26 listopada 2009

Zamilkłam...

Tak, miesiąc dobiega końca, a tu wygląda na to, że czytelnicy winni się obejść ośmioma odcinkami Teresy (jest mi niesłychanie miło z powodu wszystkich ciepłych reakcji na ten film - co najmniej, jakbym się przyłożyła do jego produkcji ;) ).

Teraz usprawiedliwienie tego, że wpis ten, jakkolwiek istnieje, jest w istocie o niczym:
 Piszę pracę, a to znaczy, że:
- Jestem w stanie przygniecenia przez produkty arcymądrych głów teologicznych. To zdecydowanie za dużo, jak na głowinę prostej, szarej siostry.
- Tkwię aktualnie w jedynie słusznej metaforycznej interpretacji Wcielenia (bo przecież a proiri niemożliwe jest, żeby Bóg wcielił się dosłownie...), nawet nie spoglądając na Rzeczywiste an sich, bo i po co, jak  i tak jest niepoznawalne...
- Przedarłam się przez Kosmoteandryczną Zasadę Bytu, czyli Iśwarę (znanego nam pod pseudonimem Jezus z Nazaretu), który jest Chrystusem (ale broń Boże nie odwrotnie - oj, jaki Boże, przepraszam... toż to przecież absolutnie transcendentny Brahman, a w zasadzie to i nie on, tylko jakaś Ostateczna Rzeczywistość)
- Przede mną łamigłówka leksykalna, jak powiedzieć "jedyny", żeby nie powiedzieć"jedyny", a w ogóle, to zamiast gadać, to lepiej zakasać rękawy i wziąć się za samodzielne wyzwalanie uciśnionego wszechświata, Matki Ziemi i kogo tam w naszej globalnej klasie robotniczej jeszcze znajdziemy, i - Budujemy nowy raj, jeszcze jeden nowy raj, naszym przyszłym lepszym dniom, Ludzkości...

Prawda, że dobrze, że nie piszę? Załatwię sobie jakąś terapię lingwistyczną po ukończeniu tego zjawiska ;)

Wiem, że trywializuję największe sławy teologii pluralistycznej, które mój ograniczony móżdżek ma nieszczęście profanować... Podziwiam niedoścignione konstrukcje intelektualne, jakie wznieśli, jednak żadna nie nadaje się do zamieszkania. Kojarzą mi się z kamienicami w szarym mieście, z którego CS Lewis wyruszył  niezapomnianym busem.
Co jakiś czas czytam kawałeczek Ratziego, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.
Po tym wszystkim, język angielski zamiast ze swoim uroczym, niepowtarzalnym, wyspiarskim poczuciem humoru, kojarzy mi się tylko z herezją :-P (najpierw to żałowałam, ale teraz dziękuję Bogu, że większość tych dzieł jest nieprzetłumaczona na polski)

Na szczęście dziś natknęłam się Pod Mitrą na dwa w jednym:
Na koniec zdobędę się może na poważniejszą konkluzję:

Teologia, która nie rodzi się z pokornego słuchania Ojca, Syna i Ducha Świętego, 
jest - choćby najmisterniejszym 
- zwykłym plotkarstwem.



1 listopada 2009

serial, któremu uległam (pozornie nie na dzisiejszy temat)

W dobie zeświecczenia życia zakonnego i ja muszę uderzyć się w piersi i przyznać, że jest taki jeden serial, który obejrzałam jednym tchem, znaczy z odcinka na odcinek; a i dzisiaj chętnie do niego zaglądam.
Jest to biografia św. Teresy od Jezusa. Sam temat, oczywiście, sprawia, że jestem nieco "mało krytyczna", jako do ekranizacji. Ma może trochę niedociągnięć, ale ogólnie pożytki dla ducha z niego są. (przetestowany na osobnikach konsekrowanych i nie tylko)
Pod koniec dzisiejszego dnia Wszystkich Świętych zapraszam do szesnastowiecznej Hiszpanii: