27 marca 2014

Seryjny kopciuszek atakuje, czyli zakonnica na targowisku próżności.

Przemysł medialny od kilku lat dosłownie produkuje gwiazdy na masową skalę. Najczęściej są to gwiazdki sezonowe, które rodzą się w programach typu Idol, Mam Talent, X Factor, The Voice i tym podobnych, parę zaś miesięcy później więdną w zapomnieniu. Seria tych programów to sukces alchemików show businessu. Formuła działa doskonale, zapewniając stałą publiczność i pieniądze producentom programów, nowe nabytki (najczęściej wokalne) producentom muzycznym i nadzieję, że "kiedyś i mnie się uda" rzeszom śmiałków czekających na eliminacje do następnych sezonów. Swoiste perpetum mobile.

Jak działa ta machina? Otóż sekret jest ten sam, jaki kryje w sobie baśń o kopciuszku:
Cicho i spokojnie żyje sobie niewypowiedzianie piękna dziewczyna... nie zauważona i nie doceniona przez nikogo, wyśmiewana, poniżana i odrzucona. I oto nadchodzi jej dzień, jej cudowny bal, na którym zachwyca księcia, okazuje się najpiękniejsza w całym królestwie, książę traci głowę i... żyją w bogactwie i pomyślności długo i szczęśliwie.

Tak właśnie jest opracowana formuła tego typu programów: na scenę, przynajmniej co jakiś czas, powinien wyjść ktoś, kto wzbudzi silne emocje. Wszystko jedno jakie: małe dziecko, jak Connie Talbot albo staruszka, jak Janey Cutler. Jeszcze lepiej działa niespodzianka ukryta w drobnej Carly Rose Soneclar, dziecinnej Biance Ryan, lub budzącego uśmieszki widowni Johnatana

W przypadku s. Christiny elementem budzącym emocje jest... tak, habit. Działa to równie skutecznie, jak nadwaga Johnatana, czy niewinna buźka Rose. Takie są prawa przemysłu rozrywkowego. Tylko, że przemysł nie zajmuje się człowiekiem, ale używa go do wyprodukowania zysków. Uczestnicy programu przychodzą i odchodzą i są tylko elementami napędowymi. Mniej lub bardziej, zasadę zna każdy i nikt o to nie ma pretensji. Wszyscy świetnie się bawią, a te parę szczęśliwców dostaje wymarzony kontrakt z producentem lub przynajmniej może się poczuć gwiazdą youtube.

Tylko, że w przypadku siostry zakonnej jest trochę inaczej. Odłóżmy emocje, skupmy się na istocie rzeczy. Siostra jest osobą konsekrowaną. Co to znaczy?

Konsekracja, znaczy dosłownie poświęcenie (od łac. consecratio). Termin ten oznacza wyłączenie czegoś ze świeckiego użytku i przeznaczenie przez szczególne błogosławieństwo na użytek służby Bożej. Ponadto z pojęciem konsekracji łączy się błogosławieństwo dokonane przez biskupa i połączone z namaszczeniem osoby lub rzeczy konsekrowanej olejem świętym. Znamy np. konsekrację biskupów, opatów, kapłanów albo ołtarzy, dzwonów itp. 
(Ks. Marian Kowalewski, Mały Słownik Teologiczny, Księgarnia św. Wojciecha 1960)

Niekatolikom może być trudno zrozumieć głęboki smutek na widok kościołów zamienionych na mieszkania. Z architektonicznego punktu widzenia to niecodzienne wyzwanie i najczęściej bardzo ciekawe rozwiązania. Niepowtarzalna koncepcja wnętrza, tajemniczy klimat połączony z nowoczesnością, itp. Nie ma się czego czepić. 


Ale my na budynek, który został zbudowany i przeznaczony TYLKO dla Boga i Najświętszych Czynności, a który teraz służy do czegokolwiek innego, patrzymy z punktu widzenia wiary w prawdziwego Boga. Takie wykorzystanie kościoła jest profanacją, czyli wydarciem go ze sfery świętości i rzuceniem w świeckość.

