21 września 2008

o czasie (absolutnie subiektywnie i nienaukowo )

Nabazgrałam to u ss. Benedyktynek przy Hyde Parku (Tyburn Convent). Tak sobie, próbując wyjaśnić moje widzenie czasu, zupełnie odmienne od przyjętych koncepcji. Dla jednych czas jest linią, dla innych okręgiem. Dla mnie jest wirydarzem.
(Mała uwaga dla tych, którzy przy czytaniu używają wyobraźni: przestrzeń w środku jest taka, jak w "The Last Battle" - Opowieści z Narni - CS Lewisa ;) )

Idziesz kamiennym korytarzem i nagle przed tobą promienie słońca na posadzce. Czujesz świeże powietrze i wiatr z ogrodu. Podnosisz głowę i widzisz: On na dziedzińcu. Stajecie naprzeciw siebie. To jest ta chwila, kiedy czas staje w miejscu, żebyś mogła uchwycić jego nowy wymiar. Bo każda następna chwila będzie odtąd otwartym oknem na zielony bezkres wieczności.

Patrzysz na Niego i nie umiesz powiedzieć, jaki kolor mają Jego Oczy. Tyle w nich czerni i błękitu, brązu i zieleni razem wziętych. Nie umiesz opisać, co się w tobie dzieje, kiedy tak stoi i się uśmiecha. Choć przecież czujesz wyraźnie, że ten uśmiech sekretny zaprasza do tańca każdą twoją cząstkę. Widzisz, jak wiatr porusza fałdami Jego Szaty. Czy to możliwe, żeby płótno było morzem? Bo jego fale poruszają się w takt niewidzialnej muzyki i jedna za drugą przybijają do brzegu okna, podając sobie to samo westchnienie. Czy to możliwe, żeby w Jego Oddechu mieszkały góry? Bo kiedy oddycha, czujesz ogrom skalisty, niebieski, zastygły w przestrzeni.
Nie wrócisz już do korytarzy. Twój czas biegnie podcieniami.

On rusza. Widzisz, jak płaszcz odpływa z okna. Krok do przodu i jest w następnym. Daje ci znak, a ty tylko myślisz, czy to możliwe, żeby Jego Włosy były deszczem. Bo czujesz, jak mokniesz od wody, której pragniesz. Strugi wody żywej spadają na Jego Ramiona.
Tymczasem odchodzi. Czas na następne okno. Czy to możliwe, żeby Jego powieki były nocą? Bo kiedy zamknął je na chwilę, z posadzki znikło słońce. W następnej chwili dostrzegasz ogród. Czy to możliwe, żeby Dłoń Jego była pięknem świata? Bo kiedy oczy pobiegły za tą Dłonią, za nimi zaraz pognało serce, pędząc na złamanie karku, do raju.
W następnym oknie odgadujesz jego sekretny plan. Teraz nie czeka, aż staniesz naprzeciw. Idzie bez zatrzymania, a ty idziesz wraz z Nim, co chwila tylko spojrzeniem sprawdzając wzajemną obecność.
Nie ma Go. Dlaczego? Czy to wszystko było okrutną zabawą? Bo twoje serce już nie potrafi nasycić się pięknem korytarzy. A jednak. W oknie zaszeleścił kraniec Jego Płaszcza. Jak szybko. Nie ukrywa się - On teraz biegnie.
Biegniesz i ty. Czujesz, jak przyspiesza. I zaczynasz rozumieć, widząc Jego niecierpliwość w sztormie Jego Szat. Teraz wiesz, będzie biegł coraz szybciej. Śpiesz się i bądź bliżej okien.
Teraz widzisz, jak wyciąga rękę, jakby chciał cię chwycić. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie czas. Zbyt wolno jeszcze biegniecie.
Kamienny parapet zda się nie mieć końca. Jak okiem sięgnąć sklepienia i ludzie pod nimi. Biegną. Biegniecie, lecz każdy sam jakby...
I teraz już znasz Jego Myśl. Musisz biec równo, a oczy utkwione w okna muszą być czujne na ruch Jego Ręki. I będzie takie jedno, kiedy wyciągnie je obie. Przeniesie przez próg. Staniecie, zdyszani tą chwil gonitwą.
Lecz jeszcze nie teraz, jeszcze nie czas, choc juz nie czas.

19 września 2008

syndrom starczego braku skupienia uwagi

Przeczytalam ten tekst u kapelana i stwierdzilam, ze do mojego blogu pasuje jak ulal. Kto mnie zna, ten sie nie zdziwi. Kto mnie nie zna, niech sie zastanowi, czy warto znac. Moge zostawic w pol drogi, zauwazajac, ze sciezka do kaplicy ostatnio zarosla...

