
wyspowiadać się
– Nie bójcie się. Jestem Aniołem Pokoju. Módlcie się ze mną.
I klęcząc nachylił się, aż dotknął czołem ziemi. Pobudzeni nadprzyrodzonym natchnieniem, naśladując Anioła, zaczęliśmy powtarzać jego słowa:
– O Mój Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Cię, ufam Tobie i kocham Cię. Błagam Cię o przebaczenie dla tych, którzy nie wierzą w Ciebie, nie wielbią Cię, nie ufają Tobie i nie kochają Cię.
Po trzykrotnym powtórzeniu tych słów podniósł się i powiedział:
– Módlcie się tak. Serca Jezusa i Maryi uważnie słuchają waszych próśb.
– Co robicie? Módlcie się! Módlcie się dużo! Przenajświętsze Serca Jezusa i Maryi chcą okazać przez was miłosierdzie. Ofiarowujcie nieustannie modlitwy i umartwienia Najwyższemu.
– Jak mamy się umartwiać? – zapytałam.
– Z wszystkiego, co możecie, zróbcie ofiarę Bogu jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany, i jako uproszenie nawrócenia grzeszników. W ten sposób sprowadźcie pokój na waszą Ojczyznę. Jestem Aniołem Stróżem Portugalii. Przede wszystkim przyjmijcie i znoście z pokorą i poddaniem cierpienia, które Bóg wam ześle.
Ujrzeliśmy Anioła trzymającego kielich w lewej ręce, nad którym unosiła się hostia, z której spływały krople krwi do kielicha. Zostawiwszy kielich i hostię zawieszone w powietrzu, Anioł uklęknął z nami i trzykrotnie powtórzyliśmy z nim modlitwę:
– Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu, Duchu Święty, wielbię Cię z najgłębszą czcią i ofiaruję Ci najdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich tabernakulach świata, jako przebłaganie za zniewagi, świętokradztwa i zaniedbania, którymi jest On obrażany! Przez nieskończone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi błagam Cię o nawrócenie biednych grzeszników.
Następnie powstając, wziął znowu w rękę kielich i hostię.
Hostię podał mnie, a zawartość kielicha dał do wypicia Hiacyncie i Franciszkowi, jednocześnie mówiąc:
– Przyjmijcie Ciało i pijcie Krew Jezusa Chrystusa straszliwie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi. Wynagradzajcie zbrodnie ludzi i pocieszajcie waszego Boga.
Potem znowu schylił się aż do ziemi, powtórzył wspólnie z nami trzy razy tę samą modlitwę: „Przenajświętsza Trójco... etc.” i zniknął.
MATKA BOŻA: Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On zechce na was zesłać, jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany, oraz jako wyproszenie nawrócenia grzeszników?ŁUCJA: Tak, chcemy.MATKA BOŻA: A więc będziecie musieli wiele wycierpieć. Ale łaska Boża będzie waszą pociechą.
MATKA BOŻA: (do Łucji) Ty jednak zostaniesz tu przez jakiś czas. Jezus chce posłużyć się tobą, aby ludzie Mnie lepiej poznali i pokochali. Chce On ustanowić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Tym, którzy je przyjmą, obiecuję zbawienie. Dusze te będą tak drogie Bogu, jak kwiaty, którymi ozdabiam Jego tron.ŁUCJA: Czy zostanę tu sama?MATKA BOŻA: Nie, córko. Czy bardzo cierpisz? Nie trać odwagi, nie opuszczę cię nigdy. Moje Niepokalane Serce będzie twoją ucieczką i drogą, która zaprowadzi cię do Boga.
Chcę, abyście przyszli tu 13 dnia następnego miesiąca i nadal codziennie odmawiali różaniec na cześć Matki Bożej Różańcowej, aby uprosić pokój na świecie i koniec wojny, gdyż tylko Ona będzie mogła wam pomóc.(...)Potem dodała: Ofiarujcie się za grzeszników i powtarzajcie wielokrotnie – zwłaszcza gdy będziecie czynić jakąś ofiarę – »O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, w intencji nawrócenia grzeszników oraz jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi«.
Módlcie się, módlcie się wiele i czyńcie ofiary za grzeszników, ponieważ wiele dusz idzie do piekła, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił.
Jednych uzdrowię, innych nie. Trzeba, aby się poprawili i prosili o przebaczenie swoich grzechów. I ze smutnym wyrazem twarzy dodała: Niech nie obrażają więcej Boga naszego Pana, który już i tak jest bardzo obrażany.
