóstwa? - źle.
- od związków zawodowych i walki klasowej o wolność, równość i braterstwo? - znowu poza konkurencją, komunizmowi i jego prababce rewolucji już dziękujemy.
- od tworzenia wspólnoty braterskiej? - źle.
- od umniejszania się i stawiania zawsze pod stopami innych? - źle.
- od cudów i stygmatów? - źle.
- od franciszkanizmu? - hahaha! (zaśmiewamy się szczególnie my, którzy znamy historię naszego Zakonu)

Więc od czego?
Wiele z tych rzeczy to prawda o sposobie życia Franciszka i jego braci, ale żadna "dziedzina" nie wyczerpuje tego, o co chodziło Franciszkowi przez całe życie. A chodziło tak naprawdę o jedno: "aby (...) zachowywać naukę i naśladować przykład Pana naszego Jezusa Chrystusa" (tak zaczyna się pierwsza Reguła, napisana dla braci). I kropka. W Testamencie jeszcze dopisze, żeby pod żadnym pozorem nie mówić, że "należy to rozumieć tak, czy inaczej", ponieważ chodzi właśnie o to, żeby jak najwierniej naśladować Pana naszego Jezusa Chrystusa. A to już w punkcie wyjścia zakłada nieustanne nawracanie się, "przymierzanie" swojego serca i życia do Jezusa Chrystusa (a Wzorzec taki, że poprawki są konieczne do końca życia). Ewangelia w sposób prosty ukazuje nam sedno sprawy. Sposób ów jest tak prosty i jasny, że wydaje się aż niemożliwy dla "normalnego człowieka". A Franciszek się uparł, że Ewangelia jest dla ludzi. I już. Od żłóbka po Kalwarię. I dopiero z tego naśladowania wypłynie i ubóstwo, i braterstwo, i miłość do stworzeń, itd.

I tu zaczyna się historia każdego "pączkowania" kolejnej gałęzi franciszkańskiej (nie mówię o II, czy III Zakonie, tylko o kolejnych odłamach fanciszkanów i klarysek). Już za życia Franciszka, bracia widzieli "pewne ograniczone możliwości" wcielania wizji życia braci mniejszych, jakie przedstawiał Franciszek. Przez stulecia, mimo wszystko, uformowały się interpretacje pism św. Franciszka, które pozwalały znośnie znaleźć się w ówczesnym (lub współczesnym) społeczeństwie.
Jednak od czasu do czasu znaleźli się bracia, czy siostry, którzy próbowali żyć bez interpretacji.  Ponieważ w już ukształtowanych strukturach "starych" zakonów było to niemożliwe, "odrywali się", pozostając w rodzinie franciszkańskiej. Tak, m.in. powstali reformaci, kapucyni, a ostatnio od kapucynów "franciszkanie z Bronxu", czyli Franciszkańscy Bracia Odnowy. Podobnie było z klaryskami.

Wraz z podziałami przyszła pokusa ulegania mentalności "my wy oni". Franciszkanie jednak nie byliby synami św. Franciszka, gdyby pozwolili sobie ulec jej na dobre. Mimo, że każda gałąź ma specyficzny sposób życia według Reguły, to wszyscy tworzymy jedną, wielką rodzinę franciszkańską. 
I chociaż boli i zawstydza świadomość, że co jakiś czas trzeba, żeby drzewo puściło świeży, radykalniejszy pączek, to w gruncie rzeczy dobry znak: że pragnienie jak najwierniejszego naśladowania Jezusa Chrystusa jest wciąż żywe i niepokoi gorliwe serca.

Z tym kluczem w ręce zapraszam do przeczytania pism św. Franciszka.

25 września 2009

baśń z Tysiąca (i jednej nocy) - komiks zalinkowany ;)

Dawno, dawno temu... na dalekim Bliskim Wschodzie żył sobie okrutny Sułtan, który nie pozwalał przeżyć nikomu, kto chciał go uszczęśliwić.
Na szczęście stary Wezyr miał Córkę. Może nie była ona przecudnej urody, ale na pewno miała to "coś".
Ona to, pełna poświęcenia, wobec grożących jej niebezpieczeństw, postanowiła pokonać niechęć Sułtana, opowiadając mu 1001 baśni, dzięki którym nie tylko by przeżyła, ale i została jedyną ukochaną żoną króla.
Pierwsza baśń była na A i udało się omamić nią Sułtana. Nie zareagował na czas. Postanowiła, że druga też będzie na A, żeby król, dawszy jej wiarę, zapragnął posłuchać czegoś na B,a potem C i D...

Tak, sprawa Alicji Tysiąc jest faktem medialnym (przyznaję, to zalinkowanie jest pewną złosliwością z mojej strony...), czyli rzeczywistością wykreowaną przez dziennikarzy na potrzeby wyższego rzędu (potrzebami wyższego rzędu może być: poczytność gazety, konkurencja, potrzeby wydawcy, lub potrzeby sponsora, itd.) i wciskaną jako faktyczną ciemnej masie czytelników. Proceder budzący zażenowanie wśród dziennikarzy z choćby resztkami dziennikarskich ideałów, ale w wojnie medialnej powszechnie stosowany.
Wystarczy trochę uważniej przypatrzeć się samej bohaterce tej sprawy, jej najbliższemu otoczeniu (mam na myśli "życzliwych" Aaronów pani Alicji) i... mądrej głowie dość dwie słowie.
W tym momencie jednak nie wolno poprzestać na diagnozie tej kuriozalnej sytuacji (jestem z jakiegoś ginącego gatunku, który pamięta czasy, kiedy matkę chcącą zabić swoje dziecko nazywało się po prostu wyrodną i - co gorsza - gatunek ów uważa za normę, kiedy matka, jest gotowa oddać za swoje dzieci nawet życie i nie widzi w tym nic heroicznego).
Sprawa Alicji Tysiąc jest po prostu częścią kampanii feministycznej, której częścią tak samo była sprawa Agaty. Najprawdopodobniej wystarczy tylko trochę poczekać, aż wykwitnie nowa sprawa "skrzywdzonej" przez prawo i ciemną wiarę KK kobiety, w obronie której dzielne rycerki znów zabłysną klingą Aborczej i spółki z rzeczywiście ograniczoną odpowiedzialnością.
(Tu wspomnę tylko, że dreszczem przejmuje mnie myśl, ilu ludzi przez całe życie niesie ciężar  bycia niechcianymi przez rodziców, a tu?... Mamusia prawuje się o odszkodowanie, że nie pozwolono jej zabić jej kochanego (sic!) dziecka...)
Jeśli społeczeństwo "nie da oporu", będzie to znaczyło, że kampanię przeciwko życiu można spokojnie prowadzić dalej - aż do docelowej zmiany prawa.