Spróbujmy, również bez emocji, popatrzeć tak na występ s. Christiny. Jako osoba konsekrowana oddaje całe swoje jestestwo na własność Bogu. Nawet, jeśli nie oddziela się od świata murem klasztornym, nie należy już do świata - pozostaje na świecie tylko dlatego, żeby spełniać wolę Boga. Jest takim "agentem" niebios na ziemi.
 
Problem nie polega na tym, że siostra śpiewa i kocha śpiew. Nawet nie na tym, że śpiewa na scenie i że to nie jest śpiew gregoriański. Krytyka krytyków występu siostry, która sprowadza się do słów "życie zakonne nie jest cmentarzyskiem talentów" to tylko szczęk broni w potyczce słownej. Muzyka chrześcijańska rozwija się całkiem nieźle i ma wielu wykonawców w habitach i sutannach. Można spokojnie rozwijać talent i pozostać "wyłączonym z użytku świeckiego". 

Romans osoby konsekrowanej z przemysłem muzycznym kończy się tragicznie dla samej konsekracji. Artyści, którzy chcą tworzyć nie podlegając jego dyktatom, pozostają artystami niszowymi, ponieważ inaczej musieliby się podporządkować wymaganiom przemysłu. Seria w/w programów nie zajmuje się artystami niszowymi - to (w wypadku sukcesu uczestnika) zasilanie rozrywki dla mas kolejnym PRODUKTEM. Konsekracja, wierność konsekracji i wzrastanie w niej są dla osoby poświęconej Bogu niezwykle wymagające: całe życie jest wybieraniem Boga i tego, czego On chce, aby jeszcze bardziej należeć do Niego, aż do całkowitego zjednoczenia z Nim. W tym zjednoczeniu i byciu całkowicie i bez reszty "Bożym" leży szczęście i spełnienie osoby konsekrowanej. To prawo działa zarówno w zakonach zamkniętych, jak i zajmujących się pracą apostolską.

Naiwnością (wszak siostra nie przekroczyła jeszcze 30 lat; choć jej przełożeni zapewne przekroczyli i tu należy się trochę dziwić...) jest sądzić, że można wejść w tryby przemysłu muzycznego i  częściowo przyjmując reguły gry "rozsadzić system od środka" przez ogień, jaki płonie w sercu.

Od św. Pawła począwszy, przez długą listę świętych (i omal-świętych) można dosadnie się przekonać, że nosimy ten skarb w naczyniach glinianych. Człowiek jest słaby i jak przekonuje historia ot, choćby słynnej Sister Smile, nie potrafi obronić w sobie tego, co najświętsze i najbardziej kruche. I łatwo upada na samo dno.

U s. Christiny dodatkowym niepokojem napawa łatwość kokietowania Złego przez beztroskie (i niestety bezmyślne) używanie znaku powszechnie uznawanego za satanistyczny (W tym momencie, niestety, muszę obalić twierdzenie, jakoby pokazała rogi w znaczeniu "kocham cię". Kontekst wypowiedzi sędziów, a także ich reakcje nie pozwalają obronić takiego usprawiedliwienia). Jeśli s. Christina uparcie będzie kontynuować drogę kariery w przemyśle muzyki świeckiej, szybko znajdzie usprawiedliwienie dla porzucenia życia zakonnego. I tu, coś mi mówi, że spotka ją gorzki zawód. Bowiem z przykrością muszę stwierdzić, że to nie głos zrobił furorę, a głos w habicie. Jeśli siostra przestanie być siostrą, nie utrzyma się w światku rozrywki inaczej, jak tylko przez bycie "celebrytką", czego jej z serca nie życzę.

Moim zdaniem pozostaje nam modlić się za s. Christinę i jej przełożonych o dostrzeżenie drogi s. Christiny w szerszym świetle. I o zawrócenie jej z tej drogi. 
I nie tylko za s. Christinę. Nie ona jedna ulega złudzeniu, że można zapalić Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.


