Kiedy czytam dzieła teologów, którzy zaprzeczają Bóstwu Jezusa Chrystusa, żeby się przypodobać wyznawcom innych religii, ideologii, lub poddając się urokowi pracy własnego umysłu -
- wstydzę się, bo przez dwa tysiące lat wielu kapłanów i teologów wierność nauce Kościoła przypłaciło życiem.
Kiedy widzę, jak katoliccy mnisi z zapałem podążają drogami wschodnich medytacji lub oddają hołd psychoanalizie, przepajając modlitwę, liturgię i cały sposób życia zakonnego wschodnimi religiami lub zachodnimi ideologiami -
- wstydzę się, bo krew tych, którzy zginęli "tylko" dlatego, że nie chcieli okadzać pogańskich ołtarzy, głośno woła z ziemi.
Kiedy widzę misjonarzy wstydzących się własnej wiary lub gorliwie głoszących populistyczne slogany -
- zawstydza mnie krew misjonarzy - męczenników, na której wyrosła wiara całych narodów.
Kiedy spotykam katolików, którzy są przekonani, że wiara to jeszcze jeden supermarket, w którym można poprzebierać w produktach i cenach, aby tylko mi się podobało -
- wstydzę się wobec pokoleń męczenników, którzy mimo strachu przed śmiercią, radowali się, że mogą oddać za wiarę to, co mają najcenniejszego.
Kiedy dowiaduję się, że polityka, publika i statystyka ma pierwszeństwo przed prawdą wiary "dla dobra społeczeństwa, demokracji" lub innych pojemnych haseł -
- wstydzę się patrząc na, męczenników - mężów stanu, którzy nie lękali się ani królów, ani dyktatorów, ani buntowników i ponieśli za to śmierć.
Kiedy uświadamiam sobie, jak wiele niewinnych dzieci ginie każdej minuty, składanych w ofierze grzechowi nieczystości, lenistwa, pychy, gniewu, egoizmu i mamony, a przede wszystkim duchowi kłamstwa -
- wstydzę się patrząc na tych, którzy za Chrystusem oddali swoje życie po to, żeby ocalić życie kogoś innego.
Wreszcie, kiedy widzę, jak wiele wspólnego mam z tymi, za których się wstydzę, a z męczennikami łączą mnie jedynie pragnienia -
- wstydzę się, że marnuję tyle życia na sprawy tego świata i że wciąż opieszale go opuszczam, a kropelki mojej krwi starannie odmierzam - aby za dużo nie stracić.