Z drugiej strony, nalogowo szukajac metafory Prawdy w rzeczach najprostszych, stwierdzam, ze cos jest na rzeczy. Jakby tak ten dzien przedstawic jako zycie... Strasznie sie miotamy, potem, w polowie zycia, albo pod koniec przychodzi olsnienie, ze ogrod jest nie podlany... i to zmeczenie, nie wiedziec z czego...

Na pocieszenie: sw. Franciszek pod koniec zycia mial powiedziec braciom:
"Zacznijmy od poczatku, bo jeszcze nic dobrego nie zrobilismy", albo:
"Stąd wstyd dla nas, sług Bożych, że święci dokonywali wielkich dzieł, a my chcemy otrzymać chwałę i cześć, opowiadając o nich" (Np 6)
Wiec, oddychajac z ulga stwierdzam, ze mimo bezgranicznego rozproszenia i nieustannie gubionej pamieci, mam szanse na swietosc :)

A teraz przeczytaj i... odnajdz w tym siebie :)

SSBU - Syndrom Starczego Braku Skupienia Uwagi przejawia się następująco:
* Decyduję się na podlanie ogrodu.
* Kiedy rozwijam wąż do podlewania ogrodu, patrzę na mój samochód i stwierdzam, że wymaga umycia.
* Kiedy udaję się po kluczyki do samochodu zauważam leżącą na stole pocztę i rachunki, które wcześniej wyjąłem ze skrzynki.
* Postanawiam przejrzeć pocztę przed umyciem samochodu.
* Kładę kluczyki na stole i wrzucam reklamy do kosza i zauważam, że jest pełny.
* Decyduję się odłożyć rachunki i opróżnić kosz.
* Wtedy przychodzi mi na myśl, że wychodząc z koszem do śmietnika będę blisko skrzynki pocztowej więc mogę najpierw wysłać rachunki płatne czekiem.
* Biorę do ręki leżącą na stole książeczkę czekową i stwierdzam, że został mi jeden czek. Nowa książeczka czekowa jest w biurku w gabinecie.
* Wchodzę do gabinetu, a tu a na biurku stoi puszka Coca Coli, którą niedawno piłem.
* Stwierdzam, że Coca Cola jest ciepła i trzeba ją wstawić do lodówki.
* Idąc do kuchni z Coca Colą w ręku, zwracam uwagę na kwiaty na parapecie - wymagają podlania.
* Odstawiam Coca Colę na parapet i odkrywam leżące tam moje okulary, których szukałem od samego rana.
* Postanawiam, że lepiej będzie jeżeli je zaraz położę z powrotem na biurko, ale najpierw podleję kwiaty.
* Odkładam okulary na parapet i idę do kuchni po wodę. Nagle zauważam pilota telewizyjnego. Ktoś zostawił go na stole kuchennym.
* Zdaję sobie sprawę, że wieczorem kiedy będziemy chcieli oglądać telewizję będę znowu szukał pilota i nie przypomnę, że jest na stole kuchennym. Decyduję się położyć go na miejsce przy telewizorze. Tam gdzie powinien być. Ale najpierw podleję kwiaty.
* Przy nalewaniu wody do dzbanka wylewa się trochę na podłogę. Odkładam pilota na stół, biorę szmatę i wycieram podłogę.
* Wracam do pokoju i próbuję sobie przypomnieć co ja właściwie chciałem zrobić.

Pod koniec dnia:

* Ogród jest nie podlany.
* Samochód jest nie umyty.
* Rachunki są nie zapłacone.
* Puszka ciepłej Coca coli stoi na biurku.
* Kwiaty są suche.
* Jest tylko jeden czek w mojej książeczce czekowej.
* Nie mogę znaleźć pilota od telewizora
* Nie mogę znaleźć moich okularów.
* I nie wiem co zrobiłem z kluczykami od samochodu.

A kiedy zastanawiam się dlaczego dzisiaj nic nie zostało zrobione, jestem naprawdę zdumiony bo wiem, że przez calutki dzień byłem bardzo zajęty i jestem rzeczywiście zmęczony. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to poważny problem. Mam jeszcze prośbę. Przekaż tę informację wszystkim, których znasz, bo nie pamiętam komu ją już przekazałem.

Nie śmiej się, jeżeli to nie jesteś Ty, Twój dzień nadchodzi!

Starzenie się jest nieuniknione. Doroślenie jest opcjonalne.

Śmianie się z samego siebie jest terapeutyczne !

