28 grudnia 2010

He's on His way. Herod panikuje, bo Paruzja blisko

Taka własnie mnie refleksja dzisiaj naszła, że choćby to (co poniżej) już jest znakiem zasługującym na uwagę:

Przy pierwszym przyjściu Chrystusa Herod, jako marionetka złego, wytracił wszystkich nowonarodzonych w Betlejem i okolicy. Ze strachu przed utratą władzy. Na próżno: nie udaremnił przyjścia Mesjasza, a Ten też po jego władzę zupełnie nie sięgał. Za to zły - i owszem - stracił zwycięstwo. Zbrodnia tyle bezduszna, co "nieskuteczna" i głupia.

Masowe zabójstwa dzieci nienarodzonych to wg mnie istotny znak, że zły znów panikuje i przez swoje marionetki robi wszystko, żeby drugie przyjście Chrystusa i Jego ostateczne zwycięstwo utopić we krwi pokaźnej części ludzkości. Trzeba przyznać, że znów: zbrodnia tyle bezduszna, co "nieskuteczna" i głupia.

Pierwsze przyjście Chrystusa było ciche i niemal niezauważone. Drugie, to przyjście w chwale, rozbłyśnie od wschodu do zachodu. Uderza podobieństwo proporcji pomiędzy przyjściami i reakcjami złego: teraźniejszy mord niewinnych dzieci odbywa się masowo i na calym świecie, dzieci nawet nie zdążą się urodzić, a już są mordowane, rządzący starają się o to, żeby odbywało się to w świetle prawa, a media starają się przedstawiać aborcję jako dobro lub prawo do brzucha czy czego-tam (a jak język jest używany niewłaściwie i przynosi szkody społeczeństwu i samej osobie? Bacząc na prawo do języka nalezaloby z nim też coś zrobić. Prawo do używania rozumu też by się przydało, bo to co w brzuchu żyje, brzuchem najzwyczajniej w świecie nie jest...). I tu też dochodzimy do najbardziej perfidnej części mordu na wspołczesnych Młodziankach: rękami lekarzy zabijają ich właśni rodzice. Po betlejemskich maleństwach płakały matki. Po dzisiejszych nawet nie ma kto płakać, a jeśli by się komuś zachcialo, jest okrzyknięty fundamentalistą religijnym.

A jednak, jak pierwsza zbrodnia, i ta zakończy się porażką. Dzieci betlejemskie są pierwszymi męczennikami i "towarzyszą Barankowi dokądkolwiek idzie". Wierzę, że współczesne Młodzianki także dostępują chwały. Przyjścia Pana nie udaremnił mord w Betlejem i nie udaremni współczesna rzeź. A dla tego, kto ma oczy otwarte i używa rozumu, jest on wyraźnym znakiem, że Pan jest coraz bliżej, bo Herod wiedząc co nieco, znów wpada w panikę.

23 grudnia 2010

pojedynek między bałwanami, a Bogiem (świątecznie)

Jakiś czas temu dostałam od znajomego "świąteczny" link, prowadzący TU. Mam już alergię na "Święta O Niczym", ale kliknęłam i... nie na darmo. Po pierwsze doceniłam język polski, który sam w sobie momentami może byc proroczy. Otóż czasem na określenie bożków można spotkać słowo "bałwany". Na tej animacji ma miejsce ceremonia ulepienia bałwana i coś w rodzaju tańca-kołysańca przed jego kulistym obliczem. Doskonale opisuje to komercyjne "Święta O Niczym", którymi się nas karmi dookoła. Ot, nic innego, jak czczenie bałwanów.

Bo właściwie, to... co świętujemy? Zapalanie choinki? Rozdawanie prezentów? Siedzenie przy stole z nastrojowymi kolędami w tle? A może świetujemy biel śniegu, czerń nocy i urok światełek na drzewach i domach? A może jest to uroczystość Świętego Konsumenta z ceremonią kupowania, dawania i dostawania? Święto rodziny lub gorzkie wspominanie samotności?

Z roku na rok coraz bardziej pustoszeje sens tych wszystkich świecidełek, świątecznych gadżetów, okazji, promocji, świątecznej atmosfery i wszelkiego wokół tego zabiegania. Kręci się to-to wokół własnej osi i - prawdę mówiąc - nic ze sobą nie niesie. A na pewno nie ma nic wspólnego z  chrześcijańskimi Świętami Bożego Narodzenia.

O czym są więc chrześcijańskie Świeta Bożego Narodzenia? Co świętujemy? Dobrze to opisuje św  Augustyn:

Przebudź się, człowiecze: dla ciebie Bóg stał się człowiekiem! "Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus". Dla ciebie, powtarzam, Bóg stał się człowiekiem.
Umarłbyś na wieki, gdyby On nie narodził się w czasie. Przenigdy nie byłbyś wyzwolony z ciała grzechu, gdyby On nie przyjął ciała, podobnego do ciała grzechu. Byłbyś skazany na niemiłosierną wieczność, gdyby Bóg nie okazał ci wiecznego miłosierdzia. Nie byłbyś przywrócony życiu, gdyby On nie poddał się dobrowolnie prawu śmierci. Bez Jego pomocy byłbyś zgubiony, zginąłbyś, gdyby nie przyszedł.
Świętujmy więc z radością nadejście naszego zbawienia i odkupienia. Świętujmy dzień uroczysty, w którym Ten, co sam jest jedynym i wiekuistym dniem Ojca, zechciał zstąpić w krótki i przemijający dzień doczesności. On "stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem, aby jak to napisano, w Panu się chlubił ten, kto się chlubi".
"Prawda z ziemi wyrosła". Chrystus, który powiedział o sobie "Ja jestem prawdą", narodził się z Dziewicy. "A sprawiedliwość z nieba się wychyliła", bo ten, kto uwierzy w Narodzonego, dostępuje usprawiedliwienia nie z siebie, lecz od Boga. "Prawda z ziemi wyrosła", albowiem "Słowo Ciałem się stało"; a "sprawiedliwość z nieba się wychyliła", bo "każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępuje z góry".
"Prawda z ziemi wyrosła", to znaczy z łona Maryi, a "sprawiedliwość z nieba się wychyliła", albowiem "człowiek nie może otrzymać niczego, co by nie było mu dane z nieba".
"Dostąpiwszy więc usprawiedliwienia przez wiarę, zachowujmy pokój z Bogiem", bo "spotkały się sprawiedliwość i pokój" przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, gdyż "prawda z ziemi wyrosła". "Dzięki Niemu uzyskaliśmy przez wiarę dostęp do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej". Apostoł nie mówi "chwały naszej", lecz "chwały Bożej", albowiem sprawiedliwość nie pochodzi od nas, lecz "z nieba się wychyliła". A więc ten, "kto się chlubi", niech się chlubi nie w sobie, ale "w Panu".
Toteż i Panu, narodzonemu z Dziewicy, aniołowie śpiewają: "Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał". Skąd bowiem bierze się pokój na ziemi, jeśli nie z tego, że "prawda z ziemi wyrosła", to znaczy, że Chrystus narodził się z ciała? "On jest naszym pokojem, On, który obie części ludzkości uczynił jednością", abyśmy byli ludźmi, w których sobie upodobał, złączeni więzią jedności, pełną słodyczy.
Radujmy się więc dostąpiwszy takiej łaski, a świadectwo sumienia niech będzie naszą chlubą; a wtedy będziemy się chlubili w Panu, a nie w sobie: Jest bowiem powiedziane: "Ty jesteś moją chwałą, Ty głowę mą wznosisz". Czy mógł nam Pan okazać większą łaskę? Swojego Jedynego Syna uczynił Synem Człowieczym, a synów ludzkich uczynił synami Bożymi.
A jeśli chcesz wiedzieć, jaka jest w tym twoja zasługa, jaki powód tak wielkiego daru i jaka twoja sprawiedliwość, to doszukując się przyczyn nie znajdziesz nic innego, jak tylko łaskę Boga. (II czytanie z Godziny Czytań na 24 XII)
Albo jeszcze św Bernard, opat:
Usłyszałaś, Dziewico, że poczniesz i porodzisz Syna; usłyszałaś, że stanie się to nie za sprawą człowieka, ale z Ducha Świętego. Wyczekuje anioł na odpowiedź, bo trzeba mu już było powrócić do Boga, który go posłał. Oczekujemy i my, o Pani, na słowo zmiłowania, nieszczęśni i przygnieceni wyrokiem potępienia.
Oto jest Ci ofiarowana cena naszego zbawienia: jeśli się zgodzisz, natychmiast będziemy wyzwoleni. Wszyscy zostaliśmy powołani do życia przez odwieczne Słowo Boże, a musimy umierać. Dzięki Twemu słowu mamy zostać odnowieni i przywróceni życiu.
Błaga Cię o to, Panno litościwa, nieszczęsny Adam wygnany z raju razem z nieszczęśliwym swoim potomstwem; błaga Cię Abraham, błaga i Dawid. O to się dopominają wszyscy pozostali święci ojcowie, którzy byli Twoimi przodkami, bo i oni mieszkają jeszcze w cieniu śmierci i mroku. Tego wyczekuje cały świat, do stóp Twoich się ścielący.
I słusznie, ponieważ na Twoich ustach zawisło pocieszenie nieszczęśliwych, odkupienie niewolników, wyzwolenie skazańców; słowem, zbawienie wszystkich synów Adama, całego ludzkiego plemienia, które jest i Twoim plemieniem.
Odpowiedz więc, Dziewico, co prędzej, odpowiedz aniołowi i nie zwlekaj; odpowiedz mu, a przez niego i Panu. Wyrzeknij słowo i przyjmij Słowo; wypowiedz swoje i pocznij Boże; rzeknij słowo, które przemija, a posiądź to, które jest wiekuiste.
Czemu się ociągasz? I czemu się lękasz? Uwierz, wyznaj i przyjmij. Niech pokora nabierze śmiałości, a powściągliwość ufności. Choć nie przystoi, aby dziewica, będąc niewinną, zapomniała o roztropności, to jednak tutaj, Dziewico roztropna, nie lękaj się śmiałości. Miła jest powściągliwość milczenia, lecz teraz bardziej konieczne jest słowo zmiłowania.
O błogosławiona Dziewico! Otwórz Twoje serce dla wiary, usta wyznaniu, a łono Zbawicielowi. Oto upragniony przez wszystkie narody stoi z zewnątrz i kołacze do drzwi Twoich. Jeśli zaś Cię minie, bo się ociągasz, znów zaczniesz, bolejąc, szukać Tego, którego miłuje dusza Twoja. Powstań więc, pobiegnij i otwórz. Powstań przez wiarę, pobiegnij przez oddanie, otwórz przez wyznanie. "Oto, mówi Maryja, ja, służebnica Pańska; niech mi się stanie według słowa twego". (II czytanie z Godziny Czytań na 20 XII)
No i przede wszystkim - oczywiście św. Leon Wielki, papież :
Dzisiaj narodził nam się Zbawiciel, radujmy się, umiłowani! Nie miejsce na smutek, kiedy rodzi się życie; pierzchnął lęk przed zagładą śmierci, nastaje radość z obietnicy niekończącego się życia.
Nikogo ona nie omija, wszyscy mają ten sam powód do tego wesela, bo nasz Pan niweczy grzech i śmierć, a chociaż nikogo nie znajduje wolnego od winy, to przecież wszystkich przychodzi wyzwolić. Niech się weseli święty, bo bliski jest palmy zwycięstwa; niech się raduje grzeszny, bo dane mu jest przebaczenie; niech powróci do życia poganin, bo do niego jest powołany.
Oto nadeszła pełnia czasu, przewidziana w niezgłębionych wyrokach Bożych, i Syn Boga przyjmuje na siebie naturę ludzką, by ją pojednać z jej Stwórcą i przez nią zwyciężyć szatana, jej zwycięzcę i sprawcę śmierci.
Pan się rodzi, "Chwała na wysokości Bogu" śpiewają radośnie aniołowie i głoszą "pokój ludziom, których umiłował". Widzą już bowiem niebiańską Jerozolimę powstającą ze wszystkich narodów. Jakże wielką radość powinno dawać nam, ludziom, owo niewysłowione dzieło miłości Bożej, skoro ogarnia ona nawet aniołów.
Umiłowani! Dzięki składajmy Bogu Ojcu przez Jego Syna, w Duchu Świętym, albowiem umiłował nas i w swym bezgranicznym miłosierdziu ulitował się nad nami: "Nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia", abyśmy się w Nim stali nowym, odrodzonym stworzeniem.
Porzućmy więc to, czym byliśmy, i nasze dawne uczynki, a skoro przez Wcielenie Syna Bożego zostaliśmy w Nim usynowieni, wyrzeknijmy się wszystkiego, co jest tylko ciałem.
Poznaj swoją godność, chrześcijaninie! Stałeś się uczestnikiem Boskiej natury, porzuć więc wyrodne obyczaje dawnego upodlenia i już do nich nie powracaj. Pomnij, jakiej to Głowy i jakiego Ciała jesteś członkiem. Pamiętaj, że zostałeś wydarty mocom ciemności i przeniesiony do światła i królestwa Bożego.
Przez chrzest stałeś się przybytkiem Ducha Świętego, nie wypędzaj Go więc z twego serca przez niegodne życie, nie oddawaj się ponownie w niewolę szatana, bo twoją ceną jest Krew Chrystusa. (II czytanie z Godziny Czytań na 25 XII)

