30 stycznia 2008

Requiem dla Kenii II


To jeszcze ciepły, świeżo czytany list Radka: 

Spokój po (przed) burzy. 

Wtorek, 29 stycznia. Po wyjątkowo ciężkim weekendzie każdy ma nadzieję na lepsze. Drastycznie spada liczba zabitych – z kilkudziesięciu do kilku dziennie. Postęp! Jednocześnie negocjacje nabierają prędkości. Koffi Annan pokazuje swoją klasę dyplomatyczną i tworzy coś na kształt kenijskiego okrągłego stołu - dla opozycji i rządu.. Udowadnia też polityczną dalekowzroczność, ogłaszając tematy negocjacji: te najpilniejsze - zakończenie przemocy i rozstrzygniecie sporu wokół wyborów, ale i te, które wydają się mniej pilne, ale tak naprawdę, będące prawdziwą przyczyną konfliktu: sprawiedliwsza redystrybucja majątku narodowego oraz rozwiązanie kwestii własności ziemi. Własność ziemi – przekleństwo Afryki. Problem, który od RPA po Sudan jest przyczyną niepokojów, nienawiści, wojen czy przemocy. Prawie wszędzie historia się powtórzyła: kolonialiści mieli w zwyczaju wybierać sobie najbardziej urodzajne ziemie i siłą wyrzucać od stuleci mieszkających tam rolników. Po odzyskaniu niepodległości, większość białych farmerów musiała opuścić to, co kiedyś sami zabrali. Nowi władcy zamiast przywrócić własność prawowitym właścicielom, na zdobytych latyfundiach osadzali swoich ziomków i przyjaciół. W Afryce, bez systemu ewidencji, ksiąg wieczystych, praw własności, kto mógł to oprotestować? Ale pamiętano. Dla prostych ludzi termin zasiedzenia nie obowiązuje – nawet po 100 latach. Efekty były widoczne w ostatnim miesiącu. Dlatego taką wartość ma „mapa do pokoju” według Kofiego Annana – porusza kwestie, których nikt się z kenijskich polityków poruszyć nie raczył. Kenia wreszcie doczekała się swojego męża stanu – szkoda tylko, że tymczasowo i z importu. Nic dziwnego, że prości ludzie wzdychają – „ach, gdyby tak tych dwóch ( prezydenta i lidera opozycji), gdzieś wywieźć, a za prezydenta mieć Kofiego Annana!
Tymczasem, te iskry nadziei przygaszone są przez morderstwo – a raczej egzekucję polityczną. Młody - 39 letni parlamentarzysta, Mugabe Were, wraca do domu w nocy z poniedziałku na wtorek. Reprezentuje jeden ze slumsów Nairobi – Embakasi. Jest tam bohaterem – mimo młodego wieku, udało mu się zbudować kilka podstawowych instytucji użytku publicznego. W życiu slumsu, – które bardziej przypomina przetrwanie w dżungli, gdzie ścieki płyną obok domów, a ludzie są niemożebnie ściśnięci, gdzie notorycznie dochodzi do przestępstw i przemocy jest to nowa jakość. Polityk troszczy się o swój okręg wyborczy, buduje, organizuje, planuje – taki polityk to szczególny dar. Bohater biedoty. Nadzieja na realną poprawę. Aż do wczoraj. Wieczorem Were podjeżdża do bramy swojej rezydencji. Tam otrzymuje strzał w głowę.
Na reakcję nie trzeba czekać. Zamieszki w slumsach, zamieszki w miejscu zabójstwa. Na miejscu śmierci ludzie próbują się gromadzić na modlitwie, ale zgromadzonych gonią młodziki w policyjnych mundurach. Ktoś otwiera bramę, ludzie chowają się w na podwórzu i w domu zamordowanego Were. Policja też czuje się zaproszona, i tak dla rutyny ostrzeliwuje dom z gazu łzawiącego.
Wieczorem prezydent Kibaki wygłasza przemówienie – to raz pierwszy od wielu dni. Mamy jednak prezydenta!. Potępia zamach i mówi o pojednaniu. Obok lider opozycji mówi o politycznej egzekucji i cytuje Martina Lutera Kinga – o sprawiedliwości. Ten opozycyjny śpiew o sprawiedliwości, przeplatany swoistym: „Kochajmy się” ze strony rządu trwa już miesiąc.
Nadzieja na rozmowy jest jednak jednocześnie dzwonkiem alarmowym: każdy zaczyna liczyć koszta ostatniego miesiąca. Do Kenijczyków dociera, że do spalonych domów, setek zabitych ludzi, zniszczonych małżeństw, wkrótce dojdą nowe wydatki. Tak naprawdę Kenia dopiero teraz zacznie płacić cenę chaosu. Port w Mombasie zwyczajnie się zaczopował. Można by zrobić wystawę: „Kontenery świata”. Linia kolejowa łącząca Mombasę z Uganda została zniszczona w trzech miejscach. Ceny żywności wzrosły o 40 %. Do Czerwca pracę ma stracić 400 tysięcy ludzi. O turystyce – dźwigni kenijskiej gospodarki nikt już nie śmie nawet wspominać.
I wreszcie najgorsze – przyjdzie płacić cenę za nienawiść, za palenie domów sąsiadom, za polowania na ludzi jak na zwierzęta. Za gwałcenie kobiet na oczach bliskich. Tego żaden ekonomista nie podsumuje. 
Po południu idę do jednego ze slumsów – sąsiadującego z Embakasi. Znajomi mi odradzają. „Nie ma zamieszek, ale wiesz – jest takie napięcie.” Ja jednak napięcia nie czuję. Może nie mam takiego wyczucia, które buduje się przecież z pokolenia na pokolenie. Pierwsze, co zwraca moja uwagę, to pusta szkoła. Następnie puste drogi, brak publicznego transportu. Wreszcie, zaraz przy wejściu do slumsu jakiś 12 - 15 letni chłopak krzyczy: Mzungu! ( Biały!) - i ręką wykonuje ruch podrzynania gardła. Zły omen… Zawracam.

