11 września 2021

ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: J jak jednowymiarowość

W ostatnim stuleciu straciliśmy z oczu nawet nie piąty - typowo chrześcijański wymiar, ale i czwarty. Zostały nam trzy wymiary - do kupy wziąwszy: jeden. Dotykalna przestrzeń w teraźniejszości. Brzmi niby realistycznie i racjonalnie, ale jest to rzeczywistość i racja zwierzęca, albo - w nieco lepszym przypadku - ateistyczna. Czwarty wymiar to czas, a piąty - wieczność. Dopiero taką perspektywę można nazwać naturalną dla chrześcijanina.
Spróbuję pokazać to na przykładzie, żeby nie popaść w niestrawną żonglerkę mądrze brzmiących wyrażeń.

Otóż: Msza Święta. 

Zmiany ostatnich kilkudziesięciu lat sprawiły, że stała się celebracją wspólnoty zbierającej się wokół ołtarza, skoncentrowanej i zależnej od aktualnie zbierającej się tam grupy społecznej. Sam układ zgromadzenia i akcji liturgicznej zamyka uczestniczących we własnym towarzystwie. Czasem jest to nawet dosłownie koło, najczęściej - rodzaj układu teatralnego, gdzie najważniejsza jest interakcja między aktorami kreującymi rzeczywistość sceniczną, a widownią, która tę scenę obserwuje. 

Każdy, kto choć raz grał na scenie lub choćby bywał w teatrze wie, że jest to układ samozamykający się. Na czas spektaklu istnieje tylko aktor, opowieść i widownia. Nic dziwnego, że to od kreatywności i talentu aktora zależy, czy widzowie dadzą się mentalnie wciągnąć na scenę, czy też będą żądać zwrotu za bilety. Od akustyki i oświetlenia zależy, czy dotrze do nich coś z wysiłków aktora. Od widowni zaś, czy zrozumieją i dadzą się wciągnąć w specjalnie dla nich wykreowaną opowieść. 


Tak się dzieje, kiedy obowiązuje nas jedynie długość, szerokość i wysokość teraźniejszości. Nawet, jeśli pojawia się czas - przeszłość, czy przyszłość, służyć mają rozgrywanej akcji lub pogłębiać zainteresowanie widowni. Wieczność zaś... jest niemal abstrakcją, od której należy odwrócić oczy, by nie stracić cennych chwil teraźniejszości zamkniętego kręgu. Od niej bowiem zależy wszystko.


Tymczasem - jak wygląda rzeczywistość Mszy Świętej?

Nasze trzy widzialne wymiary teraźniejszości to tylko maleńki wycinek świata. My, uczestniczący we Mszy jesteśmy jedynie małą cząstką wielkiego tłumu ludzi żyjących od początku Kościoła przed nami, z nami i po nas. Mało tego. Nasza widzialna obecność ginie w mnogości obecnych przed ołtarzem aniołów i wszelkich bytów niebieskich. Wszyscy święci, jakich jesteśmy zdolni pomyśleć, są obecni. Wszyscy zmarli, czy to cierpiący w czyśccu, czy już oglądający chwałę Boga - są obecni.
A to tylko czwarty wymiar - piąty jeszcze bardziej przyprawia o zawrót głowy.

Częściowo już sama świadomość, czym jest wspólnota gromadząca się na Mszy (że rozciąga się na wszystkich członków Kościoła żyjących na przestrzeni wieków oraz wszelkie byty Nieba) już otwiera na wieczność. To, CO się dzieje w czasie Mszy Świętej jeszcze bardziej przekracza wymiar i teraźniejszości i historii: jest jakby krawędzią czasu, znad której widać - oczami wiary - Początek i Koniec, Stworzenie i Apokalipsę, Krzyż i Zmartwychwstanie. I nie jako rzeczywistość kreowaną przez uzdolnionego aktora, ale uobecniającą się i objawiającą na rozkaz Boga - dzięki mocy, jaką owemu kapłanowi powierzył.


W tym znaczeniu, można spokojnie powiedzieć, że układ celebracji zamykający przestrzeń do interakcji kapłan-wierni, jest dez-orientacją. Tracimy z oczu, oczu wiary, przytłaczającą część rzeczywistości sakramentalnej.

Ale, to był tylko jeden z przykładów. W podobnym kluczu można przeanalizować, w ilu wymiarach dostrzegam, przeżywam i rozwiązuję moje codzienne dylematy. 
Czy przesadna troska o zdrowie i dobrobyt, pobłażliwe poczucie wyższości wobec dziedzictwa Kościoła przed wiekiem dwudziestym, tudzież utożsamianie życia duchowego z kondycją psychiczną - nie są symptomami tego samego bakcyla, jednowymiarowości?