26 sierpnia 2025

Złote, a skromne

 Ile może kosztować taki haft?

Trochę się na tym znam i powiem Ci, że dużo, bardzo dużo...

Ale tu za tę drogocenną sukienkę, tę czy każdą inną, podobnie jak za haftowane obrusy, nikt ciężkich forintów nie zapłacił. Kolejne hafciarki szyły i ozdabiały sukienki Matki Bożej zupełnie za darmo. Po prostu z miłości i czci. Okazuje się, że można. Co więcej, że ta sztafeta się nie kończy. Ostatnio rozmawiałam z kobietą, która przejęła tę krawiecko-hafciarską pałeczkę. Ma pracę, rodzinę, a oprócz tego ambitnie szlifuje swoje hafciarskie umiejętności, aby godnie wyrazić swoją wdzięczność i miłość do Matki Bożej.

Nie do wiary, że komuś może chodzić jedynie o wdzięczność, czy miłość, prawda?

Tak łatwo powtarzamy, jak papugi, że kapiące od złota ołtarze, czy zapierające dech w piersiach, do najmniejszego szczegółu artystycznie dopracowane kościoły, to triumfalizm, przesada, marnowanie czasu i pieniędzy, wykorzystywanie i ogłupianie maluczkich i cokolwiek tam jeszcze. 

Oczywiście, nie przeczę, że czasem w kościołach ozłacane jest ego jakiegoś zbłąkanego duszpasterze, co nie pasie dusz, tylko z dusz się pasie. Ale to margines - w szerokim tego słowa znaczeniu... Poza tym, jak każdy, oni też zdadzą sprawę Bogu z tego, co im powierzył.

Bez zgiełku i wielkich ogłoszeń, w Kościele jest wielu ludzi, którzy dają z siebie wszystko, co mogą i to w najwyższej jakości: po prostu z miłości, wdzięczności i czci.

I zostawiają palące pytanie: ile kosztuje kult PRAWDZIWEGO Boga?

Czemu Bóg i sacrum tak dramatycznie potaniało? 

Od szczególików takich, jak przykurcze i przykuce przed Najświętszym Sakramentem, żeby nie ubrudzić sobie kolanka na spodniach, czy sukience (czyli Bóg tańszy jest od garści proszku do prania), przez lekceważenie postów i szastanie dyspensami w towarzyskie piątki (czyli Bóg nie wart jest, żeby dla uczczenia Jego odkupieńczej Śmierci zrezygnować z kotleta, czy grilla). Aż do wyciągania rąk po Sakramenty bez wiary, bez życia według nauki Kościoła, a jedynie: bo mi się należy, i to jeszcze tak, jak mi się podoba (czyli Bóg tańszy jest od mojego widzimisię i jest usługodawcą, a ja klientem-nasz-panem).

Bogiem naszym jest to (ta osoba), za co jesteśmy w stanie zapłacić najwyższą cenę. Absolutnie najwyższą. 

Jeśli Bóg jest z promocji, tani, plastikowy, z gwarancją, do negocjacji warunków, made in China, to nie jest żaden Bóg, tylko kulturowy, folklorystyczny lub terapeutyczny "boski" dodatek. Co w takim wypadku pełni funkcję Boga? Najczęściej mniej lub bardziej ukryte za pieniędzmi, władzą, pożądaniem, wybujałe lub poranione w pysze ego.

Prawdziwy kult, jak zresztą miłość, ma jednak to do siebie, że nie jest uczuciem, ale wyborem. Zawsze można przystanąć i wybrać - świadomie i inaczej.

Czy to skomplikowane? Nie. Tylko trzeba zacząć chcieć się Bogu, a nie ludziom (czy sobie) podobać. Skromnie, ale w najwyższej możliwej dla mnie jakości.

16 sierpnia 2025

Moja Szentkút

Zasadzałam się na tę możliwość zrobienia tego zdjęcia już od miesięcy. Oto obraz mojej Szentkút. Jedyne, czego na nim brakuje to moi bracia (w świętym Franciszku), którzy odprawiają Nieszpory stojąc przed Obliczem Pana w Najświętszym Sakramencie. No, ale właśnie dlatego nie mogłam się z Wami podzielić tym widokiem - jakby to wyglądało, gdybym wkroczyła z telefonem na środek kościoła w trakcie nabożeństwa...

A tu właśnie jest wszystko: cisza, misterium, Boży Majestat i uzdrawiająca od wieków obecność Matki i Królowej - Naszej Wielkiej Pani, jak nazywają Ją tu Węgrzy.



