16 sierpnia 2025

Moja Szentkút

Zasadzałam się na tę możliwość zrobienia tego zdjęcia już od miesięcy. Oto obraz mojej Szentkút. Jedyne, czego na nim brakuje to moi bracia (w świętym Franciszku), którzy odprawiają Nieszpory stojąc przed Obliczem Pana w Najświętszym Sakramencie. No, ale właśnie dlatego nie mogłam się z Wami podzielić tym widokiem - jakby to wyglądało, gdybym wkroczyła z telefonem na środek kościoła w trakcie nabożeństwa...

A tu właśnie jest wszystko: cisza, misterium, Boży Majestat i uzdrawiająca od wieków obecność Matki i Królowej - Naszej Wielkiej Pani, jak nazywają Ją tu Węgrzy.



Mam wielką łaskę, że mogę tu pracować: służyć jednocześnie Jej i Narodowi Węgierskiemu. Kiedyś (i nie raz jeszcze) zdam bardziej szczegółową sprawę z mojej misji.


Teraz niech wystarczą te obrazy: dwa z wczorajszej cichej adoracji i jeden z dzisiejszej procesji, w ramach trzydniowego świętowania głównego odpustu w Narodowym Sanktuarium w Mátraverebély-Szentkút, Wniebowzięcia NMP.

Post Scriptum:
Dziś rano doniesiono mi uprzejmie, że jakaś grupka (prawdopodobnie) Polaków chciała, żeby koniecznie opowiedzieć im o sanktuarium po angielsku. Powiedziałam braciom, że następnym razem niech zastosują zasadę: "sprawdzić, czy nie Polak", zwłaszcza, kiedy jestem tu na miejscu i mogłabym oprowadzić po sanktuarium po polsku.

Reklama:
Jeśli jakaś polska grupa, zwiedzając Węgry, lub po drodze do Medjugorie, ma w planie nawiedzić nasze sanktuarium, to - jeśli mam wolny termin w kalendarzu - chętnie pokażę i opowiem o naszym sanktuarium i o jego związkach z Polską.
Można do mnie napisać (formularz kontaktowy w stopce) lub zapytać o możliwość kontaktu ze mną (po angielsku lub węgiersku) w recepcji Centrum Pielgrzyma w Szentkút.

6 sierpnia 2025

pór przemienienie

Przedwczoraj wieczorem po cichutku zakradła się jesień. Na próżno wedle prognoz wszelakich Budapeszt i Węgry całe rozpalą się jeszcze letnim żarem. Wczoraj, z mgłą poranną, jak zawsze niespodziewanie i nieodwołalnie, powietrze zapachniało jesienią. Niewytłumaczalnie, ale niezwykle jasno zrozumiałam, że lato już się skończyło. 

Drzewa rosnące na zboczach wzgórz okalających dolinę Szentkút oprósza delikatnie siwizna żółtych liści. Jeszcze zaczesują się zielonym, jak kobiety zaklinające rzeczywistość. Ale już ruszyły pierwsze liściaste piruety i beczki. Pikują ukradkiem, mimochodem, jakby zawstydzone, że tak wcześnie. Ale to już ten czas. To już to powietrze. To już te mgliste i rześkie poranki, to już to znużone upałem westchnienie w koronach drzew. 

Jeśli dobrze wytężę wzrok wyobraźni, widzę usypiający, brązowiejący las i nasze sanktuarium zapadające w zimowy sen.

Tak w głębi serca lubię ten milczący zamach stanu jesieni, kiedy bezceremonialnie siada w cieniu drzew, cierpliwie czekając, aż lato marudnie spakuje swoje żywioły, potem wróci jeszcze ze dwa, trzy razy po zapomniany żar i wyprowadzi się na dobre aż do przyszłego roku.

Lubię, bo czuję się wtedy, jakbym zamykała rozdział. Jeszcze brzmią ostatnie zdania, jeszcze snują się dialogi, ale pod palcami już ostatnia kartka. Zaraz zacznie się nowy. 

Do wczesnej jesieni jeszcze chwila, ale sierpień już ma tę nutę dojrzenia. Jakby pierwsza delikatna kadencja. Ledwie słyszalne pożegnanie z motywem lata. Ledwie słyszalne, ale nieodwołalne. 

Byłoby to podskórnie rozpaczliwe, gdyby nie dziecięca wiara, że gdzieś na początku marca Bóg postanowi jeszcze raz dać światu szansę na rozkwitnienie.

Lubię, bo pór przemienienie to trochę jak życia w połowie przełamanie. Jak młodzieńczą wszechmocą odurzonej lekkomyślności pożegnanie. Jak pierwszych kęsów przemijania z rozmysłem smakowanie.

Jak szlak, który jeszcze granią biegnie, ale już się ku dolinie skłania i lada chwila oswojony krajobraz, który dotąd sycił oczy, zasłoni potężniejąca za plecami nieznana strona góry. 

Byłoby to na wskroś bolesne, gdyby nie dojrzała wiara, że zstępowanie nie oznacza końca wędrowania.

Jak Piotr Jan i Jakub, trzymam to pór przemienienie w tajemnicy. Nikt nie musi o tym wiedzieć, póki nie dojrzeje do jego odczuwania, a kiedy już raz czy drugi odczuje, nie wprawi się powoli w docenianiu pożegnania i powitania.

Bo byłoby to bezradnie gorzkie, gdybyśmy przez to pór przemienienie nie byli tkani do wiecznego nieprzemijania.


28 lipca 2025

A co, kiedy losy się rozplotą, czyli piosenka na czas.

Piosenka niby „na czas”, a powstawała latami. Najpierw jej prosty tekst dojrzewał bardzo długo, chyba ostatnie pięć – sześć lat. Wiele spotkań, oraz splatających się i rozplatających się losów ludzkich budowało ją słowo po słowie. 

Potem ubranie w dźwięki: splatanie i rozplatanie kanonu, przeciągające się nagranie. 

Nie było „na czas”, wręcz przeciwnie – musiało dużo wody upłynąć, najpierw w Kietrzańskiej Troi, a potem w Dunaju, żebym mogła się z Wami podzielić myślami i doświadczeniami, które próbowałam ubrać w słowa i dźwięki. 


W rękach człowieka
życie jak rzeka
pomiędzy palcami przecieka, ucieka
przecieka, ucieka

jak chwycić w ręce
rozbite serce
odzyskać stracone czym więcej, czym prędzej
czym więcej, czym prędzej
czym więcej, czym prędzej

na nasze szczęście
pod Boskim niebem
jest czas dla mnie
jest i dla ciebie
i wyznaczona wszystkim godzina
gdy mój dzień się kończy
a twój się zaczyna

na nasze szczęście
pod Boskim niebem
jest czas dla mnie
jest i dla ciebie
własny czas

na szczęście dla nas
ów palec Boży
to, co rozbite
znów w jedno złoży
o niebo Boskie
jak księgę zwinie
gdy wieczność się zacznie
a nasz czas przeminie

na szczęście dla nas
ów palec Boży
to, co rozbite
znów w jedno złoży
w Jego czas

W rękach człowieka
życie jak rzeka
pomiędzy palcami przecieka, ucieka
przecieka, ucieka
przecieka, ucieka...