A było to tak, że moja siostra FMM w Budapeszcie grająca na kontrabasie podrzuciła mi do przepisania i udźwiękowienia swoją wakacyjną pracę domową. A tam? Aż się roiło od menuetów. Same wielkie barokowe znakomitości. Dorota rzuciła także - żartem, a jakże, że czemuż to mojego nazwiska tam nie ma?
Cóż było robić? Rękawica rzucona, to o honor bić się potrzeba.
Kiedy już wszystkie zadane nutki udźwiękowiłam, spakowałam wyobraźnię do plecaka i wyruszyłam w podróż w czasie. Wyszła sobie taka niewinna i powściągliwa wprawka. Nazwałam menuetem, ale czy to się da tak tańczyć? Ci, co się na tym znają pochylili głowy w milczeniu, a mnie niespodziewanie machina do podróży w czasie postawiła oko w oko z zazdrosnym o swe względy średniowieczem. Ale o tym w następnym odcinku.
Tymczasem oto kilka dźwięków z mojego barokowego kawałka podłogi ;)