W Szentkút mam szczęście spotykać się z wiarą prostą i rześką, jak jesienne poranki w górach. Bez wielkich rozpraw, cytatów, uniesień i odkryć intelektualnych Ameryk. Naturalnie wypełnia drobne codzienne zdarzenia, gesty, przemyka między jednym a drugim zdaniem wymienianym w trakcie pracy, a czasem bez skrępowania jaśnieje w zawstydzających prostotą historyjkach.
Péter został zaproszony na pogrzeb dobrej znajomej. Żyła jak żyła, bez Boga, więc i bez zasad innych, niż takie, które jej pasowały. Pogrzeb świecki. I jak referował Péter, wszystko na tym pogrzebie "ę" i "ą", na wysokim poziomie, ale - jakieś puste. Kiedy poprzedniego dnia przyszli się pożegnać z ciałem zmarłej, usłyszał wewnętrzny głos: "Uratuj ją". Ale jak? Po śmierci? W gorącej wierze kąpany, chwycił za Litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa i żarliwie odmówił ją za znajomą. Cóż mógłby więcej zrobić?... A jednak, po tej modlitwie, jakby znów usłyszał ów wewnętrzny głos: "Uratowałeś ją."
Péter to nie jakiś tam mistyk. To prosty człowiek, żołnierz. Obrócił się do żony i spytał cicho: "Widziałaś kogoś? Słyszałaś coś?". "Nie" - odparła. Więc zrozumiał, że owa znajoma mogła pokazać się na chwilę tylko jemu, aby podziękować. Nie, źle mówię, nie tylko aby podziękować, ale żeby jeszcze podsycić jego żarliwość w nabożeństwie do Dusz Czyśćcowych.
Péter swoją krótką opowieść zakończył tak: "I wiesz co, Siostra? To było moje dzieło życia! Najważniejsza rzecz, jaką zrobiłem! Ty sobie wyobrażasz, co to znaczy uratować komuś życie wieczne?!"
I miał rację. Wszystko inne prędzej czy później diabli biorą i w niebyt niosą. Tylko to, co ratuje i buduje życie wieczne - to jest warte każdej ceny. A tymczasem tu, na ziemi, jest to nie jeden raz cena tak niewielka, że to wieczne dobro lekceważymy.
Ach, jeszcze tytułowe pytanie: "A Ty, co uważasz za swoje dzieło życia? Czy w Życiu Wiecznym będzie po nim jakiś ślad?"