A teraz, skoro już wyjaśniłam za pomocą świętych autorytetów, że świętuję chrześcijańskie BOże Narodzenie, a nie Uroczystość Świętego Konsumenta, pozwolicie, że nie będę Wam życzyć żadnego "zdrowia, pomyślności i pieniędzy", ale tylko tego, co się naprawdę liczy w życiu (wiecznym):


 

13 grudnia 2010

Poniekąd reklama, ale serdeczna i wiele wznioślejsza (rzecz o Muzyce Liturgicznej)

Oto film dokumentalny, o który szczęśliwie potknęłam się niedbale przeglądając internet. Oprócz drobnej wady (że jest po amerykańsku ;) ) widzę w nim same zalety i zachęcam do obejrzenia i zarażenia się nie tylko pięknem i sakralnością właściwej Muzyki Liturgicznej, ale i nabrania (słusznych) podejrzeń, że może nie wszystko i nie od razu, ale naprawdę śpiew gregoriański jest do zaśpiewania przez zwykłych śmiertelników w zwykłej parafii/kaplicy/wspólnocie/klasztorze. Z własnego doświadczenia wiem, że się da i że naprawdę warto :)
Poza tym, jest przecież też śpiew, któremu - jak Kościół niezmiennie powtarza - należy się piewszeństwo. I słusznie. 
Jak mówi w tym filmie jeden z członków CMAA "Kult Boży jest najwyższą czynnością człowieka, jaką może podjąć. I powinna ona być wykonana z najwyższą doskonałością."




(z góry przepraszam za rozmiary - nie chciało słuchać o zmiejszaniu...)













5 grudnia 2010

O ciemności i ciemnocie

Chrystus przestrzega przed ciemnością. 
Świat przestrzega przed ciemnotą. 

Ciemność rodzi się z grzechu, jest jego mieszkaniem i w konsekwencji przynosi śmierć. 
Ciemnota to wynik niewiedzy, mieszka w ciasnocie przekonań i w konsekwencji przynosi wstyd światu.

Walka z ciemnością i grzechem to walka z kłamstwem - wymaga przyznania i staniecia w świetle przed  obliczem Boga, któy jest samą Prawdą i Miłosierdziem. Walczy się prawdą i pokorą.
Walka z ciemnotą to  wykorzenianie nieuctwa - wymaga wyparcia się, porzucenia lub udowodnienia swoich przekonań i wpisania ich w ogólnie uznany dorobek nauki. Walczy się wysiłkiem intelektu.

Ciemność jest rzeczywistością obiektywną i niezależną od człowieka - może w niej przebywać, ale nie jest jej twórcą.
Ciemnota jest produktem ludzkiego umysły, a jeszcze bardziej "obszarem" przyjętym i tak nazwanym przez daną grupę społeczną.

Walka z ciemnością to walka o pojedynczego człowieka.
Walka z ciemnotą to walka o postęp ludzkości.

Opuszczenie ciemności lub pozostanie w niej decyduje o wieczności każdego człowieka.
Wyparcie się ciemnoty lub uparte w niej trwanie włącza lub wyklucza z udziału w ogólnoludzkiej wiedzy i samoświadomości.

Może być tak, choć nie musi, jakkolwiek ostatnio tak to właśnie wygląda, że opuszczenie ciemności jest nazywane ciemnotą, a wyrzekanie się ciemnoty jest równoznaczne z trwaniem w ciemności. W takim wypadku, nie mam nic przeciwko byciu ciemniakiem.

Ciemnota mija ze śmiercią i nie szkodzi wieczności. Ciemność z nią tylko zciemnieje.

------------
Uwaga zupełnie poboczna i poniekąd autobiograficzna ;)
Ze wzgledu na wkorzenianie się w ziemię węgierską, blog będzie uzupełniany dużo rzadziej, a możliwość komentarzy będzie wyłączona. Jednakoż zostawiam mój adres e-mailowy - jeśli ktoś będzie chciał napisać, zawsze może liczyć na moją odpowiedź.

27 listopada 2010

prolajfowy Adwent i egzegeza nieuczesana

27 listopada podczas liturgii rozpoczynającej Adwent – czas radosnego oczekiwania na narodzenie Chrystusa – Ojciec Święty Benedykt XVI rozpocznie modlitewne czuwanie w Bazylice św. Piotra na Watykanie w intencji każdego poczynającego się ludzkiego życia. Papież wzywa cały Kościół do przyłączenia się do tej modlitwy.
 TAK! dla Benedykta
Zapraszam też do prywatnego przyłączenia się do tej inicjatywy, nie tylko modlitwą, ale też postem i dobrymi czynami ofiarowanymi w tej intencji.
---------------------------------
A egzegeza?

Z Księgi Rodzaju (ludzkiego) ;)

Przyszło mi na myśl znienacka, że gdyby diabeł zaczął kuszenie od mężczyzny, kobieta zaraz miałaby jakieś złe przeczucia i całe kuszenie diabli by wzięli. A tak, on i ona zaczęli żałować dopiero wtedy, kiedy obojgu otworzyły się oczy.

18 listopada 2010

Słowo z Chile 4

Nieco spóźnione przez niespodziewaną małą wycieczkę do Polski (ale już jestem z powrotem w Buadpeszcie, wciągnięta w wir nauki węgierskiego), ale przez to, że sa wiadomościami z pierwszej ręki, warte są nawet tak późnej publikacji.

10 listopada 2010

różaniec eschatologiczny

Znów, w ramach reklamy i siebie ;) i "Różańca", do którego zdarzyło mi się pisać, a także ku pożytkowi pobożnych dusz odmawiających różaniec, a zaglądających tutaj - zapiski moje zamieszczam. 

Hm, tak naprawdę, to pozwolę sobie zamieścić tutaj wczesnorozwojową fazę tych rozważań, które - z racji  przysługującego im miejsca na stronach pisma, musiały ulec wielokrotnemu obrąbaniu ;)


POWOŁANI DO ŻYCIA WIECZNEGO


Tajemnice Radosne:

1. Zwiastowanie
Zwiastowanie czyni życie ludzkie i jego początek świętym tak, jak świętą uczyniły stopy Jezusa ziemię Izraela. Albo tak, jak świętym i zbawiennym uczyniła Krew Jezusa haniebny krzyż. Jak świętą i nieskalanie czystą stworzył Bóg Maryję ze względu na mającego począć się w Niej Jezusa, tak ukryty zaczątek człowieka został przez Boga pobłogosławiony bezbronną świętością ze względu na Poczęcie Przedwiecznego Syna.

2. Nawiedzenie
Ile to kobiet spieszyło na pomoc komuś bliskiemu, ile radości i wzruszeń przy spotkaniach po latach, słów i czynów pełnych miłości. A po chwili wszystko się kończy, cichnie i mija. Wszystko, z wyjątkiem spotkań, na które niesie się Boga i Boga się przyjmuje, które stają się z powodu Jego słowa i których sekret radości leży w dzieleniu Bożej chwały. To dlatego nie milknie codziennie i przez wieki ze czcią powtarzane przez ludzi i aniołów: „Błogosławionaś Ty między niewiastami”,  „gdyż wielkie rzeczy uczynił Ci Wszechmocny”.

3. Narodzenie
Wieczność nabiera kształtu w ciągu jednej chwili, jaką jest  ludzkie życie. Zegar rusza na dobre, kiedy człowiek się rodzi i odtąd trudzi się nieustannie myśląc ją i kochając, mówiąc ją i tworząc gestem swoich czynów. Może ją pozbawić kształtu głupotą i nienawiścią, przekleństwem i przemocą. Wspaniała i straszna jest moc tej wolności. Byłaby tragiczna, gdyby sam Bóg – od drzewa żłóbka do drzewa krzyża – nie nadał swemu życiu wiecznego kształtu zbawienia.

4. Ofiarowanie
Dawanie i branie bez miłości jest nieludzkie. Bywa handlem, rabunkiem, formalnością, prawem, przekupstwem, poniżaniem, krzywdą i niesprawiedliwością. Ofiarowanie rodzi lęk, ponieważ zakłada brak zapłaty i konieczność pozbawienia się czegoś, a czasem nawet śmierć. Syn Boży niesiony na rękach swej Matki odkłamuje ofiarowanie: Ojczyzną dawania i brania jest miłość, a ojczyzną miłości jest Wieczna i Niepojęta Trójca. Tam dopiero, wśród udzielających się sobie Ojca, Syna i Ducha Świętego człowiek pojmuje, że ofiarowanie daje życie. Wieczne – tak jak wieczna jest miłość Trójcy Świętej.