5. Widząc się zniedołężniałą w tak młodym wieku, opuszczoną przez ziemskich lekarzy, postanowiłam uciec się do lekarzy niebieskich, aby oni mię uzdrowili, bo gorąco pragnęłam zdrowia. Jakkolwiek bowiem z weselem znosiłam chorobę i owszem, nieraz miewałam tę myśl, że gdybym zdrowa będąc, miała zasłużyć sobie na potępienie, lepiej mi pozostać chorą, to jednak zawsze mi się zdawało, że w zdrowiu daleko lepiej będę mogła służyć Bogu. Tak to sami siebie łudzimy, nie chcąc zdać się całkowicie na wszelkie zrządzenia Pana, który lepiej wie, co nam pożyteczne. (s.145)6. Poczęłam tedy zamawiać Msze św. i odprawiać na te intencje różne nabożeństwa powszechnie przyjęte i zatwierdzone. Innych nabożeństw nigdy nie lubiłam, jak je odprawiają niektórzy, zwłaszcza niewiasty, z różnymi ceremoniami; ja takich wymysłów nie cierpiałam, choć one w nich miały nabożne upodobanie swoje. Później się okazało, że to rzeczy niedobre i tracące zabobonem.Obrałam sobie za orędownika i patrona chwalebnego świętego Józefa, usilnie jemu się polecając. I poznałam jasno, że jak w tej potrzebie, tak i w innych pilniejszych jeszcze, w których chodziło o cześć moją i o zatracenie duszy, Ojciec ten mój i Patron wybawił mię i więcej mi dobrego uczynił niż sama prosić umiałam. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek aż do tej chwili prosiła go o jaką rzecz, której by mi nie wyświadczył. Jest to rzecz zdumiewająca, jak wielkie rzeczy Bóg mi uczynił za przyczyną tego chwalebnego Świętego, z ilu niebezpieczeństw na ciele i na duszy mię wybawił. Innym Świętym, rzec można, dał Bóg łaskę wspomagania nas w tej lub owej potrzebie, temu zaś chwalebnemu Świętemu, jak o tym wiem z własnego doświadczenia, dał władzę wspomagania nas we wszystkich. Chciał nas Pan przez to upewnić, że jak był mu poddany na ziemi jako opiekunowi i mniemanemu ojcu swemu, który miał prawo Mu rozkazywać — tak i w niebie czyni wszystko, o cokolwiek on Go prosi.Przekonali się o tym i inni, którym poradziłam, aby się jemu polecili, i coraz więcej jest już takich, którzy go czczą i wzywają, doznając na sobie tej prawdy.7. Starałam się obchodzić święto jego z wszelką, na jaką się zdobyć mogłam, uroczystością (1). Ale było w tym więcej próżności niż ducha, bo starałam się, by wszystko było piękne i (s.146) wytworne, choć z dobrą intencją. W tym jednak było zło, że gdy Pan mi dawał łaskę uczynienia dobrego, dobro to było pełne niedoskonałości i uchybień; do złego zaś, do próżności, do wytworności z wielką się zręcznością i pilnością przykładałam. Niech mi Pan raczy odpuścić.Pragnęłabym wszystkich pociągnąć do pobożnej czci tego chwalebnego Świętego, wiedząc z długoletniego doświadczenia, jak wielkie dobra on jest mocen wyjednać nam u Boga. Nigdy jeszcze nie spotkałam nikogo, kto by prawdziwe miał do niego nabożeństwo i szczególną mu cześć oddawał, a nie osiągnął coraz większych korzyści w cnocie, bo on w sposób dziwnie skuteczny wspomaga każdą duszę, która się mu poleca. Od wielu lat już, o ile pamiętam, co roku w dzień święta jego proszę go o jaką łaskę i zawsze ją otrzymuję, a jeśli prośba moja jest w czym niewłaściwa, on ją zawsze sprostuje dla większego dobra mego.
