Właśnie skończyłam pisać nabożeństwo do materiałów misyjnych - pewnie ukażą się przed Wielkanocą. Ale ja, jako że z Zaiksem nic nie podpisywałam ;-P wrzucam to jeszcze pachnące świeżym klikiem...
Znów o cierpieniu, chorobie i śmierci... ale odważnie i rzeczowo, bo niemal wszystko, co tu piszę, z wyjątkiem Triduum (ale to kwestia czasu) jest moim osobistym doświadczeniem. Dla zmyłki tylko płeć zmieniłam i parę szczegółów zmyśliłam. Ale sporo tu prawdy, nawet numer sali się zgadza... i te moje odloty zaraz po magnezie, nie mówiąc o cisplatynie ;-P
Poezję na razie zawieszam - teksty, które mi zostały do wrzucenia są... zbyt świeże...
Znów o cierpieniu, chorobie i śmierci... ale odważnie i rzeczowo, bo niemal wszystko, co tu piszę, z wyjątkiem Triduum (ale to kwestia czasu) jest moim osobistym doświadczeniem. Dla zmyłki tylko płeć zmieniłam i parę szczegółów zmyśliłam. Ale sporo tu prawdy, nawet numer sali się zgadza... i te moje odloty zaraz po magnezie, nie mówiąc o cisplatynie ;-P
Poezję na razie zawieszam - teksty, które mi zostały do wrzucenia są... zbyt świeże...
EWANGELIA WEDŁUG CIERPIĄCEGO
(nabożeństwo na dzień cierpienia w intencji misji
oparte na Ewangelii wg św. Łukasza,
Liście Apostolskim Jana Pawła II „Salvifici Dolores”
i świadectwach ludzi chorych na raka )
♫ Wzywam Cię, przyjdź umocnij mnie… (Śpiewnik Misyjny s.43)
Świadkowie Krzyża i Zmartwychwstania Chrystusa pozostawili Kościołowi i ludzkości swoistą ewangelię cierpienia. Napisał ją sam Odkupiciel naprzód swoim własnym cierpieniem podjętym z miłości, aby „człowiek nie zginął, ale miał życie wieczne”. To cierpienie razem z żywym słowem nauczania stało się źródłem obfitym dla uczestników cierpień Jezusowych w pierwszym i wszystkich następnych pokoleniach Jego uczniów i wyznawców.
(na tle muzyki)
Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak, jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, abyś mógł się przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono...
Jeżeli pierwszy wielki rozdział ewangelii cierpienia piszą przez pokolenia ci, którzy cierpią prześladowania dla Chrystusa, to w parze z tym idzie przez dzieje drugi wielki rozdział tejże ewangelii cierpienia. Piszą go wszyscy ci, którzy cierpią wraz z Chrystusem, jednocząc swoje ludzkie cierpienie z Jego cierpieniem odkupieńczym. Wypełnia się na nich to wszystko, co pierwsi świadkowie męki i Zmartwychwstania powiedzieli i napisali o uczestnictwie w cierpieniach Chrystusowych. Wypełnia się na nich więc Ewangelia cierpienia, a równocześnie każdy z nich pisze ją jakoś w dalszym ciągu — pisze i głosi światu, przepowiada swemu otoczeniu i ludziom współczesnym. Poprzez wieki i pokolenia stwierdzono, że w cierpieniu kryje się szczególna moc przybliżająca człowieka wewnętrznie do Chrystusa, jakaś szczególna łaska. Tej łasce zawdzięcza swoje głębokie nawrócenie wielu świętych.
(na tle muzyki)
Zwiastowanie…
W czasach mojej młodości, kiedy byłem w pełni sił, w pewnym miesiącu, który dla mnie stał się na zawsze pierwszym miesiącem, Bóg zesłał mi ból. Z tym bólem poszedłem do lekarza, a ten, jak anioł w białym kitlu, zwiastował mi chorobę, która może mnie doprowadzić do śmierci. Kiedy zszokowany zapytałem: „Jak to się mogło stać?” Odpowiedział: „Bóg, kiedy zamyka jedne drzwi, otwiera inne. Miej oczy szeroko otwarte i ufaj Jego planom.” Boże… - szepnąłem – jeśli tak chcesz…
I nie powiedział mi nic więcej...
Nawiedzenie…
W tym czasie siedziałem na korytarzu, czekając na wyniki badań, a obok mnie siedziała kobieta. Była blada, a w jej oczach już nie było łez. Spojrzała na różaniec w moim ręku i rzekła: „Szczęśliwy jesteś, że masz wiarę. Ja do towarzystwa mam tylko strach. A ty możesz się modlić, wołać o pomoc, możesz mieć nadzieję, możesz zrozumieć swoje cierpienie...” Zacząłem modlić się za nią, a ona chyba to poczuła, bo uśmiechnęła się nagle i dodała: „a mógłbyś mi wyprosić choć trochę wiary?...” A we mnie obudziła się pieśń – modlitwa, za siebie i za nią:
♫ Być bliżej Ciebie chcę… (ŚM s. 71)
(na tle muzyki)
Narodzenie…
Z wynikami badań, z których nic nie rozumiałem, poszedłem znów do lekarza, a on spojrzał tylko i powiedział: „Nie ma dla ciebie miejsca wśród zdrowych. To rak.”. I znalazłem się, jak pasterze z Ewangelii, poza granicami normalnego życia. Moim domem stał się szpital. Wtedy otoczyło mnie wielu chorych, którzy toczyli walkę z chorobą i zrozumiałem, że Bóg chciał, abym był wśród nich, żebym opowiadał „Jego zbawienie, które przygotował wobec wszystkich narodów...” Postanowiłem wtedy dzielić się wiarą z innymi chorymi.
Chrzest…
Postanowiłem być prorokiem nadziei. Czekałem na operację. Miałem wiele słów pociechy dla innych. Chętnie przychodzili do mojej sali, bo – jak mówili – było we mnie pełno życia. Jednak po operacji nic z tego nie zostało. Wtedy przeżyłem kuszenie. Że cierpię na darmo. Uchwyciłem się jednak słów:
„Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele. Ciągle bowiem jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele. Tak więc działa w nas śmierć, podczas gdy w was - życie. Cieszę się przeto owym duchem wiary, według którego napisano: Uwierzyłem, dlatego przemówiłem; my także wierzymy i dlatego mówimy, przekonani, że Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam i stawi nas przed sobą razem z wami. Wszystko to bowiem dla was, ażeby w pełni obfitująca łaska zwiększyła chwałę Bożą przez dziękczynienie wielu. Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień.” (2Kor 4,7-16)
♫ Jezus daje nam zbawienie (ŚM s. 45)
Wiara w uczestnictwo w cierpieniach Chrystusa niesie w sobie tę wewnętrzną pewność, że człowiek cierpiący „dopełnia braki udręk Chrystusa”, że w duchowym wymiarze dzieła Odkupienia służy, podobnie jak Chrystus, zbawieniu swoich braci i sióstr. Nie tylko więc jest pożyteczny dla drugich, ale, co więcej — spełnia służbę niczym niezastąpioną. W Ciele Chrystusa, które nieustannie wyrasta z Krzyża Odkupiciela, właśnie cierpienie, przeniknięte duchem Chrystusowej Ofiary, jest niczym niezastąpionym pośrednikiem i sprawcą dóbr nieodzownych dla zbawienia świata. To ono, bardziej niż cokolwiek innego, toruje drogę łasce przeobrażającej dusze ludzkie. To ono, bardziej niż cokolwiek innego, uobecnia moce Odkupienia w dziejach ludzkości. W owym „kosmicznym” zmaganiu się duchowych mocy dobra i zła, o jakim mówi List do Efezjan, cierpienia ludzkie zjednoczone z odkupieńczym cierpieniem Chrystusa stanowią szczególne oparcie dla mocy dobra, torując drogę zwycięstwu tych zbawczych mocy.
(na tle muzyki)
Galilea…
Myślałem, że będę dobrym apostołem, kiedy będę głosił, dawał dobre świadectwo, pocieszał… Tymczasem trzeba było iść „na chemię”. Znosiłem ją tak źle, że zaraz po pierwszej kroplówce wpadałem w dziwny stan niemocy, który wyglądał trochę jak sen... Z apostolstwa wychodziły nici... Myślałem, że marnuję czas choroby, ale pewnego dnia usłyszałem rozmowę na korytarzu:
- Znasz tego spod jedynki?
- Tak, słyszałem jak mówił o Bogu, ale mnie się zdaje, że to tak ze strachu... To niemożliwe, żeby tak spokojnie przyjąć raka...
- A ja mu wierzę, bo jak nie da rady gadać po chemii, to w rękach ma różaniec...
- Co z tego, jak z nim tylko śpi...
- No, ja sobie wtedy myślę, że go Bóg przez sen leczy...
Wtedy zrozumiałem, że Bóg działa cuda przez mój sen. Odtąd, kiedy podłączali mi kolejną kroplówkę, żegnałem się, jak na rozpoczęcie modlitwy.
Faryzeusze…
Wówczas spotkałem się z ludźmi, który czyhali na mnie, żeby mnie pochwycić na beznadziei – nie mogłem tego na początku zrozumieć, ale potem już wiedziałem. Niby tacy uczeni, niby tacy pobożni, ale jednak służyli bożkowi śmierci. Zrozumiałem też, że musze się przeciwstawić bożkowi sukcesu, kiedy dowiedziałem się, że chemioterapia nie powstrzymała nowotworu. Faryzeusze zdawali się tryumfować, a ja, pod kolejną serią kroplówek pojąłem błogosławieństwa...
♫ Osiem błogosławieństw... (nagranie artystów dla JPII )
(na tle muzyki)
Uczniowie…
W tym czasie zostałem oddany do hospicjum. Szans na wyzdrowienie już nie miałem. Martwiłem się, co będzie z moją rodziną, a okazało się, że oni niosą nadzieję dalej. Ja już nie mogłem prawie mówić, porozumiewaliśmy się wzrokiem i kilkoma słowami. Patrzyłem, jak krzątają się przy innych łóżkach i gładzą dłonie innych pacjentów. To było bardzo dziwne – ja gasłem, a Ewangelia zaufania Bogu rozlewała się, jak jakieś źródło.
Triduum…
Tego wieczoru straciłem wzrok. Jeszcze słyszałem, jak milkną kroki na korytarzu, równy oddech śpiących ludzi, chodaki pielęgniarki wracającej do dyżurki. Potem już nic. Tylko słabość. I ból. Myślałem, ze to koniec, ale do końca było jeszcze daleko. Doczekałem ranka, bo w pewnej chwili poczułem na policzkach słońce. Jakiś czas później poczułem dłonie moich bliskich. To było pożegnanie. Wkrótce ich dotyk stawał się jakby... słabszy. I już nie wiedziałem, czy są przy mnie, czy już ich nie ma. Zbliżała się moja godzina. Wtedy znowu napadły mnie złe myśli, jak gromada diabłów: że to moje cierpienie funta kłaków warte, że gdybym był zdrowy, to może jeszcze mógłbym głosić Jezusa, a tak, to tylko umieram jak pies, na obcym łóżku, wreszcie, że i tak misje nie są potrzebne, bo nikt dziś nie słucha Ewangelii, więc lepiej, żebym przynajmniej w ostatnim momencie przestał się wygłupiać i przyznał, że to nie ma sensu...
Nie wiem, około której godziny było, gdy mrok mnie ogarnął, a serce rozdarło się z bólu, słysząc te wszystkie myśli. Ostatkiem sił krzyknąłem w ciemność: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam moją misję!”
I wtedy mrok stał się dla mnie jak światło...
♫ Podnieś mnie Jezu i prowadź do Ojca… (ŚM s. 47)
I dlatego Kościół upatruje we wszystkich cierpiących braciach i siostrach Chrystusa jakby wieloraki podmiot swojej nadprzyrodzonej siły. Jakże często do nich właśnie odwołują się pasterze Kościoła, u nich właśnie szukają pomocy i oparcia! Ewangelia cierpienia pisze się nieustannie — i nieustannie przemawia słowem tego przedziwnego paradoksu: źródła mocy Bożej biją właśnie z pośrodka ludzkiej słabości. Uczestnicy cierpień Chrystusa przechowują w swoich własnych cierpieniach najszczególniejszą cząstkę nieskończonego skarbu Odkupienia świata i tym skarbem mogą się dzielić z innymi. Im bardziej człowiek jest zagrożony grzechem, im cięższe struktury grzechu dźwiga w sobie współczesny świat, tym większą wymowę posiada w sobie ludzkie cierpienie. I tym bardziej Kościół czuje potrzebę odwoływania się do ludzkich cierpień dla ocalenia świata.
(na tle muzyki)
Dzieje Apostolskie…
Kiedy nadszedł dzień załamania, znajdowali się wszyscy z miejscowej misji w kaplicy, w buszu. Nagle gwałtowna siła zaufania Bogu przemogła ich zniechęcenie, a ogień miłości kazał im przebaczyć sobie nawzajem i zostali napełnieni Duchem Świętym i wrócili do wiosek mówiąc do ludzi słowa Ewangelii tak, jak im Duch pozwalał mówić...
A wszyscy zdumieli się i byli pełni podziwu dla siły Słowa, które głosili i gorącej miłości, z jaką służyli ludziom na wioskach…
A był to ten sam dzień, kiedy cierpiący krzyczał w ciemności do Ojca…
♫ Duchu Ogniu… (ŚM s. 43)