5. Znalezienie
Na samym dnie tęsknot człowieka leży pragnienie Boga. To Jego tak naprawdę szuka przez całe życie, choćby upragnionemu celowi nadawał inne imiona. Wyrzut Maryi jest głosem każdego człowieka zmęczonego poszukiwaniem Boga, który nie pomaga się znaleźć i doświadczyć. Gorzko jest wtedy wspominać, że Bóg pragnie człowieka. Jezus zaś nie rusza się ze świątyni i oczekuje tam na Maryję i Józefa, bo nie można znaleźć Boga poza Nim samym. Tam czeka, żeby zostać znalezionym i zaprowadzonym do zwyczajności Nazaretu.


Tajemnice Światła:

1. Chrzest w Jordanie
Jezus nie wypiera się żadnego z grzechów ludzi. To jest głęboki sens zanurzenia w Jordanie, które miało być symbolem uznania swoich grzechów i chęci nawrócenia. Przed spowiedzią po wielu latach lub pod koniec życia często ogarnia człowieka lęk, że pewne grzechy są „zbyt wielkie” dla Boga, zbyt obraźliwe, przewrotne, czy obrzydliwe, żeby zechciał je wziąć na siebie. Jezus zanurza się w nich cały, a do wzdrygającego się Jana mówi „Pozwól”. I tak samo przy spowiedzi lub oddając ostatnie tchnienie – wystarczy pozwolić Mu być Zbawicielem.

2. Wesele w Kanie
Bóg nie rozróżnia ludzkich problemów na ważniejsze i nieistotne. Dzieli po prostu je na te, do których jest zapraszany i te, w których zostawia się Go czekającego za drzwiami.  Jednakowo odpowiada na prośby dziecinne i błagania w sprawach życia i śmierci, jeśli tylko płyną z oczekiwania pomocy i zaufania, że odpowiedź Boga będzie tą najwłaściwszą. Bóg zawsze z uwagą słucha człowieka, ale łaska, która jest odpowiedzią na modlitwę, ma szansę działać tylko wtedy, kiedy człowiek (po)słucha Boga. 

3. Głoszenie Królestwa i wzywanie do nawrócenia
Słuchając Jezusa można mieć wrażenie, że nie ma innego problemu w życiu, jak pojednanie z nadchodzącym Bogiem. Tymczasem życie składa się z tylu spraw nie cierpiących zwłoki. W ciasno ułożonym kalendarzu i między piętrzącymi się zobowiązaniami zwyczajnie nie ma miejsca na chodzenie koło rzeczy tak nieuchwytnej. Dopiero choroba, specjalna łaska lub śmierć pokazują, że życiowe problemy są domkiem z kart, który rozsypuje się przy najlżejszym podmuchu wieczności. I okazuje się, że jedyną rzeczą, o którą naprawdę warto się martwić, jest własne i innych zbawienie – bo ono stanowi o wieczności.

4. Przemienienie
Co Bóg myśli o człowieku, widać najpełniej w Jezusie Chrystusie. Drugi Adam nie jest spełnieniem jakiegoś-tam człowieczeństwa, ale konkretnego – mojego. Kiedy ma się tego świadomość, niewypowiedziane piękno przemienionego Jezusa pociąga, zachwyca, ale przede wszystkim fascynuje jako objawienie piękna i pełni człowieczeństwa, jakie Bóg przeznaczył dla mnie. To prawda, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało”, ale Jezus powiedział i pokazał tyle, że wystarczy mieć „oko do patrzenia” i „ucho do słuchania”, aby zatęsknić za spełnieniem Bożej obietnicy.

5. Ustanowienie Eucharystii
Bogu bardzo zależało, żeby nam nigdy nie zabrakło Chleba na życie wieczne: rozciągnął Ofiarę Krzyża, aż do Końca Czasów, żeby każdy mógł się żywić jej owocami. Ale spożywanie go to prawdziwy akt wiary, bo syci coś w tym życiu nieuchwytnego, czego okruchów Bóg pozwala wyraźniej doświadczać niektórym świętym: życie Boże w człowieku. Spożywając ten Chleb, człowiek zaprasza Jezusa, do swojej duszy, do swojego świata a nawet do swojego ciała. Można powiedzieć, że Bóg nie wychodzi do człowieka – On w niego wchodzi, żeby uświęcić i poprowadzić do wiecznej jedności ze sobą.


Tajemnice Bolesne:

1. Modlitwa w Ogrójcu
Bóg jako człowiek przemierzył ludzki lęk. Nie zostawił tej wstydliwej krainy bez swoich śladów, a są to ślady kolan i krwawego potu. Lęk nie jest potępiony, ale uświęcony modlitwą i łzami, które nie miały świadków, bo wszyscy spali. Bóg mądrze dozwolił na tę okrutną samotność, bo w niej każda ukryta trwoga człowieka odnajduje intymną jedność z Ogrójcem. A w tej jedności doświadcza ukojenia i wspiera się na niej, żeby wyjść naprzeciw Krzyżowi.

2. Biczowanie
To tylko złudzenie, że grzech nie pozostawia żadnych śladów. Na plecach i bokach Wcielonego Słowa zostawia najprawdziwsze rany. Wcielone zbawienie to także realny ból i fizyczne cierpienie, niekończąca się seria palących jak ogień razów, rozrywających mdlejące ciało. Jeśli chodzimy po tej ziemi nieświadomi straszliwej siły grzechu, to tylko dlatego, że Jezus osłonił nas swoim Ciałem.

3. Ukoronowanie cierniem
Oto Król. Oto korona. Oto człowiecza chwała. Bóg podążając za człowiekiem dosięga go w poniżeniu, w jego prawdziwym i opłakanym stanie. To głęboki i niepojęty cud, że w ciele upodlonego Chrystusa zniszczony i zbezczeszczony człowiek odzyskuje piękno. W obraz Ecce Homo można się wpatrywać tylko dlatego, że przedstawia on Jezusa. 

4. Droga Krzyżowa
Człowiek unika krzyża, uśmierza cierpienie, udaje, że go wcale nie ma. Albo też buntuje się i obraża na Boga, że ciężar życia nieraz przygniata do ziemi. Z drugiej strony tej drogi Jezus – bierze krzyż, dobrowolnie za nas przyjęty. I nie czekając na pierwszy krok człowieka, po prostu idzie za niego na śmierć. To jest obraz Drogi Krzyżowej. To jest także obraz naszego życia i śmierci. We wszystkim miłość Jezusa nas wyprzedza – i dzięki Bogu!

5. Śmierć Pana Jezusa na Krzyżu
Jezus uświęcił śmierć. Wprawdzie weszła na świat przez zawiść diabła, ale On przeszedł jej bramę i swoim przejściem ją odmienił. Dlatego nie przed samą śmiercią należy drżeć, ale przed tym, żeby nie umrzeć nieumiejętnie. Umiejętnością jest rozpoznanie swojego umierania w umieraniu Chrystusa. Dla tego momentu i dla tej umiejętności warto poświęcić wiele, a nawet wszystko z życia. Tylko taka śmierć jest błogosławiona życiem wiecznym.


Tajemnice Chwalebne:

1. Zmartwychwstanie
Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, bylibyśmy rzeczywiście godni pożałowania, bo wszystkie skarby lokujemy w Niebie. Gdyby było dla nas zamknięte lub gdyby nie było go w ogóle, stracilibyśmy jedyny czas, jaki mamy. Tymczasem Chrystus zmartwychwstał równie prawdziwie, jak żył i umarł. To nie jest zwykłe świadectwo „Kogoś z Tamtej Strony”, ale dowód na to, że walka z grzechem i śmiercią została już wygrana i – jeśli trwamy w Chrystusie – możemy pewnie kroczyć ku życiu wiecznemu.

2. Wniebowstąpienie
Budowanie raju na ziemi jest niechrześcijańskie. Droga, którą Jezus wyznaczył, z życia do śmierci i znów do życia nie kończy się tutaj, ale pnie się w górę i poza nasze możliwości – po to, aby wyczekiwać Jezusa zstępującego  w chwale. To życie jest zawsze tylko miejscem pielgrzymki i walki ze złem. Miejsce spełnienia i zamieszkania niknie w górze za obłokiem Bożej tajemnicy.

3. Zesłanie Ducha Świętego
Ta chwila to urodziny Kościoła Świętego, ten zaś jest pięknym obrazem troski i pieczołowitości, z jaką Trójca Święta otacza człowieka i ludzkość. Rodzimy się i umieramy pojedynczo, ale zbawiamy się w misternej gęstwinie relacji, modlitw, pokut, postów, dobrych czynów pełnych miłości i skruchy. Zakryta przed naszymi oczami, a objawiana czasem mistykom jest dziełem Ducha Świętego, który rozpala i podsyca miłość w Kościele, aby nie zginął nikt z tych, których Ojciec dał Synowi.

4. Wniebowzięcie
Święta Teresa od Dzieciątka Jezus mogłaby się nazywać Teresą od Wniebowzięcia, bo ufała, że Bóg wyciągnie po nią ręce i wciągnie swoje bezradne dziecko do Nieba.  Maryja – choć najczystsza i cała piękna – pierwsza sięgnęła Nieba w windzie Jezusowych ramion. O radosna bezradności i czysta pokoro wyciągniętych ramion. W Maryi uniesionej do Nieba jaśnieje chwała i świętość, która od początku do końca nie jest niczym innym, jak łaską Boga.

5. Ukoronowanie Maryi na Królową nieba i ziemi
Bóg cały jest dla człowieka, tak jak Niebo i ziemia. Tylko z miłości i łaski. To właśnie czytamy w ukoronowaniu Maryi: w hołdzie, który składa Jej całe stworzenie i w chwale, którą otacza Ją Trójca Święta. W chwale Królowej Nieba i Ziemi jaśniej widać odblask odwiecznej myśli, z którą nas stworzył, odkupił i przeznaczył dla siebie sam Bóg.

31 października 2010

i odpuść nam nasze winy jako i my...

Módlmy się za zmarłych, to i nam ktoś z żywych pomoże, kiedy będziemy potrzebować ulgi w czyśccu.

Przez ten tydzień mamy możliwość uzyskania odpustów zupełnych TU WIĘCEJ O TEJ MOŻLIWOŚCI

Jednak takich możliwości - wcale nie takich trudnych do zrealizowania - uzyskania odpustów zupełnych i cząstokwych jest znacznie więcej. To jest bardzo cenna duchowa jałmużna, która nas niewiele kosztuje, a komuś przynosi niewypowiedzianą ulgę i szczęście. TU WIĘCEJ O SAMYCH ODPUSTACH.

