Z politycznego punktu widzenia jestem w najgorszej konfiguracji:
W Zgromadzeniu płynącym szerokim międzynarodowym i międzyzakonnym lewoskrętnym strumieniem – nieuleczalnie nielewomyślna, szukająca dziury w postępie i – o zgrozo – z upodobaniem karmiąca się "przedsoborowiem".
Za to w środowisku tradycyjnym – podejrzanie nieśpieszna do natychmiastowego cięcia brzytwą Ockhama napotkanych nadużyć liturgicznych razem z ich nieszczęsnymi autorami i mamrocząca pod nosem, że diabła wcale nie zniechęca do łowów fakt, że upatrzona ofiara na kolanach i ad orientem studiuje św. Tomasza.
Wśród charyzmatyków – uparcie nastrojoodporna, podejrzliwa i jak mantrę powtarzająca, że nie każdy duch jest Duchem Świętym, nawet jak przynosi worek fajerwerków.
Znajomych z Drogi z kolei – irytująca niewygodnymi pytaniami i smutnym dystansem, z jakim spoglądam na neoński Olimp.
A mogłoby byc tak prosto: opowiedzieć się całkowicie po którejś ze stron i przyjąć stosowny świato- Bogo- oraz człowieko-pogląd i żyć długo i szczęśliwie na wyspie Wtajemniczonych pośród Oceanu Błądzących.
Ale czy byłoby prawdziwie i sprawiedliwie?
Łatwo przychodzi nam nieświadomie potraktować Mistyczne Ciało Chrystusa jak izbę parlamentu, na której jest lewica, prawica i centrum. Rozsadzić siebie i resztę według własnego uznania i zachowywać dyscyplinę partyjną wśród członków swojego ugrupowania.
Tymczasem nieskończoną ilość razy przypatrywałam się, jak Łaska Boża działa w każdej z tych "frakcji".
I choć niemądrym i naiwnym byłoby zaprzeczać różnicom, racjom, błędom i podziałom, to niesprawiedliwym byłoby również twierdzić, że z chwilą, kiedy ktoś – dajmy na to – wstąpi na Drogę albo zafascynuje się ruchem charyzmatycznym, Pan Bóg automatycznie zakręca kurek z łaską. Tak samo odwrotnie: nie ma żadnej "opcji" wolnej od pokus, upadków i błądzenia, a nawet od tragedii wyboru potępienia.
Bakcyl frakcyjności czyha na każdym miejscu naszej kościelnej planszy. Od lewa do prawa, od postępu po Tradycję, od zielonoświątkowujących po judaizujących, od otwartych do moherowych.
I nie chodzi o to, by hołdować relatywizmowi, przymykać oczy lub uprawiać kościelną odmianę "political corectness", ale aby zawsze mieć przed oczami taką to rozmowę Pana Jezusa z aniołami:
Inną przypowieść im przedłożył: «Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: "Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?" Odpowiedział im: "Nieprzyjazny człowiek to sprawił". Rzekli mu słudzy: "Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?" A on im odrzekł: "Nie, byście zbierając chwast nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza"».
(...) Przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: «Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście!» On odpowiedział: «Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego.
Mt 13, 24-30.36-42
Pszenica i kąkol splatają się w sercu każdego z nas.
Aż do żniwa.
A jak mówi św. Paweł:
Przeto nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamiary serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę.
1 Kor 4,5