14 lutego 2008

kochać?... to wolno?

"Wyobrażamy sobie kochanków siedzących twarzą w twarz, a przyjaciół ramię przy ramieniu: oczy ich patrzą w dal. (...) Pragnienie czegoś poza przyjaźnią jest koniecznym warunkiem zaprzyjaźnienia się. Gdyby prawdziwa odpowiedź na pytanie: Czy dostrzegasz t samą prawdę? brzmiała: Nie , nie dostrzegam i nic mnie prawda nie obchodzi, chcę po prostu mieć przyjaciela, nie mogła by powstać żadna przyjaźń, (...) nie miałaby się wokół czego owinąć, bo przyjaźń musi posiadać swój ośrodek, choćby była nim pasja do gry w domino lub do białych myszy. Ci, co nic nie posiadają, nie mają się czym dzielić, ci, co nigdzie nie zmierzają, nie mogą mieć towarzyszy podróży" (C.S. Lewis)

Czemu dziś o przyjaźni, a nie o zakochaniu? Przeczytałam kiedyś, że przyjaźń jest najczystszą 
formą miłości, jej ostatnim stopniem. Chyba to prawda, bo kiedy zakochanie, czy pożądanie przekwitnie, to cóż za szczęście móc o ukochanej osobie powiedzieć: jest moim przyjacielem...
A w przypadku mojej miłości do spotkanego człowieka cała sztuka polega na tym, żeby od razu zmierzać prosto do przyjaźni... W sztuce tej miłości nie tylko wolno, ale i trzeba się nam, konsekrowanym, wprawiać. Bo jeśli nie taką dam, to żadną. A jeśli żadną, to po cóż istnieję?...