Bo ja kmiotek teologiczny jestem... i kmiotkiem zostanę. I na nic mi to stąpanie po przemądrych dziełach teologicznych, bo i tak nie docenię kunsztu zawiłości myślowych wielce utytułowanej arystokracji Rzeczpospolitej Teologicznej...
Ale - jak uczy Święta Matka Kościół, nawet i kmiotek ma sensus fidei (znaczy się zmysł wiary, co wyczuwa smrodzik herezji i potrafi się obrócić, sam nie wiedząc czemu, tam, gdzie świeże powietrze wierności Objawieniu płynie).
I tak ten mój sensus wiercił się i kręcił, kiedy czytał różne mądrości i zawiłości... Czegoś mu w wielu tekstach brakowało - to, że lotności rozumu jemu samemu brakuje, to kmiotek dobrze wiedział, stąpając z lękiem z -logii na -izmy, żeby tylko w wodzie tajemniczych wyrazów zielonego pojęcia o temacie nie zgubić.
Brakowało mu tam żywego Boga. A ten martwy, uprzedmiotowiony i poddany naukowej obróbce, w ogóle do Niego był niepodobny. A bez Boga to i sensu w takiej teologii (o sensusie nawet nie wspomniawszy) nijak nie można było znaleźć.
W dodatku, co jakiś czas kmiotek słyszał, jak to Wielkie Nazwiska arystokracji gubiły to rodowód, to herb, to nawet ojczyznę z Rzeczpospolitej na Republikę zamieniały... i jakby przekonująco nie brzmiało tłumaczenie tych dziwnych zjawisk, kmiotkowi się to na zgubienie wiary po prostu widziało. Tyle, że nie śmiał - w kmiotkowatości swojej - na ten temat piskać.
Aż tu dnia jednego z drugim, kmiotek wziął się wreszcie za pracę magisterską - natenczas przypadła kolej na książki samego Josepha Ratzingera (co był wielce zachwalany i czcią darzony przez przyszłe szlachectwo Rzeczpospolitej Teologicznej).
Kmiotek otworzył i tak oto przeczytał:
"Związek teologii i świętości nie jest zatem sentymentalną czy pietystyczną gadaniną, lecz wynika z logiki rzeczy i potwierdza się w całej historii. Atanazy jest nie do pomyślenia bez nowego doświadczenia Chrystusa przeżytego przez mnicha Antoniego; Augustyn bez pasji swej drogi do chrześcijańskiego radykalizmu; Bonawentura i franciszkańska teologia XIII wieku bez potężnego nowego uobecnienia Chrystusa w osobie św. Franciszka z Asyżu; Tomasz z Akwinu bez zgłębienia Ewangelii i ewangelizacji przez św. Dominika, i tak można by ciągnąć przez całą historię teologii. Sama racjonalność nie wystarczy do stworzenia wielkiej chrześcijańskiej teologii. W gruncie rzeczy nawet tak wybitne postaci, jak Ritschl, Julicher, Harnack, z perspektywy późniejszych pokoleń, mimo, iż są czytani, ich teologia jest zadziwiająco pusta"
- O!...
Wykrzyknął w duchu kmiotek. I z radości, że niepokój sensusu znalazł kształt jasny i przejrzysty w słowach samego Ratzingera, zamilkł, co by nieostrożnym jakimś kmiotkowym słowem oczywistości wniosku niepotrzebnie nie zamącić...
Ale - jak uczy Święta Matka Kościół, nawet i kmiotek ma sensus fidei (znaczy się zmysł wiary, co wyczuwa smrodzik herezji i potrafi się obrócić, sam nie wiedząc czemu, tam, gdzie świeże powietrze wierności Objawieniu płynie).
I tak ten mój sensus wiercił się i kręcił, kiedy czytał różne mądrości i zawiłości... Czegoś mu w wielu tekstach brakowało - to, że lotności rozumu jemu samemu brakuje, to kmiotek dobrze wiedział, stąpając z lękiem z -logii na -izmy, żeby tylko w wodzie tajemniczych wyrazów zielonego pojęcia o temacie nie zgubić.
Brakowało mu tam żywego Boga. A ten martwy, uprzedmiotowiony i poddany naukowej obróbce, w ogóle do Niego był niepodobny. A bez Boga to i sensu w takiej teologii (o sensusie nawet nie wspomniawszy) nijak nie można było znaleźć.
W dodatku, co jakiś czas kmiotek słyszał, jak to Wielkie Nazwiska arystokracji gubiły to rodowód, to herb, to nawet ojczyznę z Rzeczpospolitej na Republikę zamieniały... i jakby przekonująco nie brzmiało tłumaczenie tych dziwnych zjawisk, kmiotkowi się to na zgubienie wiary po prostu widziało. Tyle, że nie śmiał - w kmiotkowatości swojej - na ten temat piskać.
Aż tu dnia jednego z drugim, kmiotek wziął się wreszcie za pracę magisterską - natenczas przypadła kolej na książki samego Josepha Ratzingera (co był wielce zachwalany i czcią darzony przez przyszłe szlachectwo Rzeczpospolitej Teologicznej).
Kmiotek otworzył i tak oto przeczytał:
"Związek teologii i świętości nie jest zatem sentymentalną czy pietystyczną gadaniną, lecz wynika z logiki rzeczy i potwierdza się w całej historii. Atanazy jest nie do pomyślenia bez nowego doświadczenia Chrystusa przeżytego przez mnicha Antoniego; Augustyn bez pasji swej drogi do chrześcijańskiego radykalizmu; Bonawentura i franciszkańska teologia XIII wieku bez potężnego nowego uobecnienia Chrystusa w osobie św. Franciszka z Asyżu; Tomasz z Akwinu bez zgłębienia Ewangelii i ewangelizacji przez św. Dominika, i tak można by ciągnąć przez całą historię teologii. Sama racjonalność nie wystarczy do stworzenia wielkiej chrześcijańskiej teologii. W gruncie rzeczy nawet tak wybitne postaci, jak Ritschl, Julicher, Harnack, z perspektywy późniejszych pokoleń, mimo, iż są czytani, ich teologia jest zadziwiająco pusta"
(Prawda w teologii, Joseph Ratzinger)
- O!...
Wykrzyknął w duchu kmiotek. I z radości, że niepokój sensusu znalazł kształt jasny i przejrzysty w słowach samego Ratzingera, zamilkł, co by nieostrożnym jakimś kmiotkowym słowem oczywistości wniosku niepotrzebnie nie zamącić...