Requiem dla Kenii



Ostatnio dostałam list od jednej z sióstr, która ma stały kontakt z naszym znajomym misjonarzem w Kenii. Polskie media zajmuja się tylko produktami wiadomościopodobnymi, podczas gdy prawdziwe newsy ze świata rzadko kiedy docierają do naszej świadomości. Wystarczy poczytać, posłuchać, pooglądać obcojęzycznych stacji. A i to nie zastąpi relacji naocznego świadka świeże wiadomości z Kenii od naprawdę niezależnego korespondenta :)

Radek Malinowski, Kenia:


Prezydencki Gambit.

Staliśmy się kulturą obrazu. Wartościowy tekst, informacja, czy wypowiedź nie wyzwoli takich reakcji, jak obraz. Zdjęcia nie wymagają wysiłku czytania, refleksji, osądu. Wystarczy je tylko zobaczyć. Trzy lata temu, świat obiegła informacja, że w zachodniej części Sudanu doszło do starć pomiędzy armią a ruchem oporu. Dla kraju toczącego wojnę na południu i wschodzie była to zła wiadomości. Rebelię udało się jednak zdusić w zarodku. Ile przy tym wiosek spalono. Ilu ludzi zabito? Ile kobiet zostało zgwałconych? Konia z rzędem temu, kto to wie. Takie są reguły w dobie globalnej wioski. Sudan – w ostatnich dwudziestu latach wojna domowa pochłonęła liczbę ofiar, porównywalną do liczby osób zabitych w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Niestety – tylko w matematyce 1=1. 
A szkoda. Bo, w Kenii, w przedziwny sposób przeplata się stare z nowym. Odżyły konflikty etniczne, ludzie zaczęli się identyfikować według przynależności plemiennej, strona rządową zachowuje się dalej w dobrze znanym Afryce, bizantyjskim stylu. Tak jak wzdłuż i wszerz Czarnego Lądu.
A jednak: coś drgnęło. Kenia zmienia się i nastąpiła nowa jakość.
W rozgrywce o fotel prezydenta Kenii są zaangażowane rożne siły: dyplomaci, specjalni wysłannicy, USA, Unia Europejska, Bank Światowy, Unia Afrykańska, wreszcie różnorakie organizacje pozarządowe. W Nairobi aż roi się od konwojów policyjnych. Jeden wysłannik jeszcze nie zdążył wyjechać, a tu już przylatuje inny. Prezydent Kibaki doskonale wie, że czas działa na jego korzyść, wiec podsuwa opozycji mniej znaczące pionki, byleby tylko wygrać całą rozgrywkę.
Na starcie lider opozycji, Raila Odinga otrzymuje propozycję udziału w rządzie – na niebagatelnym stanowisku, bo premiera. Sęk w tym, ze konstytucja nie przewiduje takiego stanowiska. Wygrany – przegrany lider opozycji z góry odrzuca taki kompromis. Skoro wygrał wybory prezydenckie, dlaczego ma zrezygnować ze swoich praw na rzecz urzędu, który nie istnieje? Tym bardziej, ze Raila czuje poparcie - poparcie różnych organizacji pozarządowych i dyplomatyczne wreszcie poparcie ulicy, która wyjdzie na jedno jego skinienie,
Rozumie to prezydent Kibaki. By zyskać na czasie, przyjmuje kolejnych negocjatorów – Desmonda Tutu, następnie wysłannika USA, czy prezydenta Ghany. Wreszcie jest szansa na rozmowy: za cenę spokoju – za cenę odwołania demonstracji. Prezydent zgadza się na spotkanie a negocjatorzy naciskają na opozycje, by ofertę przyjąć. Obiecują pomoc. Odprężony Raila odwołuje wiece. życie wraca do „normy”.
Kiedy jest nadzieja na polityczne rozwiązanie dzień przed spotkaniem prezydent ogłasza nowy skład rządu i wyznacza datę sesji nowego parlamentu. Mianując ministrów – zamyka w zasadzie opozycji pole kompromisu. W rezultacie do spotkania nie dochodzi. Efekt? - Na środę – 13 zapowiedziane są nowe demonstracje. Opozycja, straciwszy już dwa tygodnie wyciąga do walki swoje najsilniejsze figury: tłumy. 