Gdyby jednak ktoś potrzebował przekonania, że naprawdę warto ulżyć duszom cierpiącym w czyśccu, to może jeszcze parę tekstów TUTAJ
i można tez zajrzeć TUTAJ (aczkolwiek nie miałam czasu przejrzeć wszystkiego - przypominam, że nie ma obowiązku wierzenia w ojawienia prywatne, choć niektóre mogą przynieść prawdziwy pożytek duchowy :) )

27 października 2010

Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii

Zupełnie zapomniałam się zareklamować... ;) Na temat misji wymądrzam się w październikowym "Różańcu":


Myśl ta gryzła mnie przez lata: Ludzie, którym chcę głosić Chrystusa, nie chcą Go ani znać, ani być przez Niego zbawieni. Dlaczego więc Bóg posyła mnie na misje? Dlaczego pragnę jechać na misje? Po co pchać się tam, gdzie mnie nie chcą? Te dwa pytania zrodziły się we mnie jakieś dwanaście lat temu, kiedy zakochałam się w Bliskim Wschodzie.  

Nowina – Dobra czy własna? 

Trudno jest Kościołowi wytłumaczyć się z misji głoszenia Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego. Współczesny człowiek wolałby raczej umieścić Kościół obok innych religii na półeczce w wielkim supermarkecie świata. Co więcej, najlepiej, żeby chrześcijaństwo było – jak to się w języku informatycznym mówi – kompatybilne z innymi religiami i filozofiami. No i ważny jest sukces. Jeśli już koniecznie Kościół musi głosić Dobrą Nowinę, to powinna być ona atrakcyjna i skuteczna; powinna być receptą na sukces.

Tymczasem misja Kościoła zupełnie nie spełnia tych oczekiwań. Można powiedzieć, że zawsze była niepopularna: „Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą” (1 Kor 1, 21-24).

Niektórzy próbują coś majstrować przy Ewangelii tak, żeby bardziej pasowała do wielkiego supermarketu religii, ale ich nauka przestaje być wypełnianiem misji Kościoła. Mówią tylko we własnym imieniu, głoszą własną „nowinę”. Są i tacy, którzy dają się przekonać, że dzisiaj nie wypada „narzucać” innym religii przez misje. Jednak prędzej czy później mają poważne problemy ze swoją własną wiarą: albo ją tracą, albo wykoślawiają. Prawda jest taka, że jeśli Kościół, chrześcijanie, przestaliby głosić Jezusa Chrystusa takim, jaki jest, przestaliby być sobą, a po pewnym czasie zniknęliby z powierzchni ziemi. 

Być znakiem… zapytania 

Kiedy próbujemy wytłumaczyć, dlaczego głosimy Jezusa Chrystusa całemu światu, zwykle przychodzą nam na myśl słowa Jezusa: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28, 19). To prawda, mamy obowiązek czynić to, co nakazał Jezus, do końca świata. Św. Paweł mówi nawet: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” (1 Kor 9, 16). Misjonarze zauważają, że Pan Bóg błogosławi za hojność i ten Kościół, który wysyła wielu misjonarzy, najczęściej ma wiele nowych powołań, a ten, który myśli tylko o sobie, szybko odczuwa ich brak.

Ale misyjność to nie tylko suchy obowiązek. To coś znacznie bardziej tajemniczego i w pewnym sensie nieokiełznanego. Wystarczy wspomnieć reakcje osób, z którymi stykałam się w czasie nauki w londyńskim college’u: Hassan z Tunezji miał dużo pytań odnośnie do Kościoła katolickiego i innych wyznań chrześcijańskich, Miriam z Bangladeszu intrygował mój zawsze jednakowy strój, Jana z Czech drążyła temat Pisma Świętego i możliwość poznania Boga, Koreańczyk Kim, mimo iż jest buddystą, był zainteresowany możliwością odpuszczenia grzechów. Nie starając się nawet o to, sama w sobie jestem znakiem zapytania dla innych, bo okazuje się, że nie można wobec Chrystusa pozostać obojętnym, kiedy znamy się już wystarczająco długo. Chrystus jest rzeczywiście najgłębszą odpowiedzią na pytania i niepokoje moich kolegów i koleżanek. 

Miłość, która przynagla 

Istnieje też druga strona misji, a właściwie samo źródło. Żeby je zobaczyć, trzeba zejść do serca Kościoła: do miłości Trójcy Świętej, a konkretnie do Jej pragnienia, aby każdy człowiek został włączony w Jej miłość. Trzeba byłoby mistyka, żeby opisać żar tego pragnienia. Doświadczenie nawet jego odrobiny sprawia, że chrześcijanin – misjonarz będzie zdolny do największych poświęceń, żeby tylko zdobyć jakąś duszę dla Jezusa. Nigdy nie zgodzi się na położenie największego szczęścia tutaj na ziemi, a nieogarnionego w niebie, jakim jest życie życiem Jezusa Chrystusa, na półce wraz z innymi „produktami religijnymi”. Nie pozwoli mu na to jego miłość do Jezusa Chrystusa, który pragnie – poprzez misjonarzy – przyciągnąć do siebie każdego człowieka.

Trzeba na koniec dodać, że działania, głoszenie, rozmowy i spotkania to zaledwie początek. Nie byłyby one tak skuteczne, gdyby nie czerpały ze skarbca Kościoła, jakim są modlitwy i cierpienia znanych i nieznanych świętych ofiarowane w intencji misji. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus zrozumiała to doskonale, odkrywając swoje miejsce w sercu Kościoła. Ja, znając opowieści wielu misjonarzy, a sama stawiając pierwsze kroki na węgierskiej ziemi, mogę powiedzieć, że jeżeli jesteśmy zdolni nieść imię Jezusa Chrystusa na krańce ziemi, to tylko dzięki miłości Trójcy Świętej i mocy modlitwy tych, którzy o nas pamiętają. Bo misja Kościoła jest także tajemnicą wymiany duchowych darów, którą – mam nadzieję – w całej okazałości poznamy w niebie.

9 października 2010

Nie wystarczy przeżyć

Mówią, że kryzysy są potrzebne w życiu duchowym, że wzmacniają wiarę i powołanie, jeśli się tylko dobrze je przeżyje. I jest to prawda: to tak, jak z drzewem, które dopiero opierając się wichurom nabiera mocy i kształtu. Nie raz obiło się mi o uszy powiedzenie: „Co nie zabije, to wzmocni”. Piękno i życie kształtuje się w starciu z oporem materii, ale czy to samo dzieje się z wiarą? Chciałoby się powiedzieć, że tak: Wystarczy stawić czoła trudnościom, przetrwać ciężki czas, przezwyciężyć słabości, dojrzeć po życiowych burzach, a nagrodą za determinację i wytrwałość będzie silna wiara.

Wydaje mi się jednak, że to równanie wcale nie jest takie proste. Obserwując historie wielu ludzi, mogę powiedzieć, że można przeżyć kryzys – i to dobrze – wzmocnić się, dojrzeć, nabrać mądrości życiowej, a wiarę wciąż mieć tak wątłą, jakby się żaden kryzys nie zdarzył. Dlaczego? Czy Boży system wzmacniania wiary ma jakieś słabe strony?

Kryzys stawia przed koniecznością budowy domu: albo od fundamentów, albo ulepszenia konstrukcji, albo postawienia dobudówki. Nie daje jednak ani narzędzi ani budulca – te wybieramy sami. Dlatego, jak mówi św. Paweł, możemy budować „ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drzewa, z trawy lub ze słomy” (1 Kor 3,12); możemy zakładać fundament na skale, lub stawiać na piasku.

Dużo zależy od tego, jak widzę kryzys. Jeśli rozgrywa się on dla mnie tylko na płaszczyźnie psychicznej, to – naturalnie – jako budulca użyję własnej osobowości, jako narzędzi: psychologów lub psychiatrów, terapii i sesji. I będę chciała wyjść z kryzysu mocniejsza, bardziej stabilna uczuciowo, asertywna i dowartościowana. Tym też będę mierzyć mój postęp, moją dojrzałość, a nawet czasem stan mojego powołania. Tylko, czy słusznie? Wiara nie jest tylko sprawą emocji, uczuć, czy równowagi psychicznej. To, co osiągnę, to równowaga psychiczna i nic więcej.

Żeby kryzys stał się katalizatorem wiary, musi być przede wszystkim rozpoznany jako „Boży system wzmacniania wiary”, lub co najmniej jako dar dany przez Boga. Nie zmniejsza to bólu, często wcale nie pomaga lepiej się poczuć i nie podaje prostego wyjaśnienia, co się dzieje, dlaczego tak, dlaczego ja, itp. Co więcej, gwarancja tego, że kryzys „zadziała”, leży w nieustannym dialogu z Bogiem, w wiernym trwaniu między zaufaniem a zwątpieniem z twarzą zwróconą w Jego stronę aż do końca. Jeśli zależy mi bardziej na Bogu, niż na własnym zdrowiu i jeśli pragnę Go goręcej, niż wyjścia z kryzysu, to On mnie w swoim czasie i swoim sposobem z tego wyprowadzi, wyposażoną w prawdziwą moc duszy.

 Nie chcę przekonywać do lekceważenia chorób, czy trudnych okresów w życiu. Wręcz przeciwnie, chciałabym traktować je z największą powagą – tak jak zrobił to św. Franciszek:
Proszę chorego brata, aby za wszystko składał dzięki Stwórcy; i żeby pragnął być takim, jakim chce go mieć Pan: czy to zdrowym, czy chorym, bo tych wszystkich, których Bóg przeznaczył do życia wiecznego, przygotowuje przez ciosy doświadczeń i chorób, i przez ducha skruchy, jak mówi Pan: Ja poprawiam i karcę tych, których miłuję. I jeśli któryś [brat chory] denerwowałby się lub gniewał na Boga lub braci, albo natarczywie domagał się lekarstw, nazbyt pragnąc ratować ciało, które i tak wkrótce umrze i jest nieprzyjacielem duszy, czyni to pod wpływem złego i jest cielesny i zdaje się, jakby nie był spośród braci, bo bardziej kocha ciało niż duszę.

(Reguła Niezatwierdzona 10,3-4)

27 września 2010

Trollowi Blogosfery... (odc. 2)

Czyli: dlaczego chrześcijańskie gesty nie są małpowaniem mudr?

Na pierwszy rzut oka można mieć wrażenie, że co najmniej dwie mudry są tożsame z popularnymi chrześcijańskimi gestami modlitewnymi. A że mudry są starsze, więc przychodzi myśl, że chrześcijanie – świadomie bądź nie – od wieków stosują to, czemu oficjalnie się sprzeciwiają.

