14 maja 2008

moja pomarańczowa chusteczka


Zainaugurowałam dzisiaj mój prywatny wkładzik w sprawę chińską. Główny atrybut - pomarańczowa chusteczka, została wywieszona na mojej torebce. Samo CV chusteczki jest już interesujące: stworzona na Światowe Dni Młodych w Koeln, tam też dostała się w moje twórcze łapki. Zaraz po przyjeździe do Polski znalazła się w szafie, ale nie na długo: jako charakterystyczny bohater drugoplanowy grała na mojej szyi pomarańczowego rewolucjonistę. W czasach pomarańczowej rewolucji, rzecz jasna. Juszczenko wygrał - chusteczka do szafy. Teraz przyszedł czas na oprotestowanie olimpiady... i tu - jak się czytelniku domyślasz, przychodzi kolejny sezon na pomarańczową chusteczkę... Sprawa nie jest jednak taka prosta...

Po pierwsze: nie protestuję przeciw olimpiadzie w Chinach
- odpowiednie decyzje trzeba było podjąć w odpowiednim czasie. Poza tym, olimpiada dla Chińczyków jest sprawą dumy narodowej, przy której snobizm Francuzów (nie przymierzając...) wypada blado. Państwo Środka było Centrum Świata od lat tysięcy, a cywilizacja zachodnia była po prostu cywilizacją dzikusów (dla Chińczyków). Teraz wyobraźmy sobie taki afront, który godzi w serce zwykłych ludzi, szczerze i głęboko przywiązanych do wspaniałych Chin...

Po drugie: olimpiada w Chinach jest doskonałą okazją do...
- np. do zawalczenia o wolność dla Chin. Nie ma się co łudzić, nie będzie ani cienia szansy na wolny Tybet bez wolnych Chin. Komunizm zniszczył w Chinach to, co w tej cywilizacji było najpiękniejsze. I póki ma się dobrze, póty ciągle jeszcze Państwo Środka będzie państwem cudów, o jakich nam się nie śniło... (lepiej, żeby się nawet nie śniło...)

Dlatego na mojej pomarańczowej chusteczce wołam o wolność dla Chin.
Nie, nie jestem teologiem wyzwolenia (uprzedzam skoki ciśnienia moich znajomych teologów).
Jestem za to ostatnio pod wrażeniem odkrycia, że jednym z dotkliwszych spustoszeń w narodzie chińskim, jakiego dokonał maoizm, jest absolutne pozbawienie wzajemnego zaufania.
Tak na prawdę nikt nie wie, czy ten drugi (również przyjaciel, członek rodziny), nie jest tajnym agentem. Czy przy najbliższej okazji nie wykorzysta czegokolwiek, żeby pozbawić wolności albo nawet życia. Po co?
Tu przychodzi czas, żeby przedstawić drugie zniewolenie: jest nim zawiść. O Chińczykach mówi się, że jeśli zdobędziesz ich serca, to na zawsze, ale jeśli je zranisz - to też na zawsze. Nie będą wahali się przed okazywaniem tak poświęcenia, jak zemsty.
Mogłabym dużo więcej pisać o duchowych zniewoleniach. Choćby o straszliwym materializmie...
Poprzestanę na tych dwóch, żeby pokazać, że dla mnie WOLNOŚĆ DLA CHIN ma imię JEZUS CHRYSTUS.

W tym zwariowanym świecie ktoś musi zacząć kochać. Bezinteresownie, bezwzględnie i do końca. Przyjaciół i nieprzyjaciół - kogo popadnie. Przez życie, przez tortury, przez zdrady, przez śmierć i pohańbienie. Tylko JEDEN taki się narodził, który to potrafił... Na szczęście w NIM jest to możliwe także dzisiaj... I w zasadzie tylko w NIM.
Druga sprawa - przebaczenie.
Naprawdę, przyglądając się konfliktowi na Bliskim Wschodzie, doszłam do pewności, że tylko miłość chrześcijańska wskazuje drogę wyjścia z tego konfliktu: nie ma żadnych racji do tego, żeby jakaś strona miała ustąpić. Bo niby po co? Jest to Ziemia i Żydów i Palestyńczyków...
Wracając do Chin. Póki Chińczycy będą się dawać wodzić za nos swoim zranieniom, póty będą znajdować się dzieci gotowe zadenuncjować rodziców, koledzy z pracy gotowi wyeliminować konkurencję, itp...

I znowu: tylko Chrystusowe przebaczenie z krzyża ma w sobie na tyle szaleństwa i determinacji, że mogłoby tu coś zdziałać. Żadne inne nie oprze się absurdom obecnym w Państwie Środka...


Chodzę po Warszawie z moją pomarańczową chusteczką i myślę:
O taką wolność warto by było zawalczyć dla każdego z nas. W każdym z nas jest taki kraj cudów - Państwo Środka...