1 lutego 2008

miłość i powołanie...

Jutro Dzień Życia Konsekrowanego...
Znów będę żerować na cudzej twórczości, żeby spróbować choć dotknąć tego ognia, który rodzi się z niepojętej chęci Boga, żeby stwarzać niektórych ludzi z myślą o... Sobie. 
Tak, wprawdzie każdy znajdzie spełnienie w Bogu, są jednak ludzie, którzy zostali już przy stworzeniu (ja przynajmniej, podpierając się Izajaszem, Jeremiaszem i paroma innymi, którzy tego doświadczyli) jakoś niewypowiedzianie naznaczeni, predysponowani do czegoś niewiadomego... 
Potem, żyjąc sobie spokojnie i nieświadomie, zostają nagle dosięgnięci przez Boga, w najmniej spodziewanym momencie, i przez całą resztę życia chodzą z rozdartą duszą.
Nie dziw się, że piszę w sposób tak dramatyczny o powołaniu. Jest to niezwykła właściwość wnętrza człowieka powołanego... Tak piękna, jak straszna. Tak prosta, jak niepojęta. Wreszcie tak rozpalająca ciało, jak kosmicznie przeogromna...
Ale - przy tej całej mistyce powołania - pozostaje się wciąż zwyczajno-szarym ( ;-P ) człowiekiem - z krwi i kości! I chyba o to właśnie Bogu chodziło... (gdy się Wcielał...)
Teraz pora, żebym wreszcie zostawiła cię sam na sam z Khalilem Gibranem... 

Khalil Gibran 

Jezus, Syn Człowieczy 
(fragment) 

Jan na Patmos 

Miłosierny Jezus

Jeszcze raz będę o nim mówił. Bóg nie dal mi zdolności krasomówczych, ale dał mi głos i płomienne usta. Chociaż więc jestem niegodzien doskonałej mowy, przecież przywołam na usta moje serce.
Nie wiem dlaczego, ale Jezus miłował mnie. Ja także Go miłowałem, bo podniósł mojego ducha wysoko, ponad moje możliwości i sprowadził do głębi, których nie byłbym w stanie zgłębić.Miłość jest świętą tajemnicą i dla tych, którzy miłują, pozostaje ona zawsze trudna do wyrażenia słowem. Dla tych jednak, którzy nie miłują, może ona wydawać się śmieszną złudą. 

Jezus wezwał mnie i mojego brata, kiedy pracowaliśmy w polu. Byłem jeszcze bardzo młody i moje usta znały zaledwie głos poranka. Lecz jego głos położył kres mojej pracy zaczął przymierze wielkiej młodzieńczej miłości. Cóż mi więc potem pozostało, jak iść i wielbić piękno tej godziny. 

Czy potrafisz wyobrazić sobie chwałę, której dobroć nie pozwala stać się zbyt chwalebną? Albo piękno, którego światło nie pozwala być zjawą? I czy w swoich snach potrafisz usłyszeć głos, który zawstydza jego własna miłość? 

Wezwał mnie, a ja poszedłem za nim. Tego wieczoru wróciłem jeszcze do rodzinnego domu, by wziąć ze sobą ubranie na zmianę. Powiedziałem do matki: Jezus z Nazaretu chce mnie mieć przy sobie. Odparła: Dziecko, trzymaj się zawsze jego drogi, tak jak twój brat. 

Poszedłem więc za nim. Jego woń stała mi się wezwaniem i rozkazem, zarazem jednak i wyzwoleniem. Bo miłość jest wielkodusznym gospodarzem dla swoich gości, dla nieproszonych jednak jej dom jest mrzonką i przedmiotem pogardy.