30 sierpnia 2008

co ludzie Kościoła wiedzą o doskonaleniu umysłu (i innych atrakcyjnych rzeczach...)

Pewnego dnia usłyszałam: "Dlaczego Kościół wydaje wyrok - i to negatywny - o sprawach, o których nie ma pojęcia?" Mowa była bodaj o uzdrawianiu za pomocą bioenergoterapii. Otóż przyjęło się, że Kościół, z jakichś paranoidalnych powodów, a przede wszystkim z niedouczenia i szalejącej zazdrości, zabrania zgłębiania wiedzy tajemnej. A przecież - kto wie - może to wszystko prawda, a może byc użyteczne, a może spełnić czyjeś marzenia... A tu od razu "polowanie na czarownice" się urządza. A ludzie Kościoła (oczywiście czarno-czerwoni) to urodzeni inkwizytorzy. Tymczasem z zabranianiem praktyk okultystycznych, bioenergoterapii, spirytyzmu, wschodnich sztuk walki czy medytacji transcendtalnej jest tak, jak z zabieraniem ręki dziecka z rozpalonego pieca. Powód? Tysiące takich ludzi, jak Robert, potrzebujących pomocy egzorcysty. Robert jest człowiekiem Kościoła. Ani czerwonym, ani czarnym. Wygłasza wiele konferencji, odbywa wiele spotkań z ludźmi tylko po to, żeby przestrzec ich przed eksperymentowaniem. Nie z zazdrości, bo miał wszystko, tylko z troski i z doświadczenia. artykuł znalazłam na stronie: www.duchowy.pl

"Kiedy przychodzi demon" - rozmowa z Robertem Tekieli w tygodniku Niedziela
Z Robertem Tekielim o rzeczywistości magii rozmawia Wiesława Lewandowska

Wiesława Lewandowska: - Czy zauważył Pan, jak wielką karierę robi od jakiegoś czasu przymiotnik „magiczny”? Jest ostatnio bardzo często używany i bynajmniej nie w negatywnym znaczeniu.

Robert Tekieli: - To prawda. Absurdalne jest na przykład kiedy w kolorowych magazynach mówi się o „magii” świąt Bożego Narodzenia. Dominujące w Polsce media są bardzo mocno zakorzenione w naiwnym scjentystycznym światopoglądzie, który głosi, że rzeczywistości duchowej nie ma. Dla takich ludzi słowo „magia” oznacza nic innego, jak niecodzienność, nadzwyczajność... Na gruncie tak zredukowanego spojrzenia na rzeczywistość rozplenia się przesąd, który jest doskonałą pożywką dla myślenia magicznego. Paradoksalnie, niewierzący w Boga uwierzą we wszystko.

- Na własnej skórze, a właściwie na własnej duszy, przekonał się Pan o realności magii. Jak to było?

- Na początku lat 90., po wyjściu mojego pisma („Brulionu”) z podziemia i jego kolejnym, dużym sukcesie, zacząłem współpracować z telewizją. Zarządzałem też fundacją, z którą współpracowało wówczas kilkaset osób. Aby podołać wyzwaniom biznesmena postanowiłem doskonalić swe umiejętności. Poszedłem na kurs doskonalenia i kontroli umysłu według Silvy. Okazało się, o wiele później, że jest to kurs magii i spirytyzmu…

- Stał się Pan jasnowidzem, czarownikiem?

- Tak. Mogłem w sposób ograniczony „przewidywać” przyszłość – tak mi się przynajmniej wydawało. Nakładałem ręce na ludzi, zabierałem im bóle głowy, wiedziałem, na co chorują. Czasami musiałem wychodzić z autobusu, gdy był w nim ktoś był bardzo chory na serce, bo mi po prostu rozrywało klatkę piersiową… Przychodziły do mnie chore zwierzęta i wpychały się pod ręce…

- Jak Pan wykorzystywał ten dar?