Wszystko to piszę jako osobistą "nakładkę" do akcji, jaką zainicjowała dzisiaj fronda.pl 

Podpisałam i zachęcam do podpisania. Jeśli pozostaniemy obojętni, obudzimy się pewnego dnia w świecie Szeherezady. Nie będzie w nim dla nas miejsca ...

18 września 2009

film nie na dobranoc

Pierwszy odcinek tego filmu ongiś zamieściłam, ale że współczesny homo sapiens sapiens ewoluuje w kierunku homo bradypus, zamieszczam wszystkie odcinki.

Zapraszam do obejrzenia, zwłaszcza wszystkich korzystających z tych niezwykłych możliwości.
Bohaterowie filmu brali z nich pełnymi garściami, więc warto posłuchać ich historii od początku do końca. W reklamie tego nie znajdziecie... Po filmie możecie jeszcze raz zdecydować, czy aby na pewno chcecie używać tych mocy, znając już ich pełen opis działania.

1. bioenergoterapia


2. spirytyzm


3. tarot



4. okultyzm


5. doskonalenie umysłu



6. magia


7. radiestezja




8. radiestezja (2)

10 września 2009

Господи, Иисусе Христе, Сыне Божий, помилуй мя грешнаю

Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną grzeszną.

To słowa Modlitwy Jezusowej

Przedziwne slowa, przedziwna modlitwa, i nawet historia jej wkorzenienia się w moje życie jest przedziwna.

Pamiętam pierwsze spotkanie: jakieś (ponad?) 10 lat temu w postulacie (na początku formacji zakonnej), jedna z sióstr miała o niej wykład. Zafascynowana Rosją, duchowością prawosławną (siedzi już dobrych kilku lat w Rosji), opowiadała, jaka to cudowna ta modlitwa jest ("i w ogóle"). Ja, będąc młodą postulantką o koserwatywnych ciągotach (wtedy jednakoż nie wiedziałam, że one "konserwatywne" są), burzyłam się i buntowałam (wewnątrz, ponieważ sztormy wynikające z mojego temperamentu od 15 roku życia zwykłam przeżywać we własnym mikrokosmosie; no, może poza paroma naprawdę nielicznymi wyjątkami...) na następne importowane dziwactwo. 

Gdzieś się jednak "to to" zagnieździło i jakies dwa lata później, w nowicjacie, dało o sobie znać. Spróbowałam, posmakowałam, zaczęłam odmawiać. Ale że zmysł wzroku jeszcze miałam mało wykształcony i własnych grzechów niemal nie widziałam, więc cała forma nie widziała mi się - odmawiałam najkrótszą wersję: "Jezus". Różaniec na ten czas był w defensywie.
Przyszła jednak z wiekiem świadomość, że starzeję się w mojej nieprawości i... pokornie rozszerzyłam formułę, całym sercem doceniając każdy wyraz.

Nie odmawiam jej regularnie, choć powinnam - regularność jest w niej (zresztą wszędzie) bardzo ważna. Odmawiam ją zwykle idąc/jadąc itp. (ostatnio mam nowy patent: odmawiam ją także słuchając nieprzygotowanych albo heretyckich kazań - i to nie tyle w intencji kaznodziei, co swojej - żeby nie było... ;-P ) i w każdej wolnej chwili, kiedy mi się przypomni. A przypomina mi się często, bowiem dostałam przed wakacjami czotki (33) na rękę (szare :-) ), więc mam je ciągle przed oczami, bo moja duża wełniana zielona "setka" nadaje się raczej do pojemnych kieszeni (a to ze względu na rzucający się w oczy wielki zielony pompon na jej końcu, którego to pomponu racji teologicznych szukam do dziś - bez skutku).

Bywa, że odmawiam ją (niemal) całymi dnami - a to wtedy, kiedy samotnie chodzę po górach. I wtedy najlepiej widać, jak przedziwna jest ta modlitwa: splata w sobie uwielbienie i ukorzenie się, wołanie z głębi duszy i trwanie przed Majestatem Boga w duchowej ciszy, jest w stanie wyrazić radość i ból. Pamiętam, jak droga mi była, kiedy po chemiach leżałam jak zbity pies. Jest też dla mnie jak podręczny egzorcyzm przed lękami w samotności. 

Wychowała mnie (i wychowuje) do pokuty. Tu muszę krótko  w obronie pokuty stanąć, ponieważ wielu ludzi widzi ją w monstrualnej, karykaturalnej i nieludzkiej postaci - jako taki chrześcijański, podbudowany teologicznie masochizm. Nic bardziej błędnego. Pokuta wydobywa się z serca, które kocha i płynie do Serca kochanego, które się skrzywdziło. Jest wyrazem miłości. Jest tkliwym i pokornym "przepraszam". A język miłości ma to do siebie, że jest "zakodowany" przed oczami "niewtajemniczonych", ponieważ pod znakami, które widać, kryje się komunikacja serc. To może tyle, i tak niewiele... Trzeba jej po prostu zasmakować, pozwolić się w siebie wkorzenić...

A wszystko to z okazji poniższej:
Wiele razy słyszałam o filmie Wyspa, który niedawno pewna Dobra Dusza :) wrzuciła na glorię.tv. Miłośnikom akcji odradzam oglądanie. Miłośnikom kontemplacji - polecam:

  

8 września 2009

teoria spiskowa

Państwo "M" najprawdopodobniej nawet się nie domyślają, że po internecie krążą o nich jakieś wiersze... ;)


Teoria spiskowa


Państwu M

przy kolacji on i ona
pojedynczo niby stworzeni
nagle w ciszę wspólną zapadli
harmonijnie zamyśleni

pozdejmowali ślady z powietrza
z ognia i wody a nawet z ziemi
na cztery ręce i dwa umysły
cichcem unoszą do wspólnej jedni

każde w osobnym zamknięte profilu
we własnej głębi zstępuje cienie
i nad zdobyczą w jaźni pieczarze
własnych dociekań krzesze płomienie

on przy pokrętłach majstrując faktów
rozwikła trudny mechanizm zdarzenia
ona z nici ukrytych przypadków
utka z pewnością historię zdziwienia

ockną się potem tknięci promieniem
z okna sąsiedniej pracowni domniemań
wyniki badań zagadki tajemnej
wymieni myśl pod osłoną spojrzenia

świat mamią dłoni ruchem nieznacznym
kubkiem do ust – niech ich nie docenia
choć stał się bezbronnie jednoznaczny
w jednej minucie o nim milczenia

3 września 2009

10 sposobów na to, jak możemy pomóc księżom

Tak bez komentarza. (bo po co? wystarczy sobie wyobrazić, że nie ma gdzie pójść na Mszę Św., albo u kogo się wyspowiadać, bo w okolicy nie ma żadnego kapłana...)

1. W pierwszy czwartek miesiąca poprośmy proboszcza o odprawienie Mszy świętej wotywnej o Panu naszym Jezusie Chrystusie, Wiecznym i Najwyższym Kapłanie. Warto zasugerować zamieszczenie odpowiedniej informacji w biuletynie parafialnym i podanie do wiadomości wiernym w czasie niedzielnej homilii, aby zaprosić wszystkich do uczestnictwa w comiesięcznej Mszy św. o uświęcenie wszystkich kapłanów.


2. Przeczytajmy papieski List na rozpoczęcie Roku Kapłańskiego w małej grupie, zróbmy kopie, zaznaczmy ważne fragmenty i weźmy sobie do serca jego przesłanie. Tyle dzieł papieskich nie dociera do zwykłych katolików! Niech jego słowo wyjdzie poza wąskie kręgi!

3. Ofiarujmy swoje cierpienia, czy to fizyczne, emocjonalne czy duchowe, w intencji uświęcenia wszystkich kapłanów.

4. Z uwagi na szkody wyrządzone urzędowi kapłańskiemu przez oszczerstwa, krytykanctwo, plotki, uczyńmy postanowienie zaniechania wszystkich krytycznych, niemiłych i potępiających wypowiedzi (i takiegoż blogowania) na temat księży, a także nigdy nie powtarzajmy szkodliwych uwag, anegdot lub plotek dotyczących księży, ich grzechów i wad.

5. Pamiętajmy o kapłańskich duszach w czyśćcu cierpiących. Zamówmy wraz z innymi Mszę św. o spokój dusz zmarłych księży.

6. Postanówmy sobie, że będziemy okazywać księżom szacunek i cześć powodowane przyczyną ponadnaturalną. Warto powrócić do pięknego katolickiego zwyczaju poproszenia księdza o błogosławieństwo, gdziekolwiek go spotkamy. A współbracia w kapłaństwie niech nie wahają się go udzielać za każdym razem!

7. „Powiedział im: „Ten rodzaj [złych duchów] można wyrzucić tylko modlitwą i postem” (Mk 9,29). Jako zadośćuczynienie za grzechy popełniane przez kapłanów i uzyskanie dla nich łaski nawrócenia, wyzwolenia z notorycznych grzechów oraz męstwa w walce duchowej, podejmijmy się postu, abstynencji lub innej formy umartwienia za kapłanów w każdą środę. (Wielka Środa to dzień, w którym Judasz dopuścił się spisku przeciwko naszemu Panu.)

8. We czwartek (dzień ustanowienia Sakramentu Eucharystii i Kapłaństwa) udajmy się na godzinną adorację Najświętszego Sakramentu w dziękczynieniu za dar i tajemnicę kapłaństwa oraz w ufnym błaganiu o uświęcenie wszystkich kapłanów. Zalecam tu medytację nad Modlitwą Arcykapłańską Chrystusa z rozdz. 17. Ewangelii wg św. Jana.

9. W piątek (dzień Męki Pańskiej) odprawmy nabożeństwo Drogi Krzyżowej za kapłanów lub odmówmy Litanię do Przenajdroższej Krwi Chrystusa Pana lub Litanię do Przenajświętszego Serca Pana Jezusa w ich intencji.


Autorem powyższych wskazówek jest o. Mark Kirby OCist, któremu biskup Edward J. Slattery, ordynariusz diecezji Tulsa dał specjalne zadanie trwania w adoracji przed Eucharystycznym Obliczem Jezusa, składając ofiary dziękczynienia, wstawiennictwa i zadośćuczynienia za wszystkich swoich współbraci w kapłaństwie.
za: www.sanctus.pl

19 sierpnia 2009

Cardinal's vocation-stories

Króciutki film, w którym kilku kardynałów wyjawia "kulisy" swojego powołania. (drobna wada, że po angielsku, ale kto może niech posłucha ;) )
Przy okazji wyznam, że mam słabą wiarę w tzw. "akcje" czy "działania powołaniowe". Jeśli taki dziewięcioletni chłopak, jak mały Francis Arinze widzi świętego kapłana, to Duch Święty sam zaczyna i przeprowadza "akcję powołaniową"... Toteż módlmy się za księży, zakonników ( i za nas zakonnice też) żeby(śmy) płonęli Bożą miłością co najmniej jak św. Jan Maria Vianney, bo jak ci dzisiejsi będą byle jacy, to następnych już w ogóle nie będzie.


(wygląda na to, że rozwija się nam dobre video- miejsce w sieci
- to była reklama :-D )

11 sierpnia 2009

cywilizacja aborcji

warto obejrzeć i... stanąć po stronie życia...
To nieprawdopodobne, jakich rozmiarów okrucieństwo dzieje się w naszych czasach. Jest to nie tylko walka o życie nienarodzonych dzieci i o zdrowie ich matek i ojców. To walka o duszę świata ludzi, bo profanuje się i niszczy to, co najbardziej niewinne, bezbronne, najpiękniejsze, najbardziej potrzebujęce miłości...
Wzdrygam się zawsze, ilekroć pomyślę, jak straszliwą odpowiedzialność za tyle istnień ludzkich biorą na siebie ci, którzy dopuszczają się aborcji, którzy ja wykonują, którzy ją promują i czerpią z tego zyski.
Módlmy się za nich i prośmy te niewinne dzieci o wstawiennictwo...




29 lipca 2009

"seksualność w sutannie..."

Jest sobie taki dobry blog księdza, na którym znaleźć można wiele dobrych, niebanalnych i szczerych przemyśleń. Dziś znalazłam to:

Bóg stwarzając człowieka stwarza go jako istotę seksualną. W momencie powołania (do małżeństwa, kapłaństwa, życia zakonnego) Odwieczny nie odbiera człowiekowi jego seksualności, ale daje łaskę codziennego jej zgłębiania, oswajania i przeżywania. Ksiądz jest dobrym i prawdziwym pasterzem, kiedy jest prawdziwym mężczyzną, akceptującym swoją seksualność. Choć w praktyce, jak się okazuje, nie jest to takie proste...

