27 stycznia 2008

współlokator

Znamy się dosyć dawno... ale od półtora roku mieszkamy razem. Na stałe. Jaki jest? Taki zwyczajny... Czasem nieśmiały, ledwie czuję jego obecność. Czasem bywa natarczywy - szarpie mnie w dzień, budzi mnie w nocy i mówi: jestem! jestem! Jest samotny, bo wszyscy nim gardzą. Kiedy jest u mnie przytulam go, żeby wiedział, że nie jest nieproszonym gościem. Naprawdę nim nie jest... Choć czasem trudno z nim wytrzymać. 
Kedyś miałam go dość, mówiłam sobie w duchu, że lepiej by mi było bez niego. Ale nie mogę mu tego powiedzieć: przyjęłam go pod mój dach. Jest mi bratem... Jest mi dany do śmierci... 
Kiedyś, kiedy przychodził tylko w odwiedziny, witałam go uprzejmie, ale żegnałam z ulgą. Z czasem zaczęłam żałować, kiedy odchodził, choć ulga była nie mniejsza. Wreszcie pewnego dnia przyszedł i powiedział, że pozwolono mu towarzyszyć mi do końca. Cieszył się, jak dziecko, bo wiedział, że rozmawiałam o nim z Bogiem. Zresztą - oboje wiedzieliśmy, że to Jego sprawka, więc od razu uwielbialiśmy Go za to jego wmeldowanie się do mnie. 
Tak, jest zameldowany. Jak mówiłam, na stałe. Nie, nie wyrzucę go na bruk. Gdzie by poszedł? Ludzie się go boją, nie umieją z nim być... A ja jakoś tak... cieszę się, że Pan go mi dał... 
Jaki jest jeszcze? Pobożny. Nie śmiej się, naprawdę, zawsze, kiedy przychodzi, szepcze modlitwę. Nie wiem jaką, ale zaraźliwą. Zaraz zaczynam modlić się wraz z nim. Jest to modlitwa dziękczynna, pokorna i tajemnicza. Czasem bezradna, a nawet śmiertelna. Jest też tak, że stoimy razem przed Panem jak nierozłączne bliźniaki, które stworzył do wspólnej misji. 
Jest przy mnie teraz. Śledzi moje słowa. Kiedy dziś się położę, będzie ze mną. Czuję, że ta noc, jak i następny dzień, będą należeć do niego. 
Ale muszę ci się przyznać, że czasem tchórzę... czasem też zwyczajnie kalkuluję. Myślę sobie wtedy: nie, dziś cię nie chcę - mam tyle pracy, tyle rozmów, dziś potrzebuję być dla innych, nie dla ciebie. Idź sobie. I nie mam wyrzutów sumienia. Myślę, że on rozumie. W każdym razie pozwala się wtedy odprawić. I tak prędzej czy później wróci. Mieszka przecież u mnie...
Jak ma na imię? Zwyczajnie, bardzo zwyczajnie: Ból.