6 lipca 2008

w Hobbitonie...

Mieszkam sobie wlasnie w typowym starym angielskim domu na Wimbledonie. Nasz dom podobny jest do zludzenia do tysiecy innych domow w Londynie, a nasza ulica, oprocz nazwy (ktora i tak powtarza sie jeszcze w paru miejscach Londynu) nie rozni sie niczym od setek innych ulic tego misata. Wimbledon jest wiec najbardziej typowa sposrod wszystkich typowych dzielnic Londynu. Wlasnie dzisiaj ma byc finalowy mecz tenisowy, ale z powodu deszczu (niemal jedynej rzeczy, ktora pada z angielskiego nieba) przelozyli go bodaj na 15.00 naszego czasu - wiec juz powinien sie dziac. Niestety, nie fascynujemy sie ogladaniem tenisa, wiec nie dzielimy tej pasji z naszymi siostrami Angielkami, ktore jednak nie zniechecaja sie i podaja nam kolejne wiesci z kortu. Jak juz wspomnialam, mieszkam z typowymi Angielkami (to znaczy dwie z nich to Angielki, jedna Walijka i jedna Szkotka), oprocz tego jest nas trzy Polki. Przekonuje sie naocznie o tym, co kiedys przeczytalam - ze Tolkien, tworzac Hobbitow, mial na mysli Anglikow. Rzeczywiscie: ich zachowania, rozmowy, zachwyt nad dobrym polskim ciastem i tysiace drobiazgow sa czysto hobbickie! Teraz rozumiecie moja dzika, acz na razie wewnetrzna radosc ze sluchania i poznawania naszych siostr. Sa urocze, bardzo otwarte, anielsko cierpliwe w sluchaniu naszego kaleczonego angielskiego. Mieszkam rowniez w typowym angielskim pokoiku na pietrze, do ktorego prowadza schody wszystkim dobrze znane z wiekszoasi filmow, ktorych akcja dzieje sie w angielskim domu. Obok mojego typowo angielskiego lozka stoi wpsanialy wynalazek - angielski fotel. Kryje on to jedno niebezpiczenstwo, ze raz wpadlszy w jego objecia juz wcale nie masz ochoty z niego wstac. Za oknem (na angielski sposob otwieranym) sympatyczny ogrodek, na ktory co raz spada porzadna ilosc deszczu. Caly czas mysle sobie, jak wielkie szczescie mam, ze sie w tym typowo angielskim swiecie znalazlam. Cos czuje ( i ciesze sie z tego przeczucia), ze nauka jezyka to tylko mala czesc mojej edukacji tutaj. Bede sie uczyc patrzec po angielsku, sluchac po angielsku, czuc i myslec po angielsku... Ba, nawet po angielsku smiac sie z rzeczy, ktorych cala reszta swiata nie rozumie i traktowac smiertelnie powaznie rzeczy, na ktore cala reszta swiata patrzy z przymruzeniem oka (jak chocby wczorajsza zmiana warty przy palacu Krolowej - formacja wielkich futrzanych czapek maszerujacych na nic spod nich nie widzacych zolnierzach, grajacych skoczna melodie na malutkich fletach). Pan Jezus teoretycznie rozumie po polsku, ale z dnia na dzien czuje jak nawet z Nim przechodzimy na angielski. Coz, kazdy jezyk jest dobry, zeby sie z Nim dogadac... Nie zamierzam jednak stac sie Angielka. To z definicji jest niemozliwe. I - zdaje mi sie, ze niepotrzebne. Za to urok odmiennosci Anglikow wart jest tego, zeby do glebi go poznac, pokochac i... umiescic owa milosc w samym sercu Bozej Chwaly. Taki juz urok misjonarza, ze w kazda odmiennosc kulturowa wchodzi po uszy... A propos Bozej Chwaly: nasza parafia (angielska, oczywiscie), jest barfdzo nietypowa, jesli chodzi o Europe Zachodnia. Pelno w niej dzieci, mlodych ludzi, i to Wyspiarzy (choc na ulicach widac duzo Indyjczykow, Afrykanow i Azjatow). Mialam nawet wrazenie, ze srednia wieku byla nizsza, niz na typowej polskiej Mszy w Polsce. Wiem, ze w Anglii jest z tym roznie, ale bedac na Mszy w naszej parafii ma sie wrazenie, ze o przyszle pokolenia angielskich katolikow mozna byc spokojnym. Niestety, patrzac na poczynania politykow angielskich, to wrazenie pryska. Na szczescie wzrost Kosciola nie zalezy od politycznej koniunktury, ale od obecnosci Ducha Swietego ...