4 marca 2014

O wojnie światowej, zaklinaniu rzeczywistości i lekarstwie na nie.

Wojna, o której myślę, to wojna trzech frontów:
- front międzynarodowy
- front między światami
- front ludzkiej duszy
Wojna trzech frontów nie ustaje. Nie istnieje zawieszenie broni. Będzie się toczyć do zwycięstwa jednych i klęski drugich - bez przerwy.Co więcej, wszystkie trzy fronty łączą się ze sobą siecią licznych skomplikowanych i prostych jednocześnie więzów.
Na wszystkich trzech frontach można udawać, że wojny nie ma i śmiać się z historyków i twórców teorii spiskowych. Można zaklinać rzeczywistość do granic możliwości. Ale rzeczywistość ma to do siebie, że prędzej, czy później wszelkie iluzje rozbijają się o nią w drobny mak.

Jako że pisanie przychodzi mi z wielkim trudem, a mojej prośby nie chcę dalej odkładać z dnia na dzień, wnikliwą analizę pozostawiam czytelnikom, a sama uronię tylko kilka zakrzywiających czasoprzestrzeń skrótów myślowych. Mianowicie:

O wojnie międzynarodowej pisze każdy, bo Majdan i odpowiedź Putina, a także (nie pierwsze już z serii) ćwiczenia wojsk rosyjskich w okolicach lub na temat Polski, obudziły nas nagle na dotykalną wręcz możliwość wojny. I to światowej. Ba, atomowej również.

Wojna światów toczy się od zarania dziejów, ale jest coraz bardziej dramatyczna i zbiera coraz większe żniwo. Mam na myśli wojnę Szatana przeciwko ludzkości. Zezwolenie na zabijanie dzieci przez własnych rodziców nie tylko w łonie matek, ale i po urodzeniu to tylko jeden z wielu, kolejny i - obawiam się - nie ostatni krok cywilizacji z kwikiem na łeb na szyję pędzącej z urwiska w przepaść. Ofiary i straty tej wojny są nieprzeliczone. Zamordowane dzieci, chorzy, starcy; żywi coraz bardziej spętani nałogami i perwersjami upadlającymi człowieka, a hołubionymi i umacnianymi przez coraz bardziej absurdalne prawo. 

Na froncie ludzkiej duszy zaś... Lektura dzieł pochodzących z różnych wieków pokazuje, że problem istniał zawsze i zawsze rozbrzmiewało wołanie o opamiętanie. Innymi słowy człowiek niechętnie przyznaje, że o jego duszę toczy się walka na śmierć i życie i to on sam on uzbraja lub rozbraja obie strony: Boga i szatana. Jak? Wolną wolą. I - nie daj Bóg - do śmierci nieraz udaje, że śmierci nie ma, a jak jest, to wieczności nie ma, jak mimo wszystko i ta istnieje, to nie istnieje grzech. Jeśli i tego nie da się zaprzeczyć, to próbuje zaklinać rzeczywistość i przekonuje siebie i świat dookoła, że właściwie "nic się nie stało", a konsekwencji wiecznych nie ma. I jeśli - nie daj Bóg - do śmierci uda się mu w tym wytrwać, to dopiero kiedy czas się dla niego kończy, i nic już się więcej zaklinać nie da, okazuje się, że się tragicznie mylił.

(tu chwila, albo dwie, na rozmyślanie, podróze w czasie, analizy i syntezy...)


Jesteśmy bezradni. Na wszystkich trzech fronach. Wszystkie trzy nas przerastają, bośmy pył i proch tylko, cokolwiek byśmy sobie o sobie nie wyobrażali. Na wielką politykę wpływu nie mamy. Na duchowe zepsucie cywilizacyjne także nie. Nawet (a mądrość ta z wiekiem przychodzi) na podwórku własnego serca jesteśmy wyjątkowo niegramotni. 

