15 sierpnia 2021

Glina - na głos, pianino i wiolonczelę

Z wielką przyjemnością prezentuję "Glinę" opowiedzianą tym razem także pianinem (Maciej Bąk) i wiolonczelą (Magdalena Wypych). Publiczne dzięki składam s. Dorocie Wojciechowskiej FMM, która była spiritus movens tej aranżacji.

(Jeśli nie wyświetla się link do filmu, to można go zobaczyć TU 😉)



14 sierpnia 2021

O męczeństwie po chrześcijańsku

Zostać męczennikiem – ma sens. Ale nie byle jakim, tylko chrześcijańskim. Tylko takie wyjdzie na dobre nam i przyniesie owoc, o jakim krótkowidzom się nie śniło.

Ostatnio już parę razy usłyszałam od kobiet, które odchodziły od mężów: „Nie zamierzam być męczennicą”. Nie będę tu jednak roztrząsać rodzinnych dramatów, które każą komuś podjąć tak bolesną decyzję, ani też mierzyć poziomu niedojrzałości, która wiedzie innych do zabarykadowania się w wiecznie trwającym, niewymagającym zaparcia się siebie dzieciństwie.

Chodzi o samo męczeństwo.
Po chrześcijańsku.

Bo źle się nam ono kojarzy: jako patologiczna depresyjna rezygnacja wobec doznawanej przemocy. Albo też dokładnie odwrotnie: jako sztuka emocjonalno-moralnego szantażowania wybranych osób poprzez ostentacyjne poświęcanie się i zapracowywanie się na śmierć. Może jeszcze komuś kojarzy się jako interes z Zaświatami – taka islamska promocja łatwego wstępu do Raju.

Tymczasem męczeństwo po chrześcijańsku to miłość. Brzmi sztampowo, prawda? Powiedzmy to więc inaczej: to przełożenie czegoś, a właściwie kogoś, ponad własne dobro, własne pragnienia, własne życie. To właśnie jest miłość. Oddanie życia dla kogoś, za kogoś. Trudna jest ta miłość, właściwie niemożliwa do zrealizowania bez odpowiedniego punktu odniesienia. Tym odniesieniem jest Krzyż i Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, a konkretniej moje własne życie wieczne i jego cena – wyższa, niż cokolwiek innego na tym świecie.

Jeśli przed oczami mam ten punkt odniesienia w stosunku do mojej osoby, zachowuję go również w stosunku do osoby, którą kocham. Jeśli zaś tracę go, mój egoizm i płytkość bytu prędzej czy później zwycięży moje dobre intencje i powiem sobie: dość! Czemu mam pozwalać moim siłom uchodzić a moim marzeniom obracać się w pył? Czemu nie może być w życiu „po mojemu”? Czemu nie można żyć dla siebie, dla swojej przyjemności i spełnienia?

Jeśli droga do szczęścia, jaką proponuje mi Jezus, który najpierw umarł na krzyżu, a dopiero potem zmartwychwstał i wstąpił do Nieba, nie jest moim świadomym wyborem, to perspektywa męczeństwa napawa lękiem i buntem. Dla instynktu samozachowawczego jest ono przecież złem najgorszym z możliwych. Bez wiary Synowi Bożemu, nadziei na Życie Wieczne i miłości większej, niż miłość własna nikt nie jest w stanie zapanować i nakazać milczenie swojemu instynktowi.

Dziś wspominamy św. Maksymiliana. Wszyscy go podziwiamy, ale jego męczeństwo – jak męczeństwo wszystkich innych świętych – jest „wisienką na torcie”, ostatnim aktem długiego przygotowywania się przez całe życie do dokonania właśnie takiego wyboru. Przygotowania, które nie wiedziało, do czego przygotowuje. Dojrzewania miłości, która nie wiedziała, w jaki sposób ostatecznie się wyrazi. Śmierć męczeńska w chrześcijaństwie jest łaską wstąpienia dokładnie w krwawe ślady Chrystusa. Łaskę otrzymują ci, którzy potrafią ją docenić i jej wyczekiwać z pokornym drżeniem – czy godnie po tych śladach będą stąpać do końca.

Łaskę tą doceniają zaś ci, którzy wiedzą, ile kosztuje życie wieczne. Ci, którzy dojrzewają w miłości z dnia na dzień, którzy „ćwiczą” wybór Krzyża Chrystusowego z dnia na dzień.

Tak, wiem, pięknie to brzmi, ale jak rozpoznać, kiedy to jest autentyczne, a kiedy tylko patologię samoumęczenia pudruje się wielkimi słowami? Pan Jezus mówi: „Po owocach ich poznacie”. Samoumęczenie jest udręką dla otoczenia. Jest suche, bezpłodne i pozostawia po sobie gorycz i niepokój. Dojrzewanie do prawdziwego męczeństwa przynosi owoc – spójrzmy na św. Maksymiliana. Pozostawia po sobie drogę, która pociąga następne pokolenia. Dla otoczenia – w tajemniczy, ale pewny sposób – jest źródłem życia, radości i pokoju.

Odwagi. Warto żyć i umierać dla „Stawki większej, niż życie”.


1 sierpnia 2021

To chyba już czas... Niektóre z moich bazgrołów brzmią.

Opublikowałam "Glinę" w słowie jako jeden z moich wczesnych bazgrołów, na samym początku istnienia bloga. Jednak kiedy powstała, tj. na rekolekcjach tuż przed wstąpieniem, od początku miała swoje brzmienie, które po prawie 24 latach nie obróciło się w ciszę i zapomnienie (głównie dzięki siostrom, którym wtedy wpadło przez ucho do serca).

Przyszedł w końcu czas, żeby to nagrać, opatrzyć paroma znalezionymi zdjęciami. 

Może jeszcze komuś - przez uszy do duszy - wpadnie, i ciszę po sobie zostawi...

(jeśli nie widzisz filmu z YT, to tu jest link ;) )