(ten tekst jest rzeczywiście początkiem mojego życia zakonnego - napisałam go na rekolekcjach kandydackich. Dostrugałam jeszcze prostą melodię i dzięki niej jeszcze dziś czasem na chwilę ożywa...)
glina
ja - glina
leżę na drodze
depcze po mnie
każdy przechodzień
ja - glina
i jest mi z tym dobrze
wciąż myślę
że kogoś obchodzę
ja - glina
wyrwał mnie człowiek
łagodne dłonie i oczy
ja - glina
ujęłam Go za serce
to Garncarz wiem na pewno
już leżę na kole garncarskim
już kręcę się w koło
a delikatne i piękne palce
rzeźbią mą duszę i ciało
ja - glina
nie jestem naczyniem
drogich kamieni i pereł
ja - glina
leżę ukryta
lecz wiem że On
pamięta i strzeże
znów leżę
na Jego dłoniach
pusta krucha i mała
podnoszą się Jego ręce i serce
jest we mnie
Krew i Ciało
(a to jakieś rekolekcyjno-postulanckie przemyślenia...)
Pustynia
przywiedziona na pustynię
puste myśli
puste serce
pusta pamięć
przez szpary duszy ucieka słońce
miało wypełnić
rozprasza
przepuść swą miłość
przez rany piasku
wypełnisz mnie Tobą-wodą
ufam
pustynnym pragnieniem
Egipt
spakowałam manatki
i nocą
wymknęłam się
sobie-faraonowi
za bramą czeka Bóg
cierpliwie
aż pozwolę Mu
uwolnić się
ze wszystkich drzazg
Egiptu
dopiero wtedy
wyruszymy razem
w drogę
do domu
stacja XI
chodź
wszystko gotowe
pal wbity w ziemię
czeka od wieków
trzy gwoździe
niecierpliwią się
ciężki młot przynagla
ból
amen
ból
amen
pójdź za mną
wszystko gotowe
pal wbity w ziemię
czeka od wieków
trzy gwoździe
niecierpliwią się
ciężki młot
przynagla
czy Mnie miłujesz
Ty wiesz Panie
ból
amen
ból
amen
(wprawki w medytację biblijną...)
rozesłanie dwunastu
następnie wyznaczył Pan mnie
i wysłał przed sobą
do każdego serca
gdzie zamierzał przyjść
idź
posyłam cię jak owcę między wilki
twoją obroną
jest runo miłości
nie bierz ze sobą trzosa
ani torby na podróż
nie bój się
że ziemia skaleczy ci stopy
gdy wejdziesz w czyjeś życie
powiedz: pokój tobie
pokój wypełni wasze dusze
uzdrawiaj trąd serc
i wołaj pokornym milczeniem
że za tobą
Ja Jestem który Przychodzę
por.Łk.12,38.40
mam przed sobą całe życie
rok miesiąc minuta lat pięćdziesiąt
uwolnię się z krępujących szat
przygotuję do uczty
będę czuwać
patrzeć w każdą sekundę
jak w pusty korytarz
-zaraz rozświetli się On
nasycę czekaniem każdy gest
każde mrugnięcie powiek
ruch ręki
słowo
krok
każdy przebyty kilometr
płynącej w żyłach krwi
zastygnie w przyjściu
a zastygnięty
znaczy dopełniony
roztańczy się w bezczasie
mam na razie
rok miesiąc minuta lat pięćdziesiąt
(tu już widać moją "chorobę" - tajemnicę żydowskiej duszy - do dziś nie rozwiązaną...)
zanim Szabat
zanim zapłonie siedem świateł
słońce nie spada w głąb ziemi
czerwienieje tylko od zachodu
czernieje na trzygodzinną wieczność
to znaczy światło weszło w ciemność
zanim zasiądą do stołu
drzewa nie łamią gałęzi
kwiaty nie opuszczają pąków
wszystko trwa jak zwykle
to znaczy jak nigdy
zanim wzniesie się modlitwa
krzyk wyszeptany z krzyża
cisza na dwa bezgłosy
De profundis bólu
to znaczy z wypełnienia
zanim popłynie haggada
wszystko się wypełnia
w skrupulatnym pośpiechu
umierania przez chwilę
to znaczy do końca świata
zanim chleb i wino
Żyjący rozdziera szatę
Izaak dopełnia ofiarę
za was i za wielu
to znaczy Bóg za człowieka
zanim Szabat
brama wieczności
otwarta dla Adama
kluczem hańby
to znaczy odkupienia
(cykl Ewangelii w czasie Oktawy Wielkanocnej - cały czas jeszcze postulat, czyli pierwsze dwa lata w klasztorze)
zmartwychwstał jak zapowiedział
(tak po prostu...)
***
(a tu już moja żydowska tożsamość w pełnym rozkwicie)
(następne Święta Wielkanocne; drugi rok postulatu)
I
Niewiasto czemu płaczesz
Kogo szukasz
Mario
nie zatrzymuj mnie
jeszcze nie
idź
powiedz braciom
widziałam Pana
i to mi powiedział
II
a gdy oni rozmawiali
On sam szedł z nimi
ale oczy ich
były niejako na uwięzi
zastaliśmy wszystko tak jak opisywały
lecz Jego nie znaleźliśmy
o nierozumni
jakże nieskore są wasze serca
wasze oczy i uszy
czyż Pismo nie wypełnia się już
czyż serce w nas nie pałało
gdy łamał je Słowem
jak chleb
III
a gdy rozmawiali
był z nimi
jak zawsze gdy rozmawiali
jak zawsze gdy był z nimi
jeszcze nie wierzyli
gdy był z nimi
pozwalał dotykać
istoty Słowa
pięciu ran
a gdy pozwalał poznawać
nie wierzyli z radości
jak zawsze gdy pozwala poznawać
czemu wątpliwości
nurtują wasze serca
wiarę zdobywa się przy każdym spotkaniu
IV
poszli łowić ryby
wrócić do początku
przywoływać początek
do czasu wypełnienia
nic nie złowili tamtej nocy
dzieci czy macie czym żyć
Niepoznany ucieleśnił słowo
A nikt nie odważył się
Zadać pytania Mojżesza
Który to już raz
jak Zmartwychwstały
przywraca nadzieję
V
owego dnia
przyszedł i stanął pośrodku nich
Pokój wam
(mimo drzwi zamkniętych z obawy )
oto Ja Jestem
który żyję i zbawiam
weźmijcie Ducha życia i przebaczenia
widzieliśmy Pana
(mimo serc zamkniętych z obawy )
nie uwierzę
jeżeli nie dotknę słowa
Pokój wam
(mimo serc zamkniętych z obawy )
oto Ja Jestem
który wierzę w ciebie
weźmijcie Ducha zamkniętych oczu i zawierzenia
Pan mój i Bóg mój
(mimo serc zamkniętych z obawy )
(tak po prostu...)
* * *
miłość jak kropla deszczu
jedna z miliardów
spadających na ziemię
jedna z tych
przez które przechodzi uśmiech Boga
i dotyka naszych serc
i otwiera tęczę
(wielkie wrażenie zrobiła na mnie obecność Papieża JPII w Yad Vashem, podobnie jak jego modlitwa pod Ścianą Płaczu i zachowanie Żydów)
prorok (Yad Vashem )
wyrósł przed nami jak młode drzewo
jak korzeń z wyschniętej ziemi
rozrósł się jak cedr Libanu
zasadzony na dziedzińcach Domu Boga naszego
ubogim głosił dobrą nowinę
więźniom wolność
niewidomym przejrzenie
smutnym pocieszenie
obwoływał rok łaski od Pana
nie miał wyglądu
aby nań popatrzeć
ani wdzięku
by się nam podobał
***
wtem zamilkł
a nam się zdawało
że śmierć grała jeszcze
a to życie
z nadmiaru Boga drżało
(a tu już moja żydowska tożsamość w pełnym rozkwicie)
* * *
Ojcze jeśli możliwe ...
oto ja
ciało z pokolenia Lewiego
krew z rodu Aarona
dusza z Miłosiernego
skazana na nieistnienie
wywieziona z płonącą opaską na sercu
zamykana w gettach samotności
zatruwana oparami rozpaczy
poślij mnie
ciało z pokolenia Lewiego
krew z rodu Aarona
duszę z Miłosiernego
do skazanych na nieistnienie
do wywiezionych z płonącymi opaskami na sercach
do zamykanych w gettach samotności
do zatruwanych oparami rozpaczy
ciał z pokolenia Lewiego
krwi z rodu Aarona
dusz z Miłosiernego
...jednak nie moja, ale Twoja wola
(następne Święta Wielkanocne; drugi rok postulatu)
* * *
(Maria pytana o przeżycia wewnętrzne )
(czyli list do pewnego kapłana )
I (pusty grób)
dwa dni temu
pogrzebano moją nadzieję
na grób wracam
koniecznie sama
najgłębiej od ludzi
najciemniej od dnia
najciszej od słowa
opustoszałe serce zapada w noc
II (czemu płaczesz)
samotna noc zapada w żal
o pustkę dzwonią łzy
nad moją rozpaczą
nad rozpaczą
nade mną
puste łzy zapadają w ból
III (kogo szukasz)
przepastny ból zapada w ciszę
szukanie po omacku
odwiecznie wydeptanej ścieżki
z obecności w ciszę
niezdarnie znajdowanej
z ciszy w obecność
IV (Mario!)