Cóż zrobić?

Moja propozycja to: RÓŻANIEC!


Czemu właśnie ona? Dlatego, że przez jej szczere i z głębi serca odmawianie powierzamy Matce Bożej sprawę wobec której jesteśmy bezradni. Ona, Pełna Łaski, zjednoczona z Trójcą Świętą, jest wstanie przeniknąć niedostępne głębiny ludzkich serc, dosięgnąć węzłów grzechu, które zniewalają człowieka i nie pozwalają mu być szczęśliwym Dzieckiem Bożym. Mocą macierzyńskiej miłości uzdrawia serca z upadlających kajdanów nałogów, przywraca ludzi ludziom, a przede wszystkim rozplątuje drogę człowieka tak, aby mógł bezpiecznie dojść do źródła miłości i swojej ojczyzny - Trójcy Świętej. 
Nie zawsze jest tak, że rozplącze węzeł tak, jak tego oczekujemy. Ponieważ widzi znacznie lepiej, niż my, wie, jak on powstał i gdzie trzeba "pociągnąć", żeby go rozsupłać.
Przez tą nowenną powierzamy w ręce Maryi nasze życie, a zwłaszcza to, wobec czego jesteśmy bezradni. Ponieważ wszystko, co znajdzie sie w rękach Maryi jest oddane Bogu, jest to najlepsza i najkuteczniejsza pomoc, o jaką można prosić. Papież Franciszek miał ponoć powiedzieć kiedyś: 
Jej dłonie mają moc rozwikłać każdy supeł. Plątanina poddana próbom uporządkowania przez kogokolwiek innego, niż Maryja, zapętla się jeszcze bardziej. 

Gorąco zachęcam, nie, proszę każdego, żeby odmówił co najmniej jedną nowennę - za siebie. Nigdy nie wiadomo, ile czasu nam zostało, czy będziemy mieć jeszcze czas żałować, odwrócić się od zła i pokutować za swoje grzechy, wynagradzać i upraszać Boże miłosierdzie dla naszych bliskich. Nie wiemy, w jakich okolicznościach zejdziemy z tego świata: być może nawet wtedy nie będzie czasu. Ten czas mamy TERAZ. 
Komu starczy czasu i gorliwości, zachęcam do kolejnej nowenny: o pokój, o opamiętanie i zawrócenie z drogi zatracenia, którą podążają kolejne kraje wprowadzając zbrodnicze ustawy, o nawrócenie bliskich...

Grzech ma konsekwencje. Jak uczy św. Paweł, a życie wielokrotnie pokazuje, grzech gdy dojrzeje, rodzi śmierć. 
Ale dobro, modlitwa i ufność także mają konsekwencje: przemagają zło i rodzą życie. Żadne dobro nie zginie bezowocnie.
Tylko bezczynność nie rodzi nic. Kolejny dzień bagatelizowania, zaklinania rzeczywistości i odkładania na później, to dzień stracony. Wyobraźmy sobie wojnę, w której mimo napaści agresora, wojsko z dnia na dzień odciągałoby operacje obronne.


Na koniec chcę zachęcić do lektury Tajemnicy Fatimskiej. Zwykle skupiamy się na niezwykłościach i próbujemy rozwikłać apokaliptyczną zagadkę trzeciej tajemnicy. Ale ta tajemnica jest o nas: o zagrożeniu piekłem przez bagatelizowanie zła i lenistwa w dobrym, o gorzkim i okrutnym losie świata wydanego na pastwę rozszalałego zła przez naszą opieszałość. O tym wreszcie, że jesteśmy niewyobrażalnie potężni jeśli powierzamy się Bogu - że rękami splecionymi różańcem można zmienić bieg świata. I przez to jesteśmy odpowiedzialni i za swoje zbawienie i za zbawienie innych ludzi. A to jedyna rzecz, której nie wolno nam zaprzepaścić.