Już "taki life", że dookoła ludziska wyjeżdżają na misje, a mnie siedzieć w Europie przyszło. Ale - żeby tradycji zadość nie czynić i polskim narzekaniem postu nie zepsuć... "taki life" jest Wolą Ojca, więc z nieskończenie dużym prawdopodobnieństwem jest najgenialniejszy i najbrdziej dla mnie i Świętej Matki Kościoła owocny.
Przechodząc do meritum: dostałam niedawno list od koleżanki ze studiów, zmartwychwstanki, która to własnie stawia pierwsze misyjne kroki w Tanzanii.
I oto on(a - pierwsza z prawej):
Witaj!
Piszę list jako załącznik, ale tak jest bezapieczniej, bo nigdy nie wiadomo, czy dojdzie list za pierwszym razem. Już mialam tak kilka razy, że nie doszło, zreszta Siostry mi tak doradziły. Jest pewność, że w połowie pisania maila, nagle nie wysle „gdzieś”, albo wogóle sie rozłączy, albo gdzieś przeskoczy. Przepraszam za błedy, ale odzwyczaiłam sie od pisania. Mamy tutaj bardzo malo czasu, nawet na to, by uprac sobie habity. Myślałyśmy nawet o starej polskiej „Franii”, ale i tak nie ma gdzie jej dostać, bo przecież nie sprowadzić. Za drogi interes.
Ostatnio doszły do nas paczki od naszych Sióstr z Australii. Przelezakowały w porcie jakieś pół roku, ale doszły. Byly w nich mikroskopy i aż dziwne, że doszły. I cała sterta książek, po angielsku. Dzieciaki się bardzo cieszą, bo tu ciężko dostać ksiązki. Chcemy, by książki – piwoeści itp. nie były stąd, ponieważ treść tutejszych ksiażek ma wiele do życzenia. Wiesz co jest śmieszne dla tutejszych? Jak ktoś kogoś zabije, pobije, albo wypchnie z autobusu. Bo przecież... to takie normalne... Zressztą sami tutejsi nauczyciele mają takie same reakcje.
Jednego dnia jechałam z nimi dość szybko samochodem i nagle jakieś dziecko wyskoczyło na drogę, bo zachciało mu się pomachać kierowcy (tutaj dzieci nie mają reakcji odruchowej ucieczki przed niebezpieczeństwem). Moje gwałtowne hamowanie, żeby dzieciaka nie zabić, wywołało jedynie śmiech u nauczycielki. Przemilczałm, ale następnego dnia pokazałam co o niej myślałam, kiedy pchała mi się pod samochód. Zresztą kobieta przyszła do pracy w stanie błogosławionym i nic nie powiedziała o tym. Kiedy zauważyłyśmy to, powiedziała, że urodzi pod koniec kwietnia, a dziś dzieki Bogu, mamy koniec kwietnia, a jej dzieciak cieszy się już prawie dwoma miesiącani życia na tym świecie. A do tego na macierzyńskim była cały.... tydzień. Jakoś tak dziwnie. Ale cóż jej wybór. Zresztą po dwóch dniach pracy miała dosyć, ale się nie poddała. Tutaj jest tak, że szkoła musi zapewnić mieszkanie dla nauczycieli. Może się bała, że będzie się musiała wyprowadzić, albo że straci dochód.
Zresztą tu mało kto ma pracę i ma pieniądze, a jeśli ma to bardzo często się zdarza, że jej nie szanuje. Miałyśmy pracownika, który pracował w kuchni i za zarobione pieniądze kupił sobie radio i rower. Więc się zwolnił, bo już zarobił. Teraz, po pół roku, przyszedł prosić o pracę, bo nie ma pieniędzy... Ale są i uczciwi pracownicy, chociaż ze świeczką szukać. Ale jak się znajdą, to trzymamy ich jak tylko można. Zresztą i oni szanują nas i to co robią, bo wiedzą, że będą mieli stale prace, stale pieniądze. A szkoła się rozwija i będą potrzebi nam zaufani ludzie.