- Nadal byłem biznesmenem i robiłem swoje. Na szczęście byłem tak zajęty, że nie rozwijałem tych „darów”, nie fascynowałem się nimi specjalnie. Nawet wtedy, gdy doznałem euforycznego stanu oświecenia, takiego, jak w buddyzmie zen czy hinduizmie. W tym stanie „świadomości kosmicznej” nie ma sprzeczności między absolutnym determinizmem i absolutną wolną wolą, wszystko jest jasne... W świecie, który zobaczyłem wyraźnie w tej wizji, nie było miejsca dla Boga, bo ja byłem bogiem, potrafiłem odpowiedzieć na wszystkie istniejące na świecie pytania. Gdy ten stan minął, zaczęła rozpływać się też ta moja „wiedza”, teraz nie znam już tych odpowiedzi.

- Był Pan szczęśliwy?

- Tak mi się wtedy wydawało... Teraz wiem, że było to najgorsze doświadczenie w moim życiu.

- Długo trwało to „zaczarowanie”??

- Stan euforii trwał chyba ze dwa lata.

- Dlaczego się skończyło?

- Ze strachu przed złem, które czaiło się w środowisku ludzi podobnych do mnie! Gdy pewnego razu poszliśmy z żoną na zebranie założycielskie stowarzyszenia Gnosis, obydwoje poczuliśmy, że na sali obecne jest żywe, zimne, śmiertelnie niebezpieczne zło. Poczuliśmy, że ci ludzie mogą nam zrobić krzywdę. Potem umarł na raka jogin, który uczył wszystkich jak być zdrowym. Rozwiódł się jasnowidz... Zobaczyłem, że to środowisko zbudowane jest na kłamstwie. Powoli zaczęliśmy się nawracać. Zaczęliśmy chodzić do kościoła, żona się ochrzciła, wzięliśmy ślub kościelny.

- Dlaczego taki niewinny kurs doskonalenia umysłu może poczynić tak ogromne spustoszenie w duszy człowieka?

- Metoda Silvy jest jedną z doskonalszych technik inicjacyjnych, gdyż kumuluje w sobie wszystkie praktyki okultystyczne poznane do lat 60. XX wieku. Proponuje zarówno szamańskie techniki depersonalizacyjne polegające na „wchodzeniu” w kamienie, drzewa, a także spirytystyczne, np. zapraszanie do swego wnętrza ducha przewodnika. Jeśli i to nie zadziała to są jeszcze ćwiczenia magiczne: wizualizacja w trakcie medytacji. Poznałem tylko jedną osobę, która oparła się inicjacji magicznej na tym kursie.

- A zatem w praktyce każdy może być narażony na tego rodzaju niebezpieczeństwo?

- Przede wszystkim każdy, kto się decyduje na uczestnictwo w tego rodzaju kursach czy warsztatach. Ale nie tylko. Niebezpieczeństwo to przybiera dziś bardziej niewinne formy.

- Jakie?

- Można powiedzieć, że wkracza we wszystkie dziedziny życia, a co najbardziej niepokojące – także do szkół, m.in. przez kinezjologię edukacyjną, przez wschodnie sztuki walki, aikido czy tai chi chuan. W niektórych liceach w Warszawie, a także w innych miastach, nauczyciele wprowadzają dzieci w praktyki magiczne. Są też specjalistyczne szkoły, zarejestrowane w kuratoriach oświaty, jako np. szkoły edukacji ekologicznej, astro psychologii, magii stosowanej i praktycznej, psychotroniczne, psychologii alternatywnej.

- Skoro we współczesnym świecie nie sposób nie zetknąć się z jakąś formą zabobonów i magii, to jak unikać tych najbardziej niebezpiecznych?