Spokojnie można to przełożyć na rzeczywistość kobiecego przeżywania seksualności w życiu zakonnym...
Pod postem można oczywiście znaleźć najróżniejsze komentarze. Klucz - moim zdaniem - do tego tematu jest jeden i banalnie prosty:
Albo jest Bóg, który jest mocen powołać człowieka i wymagać od niego tak trudnych rzeczy, ale również sprawić, że ze śmierci (najróżniej rozumianej, również dosłownie) tryska życie, mało tego: życie wieczne.
Albo Go nie ma. I wtedy wszystko diabli biorą (dosłownie). I już.
Teoretycy wiary, celibatu/czystości są od razu na spalonych pozycjach. Niestety, nie uda się ogarnąć tego tematu bez konsekwentnej wiary.

28 lipca 2009

zapomniany Charbel

Z postacią o. Charbela spotkałam się kilka lat temu, jako, że jest on bardzo znanym świętym Bliskiego Wschodu. Ale jakoś tak o jego istnieniu zapomniałam... Do dzisiejszej prasówki.
Więc korzystam z okazji, żeby przedstawić tę niezwykłą postać za pomocą składanki z internetowych tekstów:
Święty Charbel Makhlouf urodził się 8.05.1828 r. jako piąte dziecko ubogich rolników Antuna i Brygidy Makhloufów, zamieszkałych w małej, górskiej miejscowości Beąaakafra, 140 km na północ od Bejrutu. Na chrzcie otrzymał imię Józef...
Na całym świecie ludzie modlą się do świętego pustelnika prosząc o orędownictwo, wsparcie i pomoc w trudnych sytuacjach, piszą listy, wysyłają maile. Do sanktuarium św. Charbela w Annaya wciąż przybywają pielgrzymi z całego świata. Jedni aby prosić o pomoc, inni aby podziękować za doznane łaski. Wciąż mają miejsce niezwykłe zdarzenia i cudowne uzdrowienia.
(i tu jeszcze...)
a tu "winowajca": artykuł na wiara.pl

Przy czytaniu artykułu na wiara.pl przypomniały mi się apoftegmaty Ojców Pustyni, które miały nade mną wielką moc (zapadania mi w pamięć na długie dziesjątki lat... na razie jest to prawie 16 od pierwszego przeczytania). Nie spotkałam drugiej tak genialnie zwięzłej i przepastnie głębokiej formy "traktatów" duchowych. Będąc dzieckiem dziwiłam się, ze "słowo" od Abba taki uczeń "przeżuwał" latami. Teraz już wiem: sama się tym od 16 lat żywię :)
No, dość gadania, pora przytoczyć parę:

O Abba Makarym, na ten przykład:

Pewnego razu, kiedy abba Makary wracał z wadi do swojej celi, spotkał po drodze diabła z sierpem. Diabeł usiłował go uderzyć, ale nie mógł tego uczynić. Wtedy powiedział: "Nic nie mogę przeciw tobie Makary. Robię to samo, czego i ty dokonujesz- pościsz — ja wcale nie jem; czuwasz—ja w ogóle nie śpię. Tylko w jednej rzeczy przewyższyłeś mnie." Abba Makary zapytał: "Cóż to za rzecz?" Diabeł odparł: "Twoja pokora. To właśnie z jej powodu, nie mogę ci nic zrobić". Wtedy święty wyciągnął ręce a demon zniknął. Abba Makary odszedł chwaląc Boga.

* * *
Abba Makary powiedział: "Sidła nieprzyjaciela są tym, co nazywamy nocą i ciemnością, jak powiedział Paweł: "Nie należymy do nocy ani do ciemności, ale należymy do dnia". Zaprawdę Syn Boży jest dniem a diabeł jest nocą. Lecz jeśli serce wychodzi częściowo ze zmagań, one ponownie, przez zazdrość, będą szukać współzawodnika. Wówczas zaczynają obarczać serce walką z rozpustą i upodobaniem do chłopców. W tych walkach zwykle serce tak słabnie, iż jest rzeczą niemożliwą, by człowiek ustrzegł czystość. Ukazują mu ogrom dnia, cierpienie cnót i cierpkość życia. Wielkie jest cierpienie i słabość ciała, jeśli serce jest w tym słabe. Jeśli zaś jest słabe w tym i jeśli ono rozprzęga się w cierpieniu walk, a równocześnie odrzuci od siebie serce złe i będzie błagać Boga w jękach duszy cierpiącej, wtedy Bóg dobry i litościwy dla swego stworzenia wyśle moc świętą, która opanuje serce, da mu płacz, pociechę oraz zapał, tak ze człowiek stanie się mocniejszy niż jego nieprzyjaciel i ten nie będzie miał nad nim przewagi. Będzie się on bać mocy, która mieszka w nim, jak to Paweł apostoł powiedział: "Walczcie, abyście otrzymali moc." To jest właśnie moc, o której głosił Piotr, mówiąc: "Dziedzictwo niezniszczalne i niepokalane, które jest zachowane dla was w niebie, wy bowiem jesteście strzeżeni przez wiarę mocą Bożą". Kiedy dobry Bóg widzi serce silniejsze od nieprzyjaciela, wtedy — widząc jego postępowanie - odbiera mu moc. Z obawą dopuszcza nieprzyjaciela do niego, aby walczyło z nim w nieczystości, przyjemności oka, próżnej chwale, pysze, która jest jak statek bez steru, błąkający się tu i tam. Jeśli serce za sprawą nieprzyjaciela staje się bardzo słabe, wtedy Bóg dobry i litościwy dla swego stworzenia, znów wysyła doń świętą siłę i ona bierze pod jarzmo Pocieszyciela duszę, serce, ciało i resztę członków, jak to powiedział Pan nasz Jezus Chrystus: "Weźcie moje jarzmo na siebie i poznajcie, że ja jestem cichy i pokornego serca". Wtedy Bóg dobry zaczyna otwierać oczy serca, aby nauczyć je wielbić Boga w pokorze i skrusze serca, jak rzekł Dawid: "Ofiarą dla Boga jest serce skruszone i pokorne", bowiem dzięki cierpieniom tych walk pokora i skrucha mieszkają w sercu. Wtedy moc odsłania umysłowi i sercu rzeczy niebieskie: śpiew i chwałę dla tych, którzy wytrwają. I jeśli człowiek znosi cierpienie, nie wiele to jest przy darach, które Bóg mu da, jak to powiedział apostoł: "Cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się nam objawić". Wtedy w obecności serca zaczynają się objawiać kary i ci których ukarano i wiele innych, o których mówić nie mogę wcale. I Pocieszyciel umacnia zamiary serca, którymi są czystość duszy i reszty członków oraz wielka pokora, czuwanie, wiedza czujna, umieszczanie się poniżej wszelkiego stworzenia, nie spoglądanie na to co złe w żadnym człowieku, czystość oczu i pilnowanie języka, czystość nóg, sprawiedliwość rąk i służba modlitw, cierpienie ciała, czuwanie dla Boga. Rzeczy te są wyznaczone dla niego z miarą i roztropnie, nie w bojaźni, ale w stałości. Jeśli rozum postępuje według roztropności przykazań Ducha, wtedy moc cofa się i w sercu trwają walki, niepokoje i namiętności ciała. Niepokoją one serce poruszeniami, uderzeniami strzał wroga. Lecz jeśli serce nawraca się, strzeże przykazań Ducha, wtedy ponad nim jest ochrona. Wówczas człowiek wie, że stałość jest to spoczynek, jak mówi Dawid: "Panie od kiedy wołałem do Ciebie, spocząłem według mojego zamysłu."