Parlament 

W międzyczasie dochodzi do pierwszej sesji parlamentu: najpierw trzeba wybrać przewodniczącego – pozornie proste zadanie. Skoro rząd jednak nie zatroszczył się, by przy „właściwym” liczeniu głosów prezydenckich, odpowiednio policzyć parlamentarne, jest w mniejszości.. By zniwelować ten mankament tymczasowy przewodniczący zarządza wybory Marszalka w trybie tajnym. Opozycja protestuje. Zaczyna się głosowanie. Posłowie blokują urnę z glosami. Trwa spektakl, któremu przygląda się Prezydent. Niestety – tam nie da się wprowadzić policji. W końcu jednak rząd musi ustąpić. Opozycja jawnie i przejrzyście wygrywa wszystkie głosowania: parlament jest pomarańczowy! Czując swoja siłę, pomarańcze zaczynają debatę, – którego prezydenta wspomnieć w przysiędze, która każdy poseł wkrótce ma złożyć: urzędującego - Kibakiego, czy lidera opozycji: Raile. Trwa dyskusja, emocje sięgają zenitu. Upokorzony prezydent musi się temu bezsilnie przyglądać. To tylko przedsmak przyszłych batalii, jakie nastąpią pomiędzy: rządem i parlamentem. 
Ulica 
Pierwszy dzień demonstracji. W całym kraju napięcie. Pozamykane sklepy, na ulicach nie ma korków. Wielu ludzi pozostaje w domach. Każda ze stron wyczerpała już pośrednie możliwości, pozostaje sięgnąć po ostateczne atuty. Opozycja wzywa na ulice tłumy. Prezydent policję i wojsko. Od rana trwa ulewa - tak jakby natura chciała przerwać ten spektakl chaosu.
W samo południe deszcz ustępuje. Na niebie pokazuje się słońce, a na ulicach demonstranci. Dochodzi do starć Policja gazem łzawiącym, pałkami i ostrą amunicją rozpędza tłumy. Nie dopuszcza ich do centrum miasta. Liderzy opozycji, którzy przezornie wykupili pokoje w jednym ze stołecznych hoteli, wychodzą przed budynek. Tylko po to by zostać ostrzelanym gazem. Gdzieś w środku tego chaosu grupa urzędników próbuje się wydostać z miasta. Gromadzą się na przystanku w oczekiwaniu na autobus. Tworzą nielegalne zgromadzenie. Są ostrzelani gazem. Elegancko ubrane kobiety próbują uciekać do domów na przedmieściach - policja popędzą je pałkami. Są zabici i ranni.
Drugi dzień demonstracji. Siły rządowe spychają demonstrantów do ich mateczników – slumsów. Splądrowany jest kolejowy skład towarowy. Większość pracowników, nauczonych doświadczeniem poprzedniego dnia zostaje w domach. Nieczynne są biura, instytucje, firmy. Wieczorem podawane są rezultaty starć. W ramach przywracania porządku konstytucyjnego zabito 13 letnie dziecko.
Ostatni dzień tridum. Piątek – dzień modlitw dla muzułmanów. Nikt ich nie zatrzyma w drodze do meczetów. Wierni wybierają te w centrach miast. Po modlitwach zaczynają się protesty – szybko jednak gaszone przez siły policyjne. W Mombasie są zabici i ranni – jednym z ich jest dwuletnia dziewczynka. Przed gazem uciekają też muzułmańscy przywódcy religijni – bardzo nierozsądne działanie ze strony policji. Można sobie pozwolić na strzelanie do biedoty, ale nie do imamów. To może się srogo zemścić.
Na prowincji swoja wolę demonstrują Masajowie – maszerują z palkami i maczetami. Kiedy policja rani córkę ich przywódcy tłum zaczyna falować energią,. Nikt wtedy nie ma odwagi ich zatrzymywać.
W środku Kenii zostają złapani ugandyjscy żołnierze, – co potwierdza plotkę o pomocy militarnej z Ugandy. Jednocześnie żołnierze – niemówiący w żadnym kenijskim języku ostrzeliwują szpital. Ranni są Bogu ducha winni pacjenci i pracownicy. Łkając od gazu, a może i bezsilnej złości demonstrują rany po kulach, łuski i kanistry po broni chemicznej. Pytają się: dlaczego?
Tłum w odpowiedzi niszczy linię kolejowa łączącą Ugandę z portem w Mombasie – ludzie po prostu podnoszą i wywracają tory. To najważniejsze połączenie Kampali z reszta świata. A przynajmniej do 18 stycznia było. Skończył się czas podstawiania pionków. Pozostały najcięższe atuty. Opozycja odwołuje kolejne demonstracje – tylko po to by następnego dnia je znowu zwołać. Ale nie ma już potrzeby by zwoływać demonstracje – regułą jest ze dzień i noc w slumsach dochodzi do zamieszek. Pala się domy. Spełniły się obietnice wyborcze – przynajmniej te, które mówiły ze duża część wyprowadzi się ze slumsów – telewizja pokazuje obandażowane kobiety z resztą dobytku na plecach uciekające do obozów dla uchodźców. Policja podaje ze średnio dziennie jest zabitych 6-7 osób. Inne źródła mówią o 20. Kenię czekają kolejne dni chaosu i dużego spożycia gazu łzawiącego.
Drugiego dnia demonstracji jakiś starszy człowiek znalazł się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. W ręku ma torbę z jedzeniem. Wraca z targu gdzie zakupił żywność. Ma 60 lat. Może 70
Próbuje uciekać – jednak wiek mu na to nie pozwala. Dopada go policjant i zaczyna tłuc pałką. Starzec się przewraca, a wściekły młodzik tym bardziej go bije. Ofiara już się nie rusza. Udaje jej się jednak obrócić głowę i spojrzeć w oczy oprawcy. Pomaga. Do młodzika dociera, ze im bardziej go będzie tłukł, tym mniejsze są szanse, by starszy człowiek wykonał jego rozkaz. Kopniakiem wskazuje mu drogę. Starzec podnosi się ciężko, zostawia jedzenie, nawet buty, i kuśtykając oddala się.
Wieczorem Wiceprezydent Oglasza w telewizji ze władze nie potrzebują pomocy z zewnątrz by rozwiązać drobny problem Kenii.

