14 października 2009

Odtwórcza wierność

Felieton do gazetki. Ostatni skład - sentymentalnie się robi. Będę miała swoje 2000 znaków jako felietonista (no i naturalnie, jak nowa naczelna po starej znajomości będzie potrzebować jakiegoś szybko-gryzmołę).

Proszę o wybaczenie wszystkich, którzy nie znają subtelności dwudziestowiecznych przemian w życiu zakonnym i nie pojmą zuchwałości tego felietonu...
Publikuję jednak - bo może komu "tak ogólnie" przyda się do życia (niekoniecznie zakonnego, chrześcijańskiego wystarczy...)




Odtwórcza wierność

Wiele dzisiaj słyszymy o twórczej wierności. A ja – na przekór – chciałabym wystąpić w obronie wierności odtwórczej.

Czy nie jest to zaproszenie do zatrzymania się w biegu, zaprzestania poszukiwań nowych form i dróg? Ależ oczywiście, że jest. Nawet powiem więcej: jest sugestią do zawrócenia.

Czy nie jest to przypadkiem przeciwieństwem formacji i postępu na drodze życia duchowego? Śmiem twierdzić, że nie. Święty Franciszek nie powiedział przecież do braci: „zacznijmy od nowego”, ale „zacznijmy od nowa”, czyli to samo, tylko lepiej. No dobrze. Istotnie, powiedział tak. Jak więc miałaby przebiegać droga takiej odtwórczej wierności? Twórczość zawiera w sobie przecież dynamizm, rozwój, przekraczanie granic, poszukiwanie ciągle nowych sposobów, obszarów i środków wyrazu odpowiadania na Boże zawołanie. Człowiek, który cały jest zaangażowany w tworzenie, pogłębia i poszerza swoje człowieczeństwo, wzbija się wzwyż w realizacji swojego powołania. Cóż wiec może zaproponować odtwórcza wierność, oprócz zamknięcia w skorupie wzoru, działania w poprzek swojej indywidualności?

Czy nie tak właśnie wygląda śmierć duchowa?

Moja odpowiedź zabrzmi bluźnierczo dla współczesnego świata: Nie bardzo wierzę w twórcze możliwości człowieka w kreowaniu samego siebie i swojej relacji z Bogiem. Prędzej, czy później niezauważalnie grzech bierze górę nad szlachetnymi ideałami i staje się to „dzieło życia” karykaturą pierwotnych założeń. Zbyt niezmierzony jest Bóg, żeby wyciągnąć i chwycić Go ludzką ręka. Zbyt głęboka jest Jego miłość do mnie, żebym mogła ją zamknąć i otoczyć czułością w moim ludzkim sercu. Zbyt wzniosła jest Jego myśl o tym, kim mam się stać, żebym potrafiła wyrazić ją moim ludzkim słowem i dać jej istnienie człowieczym czynem.

Można powiedzieć, że moja wizja jest może i piękna, ale zbyt pesymistyczna w stosunku do człowieka. Jak ze szkoły św. Augustyna. Jeśli tak się ma sprawa z drogą człowieka powołanego, to może nie na nią wchodzić? – U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga. U Boga bowiem wszystko jest możliwe.

Odtworzyć w sobie Jezusa Chrystusa. To jest dla mnie odtwórcza wierność. Wzbudza we mnie tęsknotę zamknięcie wszystkich moich możliwości rozwoju w tej jednej Postaci. Pociąga mnie stagnacja, która polega na nieszukaniu niczego innego, jak tylko Jego. Fascynuje mnie wyzwanie, aby drobiazgowo odtworzyć w moim ciele, osobowości, spojrzeniu na świat, a nawet – choć wydaje się to szalone – odruchach serca, tego jednego Człowieka, który jest Bogiem. Marzę o tym, żeby On wziął w swoje przebite ręce moją indywidualność, żebym już nie żyła ja, ale On we mnie. To prawda. Nie ma co ukrywać, że porzucam pełnię życia na rzecz ścieżki ku śmierci. Jednak właśnie tak widzę istotę wszelkich działań i modlitw św. Franciszka: żeby odtworzyć w sobie Jezusa Chrystusa.

I myślę, że warto machnąć ręką na te wszystkie rozwoje i poszukiwania, a poświęcić życie na odtwórczą wierność. Mam nawet pewne powody, żeby przypuszczać, że Duch Święty zatroszczy się o wierność kopii Oryginału, aż do słów „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego”.

Zmartwychwstanie zaś, niech będzie dziełem „Tego, który Jezusa wskrzesił z martwych”.