Podpuszczona zaczepnym pytaniem Trolla Blogosfery, postanowiłam zwerbalizować i choć trochę uporządkować różnicę między gestami modlitwy chrześcijańskiej a hinduskimi mudrami, która odruchowo wydaje się oczywista, ale trudno tej oczywistości nadać konkretny kształt.

Zacznijmy od tego, czym jest i do czego dąży modlitwa chrześcijańska. Jest relacją między człowiekiem i Bogiem, który jest osobą. Daży zaś do pogłębienia tej relacji tak dalece, na ile jest to możliwe. Nie mówię teraz o „klepaniu paciorków”, ale o modlitwie wziętej na poważnie. Bóg jest nie tylko niedościgniony, nieogarniony i najdoskonalszy, ale także jest w tej relacji pierwszy: to On wychodzi z inicjatywą, choć w początkach modlitwy zwykle sobie tego człowiek nie uświadamia. Mimo to, człowiek pozostaje wolny: może na nią odpowiedzieć lub nie. Może chcieć rozwijać relację albo ją zignorować, czy też utrzymywać stały dystans (co w zasadzie jest niemożliwe, ale to temat osobny i tutaj zupełnie niepotrzebny).
Warto jeszcze dla naszych rozważań przypomnieć, że ten nieskończony i doskonały Bóg stał się człowiekiem, a wiec przyjął człowiecze ciało, człowiecze reakcje i w całkowicie człowieczym życiu wypełnił w sposób doskonały Boży zamysł odnośnie człowieka, a także (co jest oczywiste) nawiązał najdoskonalszą relację między Bogiem a człowiekiem. Mówię o tym dlatego, żebyśmy mieli w pamięci, że dzięki Wcieleniu i odkupieniu, człowiek nie musi się pozbywać swojego człowieczeństwa, swojej doczesności i zwyczajności, żeby wejść w relację z Bogiem.

Wracając do natury relacji z Bogiem: ponieważ szczytem relacji dla człowieka jest miłość międzyludzka, dlatego w kategoriach tej miłości opisuje się wszelkie sprawy związane z modlitwą i z relacją z Bogiem. Jest to wszystko, na co stać ludzki język w tym względzie. Dlatego też i ja przejdę od razu do tego „systemu opisu”.

Musimy sobie od razu miłość i modlitwę nierozdzielnie powiązać, żeby zrozumieć chrześcijańskie gesty modlitewne. W miłosci gesty są wyrazem, a nie katalizatorem uczuć. Przekazują drugiej osobie informację o moim stanie, moich zamiarach względem niej. Nigdy nie są pierwotne wobec miłości; to znaczy: nie da się przez określoną kombinację gestów wzbudzić, spotęgować, czy utrzymać miłości. Owszem, można dać wrażenie uczucia, rozpalić pożądanie, zawrócić w głowie, wzbudzić zaufanie (chwilowe), uwieść, ale to wszystko rozgrywa się na powierzchni, na płaszczyźnie uczuć, emocji; natomiast prawdziwa ludzka  miłość zagnieżdża się znacznie głębiej. 
Ta budzi się i rozwija się w czasie, przez podtrzymywany dialog z drugą osobą, przez szczerą „międzyosobową wymianę” tego, co jest bogactwem i ubóstwem i jednej i drugiej osoby. Oprócz tego umacnia się przez wspólne przechodzenie przez różne sytuacje życiowe, doświadczanie swoich własnych (i cudzych) granic, a przede wszystkim przez wierne trwanie przy drugiej osobie bez względu na okoliczności i przez przebaczenie.

Gesty są obecne przez cały czas, ale sa one jedynie wyrazem tego, co się dzieje między osobami. Są „językiem”. A że miłosć zawsze ma (choć trochę) charakter sekretny, więc i język nabiera takich cech. Może więc być tak, że gest dla postronnych osób nieznaczny, dla wtajemniczonych ma znaczenie ogromne, które ma swoją historię związaną z konkretnymi sytuacjami, deklaracjami, przyzwyczajeniami itp. Język ten nie jest jednak całkowicie sztuczny i wymyślony – wypływa z naturalnych odruchów wypełnionych konkretną treścią. Trudno np. odczytać pisanie sms-ów w trakcie słuchania przyjacielskich zwierzeń jako wyraz współczucia i wsłuchania lub solidny kopniak jako wyraz równie solidnej miłości (choć to ostatnie mogłoby w wyjątkowej sytuacji być wyrazem troski o przyjaciela). 
Tak więc to gesty są przyporządkowane miłości, a nie miłosć gestom, ponieważ te mogą być wieloznaczne: np. choćby objęcie ramieniem może być nośnikiem współczucia, braterstwa, radości z przebywania razem, pożądania, lęku, chłodu, dystansu, rutyny, konwencji, obrony, pocieszenia, dominacji, pobłażliwości, protekcjonalności a nawet agresji – wszystko zależy od tego, jaki „komunikat” chcemy nadać. Przychodzi mi na myśl pewne ćwiczenie „teatralne”, gdzie przez zwykłą czynność, jak np. odkręcenie kurka z woda, trzeba pokazać widzom swój nastrój.

Z drugiej strony gesty mają swoje konwencje, stopnie dopuszczalności kształtowane przez kulturę i tradycję, które warto poznać i szanować, szczególnie jeśli chce sie nawiązać głębszą relację z kimś wychowanym w odmiennej kulturze.

Weźmy jeszcze trzecią stronę: w konkretnej „mikro” sytuacji gesty mają za zadanie wywołać odpowiednią atmosferę, aby ułatwić spotkanie albo żeby być lepiej zrozumianym. Popatrzmy na siebie ot, choćby przed trudną rozmową albo odwrotnie: przed powiedzeniem Bardzo-Ważnej-I-Radosnej-Wiadomości.

I tak jest z modlitwą chrześcijańską: ma ona wszelkie wyżej wymienione cechy gestów miłości.

Trzeba jedynie dodać, że nie jest to miłość „między równymi”. Im dalej posuwa się relacja z Bogiem, tym lepiej widać, jak bardzo przewyższa nas On w miłości – tu nie można się „zrewanżowac”; wkracza się po prostu w strefę pokory i adoracji. To dlatego znalazły zastosowanie średniowieczne i starsze gesty „feudalne”, wyrażające hołd, poddanie, zależność, małość wobec majesteatu, które w dobie mentalności rewolucyjnej wyglądają bluźnierczo. Myślę jednak, że jeśli jest na tym świecie ktokolwiek godny tego, aby przed nim się ukorzyć i zgiąć kolana, to z pewnością jest nim Bóg. Zresztą, w miarę rozwijania się relacji z Bogiem, takie gesty są... potrzebami ciała, które pragnie (i słusznie) brać czynny udział w życiu duchowym.

Mimo, że gesty modlitewne  – zwłaszcza w publicznej modlitwie całego Kościoła: Mszy św., Liturgii Godzin, w nabożeństwach publicznych – są określone, nie wymagają doskonałości technicznej (nie będziemy tu wchodzić w bogaty temat gestów celebransa, ministrantów, bo post urósłby do niebotycznych rozmiarów) – dłoni zlożonych tak a tak, palców przylegających do siebie tak a tak, pochylenia pod takim a takim kątem, skłonu na tyle i tyle centymetrów. Jedność gestów ma wyrażać jedność Kościoła – Oblubienicy Chrystusa, a nie np. kumulować pozytywną energię kosmosu (podczas poszukiwań w siecii znalazłam pewien uroczy schemacik, instruujący jak należy ustawić dłonie i pochylić kark, aby modlitwa była "wysłuchana", czyli energia dostała sie do którejś z czakr). Tym bardziej, w modlitwie prywatnej, mimo iz najczęściej używa się postaw spotykanych w liturgii, można używać postaw całkowicie „prywatnych”, które odzwierciedlają uczucia modlącego się i niosą treść modlitwy. Moga być zupełnie zwyczajne, ale  czasem przybierają zupełnie nieoczekiwane formy. Weźmy św. Franciszka, który w swoim czasie modlił się przez taniec i udawanie gry na skrzypcach, kiedy indziej, rzucił się w śnieg i ulepił bałwany, wyszydzając dręczącą go pokusę posiadania rodziny, czy - wreszcie - złożony chorobą, modlił się gorąco leżąc na posłaniu. 
Miłość i sekret ma swoje  wyjątkowe prawa w modlitwie chrześcijańskiej. Gest bywa też osłoną dla intymności tego spotkania. Tak więc pochylenie się, zamknięcie oczu, zasłonienie twarzy może być, oczywiście pomocą w skupieniu, może być jego oznaką, ale też może być po prostu ukryciem twarzy rozpalonej miłością do Boga lub wielkim cierpieniem, jakie jest Mu właśnie w tej chwili powierzane.

Zupełnie inaczej ma się rzecz z mudrami. Te są techniką, mającą za zadanie wprowadzić ciało w określony stan, skumulować w odpowiednim miejscu energię itp. I mają to czynić przez samo ich wykonywanie. Rzecz więc zrozumiała, że trzeba je wykonać odpowiednio i dokładnie. To jest trochę analogiczne z ćwiczeniami rozwijającymi określoną partię mięśni. Trzeba je po prostu dobrze zrobić, a wtedy, za jakiś czas możemy spodziewać się konkretnych efektów.

I tutaj znajdujemy odpowiedź na dwa pytania:
1. dlaczego gesty chrześcijańskie nie są zakamuflowanymi mudrami,
2. oraz dlaczego nawet nieświadome powtarzanie gestów (myślę, że chodzi tu głównie o bezmyślną modę na jogę) jest niebezpiecznym oddawaniem czci obcemu bóstwu czy uczestniczeniem w obcym kulcie (jeśli akurat w jakimś systemie nie ma bóstwa).

Niech odpowiedzią na pierwsze pytanie będzie przyłożenie mudr do rzeczywistości relacji i gestów miłości: z mudrami jest tak, jakby ktoś twierdził, że obejmując daną osobę pod kątem 50 stopni w stosunku do własnego ciała (w w ramieniu) oraz 35 stopni (w łokciu) i dalszych 35 stopni w nadgarstku, ze złączonymi palcami wskazującym i środkowym oraz serdecznym i małym, zachowując siłę nacisku równą 3 kg wywoła w osobie obejmowanej stałe uczucie pokoju i bezpieczeństwa, zaś powtarzając ten gest regularnie, otworzy i uaktywni w sobie i w niej ośrodek miłości, niezależnie od jego czy jej woli.