* * *
Kiedy abba Makary rozmawiał szczerze z braćmi, powiedział. "Zdarzyło mi się raz, że zatrzymałem się w wadi zbierając liście palmowe. Podeszła do mnie hiena rwąc włosy, jakby pokazując, ze płacze — jakby była kozłem — a jej łzy spływały na ziemię. Upadła do moich stóp, zmoczyła je swoimi łzami. Usiadłem i zająłem się nią, głaskałem ją rękoma i zdumiewałem się nad jej płaczem a ona przyglądała mi się. Następnie chwyciła moją szatę i ciągnęła mnie. Szedłem za nią w mocy Pana mego Jezusa Chrystusa i kiedy przyprowadziła mnie do miejsca, w którym mieszkała, gdzie znalazłem pozostawione tam 3 młode. Kiedy usiadłem, chwyciła je i położyła jedno za drugim na moim łonie. Dotknąłem ich i stwierdziłem, że są zniekształcone — mają brodę na plecach. Ulitowałem się nad nimi i powiedziałem: "Opiekunie wszystkiego, Panie nasz Jezu Chryste, który posiadasz wielki skarbiec litości, zmiłuj się nad istotą, którą stworzyłeś". Kiedy to wypowiedziałem bardzo płacząc przed Panem moim Jezusem Chrystusem, wzniosłem rękę, uczyniłem krzyż, znak zbawienia nad nimi a On je uzdrowił. Kiedy położyłem małe obok hieny, zajęła się nimi. Podeszły pod jej łono, ssały mleko a ona cieszyła się nimi i była dla nich łagodna. Przyglądała mi się z radością. Ja zaś podziwiałem dobroć Boga, miłosierdzie Pana naszego Jezusa Chrystusa, Jego litość nawet dla dzikich zwierząt, o które ona się troszczy. Wstałem i odszedłem chwaląc wielką dobroć Pana naszego Jezusa Chrystusa i ogrom Jego litości dla wszystkich istot, które stworzył."

* * *
Kiedy abba Ewagriusz siedział z abba Makarym, abba Pojmenem i abba Pafnucym, uczniem sprawiedliwym i szczerym, zapytał abba Makarego o wolną wolę. Rzekł im abba Makary: "Z wolnąwoląjest tak: człowiek wyda 1000 solidów na swoje pragnienia, na swój wybór. I one będą dlań jak jeden zaledwie obol. Jeśli jego wybór, wart jednego obola zostanie pogwałcony, to człowiek zapłaci grzywnę 1000 solidów z powodu pogwałcenia wyboru." Zapytał go: "Co oznacza to słowo?" Rzekł im abba Makary: "Szukajcie, patrzcie i rozważajcie słowo." I oni rozważali stwierdzając, że słowo jest prawdziwe. I pokutowali, a abba Makary modlił się nad nimi i odprawił ich chwalących Pana naszego Jezusa Chrystusa.

* * *
Pewien brat zapytał abba Makarego: "Mój ojcze, popadłem w występek." Rzekł mu abba Makary: "Mój synu, napisane jest: "Nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył". Nawróć się więc mój synu, a zobaczysz człowieka radosnego, Pana naszego Jezusa Chrystusa, Jego twarz wypełnioną radością z twego powodu. Podobnie jak twarz piastunki pełna jest radości z powodu dziecka, kiedy ono wyciąga do niej swe rączki i buzię. Choćby ono było brudne, to ona nie unika zabrudzonej pieluszki i jej zapachu, lecz lituje się nad dzieckiem i tuli je do piersi z twarzą pełną radości, a cokolwiek by się nie przydarzyło będzie to dla niej słodkie. Jeżeli więc istota stworzona lituje się nad swoim dzieckiem, to o ileż bardziej (lituje się) nad nami miłość naszego Stworzyciela".

* * *
Pewien brat prosił abba Makarego: "Poucz mnie o pojęciu pokuty". Odrzekł mu abba Makary: "Pokuta nie odnosi się tylko do zginania kolan, na podobieństwo drzewa szadufu, które daje wodę wznosząc się i opadając. Ale jest jak roztropny złotnik, który chcąc wykonać łańcuch z ogniw złotych, srebrnych, żelaznych i ołowianych, naciąga go dotąd, aż łańcuch stanie się mocny. Tak też jest z pokutą: wszystkie cnoty zależą od niej."