usłyszeć głos
pośrodku nocy żalu
na dnie bólu ciszy
usłyszeć głos
w głębi chwili
na wylot serca
usłyszeć głos
V(nie zatrzymuj Mnie)
głos wzbija się w światło
oślepiona zachwytem
wyciągam rękę
przeszyta wolnością
cofam rękę
światło wzbija się w wiatr
VI (udaj się do moich braci)
wiatr wzbija się w tajemnicę
niepoznanym szmerem
przewiewa przeze mnie
pomimo mnie
nie wraca bezskutecznie
tajemnica wzbija się w codzienność
VII (widziałam Pana)
w codzienność wracam
koniecznie z Kimś
najgłębiej przy człowieku
najjaśniej przy dniu
najciszej przy słowie
wypełnione serce kładę jak chleb
widziałam Pana
i to mi powiedział
(Wiąże się to z pewną moją znajomością i pierwszymi doświadczeniami dobrej woli walczącej ze słabością. Ale żadnych pikantnych szczegółów ta historia nie zawiera - po prostu z drobnych szczegółów potrafię złożyć dużo większą całość człowieka. Ale to nic szczególnego. Tak ma każda kobieta.)
tajemnica III bolesna
(czyli list do pewnego kapłana )
widziałam Jezusa
miał twoją twarz
ciernie wbite mocno w twoją głowę
po nich spływał boleśnie żal
oczy zaszklone bezradną niemocą
twarz zastygła w świętej rozpaczy
nie pytaj dlaczego tak
uczynił mnie twoja siostrą
nie żądaj wyjaśnień
przygwożdżenia do bezsilności Boga
tylko ty i On znacie dobrze
szkarłat winy i biel miłosierdzia
wiem tylko to
On w tobie cierpi
widziałam Jezusa
miał twoją twarz
(swoista synteza życia duchowego według Małgorzaty K. :) )
zaproszenie do tańca
najpierw stąpasz nieśmiało
z pustynnymi skłonami
raz na czterdzieści
zaproszenie do tańca
potem mdlejesz w obrotach
na cztery na osiem
na dziesięć krzyżowych ran
zaproszenie do śmierci
wreszcie spadasz w ramiona
i unosisz się lekko
ciche metrum jedności
zaproszenie do życia
(ech... chciało by się takim świętym być... takim czystym... już w postulacie nie miałam złudzeń co do moich możliwości w tym względzie)
* * *
święta Klaro jasna i czysta
znacząca światło drobnymi stopami
za ciemnomętnymi
do siebie nieprawdopodobnymi cieniami
-módl się do Boga za nami
(A tu historia, która miała kilka odsłon w moim życiu. To jest druga odsłona - w nowicjacie. Ostatnią, jak na razie najskuteczniejszą miała cztery lata temu. Omal nie zostałam Marią... tyle, ze poznałam zdanie Jezusa na ten temat i dalej spokojnie uwijam się w szarym wdzianku.)
* * *
a Jezus miłował Martę i jej siostrę Marię
Maria chodziła w ciężkim brązowym habicie
ze szkaplerzem
na głowie miała czarny welon
gdy siadała u Stóp
była jak góra Karmel czekająca
na zjawienie
a gdy wznosiła oczy żeby słuchać
wzbijała się w Słowo
tak że ziemia uciekała spod jej skrzydeł
Martę widywano wszędzie
krzątała się w lekkim szarym habicie
szperała w skałach na drogach
przeczesywała chwasty
nie mogło się zmarnować żadne ziarno
ugniatała je i piekła chleb
mówiono że nie mogła znieść myśli
że ktoś w zasięgu Jego głosu
mógłby chodzić głodny
poczułam na sobie wzrok Jezusa
pytał
miałam serce orła i skrzydła gołębia
zbyt słabe aby wzbić się za tęsknotą
przerwałam krzątanie
odpowiedziałam nadzieją
przymknął oczy uśmiechnął się
uniesie mnie na belkach rozpostartych
(lubię rekolekcje nad morzem... nigdy , idąc brzegiem morza, nie potrafię chodzić po piasku, bo przywoływanie morza jest dla mnie zbyt silne. Majowa temperatura wody nie potrafi mnie odstraszyć... dla mnie jest to nieodmiennie obraz pożądania Boga. Tak, pożądania, ponieważ pragnienie wydaje mi się za małym słowem na Jego głód człowieka i nieustanne zabiegi, żeby zwabić go do Siebie. Kojarzą mi się jeszcze słowa Psalmu: "Jesteś straszliwy i któż Ci się oprze...")