Miesiąc po

Równo miesiąc temu odbyły się w Kenii wybory. Kenijczycy wykazali się wyjątkową cierpliwością i niejednokrotnie stali w kilkusetmetrowych kolejkach, by oddać glos na swojego faworyta. To poświecenie – wybuch obywatelskiego obowiązku - politycy zmarnotrawili. Kenia wciąż zjeżdża na równi pochyłej w kierunku chaosu. Teraz, po miesiącu, wielu ludzi zapomniało, o co walczy – konflikt z politycznego zamienił się w etniczny. Przez cały miesiąc telewizja i prasa pokazują przemoc, zabitych i płonące domy. 31 dni chaosu…
Nadal trwają negocjacje, pod przewodnictwem Kofiego Anana. Wiadomo już, że nie uda się osiągnąć celu, jakim było porozumienie polityczne. Sam Anan deklaruje, że za cel postawił sobie utworzenie planu, według którego obie strony osiągną kompromis. Problem polega na tym, ze tak opozycja jak i rząd nie zamierzają ustępować. Opozycja żąda nowych wyborów. Prezydent albo nic! Druga strona składa propozycje, z których na drugi dzień się wycofuje. Przełomowym momentem miał być piątek – 25 stycznia, kiedy to Raila Odinga spotkał się z prezydentem. Na oczach kamer podano sobie dłonie.
Od tego momentu w jednym tylko mieście Nakuru - zabito 60 ludzi. Na drogach są barykady i bojówki, które polują:, Kikuju na Luo i Kamba, Luo na Kikuju Gdzieś na drodze ukamienowano rektora z jednego seminarium duchownego. Wszędzie ten sam powód – nieodpowiednie korzenie etniczne
Próbowano podpalić kolejny kościół z uchodźcami, ale na szczęście policji udało się przybyć z odsieczą. Zresztą zachodnia część kraju coraz bardziej pogrąża się w anarchii, a rząd ma coraz mniejszą nad nią kontrole utracił kontrole w zachodniej części kraju. Rozlokowano wojsko, które za pomocą helikopterów próbuje monitorować zamieszki, ale jedyna realna pomoc, jaka mogą zapewnić żołnierze, to wywozić osoby, które przynależą do „ nie tej „ grupy plemiennej.. Tylko gdzie ich wywozić – rząd przecież zarządził zamkniecie paru obozów dla uchodźców – by pokazać, ze w Kenii sytuacja powraca do normalności.
Nairobi poza slumsami jest spokojne – czuć jednak napięcie, tak jakby w powietrze było naelektryzowane. W sobotę wybuchły zamieszki w slumsie Mukuru – jeszcze we wtorek tam byłem, i znajomi zapewniali mnie, ze ludzie w tym slumsie nie mogą wywołać rozruchów – zbyt długo tam mieszkają, zbyt dobrze się znają, tworzą solidna wspólnotę. Cztery dni później jedni palili domy innych…

100 kilometrów od stolicy spalono 15 ludzi żywcem – mężczyzn, kobiety, dzieci. Uciekali przed rozszalałym tłumem i zabarykadowali się w małym sklepiku. To był duży błąd. Tłum zablokował drzwi od zewnątrz, poczym oblano budynek ropa i podpalono. Telewizja pokazywała skłębione, na wpół zwęglone ciała, pomieszane z belkami stropowymi. Tak jakby zastygli wtopieni w strukturę budynku. Podsumowawszy pierwszy miesiąc po wyborach, nikt nie oczekuje zbyt wiele w kolejnym. Nawet Koffi Anan ostrzegł, że jeżeli nikt z polityków nie podejmie odpowiednich decyzji, to wkrótce, nikt już nie zatrzyma Kenii na drodze do upadku. 

Requiem dla Kenii 

Poniedziałek 28 stycznia. Cały kraj budzi się po jednym z najkrwawszych weekendów w swojej historii. Jeszcze w piątek, trzy dni wcześniej Kenia była innym krajem. Wprawdzie rozdarta politycznie, jednak pełna nadziei na porozumienie. Koffi Anan – specjalny wysłannik ONZ doprowadził do spektakularnego spotkania pomiędzy rywalami politycznymi. Uścisk dłoni prezydenta i lidera opozycji obiega prasę lokalna i zagraniczną. Żeby jednak rozwiązać ten spór, kenijska polityka potrzebuje męża stanu z prawdziwego zdarzenia. Kogoś, kto potrafi spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa. Niestety, jak na razie na arenie politycznej aż roi się od różnej maści epigonów. Ach, gdyby tak przywrócić te chwile piątkowe! Ten moment nadziei, uścisku dłoni. Uśmiech i radość wielu ludzi. Zobaczyć znowu wiadomość, która jest pierwszą od miesiąca wiadomością bez krwi, płomieni i śmierci.
Ale jest poniedziałek. Piątek minął. A wraz z nim skończył się czas, kiedy przemoc była związana z wyborami, z zafałszowaniem wyników. Teraz – istnieje już konflikt etniczny. Na zachodzie Kenii kryterium zabijania jest przynależności do innego plemienia. W jednym mieście przez weekend ginie 60 ludzi. Gdzieś indziej 15 osób jest spalone żywcem. Zapanowało takie zdziczenie obyczajów, że ludzie na drogach polują na ludzi.
Jedną z ofiar jest ksiądz - rektor seminarium duchownego. Zmierza do Nakuru – miasta od początku naznaczonego konfliktem. Niedaleko celu podroży wpada na barykadę z kamieni, zostaje wywleczony z samochodu i bity. Ma na sobie sutannę, wiec nikt nie ma wątpliwości, kim jest ofiara. Mimo błagań o życie tłum go kamieniuje, aż do ostatniego tchu. Nie te plemię…
Mimo to mamy jeszcze nadzieję – radykalne porozumienie pomiędzy politykami byłoby potężnym impulsem dla pokoju i pojednania. Każdy też liczy, ze ten płomień – płomień nienawiści sam się wypali. że nie ma wystarczającego paliwa by podpalić cały kraj. że historia Kenii – oazy spokoju i wzrostu gospodarczego wreszcie każe się o sobie przypomnieć.
Nairobi tymczasem jest spokojne. życie toczy się normalnym rytmem. Rano są niebywałe korki na drogach – tak jakby każdy chciał udowodnić: Nic mi nie jest! Żyję według rutyny. Właśnie jadę do pracy!
Ale jednocześnie czuje się już zapach przemocy. Ostatnie masakry wydarzyły się 60 kilometrów od miasta – to już nie jakaś odległa rzeczywistość – to nie gdzieś indziej – na granicy z Uganda. To już bardzo blisko.
Dzisiaj na zajęciach na uniwersytecie siedziałem koło młodej siostry z Eldoret ( zachód Kenii). Mówi, że boi się o swoich najbliższych, bo wielu z nich mieszka w tym samym mieście, gdzie spalono ową nieszczęsną piętnastkę. Nie może się do nich dodzwonić. Już straciła swojego wujka, któremu ktoś, na początku roku obciął maczetą głowę. Podziwiam ją, że potrafi tak po prostu być. Słuchać wykładów i trwać. Powoli też zaczynam podziwiać siebie samego, za moją umiejętność, która pozwala mi spokojnie koło takiej osoby usiąść i udawać rutynę…

27 stycznia 2008

współlokator

Znamy się dosyć dawno... ale od półtora roku mieszkamy razem. Na stałe. Jaki jest? Taki zwyczajny... Czasem nieśmiały, ledwie czuję jego obecność. Czasem bywa natarczywy - szarpie mnie w dzień, budzi mnie w nocy i mówi: jestem! jestem! Jest samotny, bo wszyscy nim gardzą. Kiedy jest u mnie przytulam go, żeby wiedział, że nie jest nieproszonym gościem. Naprawdę nim nie jest... Choć czasem trudno z nim wytrzymać. 
Kedyś miałam go dość, mówiłam sobie w duchu, że lepiej by mi było bez niego. Ale nie mogę mu tego powiedzieć: przyjęłam go pod mój dach. Jest mi bratem... Jest mi dany do śmierci... 
Kiedyś, kiedy przychodził tylko w odwiedziny, witałam go uprzejmie, ale żegnałam z ulgą. Z czasem zaczęłam żałować, kiedy odchodził, choć ulga była nie mniejsza. Wreszcie pewnego dnia przyszedł i powiedział, że pozwolono mu towarzyszyć mi do końca. Cieszył się, jak dziecko, bo wiedział, że rozmawiałam o nim z Bogiem. Zresztą - oboje wiedzieliśmy, że to Jego sprawka, więc od razu uwielbialiśmy Go za to jego wmeldowanie się do mnie. 
Tak, jest zameldowany. Jak mówiłam, na stałe. Nie, nie wyrzucę go na bruk. Gdzie by poszedł? Ludzie się go boją, nie umieją z nim być... A ja jakoś tak... cieszę się, że Pan go mi dał... 
Jaki jest jeszcze? Pobożny. Nie śmiej się, naprawdę, zawsze, kiedy przychodzi, szepcze modlitwę. Nie wiem jaką, ale zaraźliwą. Zaraz zaczynam modlić się wraz z nim. Jest to modlitwa dziękczynna, pokorna i tajemnicza. Czasem bezradna, a nawet śmiertelna. Jest też tak, że stoimy razem przed Panem jak nierozłączne bliźniaki, które stworzył do wspólnej misji. 
Jest przy mnie teraz. Śledzi moje słowa. Kiedy dziś się położę, będzie ze mną. Czuję, że ta noc, jak i następny dzień, będą należeć do niego. 
Ale muszę ci się przyznać, że czasem tchórzę... czasem też zwyczajnie kalkuluję. Myślę sobie wtedy: nie, dziś cię nie chcę - mam tyle pracy, tyle rozmów, dziś potrzebuję być dla innych, nie dla ciebie. Idź sobie. I nie mam wyrzutów sumienia. Myślę, że on rozumie. W każdym razie pozwala się wtedy odprawić. I tak prędzej czy później wróci. Mieszka przecież u mnie...
Jak ma na imię? Zwyczajnie, bardzo zwyczajnie: Ból.