* * *
Bracia zapytali abba Makarego wielkiego: "Czy miłosierdzie jest ponad uczynkami?" Odrzekł im, że tak. Bracia powiedzieli: "Przekonaj nas." I wtedy abba Makary zobaczył, że są zmartwieni i tchórzliwi, a chcąc ich podnieść na duchu, powiedział: "Widzicie kupca sprzedającego klientowi i mówiącego: Zarobiłem na tobie; ale jeśli zobaczy, że tamten jest ponury, dodaje mu trochę i ów odchodzi radosny. Podobnie jest z uczynkami, jeśli one stoją przed Bogiem, dawcą dóbr i sędzią sprawiedliwym smutne, wtedy Jego wnętrzności o obfitym miłosierdziu poruszają Go i uczynki wychodzą w radości, szczęściu i wesołości". Kiedy bracia usłyszeli to umocnili się a abba Makary zobaczył, że się radują dodał: "Jak miarka oliwy rozwesela duszę w obecności króla tego świata, tak trochę cnoty raduje przed Królem istot niebieskich i ziemskich, przed tym, który ma liczne skarby miłosierdzia Panem naszym Jezusem Chrystusem. Jest bowiem napisane: Od czasu Jana Chrzciciela, aż dotąd królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je, dalej bierzmy je i my gwałtem na miarę królestwa niebios, a pochwycimy tego, który jest Królem na wieki, Pana naszego Jezusa Chrystusa." Kiedy bracia to usłyszeli, upadli na twarz, wielbili jego stopy i odeszli radośnie, chwaląc Pana naszego Jezusa Chrystusa.

* * *
Zapytał go ten brat: "Czym jest wysoki lot, mój ojcze?" Odrzekł mu abba Makary: "Jeżeli orzeł wzlatuje wysoko w powietrze i wolny jest od sideł myśliwego, jeśli zaś usiądzie wpada w pęta. Podobnie jest z duszą, jeżeli ona zaniedbuje się i schodzi z wysokości cnoty, to wpada w sidła duchowego myśliwego".

* * *
Pewien brat zapytał abba Makarego: "Podaj mi wyjaśnienie tego słowa: "Myśli mego serca u Ciebie Panie". Starzec odrzekł mu: " Nie ma innego rozmyślania doskonałego oprócz imienia zbawiennego i błogosławionego Pana naszego Jezusa Chrystusa mieszkającego stale w twoim sercu, jak to jest napisane: "Jak jaskółka będę krzyczał i jak turkawka będę rozmyślał". W ten sposób sługa Boży, będzie trwał w imieniu zbawiennym Pana naszego Jezusa Chrystusa."

* * *
Abba Makary wielki powiedział: "Rozmyślaj o imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa w skrusze serca, przez wymawianie go swymi wargami, przez przyciąganie go do siebie. Nie twórz sobie w umyśle Jego wizerunku, ale wołaj do Niego: "Mój Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną" a w odpoczynku zobaczysz Jego boskość spoczywającą w tobie. Imię błogosławione, którego wzywał Jan Ewangelista mówiąc: Światłość świata, słodycz nienasycona, chleb życia i prawdy, oczyści człowieka wewnętrznego na podobieństwo czystości Adama, kiedy ten przebywał w raju."

* * *
Pewnego razu abba Makary przechodził wraz z braćmi przez pewną wieś i usłyszał chłopca, mówiącego do matki: "Mamo, pewien bogaty człowiek kocha mnie i okazuje mi względy, ja zaś nienawidzę go. A pewien biedak nienawidzi mnie, ja zaś go kocham." Abba Makary zdziwił się bardzo kiedy to usłyszał. Bracia zapytali go: "Cóż to za słowo, nasz ojcze, ze zdziwiłeś się tak bardzo?" Starzec uderzył się w piersi i powiedział: "Jakże wielka tajemnica zawiera się w tych słowach." Oni zaś błagali go: "Poucz nas o niej." Powiedział im: "Zaprawdę moje dzieci, Pan jest bogaczem, kocha nas, my zaś nie chcemy Go słuchać. Wróg nasz, diabeł, jest biedny, nienawidzi nas, a my kochamy i jego samego, i jego plugastwa, próżne pragnienia oraz resztę jego upodobań."

* * *
Abba Makary powiedział: "Pewnego razu, gdy siedziałem w celi, usłyszałem coś, jakby głos sokoła, a gdy wyszedłem ujrzałem wielkiego smoka. Kiedy mnie zobaczył, zgiął kolana i oddał mi cześć. Następnie wstał i zwrócił ku mnie swą twarz. Wtedy zobaczyłem jakiś okruch w jego prawym oku. Kiedy przywdziałem miłosierdzie Pana naszego Jezusa Chrystusa i niezwyciężoną siłę krzyża, chwyciłem go, uderzyłem w paszczę i powiedziałem: "Panie mój Jezu Chryste, otworzyłeś oczy ślepego od urodzenia, ulituj się nad słabością tego zwierzęcia, które stworzyłeś." Gdy to powiedziałem, okruch wypadł z jego oka. Smok zgiął swój kark trzy razy i ucałował moje stopy. Odprawiłem go i on poszedł sobie a ja oddałem chwałę Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi za Jego miłosierdzie, obfite nawet dla zwierząt, o które również się troszczy."

* * *
Abba Ewagriusz zapytał abba Makarego, gdy siedział u niego z innymi braćmi: "W jaki sposób szatan znajduje te wszystkie złe myśli, które podrzuca braciom?" Abba Makary odpowiedział mu: "W rękach rozpalającego w piecu jest wiele iskier i on nie waha się ich odrzucić. Diabeł podobny jest do palacza i nie waha się wrzucać swe złe iskry - to jest nieczystości - do serca każdego człowieka. Wiemy też, że woda gasi ogień i zwycięża jego siłę. Podobnie jest ze wspomożeniem Obrońcy, Pana naszego Jezusa Chrystusa i z niepokonaną mocą krzyża. Jeżeli zrzucimy przed nimi nasze słabości, to ugaszą wszystkie złe twory szatana, wypełnią nasze serce i rozpaląje w Duchu Świętym ogniem niebieskim i stanie się ono pełne radości"