12 września 2008

Le chemin de croix de l’homme vendu

(przepraszam za to nieczytelne (czyt. nie polskie) zjawisko pod spodem... po prostu musiałam odpowiedzieć na prosbę o publikację "Drogi Krzyżowej Człowieka Sprzedanego" w innym języku... )


Le chemin de croix
de l’homme vendu

Le texte suivant ne comporte aucun événement étant une fiction littéraire.
(Le Chemin de Croix écrit avec l’intention de l’organiser en plein air, dans les ruelles ou les couloirs d’un grand bâtiment. A chaque station se trouve un objet symbolique, mis entre parenthèses, et une bougie allumée)

I – Jésus condamné à mort – l’appât
(Annonces pour un travail à l’étranger)
Ils cherchent une vie meilleure. Vivant dans la misère eux-mêmes, souvent ils n’arrivent pas à nourrir leurs propres familles, alors ils se décident pour un travail à l’étranger. Ils sont heureux d’avoir trouvé le travail dans de bonnes conditions. Cependant, par ruse, ils sont attirés dans un piège sans issue. Innocemment condamnés à la prostitution, la lutte obligatoire ou encore en vie, destinés à être donneurs d’organes.
Jésus, condamné pour avoir dit JE SUIS, prends pitié de ceux qui sont condamnés à l’esclavage… Prends pitié de ceux qui mettent les filets pour les gens.

II – La mise de crois sur les épaules – le ravissement
(Une carte d’identité abandonnée)
La tragédie commence par l’enlèvement des passeports. Il n’y a pas longtemps, tout un conteneur de Thaïlandais, emprisonnés et transportés pour le trafic, s’est étouffé par manque d’air. Quelques personnes qui, par miracle, ont réussi à survivre, ont été arrêtées pour manque de papiers. Sans identité, sans droit de défense, traités par les propriétaires comme une marchandise, non comme des gens.
Jésus, qui as accueilli l’infamie de la croix, prends pitié de ceux auxquels, par violence, on a mis l’infamie sur les épaules… Prends pitié des trafiquants des êtres humains…

III – La première chute – le cassement de l’humanité
(Une chemise déchirée)
Lorsqu’ils arrivent sur place, il s’avère que ce bienfaiteur, parfois un jeune qu’elle a connu, l’a vendue à son « copain ». Souteneurs. Ils détruisent brutalement la jeune femme jusqu’à ce qu’elle soit d’accord de travailler et faire ce qu’ils veulent. Le premier viol n’est pas le dernier – il est une « réponse » brutale du propriétaire à chaque opposition, à chaque tentative de rester un être humain.
Jésus, qui t’es écroulé sous le poids de la croix, prends pitié des femmes déshonorées… Prends pitié des aveugles qui les tourmentent.

IV – La rencontre avec la Mère – l’isolement et le chantage
(Un paquet des lettres renvoyées)
Le contact avec la famille est coupé. Même si, le plus souvent, c’est à cause d’elle qu’ils se sont décidés d’entreprendre le travail. D’ailleurs, pourquoi en parler à la famille ? La vérité est trop cruelle pour l’avouer. Souvent il arrive que ce soit la mère, la fratrie, les enfants qui deviennent la carte du crédit – si tu t’enfuis, nous savons où habite ta famille. Nous y parviendrons avec la vengeance. J’ai vu un film, où après la mort de la sœur aînée (elle est morte comme une prostituée par l’overdose des drogues), le souteneur vient chez la mère chercher la plus jeune, en la convainquant que la plus âgée fête des triomphes à l’étranger comme danseuse.
Jésus, qui as rencontré la mère impuissante, prends pitié de ceux qui sont coupés de la famille et du monde…. Prends pitié de ceux qui cyniquement profitent des liens familiaux…

V – L’aide de Simon de Cyrène –ces gens-là existent …
(Un téléphone avec un prospectus La Strada)
L’aide existe. Il y a des gens qui ne restent pas les mains croisées. Et même si c’est seulement une goutte dans l’immense l’océan du malheur humain, ils font tout pour sauver les victimes du trafic des êtres humains. Ce n’est pas facile, mais quand un volontaire s’arrête en voiture à côté d’un groupe des prostituées, malgré leur peur, elles poussent la plus jeune, pour qu’au moins elle réussisse revenir à la vie normale. Elles risquent la vengeance de la mafia mais ça vaut la peine lorsqu’on sauve au moins une vie du gouffre du mal.
Jésus, qui as accueilli l’aide de Simon, prends pitié des esclaves qui attendent de l’aide… Prends pitié des gens qui se cachent devant la vengeance, qui tendent la main aux victimes du trafic des êtres humains.

VI – Véronique essuie le visage de Jésus – des gens sans visage
(Des photos de prostituées, de mendiants, d’enfants de la rue)
Lorsque je marche dans la rue, je regarde les visages des gens. Les uns avec l’admiration, les autres indifféremment, les autres d’une manière critique. Mais il y a des visages que j’essaie de ne pas regarder pour ne pas entendre de gémissement mendiant. Je ne devine pas que ces mendiantes qui ne connaissent pas le polonais, sont aussi des victimes du trafic des êtres humains – qu’elles gagnent pour leurs propriétaires, dont les gens pensent qu’ils sont leurs maris. Je détourne le regard des visages des prostituées, ne voyant pas leur humanité si profondément blessée. Le monde des gens vendus est proche de moi mais je n’aperçois pas leurs visages.
Jésus, qui as été aperçu par Véronique, prends pitié des gens sans visage… prends pitié de ceux qui passent à côté d’eux avec indifférence, ou même scandalisés…

