Pobieżne tłumaczenie felietonu, który jakiś czas temu pisałam dla węgierskiego Mária Rádió.
Oryginał tutaj.
Każdy ma kłopot z własnym ciałem i główny problem polega na tym, że jest i że takie. Ciało jest w nas tym, co jest skończone i ograniczone. Nie da się z nim nic zrobić, mimo tego, że całe życie próbujemy jakoś przekroczyć nasze granice.
Z trudem uczymy się kochać nasze ciało. Albo je ubóstwiamy i rozpuszczamy, albo upokarzamy i traktujemy bez krzty miłosierdzia. Raz jesteśmy tak posłuszni zachciankom ciała, jakby przemawiało słowami Pisma Świętego, kiedy indziej zaś za nic mamy krzyk jego słabości i narażamy się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Oczywiście, z odrobiną dobrej woli sporo można zdziałać: można je pielęgnować, żeby lepiej służyło, można nad nim mądrze panować, ale wymienić lub do gruntu go zmienić się nie da. Nawet jednego włosa nie jesteśmy w stanie tak naprawdę uczynić białym lub czarnym, a mimo to dusza zawsze tęskni za nieskrępowaną swobodą i niczym nie ograniczoną kreatywnością.
W pierwszym rzędzie mądrość ta odnosi się do naszej natury, ale jak bardzo jest przydatna także w małżeństwie, gdzie z dwóch żyć jedno szczęście lub nieszczęście wyrasta. Drugi człowiek także posiada już ciało i musimy się z tym liczyć. Jeśli i własne i drugiego wcielenie mamy za nic, możemy się tylko poranić albo oczekiwaniem jego doskonałości, albo tego, że będzie moja kopią (w praktyce obydwa oczekiwania sprowadzają się do jednego).
Kiedy mówię o ciele, mam na myśli wszystko, co jest wcielone, czyli w jakiś sposób zdecydowane, ograniczone. Słowem, to, co już jest: okoliczności naszego życia, następstwa naszych decyzji, relacje z innymi ludźmi oraz przemijanie czasu. Jeśli się lepiej przyjrzeć ludzkiemu życiu, prawdziwa mądrość życiowa polega na tym, żeby to, co można i czego nie można zmienić rozpoznać, zaakceptować i w końcu pokochać.
Oryginał tutaj.
Każdy ma kłopot z własnym ciałem i główny problem polega na tym, że jest i że takie. Ciało jest w nas tym, co jest skończone i ograniczone. Nie da się z nim nic zrobić, mimo tego, że całe życie próbujemy jakoś przekroczyć nasze granice.


Kiedy mówię o ciele, mam na myśli wszystko, co jest wcielone, czyli w jakiś sposób zdecydowane, ograniczone. Słowem, to, co już jest: okoliczności naszego życia, następstwa naszych decyzji, relacje z innymi ludźmi oraz przemijanie czasu. Jeśli się lepiej przyjrzeć ludzkiemu życiu, prawdziwa mądrość życiowa polega na tym, żeby to, co można i czego nie można zmienić rozpoznać, zaakceptować i w końcu pokochać.

Nie chcę zbytnio dreptać wokół problemów dzisiejszej teologii. Chciałabym Was poprowadzić dalej drogą naszych problemów z ciałem: do Ciała Chrystusa, czyli do Kościoła. Wielokrotnie nie przyjmujemy Kościoła i trzymamy się raczej nieco z daleka od wszystkiego, co w Kościele oficjalne i doprecyzowane, przede wszystkim od Jego liturgii i nauczania. Broń Boże, żebyśmy kiedyś wzięli zbyt poważnie słowa "dalekiego i zesztywniałego Watykanu". W Polsce, tak jak i u nas (na Węgrzech),dosyć znane jest motto ludzi chodzących swoimi drogami: "Kościół - tak, Chrystus - nie". Ale właściwie jakiemu Chrystusowi mówimy tak? Odcieleśnionemu, o którym praktycznie to my decydujemy, czy istnieje i - głównie - jaki ma być. Tymczasem Jezus - już wobec św. Pawła - utożsamia się z już istniejącym Kościołem. W każdym razie warto ten nasz problem z ciałem przemyśleć, ponieważ wiąże nasze podejście do Pana Jezusa nie z tym nieuchwytnym, ale z dotykalnym w Eucharystii i w Kościele.
Starożytni Grecy (w szczególności platończycy), jak i dziś buddyści, nie lubili tego wyzwania, jakie stawia ludzkie życie i na wszelkie sposoby próbowali wyzwolić się z ciała, czyli z tej prawdy, że istniejemy i to w określony już sposób. Zbawienie znaczyło dla nich tyle, co ucieczka. Dla nas tymczasem zbawienie umiejscowione jest właśnie w ciele. Tylko nie w jakimkolwiek, a w ukrzyżowanym, pogrzebanym, zmartwychwstałym i uwielbionym, ale ciągle prawdziwie wcielonym - ciele Syna Bożego
Starożytni Grecy (w szczególności platończycy), jak i dziś buddyści, nie lubili tego wyzwania, jakie stawia ludzkie życie i na wszelkie sposoby próbowali wyzwolić się z ciała, czyli z tej prawdy, że istniejemy i to w określony już sposób. Zbawienie znaczyło dla nich tyle, co ucieczka. Dla nas tymczasem zbawienie umiejscowione jest właśnie w ciele. Tylko nie w jakimkolwiek, a w ukrzyżowanym, pogrzebanym, zmartwychwstałym i uwielbionym, ale ciągle prawdziwie wcielonym - ciele Syna Bożego