Odpowiedź na drugie pytanie wymaga poważnego potraktowania mudr i w ogóle jogi. Tu, mogę powiedzieć, że my Europejczycy, możemy się poszczycić wielką naiwnością i bezmyślnością, traktując joge jako zespół ćwiczeń fizycznych, ewentualnie psycho-fizycznych. Potwierdzają to wielokrotnie Hindusi, w tym moja współsiostra, z którą rozmawiałam o naszej dyskusji. Przyjmujemy do wiadomości to, że jest to starożytny system ćwiczeń, ale nie przyjmujemy już do wiadomości, w jakim celu został opracowany. Zgadzamy się, że jest efektywny w sferze, którą możemy sprawdzić i w którą wierzymy (moja siostra zwracała uwagę, że ludzie zgłębiający jogę, medytację buddyjską i tym podobne, nie mają wiary ani żywej relacji z Jezusem, a więc jest w nich pustka, którą zapełniają zakamuflowanym w "nieznanych siłach" Jego przeciwnikiem). Natomiast nie zwracamy uwagi i nie zadajemy sobie logicznych pytań odnośnie sfery, która jakoby nie istnieje lub miałaby być zupełnie niegroźna i poddana naszej woli. Joga rzeczywiście działa, ale działa realizując cel, do którego została utworzona. Jest częścią hinduizmu, czy tego chcemy, czy nie.

Kiedy przeglądałam publikacje dotyczące jogi, przyszła mi myśl, że dla nas Europiejczyków jest to taka współczesna wersja magii czynionej na samym sobie. Otwieranie się na moce, które mają we mnie słuzyć moim celom. 
Wykonywanie ćwiczeń jogi, przyjmowanie określonych postaw, gestów, spełnia w niej swoje zadanie, ponieważ wystarczy po prostu to wykonywać – tak to zostało skonstruowane. Nieświadomośc w tym względzie nie polega na tym, że w ogóle i jakkolwiek złożę ręce do modlitwy, ale że praktykuję pewne ćwiczenia, nie zdając sobie sprawy albo ignorując ich właściwą wymowę, działanie i cel.

Nie wiem, czy udało mi się wyjaśnić, na czym polega ta różnica. I tak post wyszedł nieludzko długi, choć wiem, że nie napisałam wielu rzeczy, które mogłyby tutaj być pomocne... Polecam jeszcze artykuł Dariusza Pietrka o jodze i chrześcijaństwie.

Na koniec jeszcze odniosę się do „braku pewności zbawienia”, którą zagubiłam odpowiadając na pytania  w pierwszej części. Otóż moim zdaniem, ponieważ znam zjawisko, o którym mówi pan Tekieli, jest to po prostu nieścisłość. Chodzi o to, że osoba doświadcza nie „braku pewności zbawienia”, ale pewność braku zbawienia. Jest to przeświadczenie, że cokolwiek się nie stanie i tak jest się już potępionym, a wszystko w życiu jest już stracone na wieki. Szatan przez takie dręczenie prowadzi duszę pozbawioną wiary do rozpaczy (podobne udręki mogą przeżywać mistycy, z tym że w ich przypadku – ponieważ posiadają mocną wiarę – kuszenie do rozpaczy ponosi porażkę i tylko wzmacnia zaufanie Bogu ponad wszystko, nawet ponad przekonania własnego serca). Jest to też broń, której używa wobec duszy, która chce wrócić do Boga – jeśli uda mu się ją przekonać, że rzeczywiście miłosierdzie Boga nie jest nieskończone, a w jej przypadku szczególnie – to dusza wraca do szatana, do swojego opłakanego stanu dodając zgorzknienie domniemanym odrzuceniem ze strony Boga. 
To jest to, co zawierało się w słowach „brak pewności zbawienia” (przypomnę, pan Tekieli jest dziennikarzem, nie teologiem ;) ).

I to chyba tyle na ten temat... :)

15 września 2010

nabor do tylnej strazy Papieza :)

Zanim nastapi kontynuacja naszego tematu z pierwszego odcinka, jako zdeklarowana papistka i ratzingerystka, a takze jako byly mieszkaniec Londynu, goraco zapraszam wszystkich czytelnikow do duchowego wspierania wizyty naszego Ojca Swietego w Wielkiej Brytanii, (od 16 do 19 wrzesnia). Przy takiej fali protestow, skandali i (co najmniej) faux pas ze strony brytyjskich organizatorow,tudziez wslawionej skadinad pewnej znanej brytyjskiej stacji telewizyjnej, nieodparcie cisnie sie przekonanie, ze papieska wizyta jest niezwykle wazna w walce o dusze Brytyjczykow! Zatem zapraszam! 
(A sama bede takze wspierac, jak umiem, tych, ktorzy sie modla za Benedykta XVI).


MODLITWA ZA PAPIEŻA BENEDYKTA XVI  

Panie, który jesteś Źródłem wiecznego życia i prawdy, napełnij Twego pasterza Benedykta duchem odwagi i roztropności, duchem wiedzy i miłości. Spraw, by jako następca Apostoła Piotra i Zastępca Chrystusa, wiernie rządził ludem sobie powierzonym i przemieniał Twój Kościół w sakrament jedności, miłości i pokoju dla całego świata. Amen.

P/ Módlmy się za naszego Papieża Benedykta.
R/ Niech Pan go strzeże, Zachowa przy życiu, Darzy błogosławieństwem na ziemi i broni go przed nieprzyjaciółmi.
P/ Niech Twoja dłoń spocznie na Twoim świętym słudze.
R/ I na Twoim synu, którego namaściłeś.

Ojcze nasz…. Zdrowaś Maryjo…. Chwała Ojcu…

14 września 2010

Trollowi Blogowemu, ktoremu przypadkiem stalam sie matka nickowa, dedykuje... (odc. 1)

Zanim cokolwiek w temacie napisze, pragne przeprosic Czytelnikow za ten i przyszle posty, calkowicie odrabane od uroczych polskich kreseczek i ogonkow. Poki co, nie mam ochoty sciagac i instalowac polskiego ustawienia klawiatury w komputerze, z ktorego wprost wyziera wegierski i tylko wegierski...  
Wlasnie, tak przy okazji, polecam sie modlitwom Czytelnikow, bo od poczatku wrzesnia jestem szczesliwa mieszkana Budapesztu - to jest kraj mojego misyjnego poslania. Zmaganie sie z nauka wegierskiego jest, co prawda wazne i niezwykle zajmujace, ale tak naprawde przegralabym sromotnie te misje, gdybym nie pokochala i nie obdarzyla miloscia (z zyciem wlacznie) Wegrow i Wegry z takim rozmachem, jaki mial miejsce dwa tysiace lat temu na wzgorzu Golgoty. Bez laski Pana to oczywiscie i niemozliwe i wrecz zuchwale, dlatego to bardzo polecam Waszym modlitwom i siebie sama i Wegry wlasnie. A teraz - do dziela:  

(Post troche jakby osobisty, wzial sie z komentarzy do poprzedniego posta; ale mysle, ze chetnie przeczyta go nie tylko Troll Blogosfery...)


TB: Pozostaje tylko jedno pytanie: Czy widziałaś jak modlił sie pan Tekieli w pierwszej części do Ducha Świętego? Zaiste, ciekawe ma techniki.
- Tak, widzialam. Nawet po Twoich komentarzach jeszcze raz to obejrzalam. Musze powiedziec, ze mamy zupelnie inny sposob patrzenia, ale do rzeczy:

TB: (0:04 - 0:07) Najpierw widząc że zakonnik patrzy na parę sekund złożył ręce normalnie.

- Smiem twierdzic, ze jak zakonnik patrzyl, to pan Robert sobie zupelnie niepoboznie poprawial spadajace spodnie. Kiedy skladal rece do modlitwy, zakonnik wlasnie przestal patrzyc. Potem zakonnik sie znow patrzyl, pan Robert jednak najwidoczniej nie zorientowal sie w sytuacji, a zakonnik, co gorsza, w ogole nie wykazywal oznak zgorszenia, oburzenia, albo chocby zdziwienia. Czyzby nie zdarzyla sie nic takiego?...

TB: (0:08 - 1:13) potem zaraz je opuścił i przytknął do tułowia, nie na kształt gestu kapłana. Mnie się to raczej kojarzy z jakąś newage'owską techniką czerpania energii z kosmosu czy coś w tym guście. Gdzieś już coś takiego widziałem, ale nie wiem gdzie. Szukałem, googlałem nie znalazłem. W każdym razie w Kościele nie widziałem żeby tak ludzie się modlili.

- Rozumiem, ze moze Ci sie ten gest tak kojarzyc; ja akurat wole tradycyjne gesty liturgiczne, nawet w modlitwie prywatnej. Niemniej jednak, musze powiedziec, ze o ile na Mszy sw. w Polsce takiego gestu nie spotkasz, o tyle na spotkaniach Odnowy w Duchu Swietym tak; poszperalam i zamieszczam pare fotek – zeby bylo kolorowo na bialym… 
 Gest ten, z tego co wiem, jest interpretowany jako zaproszenie Ducha Swietego, prosba o Niego, otwarcie sie na Niego.
Wiecej jeszcze na ten temat w mini-wymadrzaniu sie na temat roznic w postawach modlitewnych, z ktorego chyba zrobie drugi odcinek.

TB: (1:14 - 1:48) Następnie (SIC!!!) splótł ręce w kształt jogińskiej mudry "strzała wadżra" - wszystkie palce splecione oprócz wskazującyh, te są wyprostowane. To akurat pamiętałem, bo mama mojej przyjaciółki praktykuje jogę, kiedyś przyszła i zaczęła sobie wyłamywać palce zachwalając że podobno dobrze działa na wątrobę, zaparcia i wybiela zęby. :D Rozśmieszyła mnie tylko, ale tą mudrę zapamiętałem. Mudra ta jest także opisana tutaj na samym końcu (z racji kiepskiego formatowania, radzę zaznaczyć cały tekst wciskając ctrl-a) http://www.tajemnicenatury.pl/3f.html wraz ze zdjęciem http://www.tajemnicenatury.pl/picks/mudra24.jpg

- No, musze niestety przyznac, ze „Wasc machasz jak cepem”…:) (musialam podlinkowac - taki  pojedynek...) Wiem, ze wedlug tej strony, ktora podajesz, mudra vajra wyglada bardzo podobnie do gestu Tekielego, ale tak sie sklada, ze sam Budda ma na temat tej mudry troche odmienne zdanie:

Poszukalam i znalazlam prawdziwa nazwe tejze mudry (to tak dla porzadku, jak juz sie tymi rzeczami zajmujemy…)
To mudra uttarabodhi. Moze znajoma niedokladnie zapamietala... na co jej wtedy zadziala? az strach pomyslec... :-D

TB: (1:48 - 2:00) Coś wykręca dziwnie te ręce, ale to już mogę ewentualnie uznać za normalny gest modlitewny.

