9 stycznia 2010

jak rozpętałam lokalne oziębienie

(zapisane dwa dni temu)
Wczoraj wieczorem za oknem padał prawdziwy śnieg, a dzisiaj przywitał mnie przepiękny mroźny, słoneczny (prawie) poranek. Prawdziwa zima! Prześlicznie! Z jednej strony współczuję takiej katastrofy Anglikom, nieprzywykłym do chodzenia po lodzie i nie mającym zimowych opon na zmianę; ale z drugiej strony...

Z niepoprawnie radosną gębą wybrałam się do collegu i – delektując się zimową atmosferą – omal nie zderzyłam się ze szklanymi drzwiami. Nie otworzyły się na mój widok, jak były powinny.
- „Cóż, pewnie jestem za mała, może poczekam na kogoś większego.”
Była na nich, co prawda, jakaś kartka, ale kto by to czytał... Odwróciłam się w kierunku ulicy i w tym samym momencie przyszła mi do głowy nieprawdopodobna myśl: „A może?... e, nie...” Dwóch Turków właśnie podchodziło do drzwi (więksi ode mnie, więc teoria o dyskryminacji mniejszych szybko upadła; zresztą – jaka dyskryminacja w UK?! Brzmi to prawie jak obraza Królowej!) i z niedowierzaniem czytali kartkę. Zabrałam się do czytania i ja. I co widzę? Nieprawdopodobne! Z powodu warunków pogodowych moja szkoła została zamknięta – troszkę śniegu, lodu i mrozu, i w samym środku całkiem nieźle mającego się Londynu zamknięty college.

Zdecydowałam, że wrócę do domu spacerkiem – pół godziny w taką zimę to sama przyjemność. Kiedy tak rozkoszowałam się tą nadzwyczajnością pogodową, gdzieś przed kościołem św. Tomasza (piękny, neogotycki kościół; w zasadzie w angielskim gotyku [również neo – mimo wszystko] zakochałam się od pierwszego wejrzenia), spadła na mnie mrożąca krew w żyłach świadomość:

To już drugi raz! Przeze mnie cierpią miliony! Jakoś w połowie grudnia wyjrzałam przez warszawskie okno i wzdychałam do polskiej zimy, iskrzącej ostrym, zmrożonym światłem słońca. Chyba pierwszy raz w życiu poczułam taką ciepłą tęsknotę za czymś, co jest zwyczajne i codzienne w Polsce, a co zostawię za sobą, wędrując po świecie.

I oto – przyjeżdżam do Anglii i wita mnie... zima! Dzisiaj taka zupełnie polska. Stare znajome masy powietrza znad Norwegii i Syberii, które mają panowa nad Wyspami przez dwa tygodnie. Wspaniale! ...tylko tubylców żal...

Jak to trzeba uważać z zachciankami przed obliczem Wszechmocnego...

A ten pierwszy raz? Też, na nieszczęście, w Anglii. Ostatnie dni przed odlotem do Polski, a ja wciąż nie widziałam legendarnej londyńskiej mgły. Pamiętam, jak siedziałam w piętrowym autobusie i dziamliłam, patrząc w czyste niebo – jak małe dziecko. Więc dostałam ją w ostatni poranek! Długo kluczyliśmy samolotem po Heathrow, zanim wystartowaliśmy, a podobno spowijała wtedy niemal pół Europy.

Tylko nie donieście na mnie, bo mnie stąd wyrzucą (te „biliony” funtów strat), albo każą zerwać stałe łącze z Wszechmocnym...
---------------------------------------------------------------------------------------
PS:
w związku z komentarzem Bożeny, dorzucam otrzymane od niej (Nowgorod i okolice) zdjęcia PRAWDZIWEJ zimy - styczeń 2010 po rosyjsku :) -20°C