23 grudnia 2008

nadinterpretacja

Na progu Bożego Narodzenia zostawiam wiersz, który od pierwszego przeczytania był dla mnie wierszem... Maryjnym :)
Tak, wiem, że "normalnie to wiewiórka, ale dla siostry może być Pan Jezus"...
Sęk w tym, że wtedy siostrą jeszcze nie byłam, a ta nadinterpretacja już wtedy była dla mnie dużo bardziej kusząca, niż prawdziwy "on" Szymborskiej i jego szarooka sprawczyni...


(kolegom/koleżankom teologom zawczasu mówię: dajcie spokój, to nie traktat chrystologiczny, tylko poezja całkiem przypadkiem trochę podobna do Bożego Macierzyństwa... ;) )

Wisława Szymborska 

Urodzony 

Więc to jest jego matka. 
Ta mała kobieta. 
Szarooka sprawczyni.

Łódka, w której przed laty
przypłynął do brzegu.

To z niej się wydobywał 
na świat, 
na niewieczność.

Rodzicielka mężczyzny, 
z którym skaczę przez ogień.

Więc to ona, ta jedyna, 
co go sobie nie wybrała 
gotowego, zupełnego.

Sama go pochwyciła 
w znajomą mi skórę, 
przywiązała do kości 
ukrytych przede mną.

Sama mu wypatrzyła 
jego szare oczy, 
jakimi spojrzał na mnie.

Więc to ona, alfa jego. 
Dlaczego mi ją pokazał.

Urodzony. 
Więc jednak i on urodzony. 
Urodzony jak wszyscy. 
Jak ja, która umrę.

Syn prawdziwej kobiety. 
Przybysz z głębin ciała. 
Wędrowiec do omegi.

Narażony 
na nieobecność swoją 
zewsząd, 
w każdej chwili.

A jego głowa 
to jest głowa w mur 
ustępliwy do czasu.

A jego ruchy 
to są uchylenia 
od powszechnego wyroku. 

Zrozumiałam, 
że uszedł już połowę drogi. 
Ale mi tego nie powiedział, 
nie. 

— To moja matka — 
powiedział mi tylko.