- Moje wrazenia zachowania pana Roberta Tekielego podczas piesni do Ducha Swietego (prosze wlaczyc glosniki podczas ponownego ogladania, dzwiek przyda sie do wyjasnienia jednego z opisanych przez Ciebie fenomenow) sa takie, ze pan Tekieli probuje sie skupic, co nawet mimo wieloletniego doswiadczenia i modlitwy i pracy w mediach, nie jest takie proste, kiedy sie stoi na scenie „na zywo” (”na martwo” tez ;-P ). Stad tez zmiany pozycji modlitewnych – kiedy probujesz sie skupic, ale srednio Ci to idzie, najczesciej co jakis czas zmieniasz pozycje, gest, najczesciej polsiwadomie. Przy zmianach pozycji/gestow warto tez zauwazyc, ze zmieniaja sie one wraz ze zmianami melodii piosenki (tak na marginesie powiem, ze pierwsze moje wrazenie, kiedy ogladalam ten material przed publikacja, bylo takie, ze pan Tekieli myslal, ze po jednokrotnym przespiewaniu piosenka sie skonczy – a tu powtorka, upss…). Co do tego wykrecania rak… o tym jeszcze w drugim odcinku

TB: (2:00 - 2:20) Dopiero na koniec przyjmuje na chwilę pozycję kapłańską a przy 2:20, kiedy tekst modlitwy minął znowu składa na kilka sekund ręce normalnie jak hindus i katolik do modlitwy.

- O tym tez w drugim odcinku – zeby nie rwac sobie mysli :)

TB: I to wszystko jest dla mnie baaardzo dziwne.

- A dla mnie najdziwniejsze jest to, ze zajmuje sie tym postem od zupelnie niespodziewanej strony…

TB: Jak już mówiłem w innych rzeczach mnie przekonałaś, ale w kwestii składania rąk do modlitwy uważam, że w świetle tego co mówi o gestach pan Tekieli sama straciłaś swoje podstawy, bo nie argumentujesz tego tak rzeczowo i ładnie jak całą resztę. Każesz googlać i szukać. Otóż poguglałem…

- Dziekuje za diagnoze moich podstaw, jednoczesnie z przykroscia informuje, ze mija sie ona z prawda. Przykazanie pogooglania sobie bylo podyktowane wewnetrznym buntem, ktory mozna zwerbalizowac mniej wiecej tak: „Czy ten gosc nie ma internetu, nie mowiac o bibliotekach? Czy wszystkie informacje i wyjasnienia ja mu musze pisac? Niech sobie pogoogla, ja sie zamierzam wegierskiego uczyc, a nie za niego robote odwalac”. Ot, co: lenistwo zwykle i tyle.

TB: i znalazłem fragment:

"Złożenie rąk
Od XIII w. zaczął się rozpowszechniać nowy zwyczaj składania rąk z wyprostowanymi palcami. Zwyczaj ten praktykowany był tak w liturgii, jak i poza liturgię. Ten sposób składania rąk wywodzi się z frankońskiej formy składania hołdu zwierzchnikowi (tzw. homagium). Wasal ze złożonymi rękami występował przed swoim suwerenem, otrzymując od niego zewnętrzny znak inwestytury. Obrzęd ten wszedł do święceń kapłańskich, gdzie nowo wyświęcony kapłan swoje złożone ręce wkłada w ręce biskupa, przyrzekając mu i jego następcom posłuszeństwo i szacunek. W liturgii Mszy św. np. kapłan trzyma ręce złożone podczas procesji do ołtarza, podczas aktu pokutnego, hymnu Chwała na wysokości Bogu, wyznania wiary. Wierni składają w ten sposób ręce przy modlitwie, tak podczas liturgii, jak i poza nią."
http://liturgia.wiara.pl/doc/420686.Postawy-i-gesty-w-liturgii/9

- No przyznam, ze poszukiwania konczace sie na jednym fragmentcie troche mnie rozczarowaly.

TB: Świecki zwyczaj zaadoptowany przez Kościół w średniowieczu. Ale jak mówi pan Tekieli "nieświadome powielenie gestu wystarczy, by czcić obce bóstwa". Z tego wynika jasno, że od XIII w. czcimy najwyższą trójcę hinduizmu Brahmę, Sziwę i Wisznu. Dlatego uważam, że pan Tekieli sieje zabobon, albo przynajmniej "rzeczy nie do końca przemyślane".

- Alez my wcale nie powielamy tego gestu – mimo, ze dla przygodnego, a szukajacego dziury w calym obserwatora te gesty wygladaja identyczne, jest miedzy nimi gleboka roznica, ktora wyjasnie oczywiscie pozniej. Tekielemu chodzi o praktykowanie jogi „dla zdrowia” lub wymachiwanie rekami w satanistycznych gestach, zeby byc „cool”. Jak zapewne zauwazyles, ale zapomniales napisac, swiecki zwyczaj zaadaptowany w sredniowieczu wrasta w konkretna forme liturgiczna, obrazuje konkretna sytuacje modlitewna i nie jest bezmyslnym gestem, czynionym nieswiadomie, ale ma chrzescijanski charakter i znaczenie. Zeby bylo tak, jak zarzucasz, czyli ze „od XIII w. czcimy…” itd., musielibysmy sprowadzic ten gest z Indii, a nie od jakis Frankow. Wtedy musielibysmy sie rzeczywiscie zastanowic, czy aby wiemy, co robimy w czasie modlitwy… Zreszta, Twoja uwaga jest jak najbardziej sluszna, jesli chodzi o pospieszna i entuzjastyczna inkulturacje, ktora chce wlaczac do katolickiej liturgi np. tance liturgiczne – niestety, czesto jest tak, ze nie do konca wiemy, co robimy (pomijajac juz inne wzlgedy, o ktorych mozna sobie przeczytac chocby w "Duchu Liturgii" Ratzingera).
Wyjasnienie, dlaczego uwazasz, ze pan Tekieli sieje zabobon uwazam za wysoce niewystarczajace. Powod tego, moze byc dwojaki (a o trzecim nie wspomne :-D jesli chcesz wiedziec czemu, napisz na priv. ): albo nie do konca wiesz, czym jest zabobon, albo jestes niekonsekwentny w dowodzeniu ,inie doprowadzasz go do jasnych wnioskow i sie gubisz albo nie masz odwagi.

TB: I jeszcze co do zabobonów pana Tekieli, przekopiuje Ci interesujący fragment wywiadu, bo wiem, że lubisz tego kaznodzieję

- Lubie pana Tekielego, mialam nawet raz okazje sluchac go na zywo (zwialam natenczas z cwiczen na uniwerku, ale nie mam wyrzutow sumienia z powodow, ktorych upubliczniac nie bede; zreszta, byla to rowniez okazja posluchac na zywo p. Leszka Dokowicza) jako czlowieka, ktory wiele przeszedl i teraz bardzo madrze tym sluzy. 
Tu, przy okazji „kaznodziei”, rozprawie sie z Twoim… przecenianiem pana Roberta Tekielego. Tak, tak. Bo widzisz, w Kosciele Katolickim prawo do zobowiazujacego nauczania prawd wiary maja ci i tylko ci, ktorzy otrzymuja taka wladze, a otrzymuja ja z rak biskupow, ktorzy otrzymali ja od wczesniejszych biskupow, ktorzy z kolei od jeszcze wczesniejszych i tak dochodzimy do biskupow, ktorzy otrzymali wladze nauczania od apostolow, ktorym Pan Jezus osobiscie polecil glosic Ewangelie i dal im do tego moc i zeslal Ducha Swietego. Dlatego w Kosciele nie kazdy (nawet bardzo uczony teolog) moze sobie gadac co chce i podawac to jako prawde wiary (dotyczy to nawet pojedynczych biskupow, ktorym zdarza sie rozne glupoty plesc czy robic; ale o tym juz mowilismy). Nawet biskupi i papiez nie sa posiadaczami, ale straznikami i glosicielami wiary, wiec nie maja prawa niczego w niej zmieniac. 
Wracajac do terazniejszosci i naszego bohatera: pan Tekieli nie jest ani biskupem katolickim, ani nawet ksiedzem, czy diakonem, wiec nie ma sakramentalnej mocy gloszenia i wyjasniania Ewangelii – a to wlasnie jest zadanie kaznodziei w Kosciele Katolickim. Pan Tekieli jest czlowiekiem, ktory mocno sie w zyciu poparzyl, ale z tego wyszedl i teraz przestrzega innych, zeby sie nie dali tak poparzyc. To jest troche tak, jak z niektorymi pacjentami, ktorzy dlugo chorujac, a majac przy tym troche dociekliwosci, staja sie ekspertami od swojego (czy podobnych) przypadkow. I w tejdziedzinie sa bezcenni, bo zaden zdrowy nie opowie i nie przekona o sprawach zwiazanych z choroba tak, jak ten, ktory ta chorobe przeszedl. Jednak jego jezyk nie bedzie tak precyzyjny, jak lekarzy na sympozjum medycznym. I o tym trzeba pamietac: pan Tekieli nie jest teologiem i wcale nie probuje nim byc, dlatego traktowanie jego swiadectwa jako summy teologicznej jest… powiedzmy lagodnie bledem metodologicznym. 
Poza tym, nie musisz wcale wierzyc temu, co mowi pan Tekieli – nie jest dogmatem wiary; zdanie "Pan Tekieli ma zawsze racje, jesli pan Tekieli nie ma racji, patrz powyzej", choc trzeba od razu przyznac, ze ktorego egzorcysty bys sie nie spytal, bedzie Ci mowil mniej wiecej to samo. A to juz sa ludzkie i z doswiadczeniem (lekarze) i z realna wladza powierzona przez Kosciol do walki z szatanem.