VII – La deuxième chute – des tueurs obligés
(Une arme avec l’emblème d’une organisation terroriste, texte de menace)
Il y a d’autres formes d’esclavage. Un village tamoul au Sri Lanka. Chez une mère, élevant seule ses enfants, arrivent des rebelles. Ils enlèvent des fils adolescents, dernièrement même des filles. Ils leur donnent des armes, de la drogue, les envoient au combat. C’est la même chose dans les conflits africains. Au Centre pour les réfugiés je rencontre des jeunes gens tamouls. Des jeunes hommes sympathiques et bien éduqués. Ils se sont sauvés du Sri Lanka dans les conteneurs. Heureux, ils ont la chance d’une vie normale. Leurs compères, malgré leur volonté, versent le sang.
Jésus, dont la vie est devenue une carte de crédit entre les Juifs et Pilate, prends pitié de ceux dont on se sert comme tueurs et boucliers vivants… Prends pitié de ceux qui leur mettent l’arme en main et disent de tuer…

VIII – Des femmes qui pleurent – les voix de l’opinion publique
(Radio)
Les infos. La lamentation et le gémissement sur le mal dans le monde. Mais si rarement un mot sur le trafic des êtres humains. Par les organisations non gouvernementales, je sais que le trafic des êtres humains est plus rentable que celui des drogues ou des armes. Je sais aussi qu’en profitent non seulement les criminels mais aussi des politiciens. Je suis glacée par cette compassion officielle du monde, alors qu’en même temps on profite des services des prostituées, des trafiquants d’armes ou d’organes humains. Sur quoi pleurer vraiment ? A moins que ce soit sur la dureté de cœur et sur l’hypocrisie de notre civilisation.
Jésus, qui as montré la véritable tragédie de l’homme, prends pitié de ceux qui, avant nous, entreront dans le Royaume des Cieux… prends pitié aussi de ceux qui aident d’une main et de l’autre donnent des coups…

IX – La troisième chute – vie pour vie
(Feuille avec le groupe sanguin)
Dans des rues pauvres des bidonvilles, coup sur coup disparaît un enfant, parfois un adulte. Il arrive que le père ou la mère consciemment vende une partie de soi-même, afin de gagner quelque chose pour sa famille. Mais le plus souvent il arrive qu’il y ait la commande d’un organe, l’argent est versé à qui il faut, alors il suffit de « trouver » le donneur. On a la chair de poule en pensant comment tout cela se passe. Incroyable ? C’est la vie. Seulement que la vie d’un pauvre vaut beaucoup moins que la vie du riche.
Jésus, qui t’es donné tout entier pour notre salut, prends pitié de ceux dont on a enlevé la vie illégalement pour sauver la vie des autres… Prends pitié aussi de ceux partagent les gens entre ceux qui ont le droit à la vie et ceux qui sont uniquement un magasin d’organes…

X – Le dépouillement des vêtements – il n’est pas un homme
(Le miroir)
Les trafiquants non seulement privent de liberté, de dignité, de visage. Ils dépouillent l’esclave de respect pour lui-même. Il semble qu’il n’y a pas de gens plus nus, plus isolés que ces femmes « après le travail » ou ces jeunes gens après un meurtre consécutif…
Jésus, dépouillé de dignité, prends pitié de ceux qui ne peuvent plus se regarder à cause de leur travail servile … Prends pitié de ceux qui, eux-mêmes ayant perdu le sens d’humanité, en privent maintenant les autres.

XI – Le crucifiement – la dépendance
(Une seringue ou un sachet ressemblant à « marijuana »)
Les prostituées prennent des drogues pour survivre à tout cela, les jeunes dans la guerre- pour pouvoir tirer. La première fois on leur donnait des drogues, maintenant ils les prennent eux-mêmes. Après la mort de la dignité humaine vient la mort de la libre volonté. Avilis aux frontières du possible, ils s’enfoncent dans tout ce dont ils avaient l’aversion jusqu’à présent.
Jésus, qui t’es laissé clouer sur la croix, prends pitié de ceux qui sont cloués à leur infamie… prends pitié de ceux qui les y ont cloués…

XII – Jésus meurt sur la croix – morts de leur vivant
(Un grand sac noir en plastic)
C’est le chemin vers une mort atroce s’il ne se trouve pas quelqu’un qui arrache la victime impuissante aux mains des trafiquants. Chez la plupart des esclaves l’aide n’est pas en état d’arriver. Il y a donc des morts de leur vivant…
Jésus, qui es mort cloué sur la croix, prends pitié de ceux qui meurent avilis… Prends pitié de leurs bourreaux …

