24 grudnia 2008

wszystko dzieje się po ciemku

- świat zaczął być stwarzany PO CIEMKU (przecież światło dopiero po chaosie zostało wezwane do bytu)

- Abraham W NOCY (a jakże) liczył gwiazdy

- ma nishtana HA LAILA haze? (jakby ktoś nie znał odpowiedzi: tym, że tej NOCY wyszliśmy z Egiptu)

- wreszcie:
"Gdy głęboka cisza zalegała wszystko,
a NOC w swoim biegu dosięgała połowy,
wszechmocne Twe słowo z nieba, z królewskiej stolicy,
jak miecz ostry niosąc Twój nieodwołalny rozkaz,
jak srogi wojownik runęło pośrodku zatraconej ziemi."
a wyglądało to tak, że po prostu narodził się taki malutki bezbronny... "Srogi wojownik" (!) jak tu nie zamilknąć? jak tu nie pytać: jakże się to staje?...

- i W NOCY z pośrodku zatraconej ziemi wyszedł żywy Pan Zmartwychwstały

Jest to na pewno dobra nowina dla przechodzących właśnie ciemną doliną życia - Bóg działa po ciemku.

23 grudnia 2008

nadinterpretacja

Na progu Bożego Narodzenia zostawiam wiersz, który od pierwszego przeczytania był dla mnie wierszem... Maryjnym :)
Tak, wiem, że "normalnie to wiewiórka, ale dla siostry może być Pan Jezus"...
Sęk w tym, że wtedy siostrą jeszcze nie byłam, a ta nadinterpretacja już wtedy była dla mnie dużo bardziej kusząca, niż prawdziwy "on" Szymborskiej i jego szarooka sprawczyni...


(kolegom/koleżankom teologom zawczasu mówię: dajcie spokój, to nie traktat chrystologiczny, tylko poezja całkiem przypadkiem trochę podobna do Bożego Macierzyństwa... ;) )

Wisława Szymborska 

Urodzony 

Więc to jest jego matka. 
Ta mała kobieta. 
Szarooka sprawczyni.

Łódka, w której przed laty
przypłynął do brzegu.

To z niej się wydobywał 
na świat, 
na niewieczność.

Rodzicielka mężczyzny, 
z którym skaczę przez ogień.

Więc to ona, ta jedyna, 
co go sobie nie wybrała 
gotowego, zupełnego.

Sama go pochwyciła 
w znajomą mi skórę, 
przywiązała do kości 
ukrytych przede mną.

Sama mu wypatrzyła 
jego szare oczy, 
jakimi spojrzał na mnie.

Więc to ona, alfa jego. 
Dlaczego mi ją pokazał.

Urodzony. 
Więc jednak i on urodzony. 
Urodzony jak wszyscy. 
Jak ja, która umrę.

Syn prawdziwej kobiety. 
Przybysz z głębin ciała. 
Wędrowiec do omegi.

Narażony 
na nieobecność swoją 
zewsząd, 
w każdej chwili.

A jego głowa 
to jest głowa w mur 
ustępliwy do czasu.

A jego ruchy 
to są uchylenia 
od powszechnego wyroku. 

Zrozumiałam, 
że uszedł już połowę drogi. 
Ale mi tego nie powiedział, 
nie. 

— To moja matka — 
powiedział mi tylko.

11 grudnia 2008

Dziecko Boga Ojca

Felietonik ten ukaże się wkrótce (jak go złożę ;) ) w naszej gazecie. A że gazetka nie na pokaz, więc znalazł się tutaj, żeby w ogóle pokazać się komuś na oczy. Antonietta stała się moją serdeczną małą przyjaciółką od jej pierwszych słów w pierwszym liście... (Prostota serca. Antonietta Meo)

Z mojej pracy w przedszkolu w Piastowie, pamiętam jedną anegdotę: Na klęczkach pomagam ubierać się trzylatkom, kiedy na krzesełku obok staje mała Basia i z pełną współczucia miną mówi: "Nie martw się, siostro, urośniesz...".

Marzenie każdego dziecka: żeby być dużym. Duży wszystko może zrobić, jest silny, mądry, piękny, doskonały. A przede wszystkim, ten Duży to jest tata i mama. To oni sprawiają, że świat dorosłych jest taki atrakcyjny. Ale jeśli wśród Dużych nie ma nikogo, kto kochałby Małego, ten świat budzi tylko lęk.

I tu znowu odkrywam podobieństwo do życia duchowego. Powinniśmy stać się dziećmi. Tak mówi Jezus. Ale wymigujemy się od tego, jak tylko możemy: że to infantylizm, że do tego trzeba specjalnej łaski, że trzeba rozróżnić, co to dzieciństwo, a co dziecinada, wreszcie że nie wiemy, jak się nimi stać... Tak naprawdę boimy się nimi być. Wolelibyśmy urosnąć i jako tako się prezentując, dopiero pokazać się Bogu na oczy.

Właśnie zamknęłam książkę z listami sześcioletniej Antonietty Meo (dekret o jej heroiczności cnót został podpisany przez Benedykta XVI w tamtym roku). Przeczytałam ją niemal jednym tchem. Listy do Boga, jakie dyktowała swojej mamie, pełne są dziecięcej prostoty i... wielkiej mistyki. Wyśmienicie nadają się na katechezę dla przedszkolaków tak samo, jak na spotkania z dorosłymi, a nawet na... wykłady teologii dogmatycznej! W relacji do Boga zachowuje się dokładnie tak, jakby zaraz miała się wdrapać na Jego Boskie Kolana i pocałować Go w Boski Policzek. Jednocześnie widzę w niej to samo nienasycone pragnienie dusz, czy gotowość ofiary, co u Marii od Męki Pańskiej. Oto jeden z jej 160 listów:

21 styczeń 1937

Najdroższy Boże Ojcze

Bardzo Cię kocham!… Bardzo, ale to bardzo!…

Kochany Boże Ojcze, powiedz Jezusowi, że bardzo go kocham.

Kochany Boże Ojcze!… Uwolnij wiele dusz z czyśćca, aby mogły pójść do Nieba i wychwalać Ciebie. Kochany Boże Ojcze, jutro chcę stać cały czas pod Krzyżem Jezusa na Kalwarii, (miała nowotwór kości) dzisiaj też tam byłam, ale nie byłam bardzo dobra. Ty, który jesteś tak dobry, przebacz mi. Kochany Boże Ojcze, powiedz Niepokalanej, że bardzo Ją kocham i żeby przyjęła mnie pod swój płaszcz i żeby wyprosiła mi wiele łask i błogosławiła mi. Kochany Boże Ojcze, ulecz mnie z kaszlu. Kochany Boże Ojcze, powiedz Jezusowi, że chcę złożyć wiele ofiar, ale bez Jego pomocy nic nie mogę zrobić. Kochany Boże Ojcze, powiedz Duchowi Świętemu, że bardzo Go kocham i żeby wybawił mnie od niebezpieczeństw.

Kochany Boże Ojcze, błogosław wszystkim, a ja posyłam Ci całusy i pozdrowienia. Twoja córeczka

Antonietta

Gdybym chciała opowiedzieć teraz „duchową anegdotę” o moim spotkaniu z Antoniettą, wyglądałaby mniej więcej tak: Stałam zdenerwowana przed bramą Nieba i usiłowałam sklecić jakąś sensowną modlitwę na powitanie. Oczywiście nic mądrego i dostatecznie świętego nie przychodziło mi do głowy. Już miałam wrócić i spróbować „następnym razem” (choć, jak wiadomo, w życiu duchowym następnych razów nie ma...), kiedy mała Antonietta wdrapała się na krzesełko i szepnęła mi do ucha: „Nie martw się, siostro, zdziecinniejesz…”. Uśmiechnęłam się i co sił w coraz krótszych nóżkach popędziłam do Bożego Tronu.

5 grudnia 2008

Recydywa: więzienne korytarze są wszędzie takie same.


W wtorek poszłam do więzienia na Rakowieckiej. Na jedno popołudnie. Na ratunek. Brakowało osoby, która by zajęła się liturgią (a dokładniej śpiewem) podczas Bierzmowania 24 chłopaków osadzonych w areszcie śledczym. Razem z siostrą, która jest „duchową matką” dla wielu więźniów już dobrych kilkanaście lat i drugą siostrą (która razem ze mną „obstawiała” ową liturgię) przeszłyśmy przez więzienne korytarze. Otwieranie i zamykanie drzwi. Zatrzymujemy się i znowu: otwieranie i zamykanie. Schody, korytarz, wszelkie wyjścia okratowane. Docieramy do dużej sali. Przez okna widać spacerniak. Zamknięty, zakratowany i zadrutowany. Dla mojej siostry od liturgii było to duże przeżycie. Ja wracałam pamięcią do więzienia w Strzelcach Opolskich, gdzie razem z niepełnosprawnymi umysłowo dziewczynami, prezentowałyśmy więźniom spektakle teatralne.
Wkrótce do sali przyszli chłopcy. Młodzi, niektórzy ledwie dorośli. Patrzyłam na nich i dziwiłam się, że Bóg potrafi, jeśli Mu tylko pozwolić, odsiadkę za przestępstwo zmienić w duchowe przebudzenie. Przypominałam sobie też rekolekcje w pewnej szkole, gdzie duża grupa „młodzieży do bierzmowania” zachowywała się w kościele najbardziej skandalicznie ze wszystkich. Chłopaki z kicia z pewnością byli w tym momencie bardziej otwarci na Ducha Świętego, niż stado bezmyślnych i bezwolnych gimnazjalistów.
Więzienne korytarze upierania się, że liczba bierzmowanych powinna być w parafii jak największa, bez względu na ich stosunek do wiary i zdolność do dawania chrześcijańskiego świadectwa, ciągle są pozamykane i okratowane. Księgi parafialne są otwierane, zapełniane i zamykane.
Tuż przed Mszą przyszedł Ksiądz Biskup w towarzystwie m.in. pani Hanny Gronkiewicz–Walz. Pani prezydent po Mszy miała jeszcze kilka słów do więźniów. Patrzyłam, słuchałam i zastanawiałam się: kto tutaj jest bardziej wolny? Wychodziło mi na to, że chłopcy. Pani HGW, jeśli kiedyś była jedną z „pionierek” warszawskiej Odnowy w Duchu Św., to ostatnio chyba Duch Święty ustąpił miejsca duchowi kompromisu, układów, polityki, zależności od lobbystów i ich pieniędzy (tudzież szantaży).
Nikt nigdy nie twierdził, że polityka jest grą o łagodnych zasadach, ale jeśli chrześcijanin reguły tej gry postawił wyżej nad słowa Ewangelii i Kościoła, sam pozwala się zakluczyć w politycznych korytarzach. Większość, mniejszość, układ, uchwała, podpis, zgoda, interpretacja, popularność i poniżej 5%: otwiera się i zamyka.

Dzisiaj rano otwieram drzwi byłemu misjonarzowi z Ameryki Południowej. Opowiada, jak to pierwszy raz chodzi w Polsce po kolędzie. I pomstuje. Nie, nie na ludzi, ale na polskich duszpasterzy, którzy skostnieli w kanonikach i honorach, zajęci przeliczaniem wiernych na złotówki dane na budowę tego, czy owego. W więzieniu, patrząc na ks. Biskupa, znakomitości duchowne i świeckie, też myślałam o kratach, jakie stawia wokół siebie zbyt wielu księży w Polsce:
Tytuł otwiera drogę w lewo, w prawo, schodami w górę, zamyka się, żeby poprowadzić we własny świat, podczas gdy powołanie kapłana bycia Drugim Chrystusem, zostaje daleko w dole, razem z zaniedbanymi „duszyczkami”.
Cóż więźniowie? Czy będę ich teraz kanonizować? Oni wciąż siedzą, nie tylko w areszcie. Siedzą za kratami własnych i cudzych grzechów, przegonieni przez życie korytarzami patologicznych rodzin, gangów, przestępstw. Jednak tego dnia dostali do ręki klucz: Ducha Świętego, którym – jeśli Go będą „używać” – są w stanie wyjść przed bramę niewoli i zobaczyć ją zamykaną za sobą – z drugiej strony, jako bramę wolności. Klucz ten leży też w kieszeniach gimnazjalistów, polityków katolickich, duszpasterzy... ale trzeba pokornej świadomości własnego grzechu, niemocy i potrzeby Boga, żeby przez korytarze życia przechodzić coraz bliżej bramy.
„Powtórnie więc powiedział do nich Jezus: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ja jestem bramą owiec. Wszyscy, którzy przyszli przede Mną, są złodziejami i rozbójnikami, a nie posłuchały ich owce. Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony - wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę.” (J 10,7-9)