* * *
Abba Makary wielki rzekf: "Wiadomo o waszych sercach, że radujecie się głosem Pana. Słuchajcie Go nie tylko po to, by słuchać, ale by pobrać naukę i wypełnić ją Każdy bowiem, kto słucha słów Bożych ze wszystkich swoich sił, jest tym, który bierze mądrość po to, by ją wypełnić. Wielu słuchało słowa Bożego, ale nie słuchali w mocy Bożej i w Jego radości, dlatego nie poczynili postępów. Pan nasz Jezus Chrystus mówi o nich tak: Kto ma uszy do słuchania niechaj słucha, a gdyby oni nie przestali słuchać, nie musiałby znowu wołać: Kto ma uszy do słuchania niechaj słucha. Pan nasz Jezus Chrystus zna naturę diabelską, która walczy z duszami, nie pozwala im słuchać słowa Bożego i zbawić się — dlatego powiedział: Kto ma uszy do słuchania niechaj słucha. Bo gdyby oni słuchali, uczyniliby postępy i przezwyciężyliby wszelkie namiętności duszy i ciała. Jeżeli (diabeł) nie pozwala duszy słuchać słowa Bożego w mocy, to dusza nie czyni postępów, ani nie znajduje sposobu na zwalczanie namiętności ciała, jako że słowo Boże nie jest w niej umieszczone Jeżeli wróg zapanuje nad nią, to ona nie znajduje sposobu, by odrzucić ze swego serca wszelkie złe namiętności. Zaś dusza, z którąjest słowo Boże, zdolna jest uniknąć namiętności i wyrzuca z siebie szatana, a ten ucieka zawstydzony. Tak bowiem jest napisane u apostoła: Słowo Boże jest skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku. Widzimy zatem, że jeśli pozwala się człowiekowi słuchać słowa Bożego, to on odrzuca namiętności. Ale jeśli nie pozwala mu się słuchać, jego dusza staje się jak z ołowiu, nie wyrzuca nic ze swych myśli. Dlatego diabeł nienawidzi tych, którzy są tego rodzaju. Jeżeli więc ci, którzy są tego rodzaju trwają przez całe życie w ascezie i dziewictwie, a nie idą na przód, to ani nie znają słodyczy Boga, który jest słodszy od plastra miodu, ani nie znają mocy Bożej, która jest silniejsza niż cokolwiek i dzień po dniu umacnia duszę i serce. Jest bowiem napisane: Serce sprawiedliwych mężniejsze jest niż serce lwa. Widzicie więc, moje dzieci, że serce sprawiedliwych jest silne A dlaczego ono jest silne? Ponieważ oni pozwalają sobie jeść pokarm duchowy — słowo Boże i dlatego ich dusza jest silna, tak jak ludzie, którzy pozwalają sobie spożywać pokarm cielesny i dlatego dzień za dniem są mocni. Jeżeli jednak nie pozwoli im się jeść tego pokarmu, ciało ich słabnie i jeśli wrogowie walczą z nimi, szybko ich pokonują. Teraz, moi kochani, przygotujcie sobie coś do jedzenia z pokarmu duchowego, by nabrać odwagi i zwyciężyć wroga. A dlaczego nie pozwolono im jeść? Ponieważ ich serce nie jest prawe, nie walczą z pragnieniami serca, ich serce jest skalane, ponieważ nie wzięli żadnego poznania Boga. Oto dlaczego demony nie pozwalają im jeść pokarmu świętego, by nie umocnili swoich dusz. I z tej przyczyny spędzają cały czas swego życia w trwodze serca, w jego odrętwieniu i zmartwieniach. Przez całe życie oskarżają siebie i swoich towarzyszy. Moi kochani, strzeżcie się więc tego złego owocu, byście żyli i by zaliczono was do udziału Boga w Chrystusie Jezusie, naszym Zbawicielu."

* * *
Abba Pojmen powiedział: "Za każdym razem gdy siedzieliśmy u abba Makarego, nie mogliśmy powiedzieć żadnego słowa, którego by wcześniej nie znał, był bowiem nosicielem Ducha Świętego i w jego sercu mieszkał Duch proroczy, jak w Eliaszu i wszystkich innych prorokach. Był on odziany w pokorę jak w płaszcz, przez moc Pocieszyciela, który mieszkał w nim. Widać było, ze jest wypełniony łaską Bożą, a chwała Pana była na jego twarzy. Pocieszenie Ducha Świętego, który był w nim, przechodziło na każdego, kto siedział wokół niego. Gdy zostaliśmy napełnieni radością, weselem i pociechą jego słów żywych i pełnych łaski, odeszliśmy do naszych cel oddając chwałę Bogu i Jego słudze abba Makaremu, na chwałę Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, teraz i zawsze i na wieki wieków amen."

(oj... nie będę szukać innych, bo mogłabym tak długo... a wpis poraziłby nieskończonością... zachęcam do poszukiwania książek z apoftegmatami Ojców Pustyni np. tej, albo tej albo innych; również do Filokalii)

20 lipca 2009

13 lipca 2009

na potwierdzenie mojej prywatnej żydologii...

Główna teza owej frapującej mnie od 10 lat (niezwykle osobiście) teorii jest taka:
Korzeniem żydostwa jest tożsamość.
Korzeniem tożsamości żydowskiej jest Adonai Ehad (i nikt inny).
Jeśli zakorzenia się tą tożsamość gdzie indziej - wychodzi patologia.
Jeśli zaś korzeń tożsamości żydowskiej jest tam, gdzie być powinien...
Są to świadkowie nieprawdopodobnych cudów, jakie Bóg potrafi dokonać w człowieku...

Oto świadectwo Rosalind Moss, która przeszła na chrześcijaństwo (protestanckie), po czym przeszła na katolicyzm i założyła zgromadzenie Córek Maryi Matki Nadziei Izraela

A to zdjęcia jej i jej wspólnoty:

20 czerwca 2009

naprzemienność ubóstwa

Życie lubię za to, że można je czytać wiele razy. Jak dobrą książkę. Przeczesuję taką, jak piaski Egiptu – z podskórną pewnością, że za chwilę nagle zmiotę tysiącletni kurz ze śladów starożytnych rąk. Mam w życiu Doliny Królów. Odkurzone, wypieszczone, uroczyste – w sam raz do kontemplacji. Są jednak i takie miejsca, gdzie latami siedzę z łopatą i pędzelkiem i co łupnę, co dmuchnę, to się inny świat, inna myśl wyłania. Tak jest z historią człowieka, który przez godzinę stał się mi bardzo bliski. Po czym nigdy więcej już się nie spotkaliśmy.

