22 sierpnia 2008

memento mori (z polskiego na nasze)

Wzięło nas na eschatologiczne rozmowy.
Zaczęło się od tragicznej śmierci pasażerów samolotu w Hiszpanii. Śmierć w płomieniach musi być straszna... Mnie dodatkowo jeszcze nastroił oglądany na lekcji "Touching the Void" o dwóch alpinistach, z których jeden, odcięty i pozostawiony jako umarły, cudem dociera do obozu, przez cały czas balansując na granicy desperacji i śmierci... Zawsze rodzi się wtedy pytanie: Jak to będzie? Czy sobie poradzę? Czy wytrzymam? Bo najważniejsze, żeby tą śmierć przeżyć, a potem jakoś to będzie... Jak, to oczywiście nie wiadomo. Jednak, jeśli wierzyć Pismu, czeka nas niebagatelna przyszłość. Tylko na pozór jest to żart... Przy okazji wyszło, że cierpienia umierania ( i życia) nie są takie najgorsze - mają perspektywę końca. Znacznie gorzej z tymi, którzy nie mają takiej perspektywy, to znaczy z tymi, którzy po śmierci ostatecznie utwierdzają się w cierpieniu i złości... Tymczasem, jeśli wiesz (a wiesz, jeśli wierzysz, że Bóg mówi prawdę), że przez śmierć przechodzisz do życia, to zupełnie inaczej wygląda stare pustelnicze zawołanie: "memento mori". Wcale nie takie straszne, jak go malują. Wręcz przeciwnie: można spokojnie nabrać powietrza wobec różnych zakrętów życiowych, mając świadomość, że to wszystko minie na rzecz Wielkiej Niespodzianki (pomimo licznych odwiedzin, jakich doostąpili nieliczni, staram się trzymać Pisma, które twierdzi, że "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało" - ten tekst pozwala mi się spodziewać więcej, niż słyszę z tych opowiadań :-D ). Tak więc, aby sprostować patologiczne tłumaczenie tego zawołania (w rodzaju: drżyj głupcze, bo umrzesz), proponuję inne: wyluzuj, stary/a - i tak umrzesz :-) jednak ta wersja jest kompatybilna tylko z żywą wiarą Na marginesie: Jedną z większych zagadek życiowych jest dla mnie fakt, że ludzie od początku Boga uznają za mniej wiarygodnego, niż szatana; tudzież za dalszego prawdy, niż wysiłki ludzkiego rozumu... Dlaczego?...