8. Gdybym miała upoważnienie ku temu, chętnie rozszerzyłabym się tu, opisując z wszystkimi szczegółami łaski, przez tego chwalebnego Świętego mnie i innym uczynione, lecz nie chcąc uczynić więcej nad to, co mi kazano, wielu rzeczy pobieżnie tylko dotykam i krócej opisuję, niżbym chciała, a znowu nad innymi dłużej się rozwodzę niż potrzeba; słowem, w tym jak we wszystkim dobrym, brak mi należytego rozsądku. Proszę tylko dla miłości Boga każdego, kto by mi nie wierzył, niech spróbuje, a z własnego doświadczenia przekona się, jak dobra i pożyteczna to rzecz, polecać się temu chwalebnemu Patriarsze i go czcić. Szczególnie dusze oddane modlitwie wewnętrznej powinny go ustawicznie wzywać z ufnością i miłością; nie rozumiem, jak można pomyśleć o Królowej Aniołów i o tych latach, które przeżyła z Dzieciątkiem Jezus, a nie dziękować zarazem świętemu Józefowi za poświęcenie, z jakim wówczas ich oboje opieką swoją otaczał. Kto nie znalazł jeszcze mistrza, który by go nauczył modlitwy wewnętrznej, niech sobie tego chwalebnego Świętego weźmie za mistrza i przewodnika, a pod wodzą jego nie zbłądzi. Obym tylko ja nie zbłądziła, że się ważyłam o nim mówić! Bo choć głośno (s.147) się oświadczam ze swoją dla niego czcią i nabożeństwem, wszakże w służbie jemu należnej i w naśladowaniu przykładu jego zawsze byłam niewierna (2).On, w swej łaskawości sprawił to, że podniosłam się z łoża boleści i znowu chodzić mogłam, a ja, w swej nędzy łaski tej na złe użyłam.
"Wróćmy jednak do drugiego Błogosławieństwa:"Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni". Czy właściwym jest smucić się i błogosławić smutek?..."
Książka, którą czytelnik otrzymuje do rąk obszernie podejmuje temat dialogu międzyreligijnego w kontekście katolickiej nauki o jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa, ukazując tę naukę jako niezbędny warunek dialogu chrześcijaństwa z innymi religiami. Praca ta jest twórczym komentarzem do wspomnianej wyżej deklaracji Dominus Iesus. Przekazuje ona obok katolickiego punktu widzenia, także ujęcie pluralistycznej teologii religii w jej trzech klasycznych wariantach, referując poglądy R. Panikkara, J. Hicka i P. Knittera – głównych przedstawicieli nurtu pluralistycznego. To stosunkowo niewielkie dzieło jest doskonałym wprowadzeniem w złożoną problematykę dialogu międzyreligijnego, mogącym stanowić swego rodzaju elementarz dla osób pragnących poznać złożone kwestie dotyczące teologii religii.x. dr Zbigniew Chromy
Dlaczego deklaracja korygująca błędy doktrynalne została potraktowana na jako punkt zwrotny (tudzież krytyczny) całego dialogu międzyreligijnego? (...) Czy deklaracja o jedyności i powszechności zbawczej
Jezusa Chrystusa i Kościoła wskazuje pozytywne wyjście z sytuacji, którą krytykuje, i może być dokumentem inspirującym do dalszego rozwijania dialogu międzyreligijnego?
Propozycje Dominus Iesus dla dialogu międzyreligijnego nie dorównują śmiałym perspektywom wizji pluralistów. Przypominają raczej dreptanie w miejscu, a nawet zawracanie. Ale wydaje się, że również ta powściągliwość jest wyrazem troski o dialog międzyreligijny aby przede wszystkim zachowywał swój charakter chrześcijański. Na pytanie, czy treść dokumentu może być inspiracją dla teologów zajmujących się dialogiem międzyreligijnym – wydaje się, że trzeba mimo wszystko odpowiedzieć twierdząco. Właściwie w odniesieniu do opcji pluralistycznej kryje w sobie wręcz rewolucyjne wezwanie do zgoła innego niż Hickowski „przewrotu kopernikańskiego”: do szukania rozwiązania paradoksu dialogu międzyreligijnego i misji wiernej ortodoksji wewnątrz paradoksu bóstwa i człowieczeństwa Jezusa Chrystusa, a nie poza nim. Wiąże się to z zawróceniem i pewnym „marnotrawstwem” części dotychczasowych wysiłków, ale jak zauważa we wstępie do „The Great Divorce” C.S. Lewis:„Próba [małżeństwa Nieba z Piekłem] zasadza się na przekonaniu, że rzeczywistość nigdy nie każe nam stanąć przed wyborem ostatecznym „albo-albo” (…); że zwyczajny rozwój, przystosowanie albo udoskonalenie w jakiś sposób przemienią zło w dobro, bez żądania od nas ostatecznego i całkowitego wyrzeczenia się wszystkiego, co chcielibyśmy zatrzymać. To przekonanie uważam za katastrofalny błąd (…). Nie żyjemy w świecie, gdzie wszystkie drogi są promieniami koła i jeśli podążać którąś dostatecznie długo zbliżają się do siebie, żeby w końcu spotykać sie w jednym punkcie (…). Dobro, kiedy dojrzewa, staje się coraz bardziej różne nie tylko od zła, ale i od innego dobra. Nie sądzę, żeby wszyscy, którzy wybierają złe drogi przepadli, ale myślę, że ich ratunek jest w zawróceniu na dobrą drogę. Ostateczny wynik może okazać się dobry, ale tylko wtedy, jeśli się wróci do miejsca, w którym został popełniony błąd i zacznie się jeszcze raz z tego samego miejsca, a nigdy przez zwyczajne brnięcie dalej. Zło może być cofnięte, ale nie może rozwinąć się w dobro”
Bóg czyni wszystko we właściwym czasie. Niczego nie czyni poza czasem, lecz zawsze wszystko w najlepszej chwili, dając mi co trzeba we właściwym momencie.