- Najważniejsze – trzeba je znać. Jest sześć głównych sfer kultury, których uczestnicy z powodu opętania trafiają nawet do egzorcystów. Przede wszystkim mamy ofiary wróżbiarstwa, jasnowidzenia, kart tarota, chiromancji, astrologii i magii, czyli wszelkich prób wywoływania w świecie materialnym efektów, które nie są działaniem fizycznym, tu mieści się również wiara w moc amuletów, pierścieni Atlantów, pentagramów itp. Drugim obszarem zagrożenia jest spirytyzm, wywoływanie duchów, ale też podróże poza ciałem, techniki świadomego śnienia czy kultu UFO. Trzecim – medycyna niekonwencjonalna (bioenergoterapia, reiki, uzdrawianie duchowe, itp.). Czwartym – sztuki i walki Wschodu, zwłaszcza aikido i tai chi, oraz joga i wschodnie rodzaje medytacji. Piątym – transowa muzyka techno i muzyka satanistyczna, przywołująca wprost demona. Szóstym – takie praktyki jak pozytywne myślenie, metody kontroli umysłu (w tym według Silvy), programowanie neurolingwistyczne oraz metody fotograficznego czytania czy szybkiego uczenia się (zwłaszcza te, które wprowadzają w trans czy bardzo głęboki relaks), hipnozę, która choć nie zawsze jest czymś złym, to ponieważ nie do końca znamy jej mechanizm, nie warto z niej korzystać.

-Dlaczego noszenie amuletów jest niebezpieczne?

- Chyba nie bez powodu jest zabronione przez Pismo Święte! Ludzie, którzy sprzedają amulety przekonują, że są one przedmiotami, które mają nam zapewnić opiekę jakiejś niezdefiniowanej siły, mocy. Problem polega tylko na tym, że te przedmioty albo powstają w wyniku rytuałów, w których są poświęcane demonowi, albo zawierają na sobie symbole, które - jak święty Tomasz z Akwinu to opisał - są znakami przynależności do konkretnego świata duchowego. Znaczy to, że nosząc amulet, nosimy tabliczkę z napisem „demonie, zapraszam cię do mojego wnętrza.”

- A co z miłą zabawą w astrologię?

- Tak się składa, że wszystkie jej diagramy i wykresy są bardzo zbliżone do wschodniej mandali i do rysunków, które się medytuje wchodząc w trans. Jak piszą okultyści prawdziwy astrolog jest transowym jasnowidzem. I tu tkwi jej szkodliwość, bo najbardziej niebezpieczne są wszelkie techniki osiągania odmiennych stanów świadomości. W tym stanie człowiek ma wyłączoną funkcję moralnej oceny rzeczywistości i przytłumioną funkcję oceny intelektualnej. Człowiek jest kodowany, nasączany informacjami, poza własnym rozeznaniem.

- Kto i w jakim celu wykorzystuje dziś techniki transowe?

- Trans wydaje się nieszkodliwy, no może ekstrawagancki, ale w końcu prowadzi człowieka do wielkich cierpień. Jedną z najbardziej popularnych rzeczywistości transowych jest muzyka techno, która wzorowana jest na psychoaktywnej muzyce szamańskiej. Uczestnicy imprez techno w takt mocnej, monotonnej muzyki wchodzą w trans. Często odbywa się to w scenerii nasyconej satanistycznymi, okultystycznymi czy New Age’owymi symbolami. Nietrudno sobie wyobrazić, co dzieje się wówczas z umysłami tych ludzi…

-Młodzież chętnie uprawia dziś wschodnie sztuki walki. Trudno wprost uwierzyć, że i to może być niebezpieczne!

- Niestety, wiemy to na pewno, że np. aikido i tai chi powodują otwarcie na rzeczywistość demoniczną. Niebezpieczeństwo polega na tym, że na bardziej zaawansowanym etapie uprawiania tych sztuk następuje medytacyjne otwarcie na telepatię, na przewidywanie ruchów przeciwnika, na oddziaływanie bez dotyku…

- I to jest złe?

- To są już „dary” demoniczne. Podam przykład chłopaka, który ćwiczył aikido, był wychudzony, a jednocześnie miał tak potężną siłę psychiczną, że ludzie uciekali z pomieszczeń, w których przebywał; potrafił narzucać innym swoją wolę, czuł się jak Bóg. Kiedyś sprzątając mieszkanie znalazł różaniec, gdy wziął go do ręki, usłyszał wewnątrz siebie stek bluźnierstw. Skończyło się egzorcyzmami.

- Jak najprościej przekonać „przetworzonego” przez popkulturę człowieka Zachodu, że zabawa w magię może być groźna?

- Nikogo nie powinno się do niczego przekonywać, po prostu należy informować o tym, jakie są np. konsekwencje wejścia w jogę, w medytację zen, w techniki transowe, techniki spirytystyczne, jakie są konsekwencje noszenia amuletów… Każdy, kto zobaczy depresję, lęk i przerażenie – realne działanie tych praktyk na emocje, na ciało, na ducha człowieka – nie będzie potrzebował już żadnych tłumaczeń.

Robert Tekieli, publicysta, wydawca, producent i dziennikarz telewizyjny oraz radiowy. Mąż Olgi, ojciec sześciorga dzieci. Autor cyklu książek „Popularna encyklopedia New Age”, programów radiowych (na www.sielskiefale.pl) „Pocieszenie i strapienie” (pon., śr. 22.00), „Encyklopedia New Age dla chrześcijan” (pon. 14.00, na www.encyklopedia.fronda.pl), redaktor strony www. newage.info.pl. W lipcu 2008 ukaże się pierwsza część „Leksykonu zagrożeń duchowych” (hasła A-H) autorstwa Roberta Tekieli.

26 sierpnia 2008

zamiast szukać Miss Zakonnic...


Słowo daję, jeszcze dzień dłużej pociągnął by się ten news o konkursie na najpiękniejszą zakonnicę i powiedziałabym co nieco o tym szukaniu ślicznotek... Na szczęście reakcje ludzi były na tyle wyraźne, że zniechęciły padre Antonio Rungi do kontynuowania tego przedsięwzięcia.

Zgadzam się, że zakonnice to kobiety - nie ma nic gorszego, niż zakonnica, która próbuje byc tylko duchowym i eterycznym stworem. Nie ma też nic gorzko smutniejszego niż zakonnica zajmująca się tylko swoją kobiecością.

Zgadzam się też, że są piękne zakonnice - sama niejedną spotkałam. Tyle, że to piękno to nie ładna buźka ze świeżą cerą, lśniące oczka spod welonu i co tam jeszcze. Piękno w zakonnicy promieniuje z jej głębi, jest niezależne od wieku i - przede wszystkim - nie skupia na sobie. Kiedy spotykasz piękną zakonnicę, to w jej oczach widzisz niebo - naprawdę! A kiedy się uśmiechnie do ciebie, choćby miała i dziewiędziesiąt lat, to potrafi cię napełnić radością tak, jak słoneczny dzień wprawiający w doskonały nastrój.
A kiedy z tobą rozmawia, to czujesz, że cię słucha, rozumie, że ci ufa. I że za ciebie się modli, a Bóg musi być nią tak oczarowany, że nie będzie potrafił jej odmówic.

Myślę o Duklanie, która ma oczy jak kawałki roześmianego błękitu (ma ponad 90 lat, jest pomarszczona i zgarbiona, a mimo to jest ulubienicą mojego szwagra).
Myślę o Jadwiżce, która zdobyła sobie ongiś miłość każdego tatrzańskiego turysty, który ją spotkał i wszystkich mieszkańców Zakopanego (też ma 90 lat, nie jest fizcznie piękna, ale każda z nas marzy, żeby być na starość tak piękną wewnętrznie kobietą , jak ona).
Myślę wreszcie o Mariance, maleńkiej siostrze, która już nie żyje, a której śmierć wyobrażam sobie tak: Oto Marianka, jak cichutko żyła, tak cichutko odchodzi.(to akurat znam z opowiadań) Staje pokornie u bram niebieskich i się po prostu uśmiecha. A całe niebo jest wniebowzięte, kiedy patrzy na ten jej uśmiech. I dobry Bóg nie jest w stanie jej niczego odmówić z zachwytu...
Kiedy żyła my też nie mogłyśmy sie napatrzeć na jej cichutki uśmiech...

