Święty Antoni Egipski przeżył apokalipsę zombie zanim to było modne. Co więcej, kiedy tylko doszedł do siebie po ataku demonów, mawiał: „Oto znowu jestem, gotów do walki”. Zresztą, nie on jeden. Tysiące pustelników od czasu Ojców Pustyni stawia czoło bytom i zasadzkom, które zmroziły by swoim widokiem nawet najbardziej ekscentrycznych twórców horrorów. I to nie raz, czy dwa, ale całymi latami, ba dziesiątkami lat. W dzień i w nocy. Ciężko w to uwierzyć, patrząc na spokojnych, jakby nieco wycofanych z życia, mnichów. Skąd oni biorą siły?
Ano z chrześcijańskiego rozsądku: „Memento mori!”.
Może spójrzmy na to wszystko nieco spokojniej. Co tak
właściwie chce nam powiedzieć memento mori?
2. Nie warto marnować życia na głupoty. Memento mori
cierpliwie uczy wartościowania rzeczy,
którym oddajemy nasz czas i wysiłki. Żebyśmy przy końcu życia nie patrzyli
wstecz z rumieńcem wstydu i żalem za straconymi – dajmy na to –
dziewięćdziesięcioma latami.
3. Warto kochać, warto być dobrym i nawet być na tym stratnym. Warto
przebaczać. Niezliczone są opowieści o ludziach, którzy na łożu śmierci
cierpieli najbardziej z tego powodu, że nie przebaczyli albo nie otrzymali przebaczenia.
Po co ryzykować? Memento mori i kochaj.
4. Trzyma w czujności. Trzeba walczyć, ze sobą i nie tylko,
żeby dobrze wybierać, nie stracić życia i prawdziwie kochać. Diabeł lobbysta i
bezstresowe chrześcijaństwo ciężko pracują nad tym, żeby czujność odłożyć do
lamusa. A każdy, kto upadł i wie o tym, jest świadomy tego, że do upadku
doprowadziła go senna lekkomyślność wobec pokus.
5. Może to nieprawdopodobne, ale umrzemy osobiście. Kiedy
się nad tym zastanowię, to powiem szczerze, że jest to fascynujące. Nie, nie
fascynuję się męką, konaniem, chwytaniem ostatniego oddechu itp. Chodzi mi o
chrześcijańskie podejście do sprawy. Mianowicie: naprawdę, przyjdzie taki
moment, że stanę oko w oko z tym (z Tym) w co (Kogo) nie widząc, wierzę. Powiem
wprost: zobaczę Boga. Naprawdę. Czy nie zmienia Wam to podejścia do życia? Mnie
wszystko, za każdą taką myślą, wywraca do góry nogami, tak jak - nie przymierzając - Hiobowi: "to właśnie ja Go zobaczę!"
5. Jakie życie, taka śmierć. Skoro umrę, to może… można się
do tego jakoś przygotować? Przećwiczyć, zanim przyjdzie przejść to „live”?
Jeśli dać wiarę temu, co mówi nam Pismo Święte, Tradycja Kościoła i wiele
relacji z łoża śmierci (nie chodzi mi o „Życie po życiu”, ale o katolickie
świadectwa świętych lub tych, którzy towarzyszyli umierającym), to nie jest
takie proste. Może się nie udać. Lepiej „być w formie”, kiedy przyjdzie co do
czego.
6. No dobrze. Każdy umrze. Jakoś to przeżyjemy. To tylko pozorny żarcik. Przecież jeśli jesteśmy prawdziwie wierzący, to życie wieczne jest faktem. Tak samo jak Sąd Szczegółowy w chwili śmierci i Sąd Ostateczny na końcu czasów. Więc warto inwestować w życie wieczne. Inwestycją jest życie w łasce uświęcającej. Znów: na pohybel bezstresowcom, wygląda na to, że nie ma grzechów i niedbalstwa bez konsekwencji. Tak jak dobro i wytrwałość też bez wiecznej konsekwencji nie pozostaje. Zresztą to życie szybko minie. Tamto zostaje na wieczność. A Pan nie raz promował mądre obracanie talentami.
7. Pozbawia niepotrzebnych lęków. Skoro pamiętam, że umrę, nie
zabijam się, żeby przeżyć. Oczywiście, dbanie o życie doczesne jest naszym
obowiązkiem. Ale życie wieczne to jest prawdziwa stawka większa niż życie. Święci jak
jeden mąż bardziej bali się grzechu, niż śmierci. Nie dlatego, że byli tacy wysublimowani.
Zwykły chrześcijański rozsądek: trwanie w grzechu jest nieskończenie
groźniejsze, niż stracenie życia (czy zniesienie zwykłej niewygody – bo nie łudźmy
się, często sromotnie polegamy nie w heroicznej walce o życie, ale w dylematach
mieszczucha).
8. Daje siłę w walce ze złem, ze swoimi słabościami, w
znoszeniu z godnością i nadzieją tego, czego nie da się zmienić. Po prostu, kiedyś to wszystko
dobiegnie końca. Dzięki Bogu. Bo jest w Jego rękach.
9. Wreszcie podpowiada: myśl więcej o wieczności. Tam jest
twój dom. Ale nie bądź marzycielem. Stamtąd spoglądaj na najdrobniejsze zdarzenia
codzienności. Mnisi posiedli sztukę intensywnego życia życiem. Tam zwyczajność
i drobne gesty mają smak, potrafią mieć sens i wartość, nie tracąc nic ze
swojej normalności. I w takich zwyczajnych okolicznościach przyrody odbywają
się najbardziej zacięte walki, jakich nie powstydziłby się św. Antoni. A także
najwznioślejsze zachwyty, jak ten św. Teresy z Avila, kiedy zastygła z patelnią
w ręku. Oni wszyscy w pewnym momencie pojęli, że najkrótszą drogą do Nieba jest chwila obecna - przeżyta najlepiej, jak potrafię.
Miej odwagę co jakiś czas zajrzeć własnej śmierci w oczy; to nie boli (aż tak), a znajdziesz odwagę, żeby pięknie, godnie i święcie żyć.