XII – Descente de la croix – dans des conditions inconnues
(L’affiche du genre : recherché/e)
Même après la mort on ne laisse pas à ces gens-là d’éprouver le destin humain. Personne pour les pleurer, ils n’ont pas de funérailles, pas de tombeau. Leurs corps sont jetés dans des poubelles, quelque part dans des endroits écartés. Personne ne saura rien de leur mort. Ils disparaissent du monde des vivants sans trace, tout comme auparavant ils ont disparus de la vie de la famille.
Jésus, déposé sur les genoux de ta Mère, prends pitié de ceux qui, même après la mort, sont traités inhumainement… prends pitié de ceux qui aussitôt après attentent sur la nouvelle, jeune vie humaine…

XIV – déposition au tombeau – la lutte sans espoir
(Une caissette avec de l’argent)
Les Organisations luttant avec le trafic des êtres humains s’accordent : c’est une lutte inégale. Du côté opposé de la barricade il y a l’argent tout-puissant, l’intérêt, le pêché, la politique. L’homme ne compte pas. Ceux qui réussissent dans la lutte contre le trafic des êtres humains peuvent s’inquiéter de leur propre vie. Tu dois être prudente, tu ne sais pas si la police à laquelle tu as recours, n’est pas mêlée à cet intérêt – dit la sœur qui connaît les lois de ce monde. Avec le temps, il semble que le secours est une goutte d’eau alors que dans le monde sévit une tempête de sable. Parfois il manquera d’espérance que cela puisse changer.
Jésus, qui as été enterré dans le tombeau, prends pitié de ceux qui perdent l’espoir dans la lutte pour l’homme… prends pitié aussi de ceux qui sont prêts à éliminer tout homme qui se mettra sur le chemin de leur enrichissement…

XV – La Résurrection – et pourtant Dieu et son Amour est plus fort
(Un tissu blanc, sur lui posées des fleurs)
La sœur qui travaille dans SOLWODI a entendu un jour dire par des filles arrachées à la prostitution : heureusement que Dieu ne nous abandonnait pas. Elle s’est étonnée – mais d’où cette conviction ? C’est simple – a-t-elle entendu – nous t’avons rencontrée. Dieu sème l’espérance et le salut là où personne n’est en état de parvenir. Il a traversé l’infamie et la mort de tous ces gens-là, et Il ne me dit pas : tiens-toi loin d’eux, mais : Suis Moi.
Quand je parlerais en langues, celle des hommes et celle des anges,
s'il me manque l'amour,
je suis un métal qui résonne,
une cymbale retentissante.
Quand j'aurais le don de prophétie,
la science de tous les mystères
et de toute la connaissance,
quand j'aurais la foi la plus totale, celle qui transporte les montagnes,
s'il me manque l'amour, je ne suis rien.
Quand je distribuerais tous mes biens aux affamés,
quand je livrerais mon corps aux flammes,
s'il me manque l'amour,
je n'y gagne rien.
L'amour prend patience,
l'amour rend service,
il ne jalouse pas,
il ne plastronne pas,
il ne s'enfle pas d'orgueil,
il ne fait rien de laid,
il ne cherche pas son intérêt,
il ne s'irrite pas,
il n'entretient pas de rancune,
il ne se réjouit pas de l'injustice,
mais il trouve sa joie dans la vérité.
Il excuse tout,
il croit tout,
il espère tout, il endure tout.
L'amour ne disparaît jamais.
Maintenant donc ces trois-là demeurent,
la foi, l'espérance et l'amour,
mais l'amour est le plus grand.

6 września 2008

a kiedy zakonnica sie zakocha...

Przypadkowo trafiłam na świadectwo pewnej kobiety konsekrowanej. Historię miłości do mężczyzny. Często takie historie opatrujemy albo uśmieszkiem, albo wciągamy powietrze, nadymając się na znak "świętego" oburzenia, a czasami kwitujemy wszystko komentarzem, którego ani Zygmunt F. ani Lew S. by się nie powstydzili... Myślę, że warto (jak w każdej kontrowersyjnej i budzącej emocje sprawie) usiąść i posłuchać, co ma do powiedzenia sama zainteresowana osoba. Według mnie taka miłość jest wielkim darem i wielkim wyzwaniem. Przeżywana u stóp Jezusa staje się niesamowitym odkrywaniem właśnie Jego miłości. Czy to nie zadziwiające? Ale te"stopy" Jezusa to nie słodki obrazek w pastelowych kolorach, tylko zdobywanie K-2. Ekstremalna wyprawa pełna najwyższych zachwytów i uwielbienia, ale i krzyków z innego słownika, kiedy "złamie się czekan" ;-P