Wiesz co jest paradoksem? To, że jak w Polsce i w innych cywilizowanych krajach kupujesz więcej, to mniej płacisz, a tu im kupujesz więcej, tym więcej płacisz. Ludzie widzą nas – Mzungu (tak tu sie mówi pogardliwie o białym człowieku) i próbują wycisną jak można najwięcej. Przed rozpoczęciem roku szkolnego przyszedł facet, ze bedzie nam robił zdjecia, to mysmy powiedziały, że mamy aparat, to gość stwierdził, żebyśmy mu dały aparat to będzie nam robił zdjęcia, a my będziemy mu za to płacić... Ale pewnego dnia jedna kobieta przebiła samą siebie. Kupowałyśmy na rynku kukurydzę i zgodziła się na jedną cenę, ale po dwóch godzinach przyjechała się kłócić, że mamy jej dopłacić. Chciałayśmy jej oddać pieniądze, ale i tak dopłaciłyścy (połowę tego co chciała), bo już nie miałyśmy nic do jedzenia dla dzieci.
My to pół biedy, ale te 217 dziewcząt to jest problem, żeby wykarmić i napoić.
Zresztą zapotrzebowanie na wodę mamy ogromne. Teraz na szczęście mamy porę deszczową więc mamy co pić i w czym się umyć, i uprać, i w ogóle. Ale już miałyśmy poważny kryzys z wodą. Najpierw dziewczyny chodziły jakieś 1,5 km do rzeki po wodę, potem musiałyśmy jeździć po wodę do bajorka, skąd normalnie ludzie biorą wodę do picia. Woda w nim wyglądała jak po praniu bardzo brudnych ubrań. A do picia, już po przegotowaniu, wyglądała nie lepiej. Obawiałyśmy się, że będziemy miały jaką epidemnię, albo że dzieciaki będziemy musiały wysłać do domów, a było dopiero dwa, czy trzy tygodnie nauki. Potem chodziły do rzeki jakiś 1 km z wiadrami i znów przynosiły na głowach. I tak przez jakiś tydzień, może ponad. Potem wreszcie włączyli nam prąd, a jak jest prąd, to jest i woda, choć nie zawsze, ale najczęściej, i napełniły się nam tanki na wodę. Przed rozpoczęciem roku szkolnego musiałyśmy kupić na szybkiego trzy tanki 3000 litrów wody, bo byś nie wyrobiły już w pierwszym tygodniu.
To tak w skrócie kawałek naszego życia, ale tylko kawałek, bo do tego dochodzą choroby dziewcząt, a szczególnie na malaria, choć nie tylko. Zresztą myśmy też ją miały teraz. Tak, też ją miałam, choć wydaje mi się, że jakieś oszukane te badania były. Miałam dość duży wskaźnik malarii, a dosłownie nic mi nie było. Moje współsiostry bardzo ciężko znoszą malarię i było nam trudno, ale jakoś to przeżyłyśmy. Zresztą s. Beata nie może wyjść z coraz to nowej choroby, bakterii itd. Od jkichś trzech tygodni jest na atybiotykach. Ale może się nie wykończy. Może... Bo tutaj nigdy nic nie wiadomo. W ciągu minuty zmieniają się plany i to, co miałam zaplanowane, bierze w łeb. I co zrobisz.
Czasami ma się dość, tym bardziej, że dzieciaki są 24 h na dobę, bo internat tutaj polego na tym, że wszystkie dziewczyny ze szkoły mieszkają w internacie i są cały czas w szkole. Do domu jadą na twz. „likizo” (przerwa w szkole). Ostatnio na mim były, w czasie świąt, więc miałyśmy trochę spokoju. Ale teraz znowu się zaczęło i tak będzie do lipca. W lipcu tylko 10 dni wolnego i znowu przyjadą do połowy września i znów na 10 dni i szkoła, i egzaminy końcowe i uragniony grudzień. Ale to dopiero za niecały rok, choć dla nas to prawie jak wieczność...
Uczę tutaj religii w naszej szkole i to w j. angielskim (wrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr). I nie znając języka, muszę uczyć czegoś, co powinno wychodzić z serca. A tak jest tylko suche przepisywanie tekstów z książek, najczęściej z Katechizmu. A i tak, muszę wybierać co łatwiejsze kawałki, bo KKK jest bardzo trudny, a tu dziewczęta w klasie drugiej mają od 18 do 13 lat. Tu nie ma tak, że idziesz w szkole zgodnie z wiekiem, bo druga klasa to jakieś 14-15 lat (dzieciaki najczęściej powtarzają dwa, trzy razy siódmą klasę, bo na tym kończą edukację i juz nie idą do praimary i do secondary). I teraz dostosuj nauczanie dla dzieci o tak rozpiętym wieku. W Polsce uczyć jest o tyle łatwiej, że większość dzieci to katolicy, a jak ktoś nie chce chodzić na religię, to nie chodzi. Tutaj nie ma wielkiego wyboru co do szkoły. Więc dzieciaki przychodzą wszystkie, które się dostały, a mamy przeróżne wyznania. Wszytskie kościoły chrześcijańskie, a do tego muzułmanki. Mało tego, jest dużo dziewcząt, których ojcowie są jakimiś tam głowami ich kościołów i to jest trudne. Trudno jest z muzułmankami. Z nimi jest trudnio rozmawiać i rzeczywiście są trochę wyniosłe. Nie wszystkie, nie mogę generalizować, ale... Zresztą z mieszanycgh rodzin.
Skład nauczycielski, to głównie Tanzańczycy, do tego Ojciec CR z USA, choć z pochodzenia Polak, ale tu się dopiero uczy polskiego...:), ja nieznająca języka, ani angielskiego, ani swahili... A do tego nauczyciel fizyki, który przyjechał z Anglii, jest rodowitym Walijczykiem, choć ostatnio ostatnio przyznał się do korzeni Irlandzkich i jest... niewiezący... Skład iście Zmartwychwstański!!! Nic tylko tu być. ZAPRASZAMY!!! Life is brutal!!!
Trzymaj się i dzieki za modlitwę, ona się zawsze przydaje, a szczególnie tutaj. Każdy dzień jest walką. Mamy dziewczyny, które strach wysłać na likizo do domu, bo nigdy nie wiadomo czy wróci. Prawo Tanzańskie jest takie, że jeśli uczennica jest w ciąży, nie może już chodzić do szkoły i wierz mi, ciężko jest wysyłać do domów niektóre uczennice, bo mieszkają w takich dzielnicach, że strach. Dobrze, że ich matki to widzą i się starają, żeby mieszkały zdala. Teraz na likizo, na przerwę świąteczną jedną z uczennic wysłałyśmy do znajomego zakonnika, który prowadzi dom rekolekcyjny w Musomie. Poprostu się bałyśmy o nią. Jej matka pracuje w najstarszym zawodzie świata i to w takiej dzielnicy, że mężczyźni do 20-go roku życia chodzą dosłownie nago, a dziewczęta okryte zaledwie kangą, przepasaną przy ramionach. I gdzie takie dziecko wysłać? A dziewczyna jest ładna, więc... Jej ojciec nie chce jej uznać, choć jest naprawdę bardzo dobrą dziewczyną i uczennicą. Mała cierpi i to bardzo. Dobrze, że ma gdzie mieszkać. Zobaczymy jak będzie dalej. Wysłałyśmy ją do tego Domu rekolekcyjnego, bo były tam też dziewczęta z innych szkół, które mają podobną sytuację, albo mają daleko do domu. Więc była wśród rówieśnic. I to było dobre.Zresztą mamy więcej takich dziewcząt które by chciały zostać...
Zatem, trzymaj się kolejny raz.
Stawiam krzyżyk na czole.
J.
Każdy aspekt, każą myśl tego listu, można by opisać oddzielnie i jeśli będę miała czas i siłę to opiszę, np. o nauczycielu, którego musiałyśmy zwolnić, bo przychodził pijany do skoły (i chyba się nam szykuje następny taki), o ilości książek jakie dzieciaki i nauczyciele mają, o sytuscji w tym miejscu, gdzie mieszkamy, o..... Wiele można by mówić. Jeszcze się odezwę i proszę o modlitwę. Z Bogiem.