11 kwietnia 2021

ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: H jak hasłowo

Zbyt wiele szczęścia naraz. Zbyt powolne nasze oczy, żeby wypatrzyć coraz szybciej migające obrazy. Zbyt znużone uszy, żeby uchwycić temat w kakofonii dźwięków. Zbyt mała głowa, żeby pomieścić i uporządkować informacyjne tsunami. Wreszcie, zbyt oszalałe w zalewie bodźców serce, żeby dać – lub odmówić – każdemu należne jemu miejsce.

I oto wszyscy i wszędzie tylko hasłujemy, nagłówkujemy i serfujemy zamiast mówić, słuchać i rozumieć. 

To samo dosięga chrześcijaństwa, zwłaszcza tego, które zdyszane usiłuje dotrzymywać kroku współczesności. Ale nie tylko nowoczesnych, bo z wielką nieświadomą finezją popełniają te grzeszki także najzagorzalsi miłośnicy wszystkiego, co stare.

Kiedy przyglądam się temu zjawisku, widzę je w trzech odcieniach:



Wszechwiedza mniemana

Sama niedawno jej uległam, kiedy fale Facebookowych algorytmów wyrzuciły na mój brzeg publiczne wyznania pewnego zakonnika o celibacie. Poszło szybko: tytuł – skojarzenie – komentarz, zaprawiony symbolicznie powściąganą ironią. Rzecz jasna, tylko na nagłówek rzuciłam okiem. Dopiero potem pomyślałam: zajrzę do wywiadu, jak tam te swoje przemyślenia rozwinął. Okazało się, że po pierwsze, link odgrzewał kotleta już kilkuletniego. Po drugie, choć treść rzeczywiście wskazywała na wewnętrzne szamotaniny, nie było tak skandalicznie, jakby się po tytule wydawać mogło. 

Ot, i taka klasyczna historia szybkiego „oburzanka”. Chorujemy na nie powszechnie: ci z lewa, z prawa, neonki i tradsi, stare wygi i młodzi gniewni… Tytuł i słowo wystarczy do osądu. Na sprawdzenie, porównanie, pogłębienie wiedzy nie ma już czasu. Ale – co gorsza – nie ma też chęci, bo w takich momentach w naszej podświadomości gniazdo sobie mości przekonanie o wiedzy wlanej.

Tak samo obchodzimy się z wiedzą teologiczną, liturgiczną, duchowością... Skutkuje to faktyczną ignorancją, nie tylko zawinioną, ale zawzięcie bronioną przed weryfikacją – idzie przecież o honor naszej wszechwiedzy. I w ten sposób nie wiemy w co wierzymy, jak się modlimy i którą drogą zdążamy, ale w o-błąkaniu tym jesteśmy nieugięci.


Mądrość błyskawiczna

Adepci zarządzania informacją i zasobami ludzkimi uczą się sztuki układania haseł, jak ikebany. Ukryta w kilku słowach moc potrafi budzić umysł, porywać serce, zagrzewać do czynów, ale może tak samo mamić, bałamucić i usypiać. Także i u nas pełno haseł, odezw i zdań zręcznych. Karmimy się nimi chętnie i dajemy innym na pożywienie. 

Tylko jakoś trudno się tymi zdaniami nasycić. Czy to dlatego, że zbyt zachłannie, bez przetrawienia, wrzucamy je do naszej (coraz krótszej) pamięci, już rozglądając się za myślą nowszą i bardziej wyrafinowaną, która milej połechce wygłodniałe ego?

A może dlatego, że karmimy naszą duszę tylko mądrymi słowami, przykład zaś świętego życia ich autorów odkładamy zażenowani na górną niedosiężną półkę?

Może też być tak, i często się zdarza współczesnym mędrcom – celebrytom, że produkują duchowe fast foody. Na pierwszy rzut ucha brzmią treściwie, ale tak naprawdę stoi za nimi tylko sztuka układania informacyjnej ikebany. Za „ora et labora” albo „ad majorem gloriam Dei”, albo choćby za „Niespokojne jest serce dopóki nie spocznie w Tobie” stoi co najmniej jedno święte życie, z całym bagażem upadków i podniesień, błądzenia i nawrócenia, walki i pokoju. 

Można od czasu do czasu wpaść gdzieś na fast fooda, ale nie warto powierzać mu stałej roli budowania organizmu (wiary).


Syndrom "pięciolatki"

Co starsi pamiętają, a młodsi niedługo znów się nauczą, że postęp i wyrabianie norm (osiąganie celów) jest obowiązkiem, który należy cyklicznie odświeżać, reorganizować i wypełniać, ot choćby co pięć lat, sześć albo dziesięć. Nowe hasło, stara treść. Od plenum do plenum. Burza mózgów, tsunami mądrze brzmiących słów, na nich budząca na przyszłość arka nowych założeń programowych. A potem rejs, tak, ten „Rejs”. Kokieteria i taniec wzajemnych uników między rzeczywistością a niemożliwymi do urzeczywistnienia projektami trwają aż do następnej przystani – plenum. 

Ciężko to może przełknąć, ale w takim świetle majaczą mi nieustannie mutujące programy przeróżnych instytucji chrześcijańskich, kolejne „Roki” tego czy owego, zjazdy, forumy i kongresy. Może to zbyt pesymistyczne podejście, nie wiem. Tak tylko miga mi przed oczami ten stary socjalistyczny rytm…


Cóż z tym zrobić? Kto mądry, żeby temu podołał? 

Ważyć słowa mówione, ważyć też te słyszane i odpowiednio do wagi traktować. Powściągliwość, milczenie i pokora, a nade wszystko umiłowanie i niezmordowane poszukiwanie prawdy, nie dające się zaspokoić niczym zaledwie prawdopodobnym.