23 lipca 2020

Nabożeństwa ze skutkiem ubocznym

Święto św. Brygidy Szwedzkiej to dobry dzień, aby podumać nad nabożeństwami i nowennami o cudownej mocy i kuszących obietnicach. To ona wszak jest autorką średniowiecznego bestselleru „Tajemnica szczęścia”, po który chrześcijanie wszystkich stanów chętnie sięgają po dziś dzień. Najbardziej znana forma tego nabożeństwa wymaga od nas codziennego poświęcenia przynajmniej 20 minut dziennie na odmówienie i rozważenie piętnastu modlitw do umęczonego Chrystusa, będących jednocześnie prośbą o dobrą śmierć. Do wiernego odmówienia tego nabożeństwa Pan Jezus przypisał szereg obietnic, których spełnienie wielu odprawiających potwierdza.

Jak to działa? Czemu czasami wystarczy jeden okrzyk rozpaczy, obietnica, jęk, a czasem trzeba setek różańców, tysięcy godzin, długich i łzawych lat?

Odpowiedź prosta i wyczerpująca, choć jednocześnie nie zadowala: nie wiem. Jednak to nie głos bezradności, a… doświadczenia i – niech to mądrze zabrzmi – pewnej apofatycznej wiedzy. Na ludzki język to przełożywszy, chodzi o to, że jako człowiek nie potrafię przeniknąć ani rzeczywistości, ani jej Twórcy.

Nie wiem ile i czego potrzeba, i czy w ogóle dobrze dla kogoś, powiedzmy, wyzdrowieć, osiągnąć cel, ominąć przeszkody i żyć długo i szczęśliwie. Głębia mojego ducha nie sięga korzenia grzechu albo nieszczęścia, żeby chwycić go zręcznie i uwolnić udręczonego, nie pozbawiając go przy tym życia. Miłość moja mimo chęci ogromnych, za słaba, żeby uchronić kogoś od złych wyborów, złagodzić konsekwencje, rozplątać zasupłane ścieżki. Nie jestem do tego zdolna.

Zdaje mi się przy tym, że sprawa nie jest zupełnie beznadziejna. Można to jakoś ogarnąć wzrokiem rozumu, pod warunkiem, że nie pozbędziemy się logiki wiary.

Otóż po pierwsze Pan Bóg zna dobrze naturę ludzką i wie, że uczucie w każdym przypadku to tylko zapłon (Och, gdyby mieli to przed oczyma ugodzeni strzałą amora…). Trwałości i (po)wagi słowom i westchnieniom nadają dopiero czyny, wierność i wytrwałość.

W sytuacji odwrotnej, kiedy wiemy lepiej od samego Boga, co jest dobre i pożądane, jeśli tylko nie jesteśmy spętani własnym uporem, czas oraz same teksty modlitw, rozszerzają nasze horyzonty. Zauważyłam to na samej sobie, odprawiając Nowennę do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły: kolejne dni coraz bardziej oddają inicjatywę i ostateczny kształt rozwiązania problemu w ręce Matki Bożej, która doskonale zna Wolę Bożą.

Trzecia rzecz to tytułowe skutki uboczne. Czy zauważyliście, jeśli odprawialiście jakieś nabożeństwo lub nowennę wymagającą wysiłku i wytrwałości, że z czasem sami zaczynacie się zmieniać? Nie tego oczekiwaliście, zabierając się do modlitwy…

Kiedy pierwszy raz odprawiałam Tajemnicę Szczęścia, jasno zobaczyłam, że w istocie poświęcam codziennie średnio pół godziny na rozważanie Męki Pana Jezusa i przygotowywanie się do własnej śmierci. Jeszcze bardziej przejmującym odkryciem było doświadczenie, jak po latach odmawiania ModlitwyJezusowej, serce jakby samo z siebie kruszeje coraz jaśniej widząc własną grzeszność i korzy się przed Majestatem Boga, którego widzi w coraz jaśniejszym świetle chwały i świętości. I to się dzieje tak właśnie, jakby przypadkiem. Efekt uboczny, ale przez Boga wzięty pod uwagę i zaplanowany.

Bóg już tak ma, że jeśli chodzi o modlitwę, w tajemniczy sposób łączy i rozdziela łaskę pomiędzy tego, który się modli, a tego, który jest omadlany. Nawet więcej: jej nadmiar rozlewa na tych, którzy nigdy by modlącemu się do głowy nie przyszli, ale Boże Serce zawsze ma przed oczyma ich potrzeby.

Rzecz już ostatnia: skuteczność. Najlepiej zaraz i według naszych oczekiwań. Ale najczęściej – na szczęście dla nas samych i dla tych, za których się wstawiamy – tak się nie dzieje. Znów, przekonała mnie o tym… mulina.

Kilka ładnych lat temu zajmowałam się trochę haftem krzyżykowym. Za punkt honoru poczytywałam sobie „ratować” splątaną mulinę. Ile czasu zajmowało mi znalezienie „kluczowej” nitki i „kluczowego” węzła… Bardzo często, gdybym poszła za pierwszym wrażeniem, wszystko zaplątałoby się jeszcze bardziej. Czasem traciłam już cierpliwość. Ale jedno szarpnięcie i węzeł stawał się twardy jak kamień. Bywało też tak, że trzeba było się przeprosić z nożyczkami. To była wielokrotnie powtarzana lekcja poglądowa, jak Matka Boża zajmuje się splątanymi węzłami ludzkich losów i relacji… Ratuje nas przy tym także z pychy: łatwo przewidzieć, co byśmy zaczęli mniemać o sobie samych, gdyby tak raz i drugi po modlitwie, jak grom z jasnego nieba, runęło wysłuchanie.

Co zatem z modnym szmerem nabożeństw z modlitwą wstawienniczą? Z pewnością, dobre są, ale… Pan Bóg zostawia nam wolność w sposobie modlitwy. Osobiście wolę oprzeć się na uznanej świętości tych, którzy te nabożeństwa otrzymali w darze. Bo zauważcie, że za uznanymi i przez wieki powtarzanymi nabożeństwami stoi dar objawień, świętość tego, który je otrzymał oraz niezliczone pokolenia tych, którzy je „wypróbowali” i przekazali dalej. A to Kościół właśnie.