Mam wielką łaskę, że mogę tu pracować: służyć jednocześnie Jej i Narodowi Węgierskiemu. Kiedyś (i nie raz jeszcze) zdam bardziej szczegółową sprawę z mojej misji.


Teraz niech wystarczą te obrazy: dwa z wczorajszej cichej adoracji i jeden z dzisiejszej procesji, w ramach trzydniowego świętowania głównego odpustu w Narodowym Sanktuarium w Mátraverebély-Szentkút, Wniebowzięcia NMP.

Post Scriptum:
Dziś rano doniesiono mi uprzejmie, że jakaś grupka (prawdopodobnie) Polaków chciała, żeby koniecznie opowiedzieć im o sanktuarium po angielsku. Powiedziałam braciom, że następnym razem niech zastosują zasadę: "sprawdzić, czy nie Polak", zwłaszcza, kiedy jestem tu na miejscu i mogłabym oprowadzić po sanktuarium po polsku.

Reklama:
Jeśli jakaś polska grupa, zwiedzając Węgry, lub po drodze do Medjugorie, ma w planie nawiedzić nasze sanktuarium, to - jeśli mam wolny termin w kalendarzu - chętnie pokażę i opowiem o naszym sanktuarium i o jego związkach z Polską.
Można do mnie napisać (formularz kontaktowy w stopce) lub zapytać o możliwość kontaktu ze mną (po angielsku lub węgiersku) w recepcji Centrum Pielgrzyma w Szentkút.

6 sierpnia 2025

pór przemienienie

Przedwczoraj wieczorem po cichutku zakradła się jesień. Na próżno wedle prognoz wszelakich Budapeszt i Węgry całe rozpalą się jeszcze letnim żarem. Wczoraj, z mgłą poranną, jak zawsze niespodziewanie i nieodwołalnie, powietrze zapachniało jesienią. Niewytłumaczalnie, ale niezwykle jasno zrozumiałam, że lato już się skończyło. 

Drzewa rosnące na zboczach wzgórz okalających dolinę Szentkút oprósza delikatnie siwizna żółtych liści. Jeszcze zaczesują się zielonym, jak kobiety zaklinające rzeczywistość. Ale już ruszyły pierwsze liściaste piruety i beczki. Pikują ukradkiem, mimochodem, jakby zawstydzone, że tak wcześnie. Ale to już ten czas. To już to powietrze. To już te mgliste i rześkie poranki, to już to znużone upałem westchnienie w koronach drzew. 

Jeśli dobrze wytężę wzrok wyobraźni, widzę usypiający, brązowiejący las i nasze sanktuarium zapadające w zimowy sen.

Tak w głębi serca lubię ten milczący zamach stanu jesieni, kiedy bezceremonialnie siada w cieniu drzew, cierpliwie czekając, aż lato marudnie spakuje swoje żywioły, potem wróci jeszcze ze dwa, trzy razy po zapomniany żar i wyprowadzi się na dobre aż do przyszłego roku.

Lubię, bo czuję się wtedy, jakbym zamykała rozdział. Jeszcze brzmią ostatnie zdania, jeszcze snują się dialogi, ale pod palcami już ostatnia kartka. Zaraz zacznie się nowy. 

Do wczesnej jesieni jeszcze chwila, ale sierpień już ma tę nutę dojrzenia. Jakby pierwsza delikatna kadencja. Ledwie słyszalne pożegnanie z motywem lata. Ledwie słyszalne, ale nieodwołalne. 

Byłoby to podskórnie rozpaczliwe, gdyby nie dziecięca wiara, że gdzieś na początku marca Bóg postanowi jeszcze raz dać światu szansę na rozkwitnienie.

Lubię, bo pór przemienienie to trochę jak życia w połowie przełamanie. Jak młodzieńczą wszechmocą odurzonej lekkomyślności pożegnanie. Jak pierwszych kęsów przemijania z rozmysłem smakowanie.

Jak szlak, który jeszcze granią biegnie, ale już się ku dolinie skłania i lada chwila oswojony krajobraz, który dotąd sycił oczy, zasłoni potężniejąca za plecami nieznana strona góry. 

Byłoby to na wskroś bolesne, gdyby nie dojrzała wiara, że zstępowanie nie oznacza końca wędrowania.

Jak Piotr Jan i Jakub, trzymam to pór przemienienie w tajemnicy. Nikt nie musi o tym wiedzieć, póki nie dojrzeje do jego odczuwania, a kiedy już raz czy drugi odczuje, nie wprawi się powoli w docenianiu pożegnania i powitania.

Bo byłoby to bezradnie gorzkie, gdybyśmy przez to pór przemienienie nie byli tkani do wiecznego nieprzemijania.