Często w pół listu, w pół gestu do telefonu despotyczne drobiazgi nie cierpiące zwłoki wyciągają mnie za welon, dysząc przy tym, że zajmę się Tobą później.
Potem są dni, miesiące, a czasem lata, liczone wahadłem Świąt.
Ale codziennie przyklękam i staję w miejscu mojego przeznaczenia - przed żywym Obliczem Pańskim.
Otwieram przed Nim serce, zawsze na oścież.
Tam Ty masz swoje miejsce.
Na wieczystą własność.
Wystawiam Cię na Promienie Wieczności, niech nasycą Ciebie tak, jak żywią mnie.
Nie zapominam.
Staję w Obecności razem z Tobą - wieczystym darem od Odwiecznego.
Raduję się wtedy chwałą, którą oglądam rosnącą w Tobie pod promieniami Miłosierdzia.
Tak właśnie jest, na razie w wielkim ukryciu Wcielenia, przez chwilę prawdziwej ciszy.
Potem - znów w biegu, jakby oddzielnie, osobnymi ścieżkami.
Ale serce przecież porywam ze sobą,
a z nim nadzieję, że ze Źródła piję i dla mnie
i dla Ciebie.