Przerwa w podróży. Wchodzimy do sklepu na stacji benzynowej. Do toalety, a potem na zaplanowane lody. Wychodząc mijam się z jakimś bezdomnym. Słyszę, jak dobija się do drzwi toalety i coś niecierpliwie wykrzykuje. Nie oglądam się zbytnio za siebie. Tak jest lepiej – prawdopodobnie jest pijany, więc może zmienić „obiekt” zainteresowania i będziemy miały problem. W sklepie otaczamy lodówkę i długo dyskutujemy nad zakupem, bo nie możemy się zdecydować. Nagle nad naszymi głowami rozlega się głos:
– A może by tak siostrzyczki, zamiast tu debatować nad lodami, kupiły bezdomnemu coś do jedzenia?
– Oj, a jednak się zainteresował... – pomyślałam. – i jaki tupet! – Ale zaraz zrobiło mi się gorąco ze wstydu – On ma rację! Wyglądamy idiotycznie, ślęcząc nad tą głupią lodówką tyle czasu! Jakby to było niewiadomo co. A tu obok człowiek, zwyczajnie jedzenia potrzebuje. Paniusie z nas, a nie franciszkanki...
Wszystkie trzy musiałyśmy chyba mieć podobne myśli. Podniosłyśmy głowy i zobaczyłyśmy butną twarz krzykacza spod toalety.

W ogóle nie miałam już ochoty na żadne lody. Tak mi było wstyd. Ale, że z natury nie lubię okazywać, że ktoś mnie jednym zdaniem pokonał, wybrałam sobie pierwsze lepsze. Podeszłyśmy do lady. Bezdomny też wybrał sobie coś do jedzenia. Zapłaciłyśmy. Dla siebie wzięłyśmy lody. Cztery. Taka moja śmieszna przekora, że on nie będzie lepszy i też je zje z nami. My miałyśmy jeszcze trochę czasu do autobusu, on – jak się okazało – całkiem udobruchany zakupami, miał ochotę porozmawiać. Wyszliśmy na zewnątrz, usiedliśmy na schodkach wiodących do przystanku, na wysokości stukających obcasów przechodniów. On z kanapką, my z lodami. Miał na imię Tomek.

Aż wstyd przyznać, jak niewiele pamiętam z jego opowiadań. Zostało we mnie tylko mgliste wspomnienie odrzucenia przez wszystkich. Takiej tragicznej rany zadanej od samego początku i w samo serce. Był, co prawda, trochę pijany, ale nie użalał się nad sobą. Była w nim jakaś dziwna prostota i szczerość, która sprawiała, że wierzyłam we wszystko, co mówił. Co raz przerywał opowiadanie, żeby zadziwić nas swoimi pomysłami. Podbiegał na przykład do pary, która właśnie pojawiła się na przystanku i rzucał tylko:
– Dobry wieczór Pani. Chciałem Panu powiedzieć, że ma Pan piękną dziewczynę. Naprawdę, pięknie Państwo wyglądacie.
Ludzie, oczywiście, spoglądali niepewni, gotowi do obrony, bo to przecież jakiś pijany bezdomny. Nikt nie wie, czy się nie przyczepi do owej „pięknej dziewczyny” na dłużej. Ale wtedy na brudnej i zarośniętej twarzy Tomka wykwitał bezinteresowny uśmiech, odwracał się i wracał do nas na schodki, ciągnąć dalej swą tragiczną opowieść. Zachwyciło go piękno i nie omieszkał tego okazać. Było w nim coś surrealistycznego. Jak kwitnąca stokrotka na zatęchłym murze. Mam przed oczami jego zarośnięte brudem palce, kiedy trzymał kawałek trawy, w którym widział obecność Boga i opowiadał, jak się wtedy modli.

Myślę, że był w naszym wieku. Miał marzenia. Mimo wszystko. Ale nie potrafił znaleźć sposobu, żeby się ku nim wydostać. Był zbyt bezbronny wobec siebie. Nie był pretensjonalny, nie oskarżał, nie oczekiwał od nas gór ze złota. Pytał o pracę. Oczywiście, w takim stanie, w jakim był, nie było mowy o niczym poważnym. Zapisałyśmy mu nasz adres i postawiłyśmy warunek:
– Musisz być trzeźwy. Wtedy przyjedź do nas i zobaczymy, co się da zrobić.
Jedna z sióstr wiedziała, gdzie mógłby znaleźć konkretną pomoc, ale było widać, że bez naszej pomocy Tomek nie da rady zrobić kroku w stronę prawdziwego życia. A bardzo chciał. Czułyśmy, że jego los leży w naszych rękach, że on (albo może On) sam go w nie włożył. Na nas był już czas. Za kilka minut miałyśmy autobus. Trzeba było się pożegnać. Zostawiłyśmy mu adres, wyściskaliśmy się na koniec, jakbyśmy znali się wiele lat. Przez okna autobusu było widać, jak odchodzi.
– Myślisz, że przyjdzie? Że będzie jutro coś z tego pamiętał?
– Jutro pewnie nie... upije się, żeby uczcić dzisiejszą pogawędkę. Ale może później przyjdzie. Dobrze by było... Sam sobie nie poradzi.

Następnego dnia nie przyszedł. Prawdopodobnie „świętował”. Znów wyjechałam. Po powrocie dowiedziałam się, że w międzyczasie jednak się zjawił. Trzeźwy, pełen nadziei. Ale, niestety, nie był to sezon na pracę u nas, nasze łazienki były zbyt czyste, żeby mógł się wykąpać, a nasza wyobraźnia zbyt bojaźliwa o siebie, żeby zająć się nim, jak człowiekiem z imieniem. Jedyne, co mógł dostać, to jakieś kanapki dla bezdomnego. Takiego, jakim był wykrzykując pod drzwiami toalety na stacji benzynowej.
Gotowałam się z bezsilnego gniewu, słuchając tego wszystkiego. A jeszcze bardziej z żalu, bo prawdopodobnie zostałyśmy mu dane jako szansa na nowe życie. Kto wie, czy nie ostatnia. A myśmy wolały się zająć własnymi sprawami. Jak, nie przymierzając, lodówką z lodami.

Od czasu do czasu myślę, co się z nim dzieje. Ma swoje specjalne miejsce w moim sercu. Tak niepowtarzalne, jak on sam. Tą zaczepką w sklepie pokazał mi, kto wtedy naprawdę był biedny i godny litości. Zaczepiający przestraszonych ludzi i skubiący w natchnieniu trawę nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jest błogosławiony i kochany. Choć był równocześnie bardzo ubogi, nawet w siłę własnej woli. Na koniec tej historii to jednak my okazałyśmy się ubogie w ubóstwo, choć on stracił szansę na rozpoczęcie normalnego życia.
W egipskim piasku mojego życia troskliwie odkurzam i omiatam to wspomnienie, bo za każdym razem jest dla mnie tak świeże i tajemnicze, jak czystość jego oczu, zagubiona w zaniedbanej twarzy. Ciągle mam nadzieję, że prędzej, czy później jeszcze się spotkamy.