Niewiasto, czego płaczesz? Kogo szukasz?
Zastygła bez słowa. W niemym bólu tak
despotycznym, że nam – i bez tego ledwie leżącym – niemal brakowało powietrza.
Zdawało się, jakbyśmy wszystkie trzy nie istniały. Była tylko owa krewna ze
swoim własnym cierpieniem, którego byłyśmy zaledwie tłem, chyba nawet nie
przyczyną... Kiedy wyszła, odetchnęłyśmy z ulgą. Wróciło nam prawo do własnego istnienia
i własnego cierpienia. Od tamtej pory, kiedykolwiek spotkałam się z członkami
rodziny osób chorych na raka, kładłam im na serce, aby nie terroryzowali
chorych własną egocentryczną rozpaczą.
Żałoba boli. I tak ma być. W końcu
śmierć wydziera nam możliwość przebywania z osobą, którą kochaliśmy. Trzeba ten
ból wypłakać, ukołysać wspomnienia, pozwolić się ranie z czasem zabliźnić. Ale
kiedy ból staje się dyktatorem, to znak, że nie płaczemy z tęsknoty. Opłakujemy
samych siebie, a ściślej biorąc hodujemy udramatyzowane ego, które zmierza do
rządów absolutnych nad resztą naszego życia i – jeśli tylko się uda – nad tymi,
którzy znajdą się w naszym pobliżu. Taką dyktaturę trzeba koniecznie i czym
prędzej obalić. Nie ma nic wspólnego z żałobą, choć na taką chce wyglądać.
Czemu szukacie żywego wśród umarłych?
Prawda jest jednak taka, że w naszej
pamięci żyją co najwyżej wspomnienia o naszych zmarłych i nic więcej. Oni sami
nie zamieszkują naszych serc. Tak jak tu na ziemi, tak i tam żyją własnym życiem.
Tyle, że przekroczyli już próg czasu i przestrzeni. Ich byt nie karmi się naszą
pamięcią, uczuciami, nie ogrzewa ich płomień zniczy i nie koi ich widok
pięknych kwiatów. Tak naprawdę mają inne potrzeby, które jesteśmy w stanie, a
nawet powinniśmy spełnić.
Potrzebują naszej modlitwy za nich,
naszych drobnych (a może i większych) wyrzeczeń i jałmużny spełnianych w ich
intencji. Najbardziej jednak potrzebują Mszy Świętej odprawianej w ich
intencjach, ponieważ jak nic innego, ma ona moc wydobyć ich ze stanu
oczyszczenia i wprowadzić w Krainę Szczęścia przekraczającego wszelkie nasze
wyobrażenie, do której zresztą my także (mam nadzieję) w głębi naszych serc
wzdychamy. Jest to realna i wymierna (po Tamtej Stronie) pomoc naszym zmarłym.
Problemem w naszych czasach jest
ogólne zamieszanie, które myli uczucia z wiarą i świat wewnętrzny z
transcendencją. Dlatego zdaje się w pierwszym odruchu, że to wspomnienia,
kwiaty i znicze są ważniejsze. Dla nas – bo są z naszego świata. Dla nich
pomocne jest to, co sięga ich świata, a to już są sprawy wiary, a nie naszych
wewnętrznych uczuć. Trudno jest uchwycić wymierność troski o dusze w czyśćcu cierpiące.
Ale czy nie na tym właśnie polega wiara, że działamy w nadziei ujrzenia skutków
dopiero w Niebie?
Nie zatrzymuj Mnie! Jeszcze bowiem nie
wstąpiłem…
Swój niewątpliwy i niechlubny udział
mają teolodzy i nauczyciele wiary, którzy przez ostatnie dziesięciolecia
poszerzają ucho igielne wiodące do Nieba i zwężają szeroką i przestronną drogę
wiodącą do zatracenia. Usypiają tym z jednej strony naszą czujność i sprawiają,
że nie bierzemy na poważnie słów apostoła „zabiegajcie o wasze zbawienie z
bojaźnią i drżeniem” oraz „cierpliwość Pana uważajcie za zbawienną”. Z drugiej
strony, kiedy myślimy czy to o naszej własnej, czy o czyjejś śmierci, zręcznie omijamy
wszelkie myśli mogące budzić niepokój, wykluczając jakąkolwiek możliwość potępienia
i jednym susem przeskakując prawdopodobieństwo oczyszczenia. Zostaje dzięki
temu błoga pewność, że śmierć musi prowadzić prościutko do Nieba.
Spójrzmy jednak trochę
zdroworozsądkowo w nasze własne serca. Czy przyglądając się sobie mamy ochotę
wykrzyknąć „sancto subito”? A znamy siebie lepiej, niż ktokolwiek inny. Co
więcej, im jesteśmy starsi, tym pokorniej (Co daj Panie Boże, amen!) spoglądamy
na własną kondycję duchową, niezależnie od tego, jak widzą nas ludzie.
A więc, per analogiam, nawet jeśli ktoś wydawał nam się najświątobliwszy
lub przeszedł niewyobrażalne cierpienia, nie dajmy się uwieść pokusie kanonizacji.
Jeden Pan Bóg jest w stanie osądzić, czy umierając potrzebował oczyszczenia, czy mógł wznieść się
prosto do Nieba.
Na wszelki wypadek zatroszczmy się o
naszych zmarłych. Kto wie, ile wysiłku, modlitw i ofiary potrzebują, aby oczyścić
się z tego, co było ukryte za życia…
Nie zostawiajmy naszych bliskich bez
pomocy. Nie zatrzymujmy ich w czyśćcu przez sentyment, nasze sądy lub zaniedbanie.
Być może jeszcze nie wstąpili.
Przyjdzie zaś kiedyś ten dzień, kiedy
i my staniemy za progiem życia i obejrzymy się na tych, co jeszcze zostali w
nadziei na pomoc i miłosierdzie.