* * *
jeśli to Ty szukasz
i nie możesz się naczekać, natęsknić
napatrzeć, nawystawać na rozdrożach
nie możesz, to zstąp
po kroplę, którą upuściłeś w moją
przepaść; razem ze mną wstąp
w głębię; przyzywajmy jednomyślnie Twojej
głębi; stąpaj po mojej duszy
i po myślach deptaj
są jak woda - fale zataczają kręgi
skąd i dokąd - nie Twoje
jeśli to Ty
zstąp jak do siebie
(to po czuwaniu przy zmarłym w wiosce, w której miałyśmy nowicjat. Od 17 roku życia pozostał mi ten przedziwny stosunek do śmierci... nie widzę jej inaczej, jak wejście w życie. Zresztą - pamiętam, że w dzieciństwie uważałam, ze człowiek umiera w dniu swoich urodzin i jeśli wiem, kiedy umarł, to w ten dzień widocznie musiał się urodzić. W sumie, nie odbiegałam daleko od prawdy)
requiescat in pace
długo staliśmy wpatrzeni w drogę
otwarte drzwi, na progu świeży ślad
do nieba
długo machaliśmy łzami i wołaliśmy
w obłok, żeby nie czuł się sam
bardziej niż my
długo patrzyliśmy czuwający - w anioła
który - jak sądziliśmy - powinien zdać sprawę
ze śmierci i zmartwychwstania
długo staliśmy tęskniący z wyciągniętymi
duszami, w niemej nadziei
na naszą szczęśliwą kolej
(do dziś czasem, kiedy doświadczę siebie, przychodzą mi na myśl te słowa:)
glosa ( skarga na Ps. 139 )
iżeś mnie tak cudacznie stworzył
bądź na wieki pochwalon miłosierny Panie
że nikt w mojej duszy ni piękna ni nędzy
prawdziwej dostrzec nie może
bądź na wieki pochwalon miłosierny Panie
i żeś istnienie jak znak zapytania
we mnie położył
bądź na wieki pochwalon miłosierny Panie
że złuda i rozpacz za łzy
bezkarnie wytargać mnie może
bądź na wieki pochwalon miłosierny Panie
i żeś pod moim upadkiem skrzydło
anioła jak dywan podłożył
bądź na wieki pochwalon miłosierny Panie
że ludzka dobroć wybryków niemiłosiernych
w twarzy uczłowieczonej zmieścić nie może
bądź na wieki pochwalon miłosierny Panie
i że moja cudaczność porusza
serce Twoje, Boże
bądź na wieki pochwalon miłosierny Panie
iżeś mnie stworzyć tak chciał...
(jak widać - morze... ludzie nie zdają sobie sprawy, jak dynamiczna jest relacja z Bogiem, można by ją porównać z najpłomienniejszymi romansami, ale i te wypadną blado przy pragnieniu Boga... a w końcu i pragnieniu człowieka. Tu o tym drugim.)
* * *
więc jesteś brzegiem, piaskiem nadmorskim
drobiną czekania zbyt niecierpliwą
by skrupulatnie zatrzymać w sobie
nadchodzący nów
więc zależysz od fal, twoje spękanie
przywołuje pełznące nurty życiodajne
pod skorupą wyschniętego lęku samotnie
chrzęści tęsknota pełni
więc żyjesz pod wodą i z nią cały
wszechświat wpływa przez skórę do wnętrza
byle zawsze trwał ten cykl byle być wiecznie
dnem błękitu świetlanego
więc dajesz porywać choćby jedno ziarenko
poza granicę odpływu
(a to taki tam... wynik mojej żydowskiej mentalności, która nie bardzo rozumie greckie podziały i konflikty między ciałem a duszą...)