A Matka Teresa z Kalkuty. Było w niej takie światło, że nie będąc piękna była piękna...

Takie jest prawdziwe piękno zakonnicy. Trzeba sobie powiedzieć szczerze: nie jest to jej piękno - jest w niej coś godnego uwagi o tyle, o ile jest ona "online" z Bogiem. Myślę, że niezależnie od pobożności, religii, wiary, czy przekonań, każdy jest zdolny "to coś" zauważyć i odróżnić.

I jeszcze jedno - jest ono nieporównywalne z żadnym innym (mam na myśli to, że nie da się powiedzieć: "ta zakonnica jest najpiękniejsza", bo za jakiś czas spotykasz inną, która jest piękna w zupełnie inny sposób).

Ktoś powie, że podaję przykłady samych staruszek, od których obrazu padre Antonio chiał uciec. Moim zdaniem zakonnice sią jak owoc - dojrzewają z czasem ;)
a może i z wiecznością?... są piękne, na ile ją w sobie już mają...

22 sierpnia 2008

memento mori (z polskiego na nasze)

Wzięło nas na eschatologiczne rozmowy.
Zaczęło się od tragicznej śmierci pasażerów samolotu w Hiszpanii. Śmierć w płomieniach musi być straszna... Mnie dodatkowo jeszcze nastroił oglądany na lekcji "Touching the Void" o dwóch alpinistach, z których jeden, odcięty i pozostawiony jako umarły, cudem dociera do obozu, przez cały czas balansując na granicy desperacji i śmierci... Zawsze rodzi się wtedy pytanie: Jak to będzie? Czy sobie poradzę? Czy wytrzymam? Bo najważniejsze, żeby tą śmierć przeżyć, a potem jakoś to będzie... Jak, to oczywiście nie wiadomo. Jednak, jeśli wierzyć Pismu, czeka nas niebagatelna przyszłość. Tylko na pozór jest to żart... Przy okazji wyszło, że cierpienia umierania ( i życia) nie są takie najgorsze - mają perspektywę końca. Znacznie gorzej z tymi, którzy nie mają takiej perspektywy, to znaczy z tymi, którzy po śmierci ostatecznie utwierdzają się w cierpieniu i złości... Tymczasem, jeśli wiesz (a wiesz, jeśli wierzysz, że Bóg mówi prawdę), że przez śmierć przechodzisz do życia, to zupełnie inaczej wygląda stare pustelnicze zawołanie: "memento mori". Wcale nie takie straszne, jak go malują. Wręcz przeciwnie: można spokojnie nabrać powietrza wobec różnych zakrętów życiowych, mając świadomość, że to wszystko minie na rzecz Wielkiej Niespodzianki (pomimo licznych odwiedzin, jakich doostąpili nieliczni, staram się trzymać Pisma, które twierdzi, że "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało" - ten tekst pozwala mi się spodziewać więcej, niż słyszę z tych opowiadań :-D ). Tak więc, aby sprostować patologiczne tłumaczenie tego zawołania (w rodzaju: drżyj głupcze, bo umrzesz), proponuję inne: wyluzuj, stary/a - i tak umrzesz :-) jednak ta wersja jest kompatybilna tylko z żywą wiarą Na marginesie: Jedną z większych zagadek życiowych jest dla mnie fakt, że ludzie od początku Boga uznają za mniej wiarygodnego, niż szatana; tudzież za dalszego prawdy, niż wysiłki ludzkiego rozumu... Dlaczego?...

9 sierpnia 2008

o co mi chodzi?

Wreszcie wykluła się myśl - prosta i trzymająca sie kupy: W życiu wcale nie o to chodzi, żeby za wszelką cenę żyć. Chodzi o to, żeby za wszelką cenę kochać.
99 imion Allaha (Muzeum Brytyjskie). Setne wisi u mnie na szyi - Miłość Ukrzyżowana.