19 października 2008

samo życie ze szczyptą astronomii

Co mi przyszło, że we własnej gazecie muszę jeszcze przekorne felietony pisać... Będę je wrzucać tutaj, bo czasem i zakonne osóbki tu zaglądają... (a niezakonne może i nie zanudzą się na śmierć).
Z góry (tak, tak... wiem... z półtora metra może być tylko z dołu ;P ) przepraszam za to straszliwe uproszczenie procesu umierania gwiazdy, ale nie mogę moim siostrom fundować wykładu z podstaw astronomii...
Gwoli przypisów jeszcze - u nas istnieje taki zwyczaj, że się losuje jakby "role" do szopki: ktoś zostaje Maryją, ktoś Józefem, ale ktoś może zostać nawet... miotłą :) Ja często zostawałam gwiazdą (przypadek?... ;P ). A jeśli chodzi o astronomiczne umizgi, to dlatego, że to było moje hobby w dzieciństwie, póki za wcześnie (nie miałam jeszcze 10 lat) nie sięgnęłam po "Wobec wszechświata" ks. Michała Hellera... była to pierwsza książka w życiu, której nie doczytałam...
Felietonik zaś "pije" do sytuacji spotykanych w zakonach, ale te (mimo świętej naiwności niektórych osób świeckich - owe wiedzą, że o nich mówię :D ) nie różnią się aż tak strasznie od tych domowych, czy biurowych, czy innych jakich...

Obowiązek Gwiazdy

Przez kilka lat, z roku na rok, przy losowaniu obowiązków przy żłóbku, otrzymywałam obowiązek Gwiazdy. Ku uciesze sióstr, naturalnie.

młode gwiazdy - co z nich wyrośnie?...

Z tym obowiązkiem to jednak bieda, bo taka gwiazda to zawsze podejrzany typ: świeci, więc widać ją z daleka i choćby człowiek chciał się schować, to i tak los wyciągnie za uszy na nieboskłon. Taka już natura gwiazdy. Na szczęście przez te wszystkie lata utrwaliła się w mojej głowinie rola Gwiazdy: świecić mimo wszystko.

Tylko broń Boże nie udawać, że jest się słońcem. Marny byłby los tego, kto by chciał się ogrzać lub utrzymać przy życiu przy świetle takiej gwiazdy. Obowiązek gwiazdy potrafi niejednej spędzać sen z oczu: A jak spadnie? Bo niektóre spadają i to z wielkim hukiem (a raczej z ognistym warkoczem).

niebieski nadolbrzym (jak się już nadął, to teraz już z tylko górki... a nie wygląda, prawda? - jak w życiu, jak w życiu...)

Trzeba od razu powiedzieć, że to sprawka meteorów, nie gwiazd.
Same gwiazdy umierają inaczej: nadymają się swoim światłem tak bardzo, że wybuchają, a po tych największych może nawet powstać czarna dziura, która wchłania wszystko, co znajdzie się w pobliżu.
Prawa astronomii, jak się okazuje, dadzą się zastosować w życiu zakonnym.

czarna dziura - mało, że sama czarna, to jeszcze innym światło marnuje...

Niedobrze być gwiazdą. Świecić – niebezpiecznie, zgasnąć – bezużytecznie... A wszystko na oczach ludzi. Co gorsza, wszelkie próby przerobienia gwiazd na „coś bezpieczniejszego” są z góry skazane na niepowodzenie. Gwiazda stworzona gwiazdą, gwiazdą zostanie, bo jako gwiazda została pomyślana przez Stwórcę. A misjonarka powołana do misji, może tą misję wypełnić, jeśli tylko zgodzi się na to, co zostało jej zaproponowane przez Stwórcę.

Czytam orędzie Papieża na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu „Na rozdrożu między gwiazdorstwem a służbą” i myślę sobie, że tak bardzo boimy się gwiazdorstwa, że wolimy nie służyć i nie wchodzić za bardzo w ten niebezpieczny świat mediów. Tymczasem jako misjonarka czuję się nie tylko dziennikarzem, ale korespondentem wojennym. W tym zdezorientowanym świecie muszę przekazać wiarygodne i najświeższe relacje z wojny o człowieka między Bogiem a Złym. I spieszę donieść jak najszerszej opinii publicznej, że tryumf zła to tylko kaczka dziennikarska.

Piękne porównanie, prawda? No to teraz pomyśl, że to nie jest żadne porównanie, tylko konkretna rzeczywistość. Wystarczy włączyć telewizję, otworzyć internet, żeby spotkać się z propagandą sukcesu Złego. I to nie tylko w treści, ale także w sposobie przekazywania. Ta wojna nie jest nowa. Pierwsza bitwa rozegrała się pod drzewem wiadomości dobrego i złego. Przełomem w wojnie były wiadomości rozgłaszane z Wieczernika. Mimo naszego zwycięstwa, wojna na wiadomości trwa. Nie tylko w sercu, również na ekranie komputera i na stronach gazet.

Trzeba tez jasno sobie powiedzieć, że jeśli nie zdecyduję się „świecić”, jakaś inna gwiazda zajmie ten ciemny kawałek nieba i poprowadzi człowieka do nikąd. Lepiej więc wdrapię się na przygotowane mi miejsce do głoszenia Dobrej Nowiny. Przyznaję, ryzykuję utratę równowagi, upokorzenie i porażkę, ale jestem też pewna, że dopóki świecę tylko światłem mojego Pana Jezusa Chrystusa, nie grozi mi żaden wybuch supernowej.

po wybuchu supernowej - tyle szumu co po proroku, który się rozmienił na drobne...