tekst wzięty z czytelni opoki

Siostra Maria

ZAKOCHANA ZAKONNICA

Było to zakochanie od pierwszego wejrzenia. Kiedy pierwszy raz spotkałam się z „moim” księdzem, od razu spodobał mi się. Odpowiadał wszelkim moim wyobrażeniom o idealnym mężczyźnie: przystojny, mądry, dobry, taktowny, bogobojny... Bardzo chciałam „mieć” takiego przyjaciela-księdza, który pomógłby mi w drodze do Boga. Nie widziałam w tym nic złego, mówiłam Jezusowi: „Przecież Ty też miałeś swoich przyjaciół...”. Nie zauważyłam tylko tej różnicy, że ja szukałam w tym czasie przede wszystkim mężczyzny, szukałam przyjęcia, bezpieczeństwa, dobroci, miłości, zrozumienia. I faktycznie chciałam go „mieć” tylko dla siebie, nie chciałam się nim dzielić z nikim, nawet z Jezusem. Lubiłam przebywać w jego towarzystwie. Często o nim myślałam, z nim rozmawiałam, za nim tęskniłam.
Kiedy zorientowałam się, że się zakochałam, doznałam szoku. W tym czasie wszystko mogłam od Boga przyjąć, ale nie to! Nie chciałam zakochania — już raz je przeżywałam, było to negatywne doświadczenie, narobiłam głupstw, z którymi nie pogodziłam się, których się wstydziłam i przez które potem nie akceptowałam siebie, swojej kobiecości, seksualności. Wszystko to kojarzyło mi się z czymś grzesznym, z czymś, co nie przystoi zakonnicy. Nie chciałam znowu tego trudu, bólu, wysiłku wyboru. Był to dla mnie krzyż, którego nie chciałam w tym momencie swego życia przyjąć. „Jezu, tylko nie to” — prosiłam Boga, kłóciłam się z Nim, wygarniałam Mu, po co postawił tego człowieka na mojej drodze, po co dał mi miłość do niego, przecież chciałam być tylko dla Boga, nie chciałam żadnej innej miłości. Wszelkie moje wysiłki skierowałam ku temu, by walczyć z moim zakochaniem. Robiłam wszystko, by o tym księdzu nie myśleć, przy spotkaniu nie patrzeć na niego. Pamiętam, że kiedyś, by ukryć swoje „rozmarzone” spojrzenie, odwróciłam się do niego plecami i w ten sposób z nim rozmawiałam.
Chciałam, by nie poznał, że „coś” się ze mną dzieje. Zapytał mnie wtedy, czy coś się stało, że w taki sposób się zachowuję, a ja oczywiście nie przyznałam się, że on mi się podoba. Nie chciałam go spotykać, a było to niemożliwe ze względu na moją pracę. Jednocześnie chciałam jak najwięcej z nim przebywać. Czas pracy stał się dla mnie męczarnią, najchętniej bym do niej w ogóle nie przychodziła. Pamiętam, jak przed wejściem do budynku spontanicznie zwalniałam kroku, by opóźnić spotkanie.
Nie chciałam, by ktoś zauważył, że go pokochałam. Odrzucałam tę miłość, uciekałam przed nią. Nie wiedziałam, jak się zachować, co mam robić. Chciałam być wierna Jezusowi. Pamiętałam nauki z początków mojego życia zakonnego: „Gdy ktoś się zakocha, niech prosi przełożonych o przeniesienie”.
Tylko że ja nie chciałam przenosin, nie chciałam też rozmawiać o swoim zakochaniu z moimi siostrami, a już na pewno nie z przełożonymi. Bałam się ich reakcji. Musiałam więc radzić sobie sama. Pytałam Jezusa, dlaczego tak się stało, dlaczego postawił na mojej drodze właśnie tego księdza, dlaczego traktuję go jak mężczyznę mojego życia. Nie radziłam sobie zupełnie. Wszystko to mnie przerażało i przerastało. Bardzo się bałam, że ktoś może zauważyć mój stan. Bałam się tego, co o mnie pomyśli. Zakochana zakonnica! Och, jak bardzo wstydziłam się swojego zakochania. Byłam wyczulona na wszelkie docinki na ten temat, również na temat „mojego” księdza. Przeżywałam, kiedy go krytykowano, przecież był najlepszy...
Nikt przy nim nie miał szans zaistnienia, był dla mnie największym autorytetem we wszelkich sprawach (swoją drogą jest ceniony w swoim środowisku). Sama czułam, że zmieniałam się przy nim, czułam, że moje oczy robią się „cielęce”, rozmarzone, że wodzę za nim wzrokiem, że mu się przypatruję. Widziałam reakcje swojego ciała — typowe podlotkowe zakochanie, ale ja teraz byłam dojrzałą kobietą, kochającą i pragnącą jak dojrzała kobieta.
