9 czerwca 2008

dziecko Agaty

Czekałam tylko na to, żeby zdać wreszcie ostatni egzamin. Wtedy - myślałam - napiszę wreszcie ten post o chińskiej delegacji w ONZ, wiadomość z pierwszej ręki (a raczej z pierwszego ucha). Ale nic z tego. W co drugim RSS-ie bombardowały mnie kolejne odcinki serialu pt. Ścigana Aborcja. W roli głównej i wielce pozytywnej - a jakże - obrońcy ściganej Aborcji. W roli czarnych i niespotykanie złych charakterów - przestępcy z mafii Pro-Life, nie mający litości dla prawa do decyzji matki. Wartka akcja toczy się z artykułu na artykuł, nie zważając na drobne potknięcia GollyWood (rodzima wytwórnia filmowa ;-P) zahaczającej o nieścisłości i przekłamania (ale kto się przekłamaniami w serialu liberalnym przejmuje). Zapomniałam dodać, że zajawką jest jakaś Agata z Lublina... Teraz gra w serialu rolę drugo- lub trzecioplanową. Spełniła swoją rolę, wywołała medialną burzę, teraz może wracać do szeregu. Akcja toczy się dalej. Przestańmy jednak gapić się w ekran GollyWoodu i spójrzmy na sprawę bardziej trzeźwo. Spróbujmy jeszcze rozsądnie spojrzeć na konsekwencje tego dobra, o które tak zażarcie GollyWood walczy w nie pierwszej już potyczce... Jak się deklaruję wszem i wobec, moja publicystyka polityki nie dotyczy. Zajmę się więc czymś, co zupełnie w tej wrzawie nie znalazło dla siebie miejsca, a tak naprawdę jest najbardziej zainteresowane wynikiem tej batalii... Pardon, nie czymś - KIMŚ. Znamienne jest, że we wszelkich potyczkach o prawo do aborcji milczeniem pomija się dziecko. A przecież to ONO jest, że tak powiem, najbardziej zainteresowane. Przecież, jeśli się matka na aborcję zdecyduje, to ONO STRACI ŻYCIE. Cała reszta straci: pieniądze, czas, nerwy w szarpaniu się z członkami ruchu Pro-Life, matka (ewentualnie) straci równowagę psychiczną, zaufanie do partnera, właściwie często samego partnera też. Ale bez tego WSZYSCY mogą JAKOŚ ŻYĆ. WSZYSCY OPRÓCZ NIEGO - DZIECKA. Na jaką terapię pójdzie, żeby odzyskać stracone życie? Jakimi nóżkami tam pójdzie, skoro nie dostało szansy, żeby te nóżki urosły? Jaką demonstrację zorganizuje, żeby upomnieć się o swoje prawa? Jak może coś zorganizować, jeśli nawet nie dostało szansy rozwinięcia swojego organizmu? Jak wyzwoli się od przezwiska "płód", jeśli nikt nie pozwolił mu dostać swojego własnego imienia? Dzisiejszym wpisem chcę zachęcić was do uważniejszego przyjrzenia się walkom o prawa człowieka. Często prawami człowieka do tego czy tamtego, nazywa się prawne usankcjonowanie zbrodni, czasem przyzwolenie na patologie różnej maści. Ogólnie rzecz biorąc z walką o prawa człowieka jest trochę tak jak z dobrym marketingiem: jeszcze nie wiesz, że tego ci brakuje, ale ponieważ jest to produkt naszej firmy, uświadomimy cię, że bez tego nie możesz żyć. W walkach na słowa i emocje, które śledzimy, warto przystanąć i przyjrzeć się wszystkim stronom wydarzenia. Często w publikacjach, jeszcze bardziej w mediach audiowizualnych, pod pozorem obiektywizmu przedstawia się jedną lub dwie, najbardziej wyraziste strony konfliktu, których konfrontacja doprowadzi do "właściwych" wniosków. Zachęcam więc do myślenia. Dobrze jest dostrzec "na zimno" wszystkich zainteresowanych. Przy odrobinie wyobraźni bez trudu można rozróżnić prawdziwe prawa człowieka od cynicznych interesów wielkich koncernów żerujących na ludziach. Ale o cynikach następnym razem - kiedy napiszę o Chińczykach w ONZ-cie ;)