* * * ( litania ciała )
I
obdaruj
moje
serce Twoją Krwią
oczy Twoim Spojrzeniem
usta Twoim Słowem
ręce Twoją Łagodnością
nogi Twoim Posłuszeństwem
uszy Twoim Miłosierdziem
umysł Twoją Pokorą
ciało Twoim Ciałem
pragnienie Twoim Szaleństwem
istnienie Twoją Miłością
moje
obdaruj
II
z samotności wołam do Ciebie, Panie
umocnij mnie Twoim oddechem
pokrzepiaj jasnym spojrzeniem
rozgrzewaj serce dźwiękiem Głosu
rozpraszaj samotność Dotykiem nieuchwytnym
czuwaj nad tęsknotą
niech kiedyś chwycę się z Tobą za ręce
niech zawiruje niebo w naszych włosach
kaskadą Boskiego śmiechu
kroplami czułości dźwięczącej
słońcem oczu wschodzącym
czy dość nam będzie wieczności
namiłować przez mgnienie
czy może uwiecznisz
chwilkę
(nowicjackie rekolekcje)
* * * (ukształtowałem cię)
dziwisz się
że twoja dusza opasana jest ołowianymi ramkami
a każdy dzień żarem czasu wlewa się
w sam środek coraz to innym
kolorem
ukołysany chwilą zastyga
witraż
światło zwane słowem
(posłał mnie by głosić)
gołąbko śnieżno-pocztowa
z listkiem oliwnym wprost
z ogrodu jedynego
upór skrzydlaty nawet się nie domyśla
jaką radość upuścisz z dzioba
listek darowany
szum skrzydeł zwany nowiną
(wy jesteście solą)
kryształy
kiedy rozmywam
nurtem przypadków nadspodziewanych
sól z ciebie wnika
w najtajniejsze zagłębienia skały
jeśli powierzasz się nurtom
woda zwana łaską
(a to już juniorat. Pierwszy rok, czyli piąty roczek w klasztorze. Pytanie, na które nie potrafię odpowiedzieć do dziś: jak, doświadczając Miłości Boga tak mocno, że miażdży to wszelkie środki wyrazu, można sie tak dać omamić miłostce człowieka... Dla uspokojenia - mimo mojego gorącego temperamentu, jestem spokojna o miłość do Boga, ponieważ nie jestem w stanie dosięgnąć jej korzeni nawet najśmielszą myślą...)
* * *
dżdżysto-przejrzysta kroplo zmartwienia
ślepo zbłąkana łzo zapatrzenia
wieczna turystko na szybie sumienia
zmiłuj się
spłyń głową w dół pozostaw widok
jasny wyschnięty słońcem zapomniany
zielono-brzemienny liść zawstydzenia
ziemią pachnący oddech opuszczenia
na oścież otwartą furtkę wrócenia
zmiłuj się
nad sercem wciąż obłąkanym
otwórz niebieski żal rozpadany
z deszczem zmokniętym niech wpadnie
świeższe powietrze wieczniejszej wierności
(warsztaty poetyckie z młodzieżą na Anabergu - czyli musi być co najmniej drugi rok junioratu. Ale tekst uważam osobiście za co najwyżej średni... słowo dojrzewa powoli, trzeba go uprawić, przeczekać kwitnienie, kiedy piękno myśli kusi do jej zapisania. Potem dopiero zapisać, ale jeszcze nie ostatecznie - jak wino, trzeba odstawić na czas stosowny, żeby nabrało mocy... wtedy jest gotowe i można je wydobyć na światło dzienne. A to zaledwie sok z niedojrzałych winogron.)
sumienny rachunek drzewa
jak Ty mnie Boże dziś kochałeś...
* * *
I
pomiędzy targane wichrem włosy gałęzi
brąz i szarzyznę
zastygłe i wysmagane
cisza
wciąga ukradkiem czerwień
zwyczajnie zachodzącego
piękna
II
na zastygłej zdrewniałej
mroźnej samotni
ramieniu zmartwiałym
ptak
niepomny siada drżeniem
żywo bezbronnym
przyjaznym
III
na zewnątrz skorupy drewnianej
nie dzieje się nic
nie dotyka
powietrze
niezrozumiale i cierpliwie
oczekuje zaczerpnięcia
wolności
IV
ostygnięte drzewo otula mrok
zasypia ptak
ciepło czerwień odkłada
na jutro
bo jednak trwa choć nie daje
bierze tylko piękno
przyjaźń powietrza
oddycha wolnością