Ffelieton dogazetkowy. Poniżej mała przypowieść w jotpegu o losie uchodźców (Młoda Czeczenka z zespołu "Wojnah").
Z Ewangelicznego Rozliczenia oprócz radosnych wspomnień przywiozłam sobie wirusa. Nie ma jednak tego złego... Tydzień leżenia pozwolił mi przeczytać książki, które już od kilku miesięcy czekały na moje zmiłowanie. Wśród nich były wspomnienia uciekinierów z Korei Północnej. Wstrząsająca lektura. Po przeczytaniu nie miałam odwagi wyrzucić do kosza okruszyn z ciastek.
Jednak nie o głodzie chcę pisać. Rzeka Tumen, będąca naturalną granicą między Koreą Północną a Chinami, była dla Koreańczyków jedyną możliwością wydostania się z kraju. Jednak każda przeprawa pociągała za sobą sprzedaż resztek majątku na opłacenie przewodnika, prześladowanie pozostałej w kraju rodziny, w razie niepowodzenia gwarantowała śmierć w nurtach rzeki lub w koreańskim więzieniu. Nawet po przedostaniu się na chiński brzeg można było stracić wolność, godność, a czasem i życie. Mimo to tysiące Koreańczyków próbowało ucieczki. Jak wielka desperacja musiała pchać ich w takie niebezpieczeństwa? Jak wielka nadzieja na odmianę?
Historie uciekinierów z Korei Północnej nie są wyjątkiem. Wielu ludzi chce się wydostać z piekła, jakie gotuje im wojna, dyktatura, bieda... a przede wszystkim brak perspektyw na jakąkolwiek poprawę losu. Nadzieję na lepsze życie przerzucają za granicę. Są w stanie zrobić wszystko, aby tam się znaleźć i zamieszkać na zawsze. Dla wielu jest to „być albo nie być”.
Kiedy przybywają do naszych spokojnych i dostatnich krajów, myślimy o nich ze współczuciem. Z dreszczem słuchamy opowieści o kolejnych dniach i nocach pełnych grozy, strachu i niepewności. Wstrzymujemy oddech na myśl o straży na zielonej granicy, kontroli na przejściu, łodzi zanurzającej się pod ciężarem ludzi. Pomagamy im, jak możemy, po czym wracamy do ciepłych i bezpiecznych domów. Ich życie biegnie po prostu inną niż nasza drogą. Taką... mniej szczęśliwą.
W głębi serca jednak uważam, że nie mamy racji. Że losy uchodźców, jakkolwiek są dla nas wołaniem o wyobraźnię miłosierdzia, są także (a może przede wszystkim) „proroctwem”. „Nie mamy tutaj trwałego miasta”, czytamy w liście do Hebrajczyków, a św. Paweł w liście do Filipian przekonuje: „nasza ojczyzna jest w niebie”. Kiedy patrzę na koleje ucieczki tych ludzi, na nieprawdopodobne wyrzeczenia, dramatyczne wybory, a przede wszystkim na żarliwe oczekiwanie na upragniony status uchodźcy, czy kartę pobytu, pytam się o moją własną kartę pobytu, która tylko czeka, żeby o nią wystąpić. W Niebie.
Czy stać mnie na wszystko, żeby tam się znaleźć i zamieszkać na zawsze? Przecież to jest moje „być albo nie być”...