(św Ambroży, z komentarza do Psalmu 118)
Msza święta nie jest pamiątką. Gdy idziesz na Mszę świętą, to nie jest to samo, co pójście, na przykład, na wzgórze Golgoty, oderwanie kawałka skały i powiedzenie: "to jest pamiątka z miejsca, na którym umarł nasz Pan". Nie, Msza święta jest wizją, jest ona akcją w czasie i w wieczności. Jest ona akcją w czasie, gdyż ma ona miejsce na naszych oczach, na ołtarzu. Jest ona również akcją w wieczności, jeśli chodzi o jej zbawczą wartość. Wszystkie zasługi śmierci, zmartwychwstania, wniebowstąpienia i uwielbienia naszego Pana odnoszą się do nas. Jednoczymy się z tym wielkim aktem Miłości. Msza święta nie jest zatem pamiątką odrębną od krzyża. Jeśli w trakcie Mszy świętej zamkniemy oczy i skoncentrujemy się na jej tajemnicy, znajdziemy się u stóp krzyża wraz z Maryją, Marią Magdaleną i świętym Janem.
Czy zauważyliście kiedyś, jak bardzo współczesna architektura pozbawiona jest dekoracji? W jakim kontraście stoi ona wobec katedr, w których znaleźć było można wszystko, nawet krowy i anioły, czasem również małe diabły wyglądające zza węgła! Dawna architektura zawsze wykorzystywała rzeczy materialne jako symbole spraw duchowych. Dzisiaj nasza architektura jest nudna, nic tylko stal i szkło, prawie jak pudełko krakersów. Dlaczego tak jest? Ponieważ nasi architekci nie mają do przekazania żadnego duchowego przesłania. Materiały budowlane są tylko materiałami, niczym więcej, stąd brak detalu, brak doniosłości, brak znaczenia, brak duszy. Zastanawiam się, czy detal i dekoracja w architekturze nie zanikły w świecie w tym samym czasie, w którym zanikła uprzejmość. Z całą pewnością nie jesteśmy w tym stuleciu tak uprzejmi, jak byliśmy w innych stuleciach. Prawdopodobnie przyczyną jest to, że nie wierzymy już, iż ludzie mają dusze. Są po prostu innymi zwierzętami i dlatego powinni być traktowani jako środek do realizacji naszych celów. Gdy uwierzysz, że obok ciała istnieje też dusza, zaczynasz nabierać wielkiego szacunku wobec osoby.
Ten srebrny krucyfiks, który noszę, noszę w ramach zadośćuczynienia. Pewnego dnia byłem w żydowskim sklepie jubilerskim w Nowym Jorku; znałem tego jubilera od dwudziestu lub dwudziestu pięciu lat. Powiedział do mnie: "Mam dla ciebie trochę srebrnych krucyfiksów." Podał mi torbę wypełnioną srebrnymi krucyfiksami, było ich ponad sto. Spytałem: "Skąd je wziąłeś?". "Och" - odpowiedział - "od zakonnic, przyniosły je i powiedziały: 'nie będziemy już nosić krucyfiksu, za bardzo oddziela nas od świata. Ile nam za nie zapłacisz?' ". Jubiler powiedział: "Odważyłem im trzydzieści srebrnych monet". Później spytał mnie: "Co jest nie tak z twoim Kościołem? Myślałem, że krucyfiks coś dla was znaczy." Opowiedziałem mu zatem, co było nie tak. Trzy miesiące później przyjąłem go na łono Kościoła.
Pewnego razu głosiłem rekolekcje w więzieniu o szczególnie zaostrzonym rygorze, w którym było osadzonych 1979 więźniów. Wszyscy z nich myśleli oczywiście, że ja noszę biały kapelusz, a oni - kapelusze czarne*; że oni są źli, a ja jestem dobry. Od jakich słów mogłem zacząć moje kazanie? Rozpocząłem je w ten sposób: "Panowie, chcę, abyście wiedzieli, że istnieje między wami a mną jedna ogromna różnica. Wy zostaliście schwytani, a ja nie". Innymi słowy, wszyscy jesteśmy grzesznikami.