W końcu postanowiłam, że powiem mu o swojej miłości do niego. Wiele mnie to kosztowało, ale wreszcie wydobyłam to z siebie. A on? Podarował mi kartkę z kwiatami (ze względu na kwiaty) i powiedział, że przyjmuje moją miłość na tyle, na ile mu pozwala jego stan. Towarzyszył mi w wychodzeniu z zakochania. Nic mi nie obiecywał, nic nie proponował, uszanował mnie jako kobietę konsekrowaną. Teraz jestem mu za to wdzięczna! A mógł wziąć ode mnie wszystko, bo jeśli kochałam, to chciałam być darem dla osoby, którą kochałam, nie licząc się z konsekwencjami. A „mój” ksiądz ciągle odsyłał mnie do Boga. Miał do mnie cierpliwość, pewnie i miłość, choć nigdy mi o tym nie mówił, a ja za bardzo byłam zajęta sobą, by to dostrzec. Byłam też naszpikowana wobec niego nieuzasadnionymi pretensjami, oczekiwaniami.
Kłóciłam się z Jezusem: po co ślub czystości? Rozumiem — posłuszeństwa i ubóstwa, to tak, ale dlaczego nie mogę spełnić się jako kobieta? Było to bardzo bolesne. Zazdrościłam kobietom w ciąży, Maryi, że urodziła Jezusa. Mówiłam Jej: „Jak Ty możesz mnie zrozumieć, skoro spełniłaś się jako kobieta, urodziłaś Jezusa, miałaś męża?”. Zwróciłam się sercem do św. Józefa i Jego prosiłam o pomoc, bo byłam przekonana, że On bardziej mnie zrozumie. Prosiłam też s. Faustynę, by wybłagała mi wyłączną miłość do Jezusa. W chwilach, kiedy moje ciało dopominało się mężczyzny, mówiłam o tym Jezusowi i prosiłam Go, by mnie przytulił, by mi pomógł. Stanęłam też przed lustrem i patrząc na swoje ciało, nazywałam po kolei jego części, oddając je na nowo Jezusowi.
Moja miłość do księdza była egoistyczna. Potrzebowałam go, bo dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Kiedy powiedziałam, że mam już wszystkiego dosyć, że chcę odejść z zakonu, on odpowiedział mi, że ze mną nie pójdzie. Wiedziałam, że mogę zwrócić się ze wszystkim do niego, ale też doświadczyłam jego wierności Bogu. Mówił mi nieustannie: „Puść mnie, zrezygnuj ze mnie, a zobaczysz, co się będzie działo, co Bóg ci da...”. A ja wcale nie chciałam rezygnacji, chciałam mieć kogoś dla siebie, nie chciałam samotności. Bałam się jej — dobrze było „mieć” kogoś, kto wysłucha, pomoże. Co w tym było złego? Wówczas nie dostrzegałam swojego emocjonalnego przywiązania. Byłam taka zaślepiona.
Po wielu walkach ze sobą prosiłam Jezusa o to, by dał mi pragnienie rezygnacji z takiej miłości, by nie pozwolił mi odejść od siebie i nauczył kochać księdza Jego miłością. Dla mnie sprawdzianem na to, czy jestem jeszcze zakochana w „moim” księdzu, było to, do kogo w pierwszym momencie biegły moje myśli, kiedy coś ważnego, radosnego czy trudnego działo się w moim życiu. Długo jeszcze moje serce biegło do mojego ziemskiego przyjaciela. Cierpiałam z tego powodu, obwiniałam siebie i byłam sfrustrowana. Ale byłam też szczera przed Bogiem, aż do bólu, mówiłam Mu wszystko, tak jak było. Niczego nie kryłam w sercu. Ciężko mi było taką stanąć przed Nim, ale stawałam, mówiąc Mu: „Zobacz, przykro mi, ale najpierw rozmawiałam z księdzem X. Za nim tęsknię bardziej niż za Tobą. Pomóż mi, by było inaczej...”.
Taka sama byłam przed moim ziemskim przyjacielem, opowiadałam mu o moich pragnieniach, rozterkach, o tym, czym się nieraz kierowałam, czemu tak, a nie inaczej się zachowałam. To dotykało głębi mojego serca. Stawałam obnażona przed Bogiem i człowiekiem z tym, co było najbardziej moje, tak intymne, że nie chciałam z nikim o tym mówić. Wybrałam jednak szczerość przed Bogiem, moim kierownikiem duchowym oraz „moim” księdzem.
„Mój” ksiądz pomógł mi przyjąć kobiecość, moje reakcje i pragnienia. Na początku nie dopuszczałam do siebie, że mogę mieć wobec niego typowo kobiece pragnienia. W moim myśleniu mieściło się tylko to, że on mi się podoba, innych pragnień nie przyjmowałam. Pragnienia seksualne przekreślały ideał mojej zakonności, a ja chciałam być idealną, doskonałą zakonnicą, taką, której nie można nic zarzucić! Chciałam być tylko dla Jezusa, tylko Jego kochać. A tymczasem kochałam — i to jak! — mężczyznę i to w dodatku księdza.

W końcu zobaczyłam swoje prawdziwe pragnienia wobec niego: chęć przytulenia, bycia blisko, współżycia, urodzenia dziecka. Namiętności rozszalały się w moim ciele, w moim sercu, wyobraźni. Byłam przerażona. Błagałam Jezusa, niejednokrotnie wyłam do poduszki, że tęsknię za tym księdzem, że dłużej nie wytrzymam, mówiłam Jezusowi o swoich pragnieniach, snach, wyobrażeniach. Pytałam Go, czy mnie takiej nie odrzuca, czy jestem jeszcze Jego oblubienicą. Chowałam się wtedy w kąt przed Jezusem, najlepiej tam się czułam, bo myślałam, że tym zakochaniem grzeszę, że jestem niewierna. Nie mieściło mi się w umyśle, że można kochać Boga i człowieka, pragnąć człowieka, mężczyzny i spotkać się z Jezusem w Komunii świętej. Nie rozumiałam tego, nie umiałam przyjąć swoich pragnień, uczuć. Oceniałam je jako moralnie złe. Chciałam być przy Jezusie i modliłam się, by był moją jedyną miłością. Prosiłam: „Jezu, oczyść moją miłość do tego księdza, naucz mnie kochać go Twoją miłością, by nie przysłaniał mi Ciebie...”. Jezus spełniał moje pragnienia. Często moje serce rozrywał ból, bo to, że chciałam oczyszczenia miłości i wyłącznej miłości względem Jezusa, nie znaczyło wcale, że na taktykę Jezusa się zgadzam. Wiedziałam, w jaki sposób ja bym to rozwiązała. A Jezus miał swoje drogi. Były to różne wydarzenia, niejednokrotnie bardzo błahe, ale one pokazywały mi, jak bardzo jestem jeszcze w relację z „moim” księdzem zaangażowana, jak jestem o niego zazdrosna, jakie mam wobec niego pragnienia itp.
Wielkim darem od Boga w tym trudnym czasie był dla mnie mój kierownik duchowy, któremu mówiłam o swoich sercowych i duchowych zmaganiach. Dopiero wtedy, kiedy sama zaakceptowałam swoje zakochanie, kiedy oddałam je Jezusowi, powierzyłam się Mu, kiedy Jego poprosiłam o pomoc, kiedy padłam z wysiłku i namacalnie doświadczyłam, że sama nic tu nie zrobię, poczułam, że doznaję pomocy od Jezusa. Równie ważne było moje przyznanie się przed innymi, przed tymi, którzy i tak wiedzieli o moim zakochaniu, bo przecież nie jest to aż takie trudne do zauważenia. Zobaczyłam, jak wielki ciężar sama nosiłam. Ile trudu i wysiłku kosztowało mnie ukrywanie tego. Poczułam, jakby mi 1000 kg spadło z pleców. Wówczas poczułam się wolna. Kocham i tyle... Poczułam, że moje ciało i dusza stanowią jedność. Ucieszyłam się swoją kobiecością, sobą.
Wierzę, iż to Bóg postawił tego księdza na mojej drodze życia, że przez niego przemówił do mnie, dał mi łaskę przyjęcia na nowo siebie, swojej kobiecości, seksualności, swojej miłości do mężczyzny i przyjęcia miłości mężczyzny do mnie. Miłość ta pomogła mi otworzyć się przed tym człowiekiem, wypowiedzieć to, co było dla mnie bolesne, co Bóg mi przebaczył, a ja nie mogłam sobie tego darować, przejść jeszcze raz przez to i przyjąć, że tak było, że mimo to, Bóg mnie kocha. Dzięki tej miłości Bóg rozszerzył też moje serce na Niego samego i na innych ludzi. Bardzo mi się podobają niektórzy mężczyźni, szczególnie ci, którzy odpowiadają mojemu ideałowi. Czuję się przy nich dobrze, czuję, że pomagają mi rozwijać się jako kobiecie konsekrowanej.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że Bóg przeprowadził mnie przez miłość do człowieka, bym bardziej doświadczyła Jego miłości i miłosierdzia. Był to dla mnie trudny dar. Czas zakochania dał mi praktyczną możliwość konfrontacji z ideałami mojego życia, z moimi wyborami, decyzjami. Musiałam wybierać: Bóg albo człowiek. Innej drogi nie było. Bóg dał mi czas, w którym odpowiedziałam sobie na pytanie, kim On jest dla mnie, jakie miejsce zajmuje w moim życiu, kim ja jestem, kim dla mnie są moi bliźni. Wydarzenie to ugruntowało moją decyzję bycia i życia tylko dla Boga, choć wiem, że muszę czuwać i nieustannie dbać o swoją relację z Jezusem. Proszę Go, by nie pozwolił mi nigdy odejść od Niego i by pozostał moją jedyną miłością.

S. MARIA