TB: i na pewno jesteś ciekawa co ma do powiedzenia :D

Podczas dyskusji promującej najnowszy numer "brulionu" - pisma, które wylansowało najgłośniejsze nazwiska młodej literatury ostatnich 10 lat - jego szef, Robert Tekieli, powiedział na Zamku Ujazdowskim: Był czas, że czytałem tylko trzy książki. W swoim piśmie ogłosił m.in., że w tekstach Kazika znalazł tylko trzy nieprawdziwe zdania.
BOGNA ŚWIATKOWSKA - Jakie to były książki?
ROBERT TEKIELI - (śmiech) Dobre.
BŚ - Ale tytuły.
RT - Biblia, Dzienniczek siostry Faustyny, a trzeciej nie powiem.
BŚ - A te trzy nieprawdziwe zdania u Kazika?
RT - "Mieszkam w Polsce, coś tam meneli wielu, jutro spotkają się w kościele". To nieprawda, menele nie chodzą do kościoła. Jeśli ktoś tego nie wie, nie zna naszego kraju.
BŚ - Drugie?
RT - "Jutro, coś tam zabiją mnie za kształt mojego nosa". Nieprawda. W Polsce, jak sama dobrze wiesz, nikt nie zabija za kształt nosa. Maćka Chmiela ktoś tam napadał w autobusie, ale to nie dlatego, że miał taki a nie inny kształt nosa, tylko dlatego, że miał okulary. A ludzie,
którym się nie poszczęściło i nie trafili na studia, tylko do wojska, nie lubią studentów. Zabójca Tomka Jaworskiego to powiedział wprost. Poziom antysemityzmu w Polsce jest o wiele niższy niż np. we Francji. Jesteśmy poniżej średniej europejskiej i zawsze byliśmy. Żydzi do nas uciekali, mieli tu jedyną poza swoim krajem prawdziwą, autentyczną kulturę. Chasydyzm wydał naprawdę wielkie dzieła.
BŚ - A trzecie?
RT - Trzeciego nie powiem.
BŚ - Trzeciej rzeczy nie mówisz. Chciałam cię zupełnie poważnie zapytać o znaczenie, jakie ma dla ciebie trójka.
RT - Żadne. Numerologia była 2-3 tysiące lat temu pewnym przybliżeniem świata, ale w kręgu naszej cywilizacji powstała nauka. I nauka, i poezja służą do przybliżania prawdy, a te wszystkie odpitagorejskie czy jeszcze szamańskie dziedziny wiedzy przegrywają z nauką. Numerologia, jak wszystkie tego typu dziedziny, ma w sobie bardzo niebezpieczny chwyt. Z naprawdę dużym prawdopodobieństwem można np. powiedzieć, że ludzie, którzy robią dobre interesy, mają inne cyfry w dowodach osobistych, paszportach, od tych, którzy robią złe interesy. Mają inne numery telefonów i to mogę udowodnić sięgając do notesu. Ale to nie jest dowód na nic. Szamanizm, czarostwo, wicca, gnostycyzm, kabała, astrologia i wszystkie te dziedziny mieniące się zagubioną wiedzą, tu można wymieniać cały spis treści encyklopedii new age'u, one wszystkie mają jeden szkopuł. Kiedy zaczyna ci się wszystko zgadzać, pomagać w interesach: masz dwóch ludzi do wyboru i wybierasz tego, który ma lepsze cyfry w numerze telefonu, w pewnym momencie zaczynasz się zdawać nie na własne sumienie, nie na własną wolę, i w chwili, kiedy podejmujesz pierwszą moralnie złą decyzję, opierając się o tego typu
podpowiedzi, jest to pierwszy krok do zguby. Ja wykonałem kilkanaście kroków na tej drodze. Z Tomkiem Budzyńskim, prof. Andrzejem Wiercińskim, Jerzym Prokopiukiem i Lechem Emfazym Stefańskim zakładaliśmy klub Gnosis. Zbyszek Sajnóg doszedł do końca tej drogi, jest w sekcie Niebo. Wielu ludzi znam, którzy zajmowali się w swoim czasie poezją czy czymś tam i zaszli w różne taroty i inne tego typu inicjacyjne sprawy, no i na przykład umieją na odległość przesuwać przedmioty. No, ale koszta tego są dziesięciokrotnie większe.

Koniec cytatu. Jak widzisz gość ma poważny problem z wymienianiem trzeciej rzeczy w kolejności. Jednocześnie ze zręcznością godną polityka pytanego o podwyżkę podatków oraz obniżkę emerytur unika na ten temat jednoznacznej odpowiedzi. Numerologia nie ma dla niego żadnego znaczenia, ale trzeciej rzeczy w kolejności nie wymieni i nie powie dlaczego. Numerologia nie ma dla niego żadnego znaczenia, ale wciąż nie wiemy, jaka to była trzecia książka i trzecie kłamstwo Kazika.

- Ja nie widze, ze on ma „powazny problem z wymienieniem trzeciej rzeczy” – to jest jeden wywiad, ktorego lektura w calosci (no, niestety… musialam sie pofatygowac…) pokazuje, ze prowadzacy wywiad maja z gory upatrzone zalozenia, do ktorych chca dojsc. Przy okazji co raz widac takie „droczenie sie” – i to wg mnie jedna z takich akcji w tym wywiadzie. Czy zarchiwizowales jeszcze jakies inne numerologiczne zachowania pana Tekielego? Jesli nie, to pozostaje najprostsza interpretacja: ze pan Tekieli po prostu nie chce powiedziec, co jeszcze czytal, oprocz Biblii i czego jeszcze nie chcial powtorzyc za Kazikiem. Moze to ze wzgledu na tresc, moze z jakiegos innego… Jesli dalej nie daje Ci to spokoju, proponuje osobiscie sie skontaktowac; w kazdym razie miej na uwadze, ze proba „wkrecania” rozmowcy w upatrzone wczesniej slepe uliczki i podsuwanie wnioskow czytelnikowi to wytarta metoda dziennikarzy (naprawde, dziennikarstwo to jest zawod, ma swoje metody, a jak mowi krolewicz w bajkach kabaretu Potem, „idealy to piekna rzecz, ale ta siodma gora i siodma rzeka cholernie daleko…”) i warto byc troszke podejrzliwym nie tylko w stosunku do rozmowcy, ale i do prowadzacego wywiad.
A to, ze p. Tekieli z miejsca sie rozwija na temat numerologii jako takiej – to normalne. Kazdy zajmujacy sie jakims tematem ma taki odruch – ja tez mam takie tematy, na ktorych automatycznie sie rozkrecam ;)

TB: No dobra, to ostatni post trola blogosfery ;-) w temacie pana Tekieli. Odpowiedz chociaż na to, bo już sam nie wiem co sądzić o tym człowieku. Nie będę już dalej ciągnął tego tematu. Najpierw cytat:

"Gdy po trzynastu latach przystąpiłem do spowiedzi, mocno mnie wytrzepało. Od półtora roku zdarza mi się fizykalnie reagować na Eucharystię. Nie wiesz, co to znaczy spotkać się z kimś takim. Człowiek istnieje w czterech wymiarach. Ma serce, duszę, umysł i moc. Trzydzieści dwa lata żyłem będąc świadomym tylko trzech z tych wymiarów… Tak jakbyś uruchomił czwarte oko… poruszenia duszy…
Jeszcze długo to, co mówię, będzie wywoływało uśmiech. Ale za 10–15 lat nastąpi zmiana. Szkoły zostaną wyrwane z rąk ideologów oświeceniowych, świeckich kapłanów. I wróci średniowiecze, jedyny integralny okres w historii Europy. Wystarczy popatrzeć na gotyckie katedry… Nie ma piękniejszych rzeczy…
Źródło: wywiad Tomasza Platy, „Machina”, październik 1996."
Niepokoi mnie to, że w jednym zdaniu przekonuje ludzi o swej bliskości z Bogiem, by kilka słów dalej wprowadzić naukę, która jest odstępstwem od nauki Kościoła. Bo z tego co wiem to Kościół uczy, że człowiek ma duszę i ciało, tak? Więc... herezja? I o co chodzi z tym czwartym okiem?

- Tu znow sie powtorze: nie traktuj pana Tekielego jak teologa, bo on ani nim nie jest, ani nie pretenduje do takiego miana. Wiec nie przedstawia tu antropologii, tylko dzieli sie swoim doswiadczeniem, opisywanym tak po prostu. Herezji tu nie ma (sprawdzam zawsze materialy pod tym katem, na ile mi moje rozeznanie teologiczne pozwala; a i inni teologowie tez tu czasem zagladaja, wiec uwazamy, zeby badziewia tu nie szerzyc); jest luzny sposob wypowiadania sie. 
I tak: znasz historie pana Roberta? Wiec wiesz, ze „dysponowal” (pisze w cudzyslowie, bo ludziom tylko do pewnego czasu sie wydaje, ze moga to kontrolowac i miec nad tym wladze”) ponadprzecietna moca parapsychiczna. A wiec mamy „moc” w czlowieku. Swiadomosc „ciala” – nie ma z tym problemu, skad ja mial, prawda? „Serce” – to zycie psychiczne, nikt nie zaprzecza, nawet w takich srodowiskach, jakich sie obracal wczesniej pan Tekieli, ze czlowiek prowadzi zycie na poziomie psychicznym. Natomiast „dusza” – to sie wydaje wielu ludziom jakims teoretycznym wymyslem chrzescijanskich myslicieli. Tymczasem modlac sie, przystepujac do sakramentow, doswiadczasz, ze mozesz prowadzic zycie duchowe – cos znacznie glebszego i bardziej zywotnego, jesli moge tak powiedziec, i od „ciala” – zycia na poziomie potrzeb i mozliwosci cielesnych, i od „serca” – potrzeb i mozliwosci psychicznej natury czlowieka, i nawet od „mocy” – calego swiata zjawisk parapsychicznych, ktorych w swoim czasie doswiadczyl pan Tekieli. 
Tekieli nie mowi, z czego sklada sie czlowiek, tylko mowi w jakich wymiarach rozgrywa sie zycie czlowieka.
”Czwarte oko” – z tego, co wiem w jodze i ezoteryce, chodzi o otwarcie „trzeciego oka” (prosze, pogooglaj sobie, co?...). Tu Tekieli robi do niego aluzje, a mowiac o „czwartym” chce dac do zrozumienia, ze to wiecej, niz sie joginom snilo.

TB: Gdyby nie Ty, pojęcia bym nie miał, że jest ktoś taki jak pan Tekieli, więc skoro wniosłaś tą wiedzę w moje życie, to chociaż ją poprostuj, jeśli potrafisz, bo ja widzę 10 prawd i jedno kłamstwo, 10 słusznych uwag i jedno przeinterpretowanie. Jak łyżka dziegciu w beczce miodu.

- Zrobilam, co i  jak potrafilam.
Pan Tekieli – poki co – nie glosi badziewia, nigdy nie mozna do konca zycia byc pewnym siebie (pan Polak ongis byl czlonkiem Papieskiej Akademii Teologicznej, kiedy jeszcze byl ksiedzem Weclawskim), dlatego nie kanonizujemy za zycia, a po smierci jeszcze skrupulatnie sprawdzamy i czekamy na cud – znak „z tamtej strony”, ze wszystko bylo OK. Ale tez warto pamietac, do sluchania i przestrzegania czego Kosciol nas obowiazuje, a do czego nie. Pan Tekieli „z recyklingu” daje swiadectwo i sluzy doswiadczeniem, ostrzegajac innych i wyjasniajac do czego prowadza rozne zjawiska. Podobnie jak Leszkowi Dokowiczowi, nie trzeba mu wierzyc, ale sa powody, zeby myslec, ze jednak warto…

A wymadrzac sie na temat gestow modlitewnych bede w nastepnym odcinku – ten juz jest wystarczajaco dlugi, godzina tez jest jakas pozno-wczesna, a jutro od rana znow po wegiersku... 

Poza tym – musze sobie przeciez zapewniac ogladalnosc, przynajmniej Twoja… ;)

30 sierpnia 2010

znów trochę Roberta Tekielego

Jak zwykle ostrzeżenia, których - moim zdaniem - nigdy za wiele. Niedowiarkom polecam - poszukajcie, czy mówi prawdę, choćby "pogooglać"...

Konferencja wygłoszona na Max Festiwal:







A tu wywiad na Golgocie Młodych: