30 lipca 2020
ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: B jak Bezstresowi
23 lipca 2020
Nabożeństwa ze skutkiem ubocznym
Jak to działa? Czemu czasami wystarczy jeden okrzyk
rozpaczy, obietnica, jęk, a czasem trzeba setek różańców, tysięcy godzin,
długich i łzawych lat?
Odpowiedź prosta i wyczerpująca, choć jednocześnie nie
zadowala: nie wiem. Jednak to nie głos bezradności, a… doświadczenia i – niech to
mądrze zabrzmi – pewnej apofatycznej wiedzy. Na ludzki język to przełożywszy,
chodzi o to, że jako człowiek nie potrafię przeniknąć ani rzeczywistości, ani
jej Twórcy.
Zdaje mi się przy tym, że sprawa nie jest zupełnie beznadziejna.
Można to jakoś ogarnąć wzrokiem rozumu, pod warunkiem, że nie pozbędziemy się
logiki wiary.
W sytuacji odwrotnej, kiedy wiemy lepiej od samego Boga, co
jest dobre i pożądane, jeśli tylko nie jesteśmy spętani własnym uporem, czas
oraz same teksty modlitw, rozszerzają nasze horyzonty. Zauważyłam to na samej
sobie, odprawiając Nowennę do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły: kolejne dni
coraz bardziej oddają inicjatywę i ostateczny kształt rozwiązania problemu w
ręce Matki Bożej, która doskonale zna Wolę Bożą.
Trzecia rzecz to tytułowe skutki uboczne. Czy zauważyliście,
jeśli odprawialiście jakieś nabożeństwo lub nowennę wymagającą wysiłku i
wytrwałości, że z czasem sami zaczynacie się zmieniać? Nie tego oczekiwaliście,
zabierając się do modlitwy…
Kiedy pierwszy raz odprawiałam Tajemnicę Szczęścia, jasno
zobaczyłam, że w istocie poświęcam codziennie średnio pół godziny na rozważanie
Męki Pana Jezusa i przygotowywanie się do własnej śmierci. Jeszcze bardziej
przejmującym odkryciem było doświadczenie, jak po latach odmawiania ModlitwyJezusowej, serce jakby samo z siebie kruszeje coraz jaśniej widząc własną
grzeszność i korzy się przed Majestatem Boga, którego widzi w coraz jaśniejszym
świetle chwały i świętości. I to się dzieje tak właśnie, jakby przypadkiem. Efekt
uboczny, ale przez Boga wzięty pod uwagę i zaplanowany.
Rzecz już ostatnia: skuteczność. Najlepiej zaraz i według
naszych oczekiwań. Ale najczęściej – na szczęście dla nas samych i dla tych, za
których się wstawiamy – tak się nie dzieje. Znów, przekonała mnie o tym… mulina.
Kilka ładnych lat temu zajmowałam się trochę haftem
krzyżykowym. Za punkt honoru poczytywałam sobie „ratować” splątaną mulinę. Ile
czasu zajmowało mi znalezienie „kluczowej” nitki i „kluczowego” węzła… Bardzo
często, gdybym poszła za pierwszym wrażeniem, wszystko zaplątałoby się jeszcze
bardziej. Czasem traciłam już cierpliwość. Ale jedno szarpnięcie i węzeł stawał
się twardy jak kamień. Bywało też tak, że trzeba było się przeprosić z
nożyczkami. To była wielokrotnie powtarzana lekcja poglądowa, jak Matka Boża
zajmuje się splątanymi węzłami ludzkich losów i relacji… Ratuje nas przy tym także
z pychy: łatwo przewidzieć, co byśmy zaczęli mniemać o sobie samych, gdyby tak
raz i drugi po modlitwie, jak grom z jasnego nieba, runęło wysłuchanie.
17 lipca 2020
ABC czyli Atlas Bakcyli Chrześcijańskich: A jak Archeologia
Przygotowuję wiązankę (na pewno niekompletną) zjawisk, na które – moim zdaniem – warto zwrócić uwagę tak w naszym osobistym jak i wspólnotowym życiu chrześcijańskim. Krótkie moje rozważania to raczej przyczynek do obserwacji, przemyśleń, wniosków i przeciwdziałania, niż próba erudycji akrobatycznej.
Zdaje mi się też, że są to zjawiska wielce
zaraźliwe i – przynajmniej jako pokusa zainfekowania – nie omijają nikogo.
A
jak Archeologia
W efekcie mimo, iż dumnie i szumnie
powołujemy się „pierwotne chrześcijaństwo”, w istocie wcielamy w życie nasze własne
mniej lub bardziej wysublimowane wyobrażenia o nim.
Drugie niebezpieczeństwo upodobania
do staroci to wysyłanie Ducha Świętego na ponad półtora tysiąca lat wakacji. Czyli:
wraz z wyjściem chrześcijaństwa z katakumb Duch Święty odfrunął w nieznane, aby
powrócić incognito pod koniec XIX w., a całkiem oficjalnie w drugiej połowie
wieku XX.
Myślę, że większość gorliwych
chrześcijan byłaby zaskoczona, gdyby odkryli, jak wielki wpływ na ich myślenie o
Kościele ma ów schemat myślowy, według którego wszystkie albo przynajmniej
większość oficjalnych decyzji i praktyk Kościoła od 313 r. były powolnym
procesem degradacji, zaprzeczania oryginalnej woli Chrystusa i wprzęgania
wiernych w coraz bardziej zmurszałą instytucję, a tragiczny proces przerwała
dopiero rewolucja po Soborze Watykańskim II.
Tymczasem Kościół nieprzerwanie
wzrastał w rozumieniu i wypełnianiu woli Bożej dzięki nieustannej asystencji
Ducha Świętego, który to przeprowadzał Ciało Mistyczne Chrystusa przez niejeden
poważny kryzys, ale zawsze ku pełniejszej jedności ze swym Oblubieńcem. Dowody?
Wystarczy popatrzeć na świętych.
Przykładem może być kuriozalna „liturgiczna
choroba kolan”, u nas w Polsce – na szczęście - jeszcze tak nie
rozpowszechniona, która każe – powołując się na godność Dzieci Bożych - dumnie
odmawiać klękania jako „wyrazu średniowiecznego feudalizmu niezgodnego z
praktyką judeochrześcijańską” (nota bene jest to wynik niedoczytania Biblii,
gdyż w postawie klęczącej modlono się już w Starym Testamencie, nie wspominając
o wiecznej Liturgii Niebieskiej opisanej w Apokalipsie św. Jana).
Pragnienie powrotu do źródeł samo w sobie nie jest złe, ale aby znaleźć źródło nie wolno odstępować strumienia, który z niego wypłynął. Inaczej stracimy i jedno i drugie, utknąwszy przy pulsującym bajorku naszej wyobraźni.
10 lipca 2020
Pomyłka z Czarnolasu
Jak to się ma ze zdrowiem, chorobą i wiarą, niech to krótka, kilkoma słowami naszkicowana historyjka przedstawi: |
-
►
2021
(30)
- ► października (3)
-
►
2013
(16)
- ► października (1)
-
►
2012
(14)
- ► października (1)
-
►
2011
(24)
- ► października (2)
-
►
2010
(42)
- ► października (3)
-
►
2009
(43)
- ► października (4)
-
►
2008
(42)
- ► października (4)